niedziela, 29 czerwca 2014

Eventualnie: Graj(mi)dół 2014

Od 2 lat ostatni weekend czerwca oznacza, że palce i wątroby licznych basistów oraz uszy mieszkańców Zgierza zostaną wystawione na bezlitosną próbę. Już po raz trzeci odbył się zgierski Festiwal Gitary Basowej pod piękną, dźwięczną nazwą Graj(mi)dół. Już po raz trzeci pognałem Madzię autostradą A2 aż pod piękne miasto Łódź celem doświadczenia tychże doznań (poza masakrą wątroby, gdyż jestem 1. egzemplarzem niepijącym z zasady, 2. drajwerem) na własnej skórze. I już po raz trzeci tylko na jeden dzień. Po raz pierwszy wybrałem jednak sobotę. I tym razem niestety okazało się to błędem.

Po kolei jednak.

Z pobranymi po drodze kolegami Gołym i Qniqiem dotarliśmy na miejsce nieco po 13. Niektórzy byli już na miejscu.

Oto czym jeżdżą basiści. Przynajmniej ci z Radomia

Gospodarz imprezy zdradzał swe upodobania za pomocą koszulki
 Wkrótce później rozpoczęła się główna atrakcja tego dnia - omówienie przez Alfika ze Studia 7 do spółki z Mrokiem i Paką z Restauracji Gitar i Grubego Brzmienia wpływu dobrej lampy na srogość przesteru (oraz dlaczego powinno się naqrwiać gruzem za pomocą Precla i Ampega). I tak naprawdę było to powtórzenie części tego, co było omawiane na tegorocznej Bassturbacji. Nie żebym narzekał - jak zwykle temat był przedstawiony fachowo zaś prezentowany sprzęt zrywał porcięta swym podmuchem, jednak wyasygnowanie stówy na paliwo po to, by pobawić się w "przeżyjmy to jeszcze raz" nie było najlepszym pomysłem mego życia. Byłem przekonany, że na miejscu będą już przedstawiciele Taurusa i Hand Boxa (szczególnie na rozmowie z tymi drugimi mi zależało, gdyż ich Red Fighter pewien czas temu sprawił, że zanieczyściłem bokserki), jednak okazało się, że mieli pojawić się dopiero w niedzielę. Dużo lepiej zrobiłbym przyjeżdżając na drugi dzień (czyli dziś).

Nic to - pozostało korzystać z tego, co jest, czyli słuchać fachowych i popartych doświadczeń uwag Alfika oraz tłustego zła wydobywającego się z głośników sprzętu przytarganego przez Mroka i (nomen omen) Pakę.

Jeżu kolczasty, ile to kilogramów. I decybeli

Poproszę tego Kawai oraz Jazza Greco z klonem (ten w naturalu najbardziej robił robotę), dziękuję

Profesorowie fenderologii stosowanej i lampistyki przesterowej Mateusz vel Mroku i Błażej vel Alfik 
 W przerwie prelekcji był czas na podpięcie czego kto tam miał (lub chciał) i wydanie dźwięków własnoręcznie.

Nexus Qniqa znów pokazał, jak powinny brzmieć Music Many

Radomski sound, wydanie drugie, poprawione

Gałkologia

Zakwas zatwierdza zdatność Precla Greco

Inspirowany Alembicami Kawai dobrze się nadaje do ejtisowego soundu

I na budżetowym wieśle można dobrze zagrać, quod erat demonstrandum

Maciejeq wypróbowywał swą metodę na przepięknym Jazzie

Socher był zadowolony ze swej Stopy Cukrzycowej...

...póki Alfik nie wypowiedział się, czemu nie powinien.

ViValdi zapewne byłby zadowolony z Precla, gdyby ten był jego

Przepraszam, zdjęcie mi się odwróciło
 Po zajęciach w podgrupach miała się odbyć dyskusja z przedstawicielami ZAIKS-u, jednak nadszedł czas, bym się zawinął. Pozostawiłem forumisiów spożywających miejscowe specyjały i ruszyłem do domu.

