Jak to mawiają, pomarzyć zawsze można. Nic to nie kosztuje, a do tego czasem w głowie może urodzić się jakiś sprytny plan (np. plan zatykania trąby). Jak to już kiedyś zauważyłem, bez marzycieli świat stałby w miejscu. A że ludzie poza sławą i pieniędzmi mają tendencję do fantazjowania o ruchomych pomnikach prestiżu własnego, postanowiłem przyjrzeć się tematowi i wybrać kilka samochodów tzw. segmentu premium, którymi nie wstydziłbym się poruszać. A nawet , jak podejrzewam, odczuwałbym sporą przyjemność.
To, co sądzę o wszelakich motoryzacyjnych premiumach, mówiłem (i pisałem) nie raz, nie dwa i nie piętnaście. W znacznej części przypadków uważam je za niewarte swej nierzadko abstrakcyjnej ceny, zaś prestiż jest dla mnie najmniej potrzebną cechą samochodu (i jakiegokolwiek innego przedmiotu uzytkowego). Ludzie, którzy mieliby tendencje do szanowania mnie bardziej na podstawie wehikułu, którym się poruszam, są akurat tymi, na których opinii zależy mi najmniej, a wręcz ich uznanie byłoby dla mnie sygnałem, że robię coś nie tak. Jednak i w tym segmencie są samochody, które zwyczajnie mnie łechcą. I właśnie pięć takich aut postanowiłem tutaj zgromadzić.
Dobór finalistów nie był zbyt łatwy. Są (tudzież były) wszak marki, które znajdują się na granicy premiumowatości i wielu z Was może stwierdzić że dwie pozycje nie powinny się tu znaleźć. Kierowałem się jednak czymś, co nie podlega jakiejkolwiek dyskusji, czyli moim własnym gustem. W związku z tym zabrakło kilku modeli, które premium zdecydowanie są (lub były w momencie prezentacji) i które bardzo cenię. Nie znajdziecie tu choćby żadnego BMW, choć "piątka" E39 jest autem świetnym i gdybym zrobił toptena, na pewno by się w nim znalazła. Jednak ze względu na jedno z założeń - tylko jeden samochód danej marki - top 10 nie miał szansy powstać.
Innym założeniem była względna współczesność wybranych modeli. Każdy z nich musiał być produkowany po 2000 roku (prezentacja i debiut rynkowy mogły nastąpić wcześniej). Powód jest prosty - wielbię stare żelaza i np. z Mercedesów prawie każdego sprzed 1990 biorę w ciemno, a ze współczesnych to już niekoniecznie. Ba - Audi z lat 80. podobają mi się bez większych zastrzeżeń. Ale dla większości to już graty, a tu musiało być premiumowo.
Dlatego jest.
Zapraszam.
5. Jaguar XF
Słabość do Jaguarów mam od lat. Oczywiście szczególnie do tych starszych. XJ z lat 70. to dla mnie wzorzec klasycznej elegancji. Dlatego gdy S-Type'a zastąpił XF, miałem nieco mieszane uczucia. Jednak po przyjrzeniu się kilka razy (na żywo i z bliska) kilku egzemplarzom wątpliwości ustąpiły miejsca zachwytowi. To wciąż jest Jaguar - klasyczny, elegancki a jednocześnie sportowy. Tyle, że nowoczesny. Do tego zbiera nieporównywalnie lepsze opinie niż modele z ubiegłego wieku. Co ciekawe, w tym jednym przypadku chyba wolałbym sedana niż kombi. I nie chodzi tylko o stylówę - kombiacz ma oczywiście idiotycznie zabudowane boki bagażnika, co drastycznie zmniejsza jego szerokość, zaś do do kufra sedana chyba byłaby szansa zmieścić bas.
XF to wóz dla ludzi z kasą i klasą. Ci, którzy mają tylko kasę, raczej wybiorą Audi.
4. Saab 9-3 SportKombi
Pierwszy z kontrowersyjnych wyborów. Po pierwsze - nie każdy zalicza markę Saab do segmentu premium. Po drugie - dla wielu 9-3 drugiej generacji to jedynie rebrandowana, ciaśniejsza Vectra C w innym opakowaniu (co nota bene jest półprawdą, czyli po polskiemu bzdurą). Po trzecie - Saaba już nie ma. Kto umarł ten nie żyje, zdechł pies, sayo-NARA.
No ale kurdeż.
Po pierwsze - Saab od lat był "czymś więcej". Oczywiście przede wszystkim był czymś innym, ale w tej inności był szyk. Smak. Jakość. Choćby najlepsze fotele, w jakich można było usiąść. Koniec, kropka. Jechałem paroma Saabami w życiu (w tym dwa prowadziłem) i lepszych foteli po prostu nie znam. Oczywiście do tego "czegoś więcej" można dorzucić słynne uturbione czterocylindrówki, nietypową ale zaskakująco logiczną ergonomię i jakże często podkreślaną przez fanów lotniczą proweniencję marki (KASZLUmarketingowybełkotKASZLU), ale to fotel jest tym, co masz pod zadem i plecami, i to za jego pośrednictwem łączysz się z resztą auta. Po drugie - tak, Generał Motors narzucił Szwedom podzespoły Vectry C, ale ci wzięli je, po czym przerobili po swojemu. I dodali oczywiście swoje silniki. Po trzecie - co z tego, że Saaba nie ma? To tylko czyni jego modele materiałem na klasyki.
