wtorek, 6 sierpnia 2019

Eventualnie: Stary Pojazd być może

Czasami mi się nie chce. Witki opadają, daremność trudu przygniata a chęć na cokolwiek ulatuje sobie w atmosferę na skrzydłach beznadziei. I nawet jeśli to, co doprowadziło mnie do takiego stanu, samo w sobie nie było złe, zniechęcenie potrafi zostać we mnie długo.

Tak niestety było i tym razem.

Jak być może niektórzy pamiętają, rok temu przeszkadzałem udzielałem się przy organizacji pierwszego rajdu Stary Pojazd i Może. Przedsięwzięcie było mocno wariackie a efekt - chyba całkiem niezły. Tym razem drugą edycję rajdu firmowała jedna trzecia zeszłorocznej ekipy, czyli Michał z Warszawy Inaczej. A wiedząc, jak dobre rajdy potrafi zrobić ów zacny człek, nie miałem wątpliwości, że należy stawić się na starcie.

A już w drodze na miejsce zbiórki było nieźle.


Gdy dotarliśmy z Obywatelką Pilotką pod pałac w Jabłonnie część załóg była już na miejscu, jednak do odprawy zostało wystarczająco dużo czasu, by pochodzić i popodziwiać rydwany uczestników.







Nie tylko ja, ale również i drugi współorganizator zeszłorocznej edycji brał tym razem udział jako zawodnik.

No oczywiście, że się zepsuło.
QUATTROFUNGHI <3


Organizatorzy i pomocnicy oczywiście byli już na miejscu a na start wciąż docierały kolejne załogi.













W końcu, z lekkim poślizgiem, rozpoczęła się krótka odprawa.


Wszystkie materiały przygotowane - można szykować się do startu.


Tym razem rajd rozpoczynał się od krótkiej, dość prostej próby sprawnościowej.


SZ-ka okazała się na tyle łatwa, że nawet ja (z pomocą niezawodnej jak zawsze Obywatelki Pilotki) poradziłem sobie z nią bez problemu, osiągając czas który tym razem nawet nie był żenujący.

Pozostało ruszyć na trasę. Tam zaś czekała masa pytań i sporo tzw. pekapów - zarówno bezzałogowych, jak i obsługiwanych przez ludzi zazwyczaj znanych już ze współorganizacji innych rajdów. Niektóre pytania wydawały się na początku nie do przejścia z uwagi na konieczność posiadania pozamotoryzacyjnej wiedzy, której akurat nie mam i mieć nie zamierzam, ale okazywały się dość łatwe po zaprzęgnięciu do pracy logiki i wiedzy jak najbardziej motoryzacyjnej.


Oczywiście nie zabrakło po drodze sympatycznych wrostów - czasem specyficznie oznakowanych na potrzeby danego pytania.

Ten wygrał

Ten nie
Nie zabrakło też quizów wymagających bycia grubym świrem.


Przeważały jednak po prostu ciekawe widoczki.


Rajd podzielony był na dwa etapy przedzielone - jakże by inaczej - pekapem.





Drugi etap, tak samo, jak pierwszy, obfitował w dość ciekawe zadania.



Trzy środki transportu na jednym zdjęciu

Pompuj koło dla Szatana



Największą atrakcją (a momentami powodem do stresu) była jednak sama trasa - niesamowicie malownicza, biegnąca urokliwymi zakamarkami, ale czasem dość trudna do przejechania bez strat w sprzęcie.


Ostatni załogowy pekap na trasie wymagał... niezłego słuchu.


Polegał on na rozpoznawaniu samochodów po nagranym dźwięku silnika.


W końcu, po dość stresującej końcówce (goniący czas, który zresztą potem został zneutralizowany, plus trudny do pokonania ostatni fragment trasy) wpadliśmy na metę.


Sam rajd był - rzecz jasna - pomyślany świetnie. Trasa była świetna a zadania - jak zawsze niebanalne.







Oczywiście, gdy przyszła pora na ogłoszenie wyników, nie spodziewaliśmy się, że zajmiemy jakiekolwiek premiowane miejsce. I nie myliliśmy się.


Nie spodziewaliśmy się jednak także tego, że nasz wynik okaże się tak żałosny. Dwunaste miejsce w klasie na 19 załóg to DRAMAT. Jego wytłumaczenie jednak leżało głównie w pierwszej części trasy. Otóż jednym z zadań wynikających z tablicy (które to tablice również należało wpisywać do karty drogowej) było wpisywanie N za każdym razem, gdy wjeżdżało się na NOWY rodzaj nawierzchni utwardzonej. NOWY, czyli taki, po jaki na zadanym fragmencie jeszcze nie jechaliśmy, prawda?

No nie.

Otóż chodziło o to, by wpisywać N za każdym razem, gdy zmieniał się rodzaj nawierzchni utwardzonej - bez względu na to, czy była ona na tym etapie nowa, czy nie. I to w dużej mierze zadecydowało o tak odległym miejscu. A tak sromotna porażka z tak głupiego powodu jest dla mnie czymś, co sprawia, że zwyczajnie mi się odechciewa. Pełne skupienie na całej trasie, wysiłek idący w parze z jakimś tam doświadczeniem i co? I ogon - tylko dlatego, że nie odgadliśmy - cytując szkolnych polonistów z lat słusznie nam minionych - co artysta miał na myśli. A mógł mieć to, że "nowa" niekoniecznie znaczy "nowa".

Jest to z pewnością nauczka dla mnie, by podczas odprawy lub zaraz po niej zawsze upierdliwie pytać o interpretację każdego choćby odrobinę dwuznacznie sformułowanego zadania. Mam tylko nadzieję, że do najbliższego rajdu odzyskam na tyle energii i chęci do oddychania, by mieć ochotę pytać o cokolwiek.

Pozostaje jeszcze zaprosić na film. Tam przynajmniej nie ma mojego narzekania.


2 komentarze:

  1. Co do interpretacji przepisów, jest takie powiedzonko z "normalnych" rajdów: Rajd przede wszystkim rozgrywa się w Biurze Rajdu (a nie na jakichś tam odcinkach) ;)

    OdpowiedzUsuń