Kaszanka po Zgiersku sprawiała wrażenie produktu ekologicznego, wykonanego z recyclingowanych materiałów

Zobaczymy - może za rok uda się zaliczyć oba dni. Podejrzewam, że warto.

czwartek, 26 czerwca 2014

Pojeździwszy: Duster

Dzień dobry.

Chwaliłem się niedawno, że w małym, sympatycznym konkursiku zorganizowanym przez salon Dacii przy Puławskiej udało mi się wygrać weekend z nowym, poliftowtym Dusterem. Sama frajda ze zwycięstwa (szczególnie że miałem naprawdę godnych rywali - DrOzda, pozdrowienia!) to jedno, ale możliwość pojeżdżenia ciekawym samochodem z segmentu, z którym niewiele miałem dotychczas do czynienia - do tego zatankowanym pod korek - to drugie. A Dustera, jedynego naprawdę rozsądnie wycenionego przedstawiciela klasy kompaktowych SUV-ów, byłem bardzo ciekaw.

W poniedziałek zaraz po konkursowym weekendzie zadzwoniła do mnie bardzo sympatyczna pani z salonu celem umówienia się na konkretny termin. Wybrałem weekend 21-22 czerwca, jako, że właśnie wtedy czekało mnie sporo jeżdżenia, i to w najróżniejszych warunkach.

Umówiliśmy się na odbiór w piątek 20 czerwca przed 18. Około 17:30 zjawiłem się w salonie. Grafitowy Duster 4x2 wyposażony w 125-konny silnik 1.2 TCe już czekał. Pozostało podpisać umowę, wsiąść i ruszyć.


Trzeba przyznać, że Duster naprawdę może się podobać. Szczególnie "rozdęte" błotniki robią dobre wrażenie. W dobie, gdy SUV-y przestają nawet udawać, że są w stanie pokonać jakąkolwiek przeszkodę większą od średniej wysokości krawężnika, uterenowiona Dacia swoim wyglądem obiecuje sporo. Do tego po niedawnym liftingu światła i grill prezentują się jeszcze lepiej niż przed nim.

Ważniejsze jest jednak to, co kryje się pod zgrabnie ukształtowanym nadwoziem.




Przyznaję bez bicia - jestem nieco uprzedzony do SUV-ów z napędem na jedną oś, a takim napędem dysponowała Dacia, którą przyszło mi ujeżdżać. Po co wydawać więcej na wyżej zawieszony, cięższy samochód, który będzie więcej palił a do tego gorzej się prowadził ze względu na wyżej położony środek ciężkości (co często jest kompensowane niedorzecznie twardym zawieszeniem), jeśli technicznie nie odbiega on od kompaktu, na którym bazuje? Stylówa? Pompowanie prestiżu własnego (SIEDZĘ WYŻEJ NIŻ TY = JESTEM LEPSZY)? Dziwnie pojęte poczucie bezpieczeństwa? Jak dla mnie ma to równie wiele sensu co zakładanie słoniowi butów na wysokim obcasie. Do tego dochodził wykonany w modnej ostatnimi czasy technice downsizingu silnik - 1,2 litra pojemności, turbo i bezpośredni wtrysk, czyli wszystko to, zapala mi w głowie lampkę "system autodestrukcji, aktywacja zaprogramowana na dzień po końcu gwarancji". Mechanicy i producenci części zacierają ręce a właściciel zaciąga kolejny kredyt na naprawy i psychoterapię. Nie po to przecież wybiera się Dacię.

Reszta samochodu jednak przemawiała do mnie jeszcze zanim doń wsiadłem - spore, prawdopodobnie (znając cechy współczesnych aut rumuńskiej marki) praktyczne i wygodne jeździdło za rozsądny pieniądz. Do tego naprawdę wyględne. Pozostawało zalogować się za kierownicą i - jak to mawiają anglojęzyczne nacje - uderzyć ulice.