Poza tym jest po prostu cholernie fajny.
3. Volvo V70/XC70
Tak, wiem, po jednym modelu poszczególnych marek, bla bla bla, yadda yadda. Tak, sam to ustaliłem i sam przedstawiłem to na piśmie. Rzecz w tym, że a) nie zwiększam sztucznie liczby miejsc w zestawieniu, b) XC70 to zasadniczo V70 na koturnach. I oba są świetne. Co prawda nie jest to już klasyczna, tylnonapędowa cegła z mieszkalnym bagażnikiem, ale to wciąż kawał solidnego żelaza o galaktycznym stopniu praktyczności, przyozdobionego świetnym szwedzkim wzornictwem. I nieważne tu, że przedstawiłem na zdjęciach samochody z dwóch kolejnych generacji - obie są fantastyczne. Obie mają doskonałe, długowieczne rzędowe piątki (zarówno benzynowe, które zresztą dobrze znoszą elpegie, jak i diesle), obie łykną dowolną ilość sprzętu i obie są doskonałym miejscem do bezstresowego spędzania wielu godzin.
A że Volvo to dla wielu takie pół-premium? Nie mogłoby to obchodzić mnie mniej.
2. Mercedes W204 (C-klasa) kombi
W przypadku W204 i zajmującego 3. miejsce V70/XC70 miałem zagwozdkę dotyczącą kolejności. Wszak to Volvo dysponuje cechami, które cenię najbardziej: sprzętoprzyjazny bagażnik, nieziemska praktyczność, relaksujący komfort oraz ułatwiające długoletnią eksploatację trwałość i serwisowalność. Mimo tego wszystkiego finalnie Mercedes ląduje wyżej.
Dlaczego?
Po pierwsze - tym modelem niemiecka marka wedle opinii wielu Ludzi, Którzy Się Znają, powróciła do swej starej, dobrej (czyli najwyższej) jakości. Po drugie - to zestawienie premiumów, a Merc jest jednak bardziej bezdyskusyjnie premium niż Volvo (bez względu na to, jaka jest moja prywatna opinia na ten temat, a jest taka, że mam to w serdecznym gdziesiu). Po trzecie - RWD. Tak, odkąd jeżdżę Skanssenem zacząłem doceniać przyjemność prowadzenia dużego auta z pędzonymi zadnimi kołami. W małym samochodzie nie ma to aż takiego znaczenia, w dużym jednak różnica jest. Przynajmniej dla mnie. Po czwarte - C-klasa wygrywa jedną, urągającą zdrowemu rozsądkowi wersją: C63 AMG. Abstrahując od osiągów, zadam Wam tylko jedno pytanie: czy kiedykolwiek go słyszeliście? Jeśli nie, marsz na YouTube'a oglądać filmiki. Z DŹWIĘKIEM. Brzmienie mercedesowskich V8 to koncentrat testosteronu. Od soundu wydechu tego auta moim włosom na klacie rośnie broda. Raz stanął taki obok mnie na światłach. Jeszcze długo po tym, jak ruszył, zostawiając resztę świata daleko z tyłu, moje sutki nabrzmiałe były rozkoszą.
I ten AMG dostępny był w kombiaczu. Który zresztą, nawet w "cywilnej" wersji, wyglądał wyśmienicie.
1. Lexus IS Sportcross
Zwycięzca mógł być tylko jeden. I tylko w przypadku tego auta od początku wiedziałem, które miejsce zajmie.
W zasadzie tylko dla niego zrobiłem całe to zestawienie.
Pierwsza generacja Lexusa IS to był cios. Fantastyczny design połączony z genialną wręcz precyzją wykonania i niezawodnością gniótł bardziej popularnych konkurentów, przeżuwał ich i wysmarkiwał kolektorem wydechowym. Widać było, w kogo celowali Japończycy. Niewielki, zwarty, tylnonapędowy sedan o wyraźnie sportowym charakterze ewidentnie miał ochotę podgryźć BMW serii 3. Czy udało się, czy nie - to rzecz drugorzędna. Pierwszorzędną zaś jest to, jak bardzo to auto w nieco później zaprezentowanej wersji kombi (nazwanej SportCross) trafia w moje gusta. I jak bardzo go chcę.
Zgoda - SportCross nie jest tak genialnie narysowany, jak sedan. Do tego trudno nazwać go pełnoprawnym kombiakiem - to raczej coś w rodzaju większego, przedłużonego hatchbacka. Mimo tego zwiększona praktyczność tego nadwozia stawia go wysoko nad sedanem, poza tym szerokość bagażnika za nadkolami (moda na kretyńskie zabudowanie całych boków przyszła nieco później) daje sporą nadzieję na zmieszczenie basu w futerale. Natomiast wnętrze, a przynajmniej pasażerska jego część, jest takie samo w obu wersjach. I w obu znajdziemy ten sam absolutnie genialny zestaw wskaźników, na widok którego moje ślinianki osiągają stan całkowitego osuszenia w ciągu kilku, maksymalnie kilkunastu sekund.
Podsumujmy: doskonale wykonana, niezawodna tylnonapędówka z rzędową szóstką pod maską, genialną stylistyką, fenomenalnym wnętrzem i bagażnikiem, do którego wejdzie bas - czego potrzeba więcej, by wygrać?
Do tego to materiał na klasyka. Konesowałbym. Codziennie i wszędzie.