Wnętrze dość bogato wyposażonej wersji Laureate okazało się bardzo przyjemnym miejscem. Owszem, plastiki na desce rozdzielczej i boczkach drzwi nie zachwycają (pod tym względem Skoda Yeti jest sporo lepsza, ale umówmy się, kosztuje też znacznie więcej), ale przestrzeni nie można niczego zarzucić. Trudno mieć też zastrzeżenia do pozycji za kierownicą - praktycznie od razu usiadłem tak, jak lubię. Znalezienie wygodnej pozycji za kierownicą nie było żadnym problemem. Fotele może nie są tak świetne, jak w Capturze (w którym z kolei prawie cała reszta jest beznadziejna), ale i tak zupełnie porządne: obszerne, komfortowe i przyjemnie obite. Z tyłu też jest dobrze - miejsca niewiele mniej niż w Dokkerze (czyli całkowicie wystarczająco), za to kanapa jest o niebo wygodniejsza. Jedynym elementem, który zupełnie mnie nie przekonywał, był... środkowy pas. A w zasadzie jego umiejscowienie. Przy samym słupku D. Już widzę z jaką ekstazą pasażer skazany na siedzenie na najmniej wygodnym miejscu (w KAŻDEJ osobówce - to nie przytyk do Dustera) przyjmuje wieść o bonusie pod postacią konieczności skręcenia się w precel i wygięcia w chińskie 8 celem pochwycenia a następnie prawidłowego zapięcia pasa. Jestem sobie również wyobrazić opętańczy chichot projektanta-sadysty w trakcie opracowywania tego elementu.

IT'S NOT A BUG, IT'S A FEATURE

Na szczęście nie przyszło mi podróżować pośrodku tylnej kanapy, tylko tam, gdzie lubię - czyli za kierownicą.

Niewielki, doładowany silnik ma dość specyficzną charakterystykę, do której musiałem się przyzwyczaić - ze względu na brak mocy przed załączeniem turbiny i krótką "jedynkę" bardzo łatwo go zdławić ruszając (lub zrobić żenującego "kangurka"), do tego zmiana biegu z "jedynki" na "dwójkę" wymaga pewnego wyczucia aby uniknąć szarpania, za to po mocniejszym wciśnięciu gazu robi się ciekawie. Naprawdę ciekawie. 125 KM na papierze nie robi zbyt wielkiego wrażenia (choć ponad 100 KM z litra budzi już pewien szacunek), szczególnie biorąc pod uwagę rozmiary Dustera, ale w połączeniu z momentem obrotowym wynoszącym 200 Nm całość robi robotę. I to bardzo. Jedziemy sobie trasą (np. S8 do Tomaszowa albo choćby nieszczęsną 801 w kierunku Puław) równym tempem, ktoś przed nami jedzie nieco wolniej, redukcja, zjeżdżamy na lewy pas (lub, w przypadku jednopasmowej 801, na przeciwległy - oczywiście pod warunkiem, że jest czysto, co zdarza się raczej rzadko), zameldowanie buta w podłodze... MATKO BOSKO KOCHANO. Nie, nie będę wypisywał, że przyspieszenie jest epickie - tego typu sformułowania bardziej pasują do Jeremiego C. trzymającego dłoń w rozporku po wydłubaniu się z Lamborghini Aventador - ale zaskakuje łatwość, z którą Duster 1.2 Tce rozpędza się po włączeniu się turbosprężarki. Chyba przez cały rok nie wyprzedzam tyle, ile wyprzedzałem w ciągu tego weekendu.

Nie przesadzajmy jednak - Duster (jak i żadnen inny model Dacii) nie jest samochodem sportowym. Jest wygodnym, przyjaznym połykaczem kilometrów - świadczą o tym przede wszystkim nastawy zawieszenia. Po przejażdżce Capturem i Yeti a także po ładnych paru kilometrach spędzonych za kierownicą bardzo udanego skądinąd Suzuki SX4 doszedłem do wniosku, że SUV-y i crossovery są strojone bardzo twardo, po pierwsze by skompensować wyższy środek ciężkości, po drugie zaś aby wzbudzać wzmożone krążenie krwi  w okolicach lędźwiowych u wielbiących niedorzeczną sztywność zawieszenia dziennikarzy-masochistów. NO BO TO TAKIE SPORTOWE, MOŻNA ZAQRFIAĆ 200 PO ŁUKU. Pytanie tylko po co. SUV jest z założenia samochodem rodzinnym, mającym w przyzwoitym komforcie zawieźć swych pasażerów na wakacje, a nie zglebioną coupetą do targania po Nordschleife. I najwyraźniej rumuńscy (oraz francuscy - Dacia należy wszak do grupy Renault) konstruktorzy, w przeciwieństwie do swych kolegów z konkurencyjnych firm, nie zapomnieli o tym. Zawieszenie Dustera jest zdecydowanie nastawione na komfort. Nigdy wcześniej jazda po popękanych, pokruszonych betonowych płytach stanowiących nawierzchnię odcinka wspomnianej już 801 w okolicach Sobień nie była tak przyjemna i bezproblemowa. Pokonanie leśnej dróżki w Wildze czy przypominającego miniaturową wersję poligonu dla czołgów dojazdu do tawerny w Zarzęcinie też nie nastręczało żadnych problemów a jednocześnie nie budziło obaw o integralność zawieszenia czy miski olejowej - i do tego akurat nie było potrzeba napędu na 4 koła. Wystarczyło dosyć (choć nie przesadnie) miękkie zawieszenie i wysoki prześwit, by móc przemieścić się w takich warunkach szybciej niż czołgający się paralityk po końskiej dawce trankwilizatorów. Tak - wszystko ma swoją cenę, i w tym przypadku też nie dało się jej uniknąć. Duster dość mocno przechyla się w ciaśniejszych zakrętach, zaś przy hamowaniu z wyższej prędkości na niezbyt równej nawierzchni (i znów kłania się 801) ma tendencje do "pływania", ale nigdy nie przekraczając przy tym granicy bezpieczeństwa. Po prostu nie jest to samochód do typowo sportowej jazdy, i tyle. Mi to odpowiada, a cena pod postacią niższej niż w przypadku M3 czy zglebionego Civica stabilności nie jest zbyt wysoka. Większym problemem wynikającym z podwyższonego środka ciężkości i dość miękkich nastawów jest wrażliwość na boczny wiatr - a objawiała się ona głównie... podczas wyprzedzania ciężarówek. Jazda obok rozpędzonego TIR-a, produkującego konkretną ścianę powietrza, niestety nie należała do przyjemności. Na szczęście dynamika Dustera pozwalała wystarczająco szybko zostawiać ciężarówki z tyłu.

Elementem który zazwyczaj pomijałem a który niewątpliwie wpływa na ogólny komfort jazdy jest głośność. Będąc przyzwyczajonym do starych, mocno skatowanych sprzętów, nigdy nie zwracałem uwagi na to, że decybelami produkowanymi przez silnik można by było torturować więźniów w Guantanamo, a to, że coś stuka czy skrzypi, znaczyło dla mnie tyle, że działa. Natomiast to, co zwraca uwagę podczas jazdy Dusterem, to... cisza. W każdym razie w kwestii dźwięków silnika, gdyż przy wyższych prędkościach słychać było wyraźnie szum powietrza - jednak to chyba stałą cecha SUV-ów odznaczających się aerodynamiką którejś z dwóch szop słynnego kompozytora Arthura "Two Sheds" Jacksona. Tak czy inaczej - nie wiem, czy to wyciszenie kabiny jest tak dobre, czy sam silnik jest tak cichy, ale ledwie go słychać, i to nawet przy dość wysokich obrotach. Inna rzecz, że przy jeździe równym tempem już poniżej 2000 obr/min lampka na obrotomierzu sugerowała zmianę biegu na wyższy. W większości przypadków pozwalałem sobie ignorować jej sugestie, szczególnie gdy droga prowadziła pod górę. Nie wiem, czy zachęta do wrzucenia wyższego biegu już przy tak niskich obrotach jest dziełem działu planowania awarii, doskonale zdającego sobie sprawę z występujących wówczas obciążeń wału korbowego i całej reszty, ale wolałem nie ryzykować. Nawet mimo, że auto nie jest moje.

A szkoda.

Szkoda również dlatego, że zdatność do przewozu sprzętu basowego okazała się być zupełnie niezła.


Przednionapędowy Duster dysponuje bagażnikiem o pojemności 475 l. To dość sensowny wynik jak na SUV-a tej wielkości (dla porównania - ponaddwukrotnie droższa Honda CR-V ma sporo większy bagażnik, za to o ok. 40% droższa Skoda Yeti nie dysponuje bagażnikiem tylko schowkiem na większy plecak co najwyżej). I - poza ceną - argument za wersją 4x2. Czteronapędowa Dacia ma nieco płytszy kufer, którego pojemność wynosi nadal w miarę akceptowalne, jednak nie robiące szału 408 l. Choć zapewne i tam weszłyby dwa basy w pokrowcach ułożone po skosie. Do "mojej" przednionapędówki wszedłby pewnie i trzeci, do dysponującego mniejszą głębokością kufra wersji 4x4 zapewne już nie. Niestety do wciśnięcia w poprzek bagażnik jest już nieco zbyt wąski, nie mówiąc już o ładowaniu basu w twardym futerale. Ten pozostaje wrzucać na tylne siedzenie albo złożyć część dzielonego (od wersji Ambiance wzwyż) oparcia tylnej kanapy. I tu niestety wychodzi na wierzch największa chyba wada Dustera w kwestii praktyczności: próg. Duży.


Nie ukrywam - nie lubię kłaść mego ukochanego Alembica na powierzchni, która nie daje mu pełnego podparcia. Nawet, gdy przewożę go w twardym futerale - a w ten sposób przewożę go zawsze. ZZZZAWSZE, cytując klasyka. Co prawda po złożeniu oparcia można podobno podnieść też siedzisko (nie sprawdzałem, tak mówiła przemiła pani w salonie), ale niestety, w przeciwieństwie do oparcia nie jest ono dzielone. Gdyby było - jak np. w Dokkerze - mielibyśmy do czynienia niemalże z ideałem. A tak jest "jedynie" przyzwoicie. Ponoć w czteronapędowej wersji ze względu na wyżej położoną podłogę bagażnika próg jest sporo mniejszy - niestety nie miałem możliwości sprawdzenia, gdyż salon akurat dysponował jedynie przednionapędówkami. Byłby to na pewno spory argument za tą wersją. Ale i tak jest nieźle, gdyż dzięki sporej głębokości do bagażnika wchodzi bez bólu paczka 1x15. Bez konieczności kładzenia oparcia. 2x10 z pewnością też by weszło, a być może dałoby się tam zameldować niektóre 4x10. A to już jest naprawdę sympatyczna cecha.

Paczka posiada dodatkową warstwę grzewczą z kota - stąd też ulokowany w bagażniku gustowny pledzik

Wszystkie te zalety sprawiały, że z każdym kilometrem pokonanym Dacią Duster coraz bardziej zaprzyjaźniałem się z tym autem. Ogarnąłem nawet sens SUV-a bez napędu 4x4 - przynajmniej w przypadku Dustera. Otóż jest to po prostu wygodny, przestronny samochód, którego wysokie, komfortowe zawieszenie doskonale radzi sobie z naszymi dramatycznymi drogami i pozwala bez stresu o urwanie rury wydechowej czy przedziurawienie miski olejowej zjechać na leśną dróżkę prowadzącą na działkę. Jasne - taką dróżkę pokona się też większością zwykłych osobówek, ale Duster zrobi to w znacznie bardziej komfortowy sposób - zarówno dla kręgosłupa jak i głowy. Jedyne, o co bym się ewentualnie martwił, to... portfel. Tak, Duster w porównaniu z bezpośrednią konkurencją kosztuje naprawdę niewiele, ale nowoczesny, skomplikowany silnik 1.2 TCe budzi trochę obaw w kwestii trwałości. To jednak wyjdzie w praniu - na obecną chwilę mogę jedynie stwierdzić, że... pali sporo więcej, niż obiecują dane katalogowe. 600 kilometrów w różnych warunkach (acz głównie w trasie) wysuszyło 50-litrowy bak Dustera. A turbo i bezpośredni wtrysk oznaczają, że gaziorek odpada, niestety. Inna rzecz, że sam silnik jest niezwykle przyjemnym urządzeniem, bardzo żwawo napędzającym nielekkiego przecież SUV-a. Równie przyjemne jest zawieszenie, pozwalające na bezbolesne śmiganie po najróżniejszych nawierzchniach. I tylko jedna rzecz nie była w tym wszystkim przyjemna: fakt, że w poniedziałek rano musiałem Dustera oddać.


Podsumowanie czyli zady i walety:

Miałem okazję śmignąć trzema modelami Dacii: aktualnym Loganem MCV, Dokkerem oraz - ostatnio - Dusterem. Logan urzekał prostotą, praktycznością i pojemnością bagażnika, ale brakowało mu "tego czegoś". Dokker przekonywał przestrzenią ale nie pozostawiał wątpliwości co do swojego dostawczego rodowodu. Za to Duster ujął mnie w zasadzie od razu swoim charakterem. Bo tak, to jeździdło ma charakter. TAK, DACIA. Nieco kłóci się to z tezą postawioną przez jednego z bloggerów piszących m.in. o motoryzacji. Zacny ów człek raczył wysnuć teorię, że człowiek kupujący nową Dacię zamiast bardziej ekscytującego używanego samochodu musi być przepotwornym nudziarzem, w dodatku nullus fallus nie znającym się na motoryzacji. Ja sam jestem zwolennikiem aut nieco starszych - konweniują mi zarówno pod względem charakteru jak i ceny - jednak gdyby było mnie stać na nówkę-salonówkę Dustera z sensownym wyposażeniem (podstawowa wersja nie dysponuje żadnym), oczywiście przy założeniu że cała ta kwota byłaby do przeznaczenia na samochód, bardzo mocno bym się zastanowił nad nową Dacią. Duster robi to, co ma robić - jest w stanie naprawdę wygodnie przewieźć 4-5 osób i bagaż po kiepskich drogach. I robi to dobrze. Dlatego tak - zdecydowanie rozważyłbym Dustera, ale prawdopodobnie raczej z prostym, nie budzącym obaw co do trwałości i koszty napraw silnikiem 1,6 105 KM. Chociaż jeśli prowadzisz swoją własną działalność (jak ja) i masz dochody pozwalające co 3 lata brać w leasing kolejne jeździdło (zupełnie nie jak ja), spokojnie możesz celować w niezwykle przyjemne w trasie 1.2 TCe lub ponoć poprawionego diesla 1.5 dCi. Naprawdę warto.

To kawał przyzwoitego samochodu za bardzo rozsądne (jak na nówkę) pieniądze. Do tego brak zbędnego prestiżu sprawia, że zostaje więcej miejsca na ważniejsze rzeczy. A jeżeli z tego powodu ktoś ma problem z Dusterem "bo to Dacia", jest to jego własny, prywatny problem.

Plusy:

* bardzo komfortowe zawieszenie
* przestronne, wygodne wnętrze
* spory bagażnik i niezła praktyczność
* dynamiczny silnik 1.2 TCe
* przyjemne prowadzenie
* niebrzydka stylistyka

Minusy:

* spory próg powstający po złożeniu oparcia
* zużycie paliwa - sporo wyższe od katalogowego
* niezbyt pewne zachowanie w szybko pokonywanych zakrętach
* szum wiatru przy wyższych prędkościach
* wrażliwość na podmuchy z boku
* NIE JEST MÓJ

Co nim wozić:

Jeśli przewozisz basy w pokrowcach, nawet usztywnianych, spokojnie możesz wrzucać je do bagażnika. Jeżeli trzymasz je w sztywnych futerałach - pozostaje tylna kanapa, ew. złożenie części oparcia i włożenie do bagażnika czegoś, co wyrówna poziomy. Głowa basowa w kejsie 2-3U powinna załatwić sprawę. Tak czy inaczej, dobrze poczuje się tu choćby Music Man StingRay 5, Lakland 55-02 lub G&L L2500. Ja wiozłem Dusterem Fernandesa Precla, bezprogowego Ibaneza a do tego paczkę DMNF 1x15. Narzekań nie słyszałem. A myślę, że i Alembic by nie narzekał. 


poniedziałek, 23 czerwca 2014

Eventualnie: Złomnik na Gocławiu

Przede wszystkiem kornie proszę o wybaczenie mego haniebnego spóźnienia - wpis najpierw miał pojawić się wczoraj, potem dziś koło południa, finalnie ukazuje się o 17. Wczoraj zwyczajnie nie zdążyłem, dzisiaj zaś dopadły mnie rzeczy pracowe które spływały przez cały weekend.

Powiedzmy sobie jednak szczerze. Borze Tucholski, ależ to był treściwy weekend.

Łącznie zrobiłem ponad 600 km. Większość za kierownicą odebranego w piątek pod wieczór i oddanego dziś rano konkursowego Dustera (wpis z kategorii "Pojeździwszy" pojawi się w środku tygodnia), ale 13-calowe kółka Madzi też nawinęły troszkę kilometrażu - a to za sprawą zapowiadanego od dawna III Rajdu Złomnika "Lotnisko Gocław".

Co prawda tylko połowa trasy rajdu prowadziła po Gocławiu (druga, a w zasadzie pierwsza połowa była wytyczona po zachodniej części Grochowa), ale nazwa to nazwa, czepiać się nie będę. Nie będę się czepiał także organizacji, gdyż ta - jak zawsze w wypadku złomnikowych eventów - była na wysokim poziomie. Niczego się nie będę czepiał, bo i nie ma czego. Może tylko tego, że nie udało się niczego wygrać, ale po pierwsze nie jest to wina organizatora, a po drugie zdobyciem Dustera na weekend chyba wyczerpałem mój limit zwycięstw na najbliższy czas.

Rajd startował z parkingu przy ul. Majdańskiej. W sobotnie popołudnie nastąpiło tam chyba najwyższe stężenie grubego żelaza w historii tego miejsca.

Madzia odziana w przepiękne "słoneczka" usadowiła się w doborowym towarzystwie

O, takim

Oryginalna szwedzka stal. Nie, czekaj

Dobry spocik

Reprezentacja Stada Baranów w komplecie

Rozmiar podobny, wzdłużna rzędowa czwórka z przodu, napęd na tylny sztywny most, niby to samo, ale nie za bardzo

Słowo "klasyk" może być różnorako rozumiane

Germańscy oprawcy

Perły PeErElu

Ejtisy

Notlauf płakał jak testował

Elegancja-Francja

Nie jestem normalny, Krokodyle najbardziej lubię w sedanie

Paaanie, taki klasyk to prestiż i splendor

Volvo = pakowność, wszystko się zgadza

Kącik bawarski

Saabem w teren. Da się? Da się.

Jechał chyba najdłużej. I wygrał.

Po Jaruzelu!

Ostrzelany Baleron z betoniarą, zestaw Płyćwia Stajl

O większy kontrast chyba trudno

Nieopodal stanął wehikuł obserwatorów z Mchu i Patyny. Nie brali udziału, a szkoda, dobra 405 jak najbardziej na miejscu
Po 16 rozpoczęła się odprawa, po czym uczestnicy jęli w kolejności numerów podjeżdżać na linię startu. No, wybój startu.

Piękna, splendiżowa stylówa wozu obsługi imprezy - jeszcze gdyby był czarny lub biały, byłby Full Cygan Stajl

Jak w zeszłym roku każdy uczestnik miał za zadanie wychylić flaszkę tradycyjnego napoju

Każden jeden zaotrzymał numer - Madzi przypadło w udziale dumne 43. Nie wiem z czego dumne, ale powiedzmy, że tak.

I ruszyli w teren. Dobór wehikułu zupełnie niezły

Nie Miałem Takiego, a bym chciaaaaaaał

Tego teeeeeeeż!

Tego nieeee. Na pewno nie z takim zawiasem. Tak, prawy tył zawisł smętnie w powietrzu.
 Na trasie poza sprawdzaniem co tu gnije, szukaniem roweru na ścianie (był składak) i wypisywaniem ulic na K były dwa punkty specjalne z pytaniami. Na pierwszym trzeba było podać roczniki 3 samochodów, legend PeErElu, pereł polskiej motoryzacji, czyli Dużego Fiata, Malucha i Poldka.

Żuk Smutek był tylko towarzysząco/dekoracyjnie. I dobrze, bo bym nie zgadł

Fiacior '74,  Kaszlak '2000, Poldon chyba '93
 Drugi punkt porażał prestiżem - należało podać orientacyjny przebieg Paska B5 w TeDeIku. I tu był haczyk: NIE BYŁ COFANY.

340k. Ja podałem 330. Opłaca się czytać "Projekt Passat" w Motorze.
 Trzeci punkcik był oddalony o kilka kroków i mieścił się w lokalu gastronomicznym. Drepcząc doń też można było upolować zacną rdzę, acz niezwiązaną z samym rajdem.

Był na Saturday Night Cruise
 Po około dwóch godzinach kluczenia po uliczkach południowego prawobrzeża można było w końcu trafić na metę - przynajmniej jeśli miało się choćby w przybliżeniu tak dobrego pilota, jak ja. A i tam były serwowane lokalne specyjały z tlenku żelaza.

Negatyw już jest, jeszcze tylko gleba i odpowiednia szpula

Madzia zaparkowana koło promieniującego legendarnością Poloneza Coupe. Lans +666

Fanklub Łady na czarnych działa prężnie

Produkcja Hondy Concerto: 1988-1994. Produkcja Zastavy 101 (pod kolejnymi nazwami): 1971-2008. Brałbym Zastavę.

FSOlkswagen

Zwykłe Cinquecento = rupieć. Cinquecento z faltdachem = klasyk jedynytakizobacz.

Perły PeEreLu, część 162893826

Yugosław z felgami Alfy - +10 do osiągów, +20 do stylówy

505 bez dyzla, za to na gaźniku

Borze Szumiący, ależ bym cały sprzęt tu ładował

Uczestnicy wciąż przybywali, inni się zawijali
Jak już napisałem - nie udało się niczego wygrać, ale warto było pojechać. Bardzo. I nie tylko dla tradycyjnej oranżady o urzekającym smaku Ludwika czy dla pamiątkowej naklejki.

Weteranka złomniczych rajdów

Kolejny rajd za rok. Notlauf już zapowiedział temat - Korposzczury ze Służewca. A na Służewcu może być grubo.

Do następnego.