czwartek, 30 kwietnia 2015

Basista się bawi: 127


Tymczasem witam u progu dość niedorobionego w tym roku długiego weekendu. No bo jak to tak - człowiek chciałby odpocząć, spędzić czas z rodziną, pogładzić się po brzuchu i wąsach, a tu tylko jeden dodatkowy dzień. JEDEN! Trzeci w tym roku wypada w niedzielę, w związku z czym wolne jest w wolne. Tak się nie godzi. RZONDAMY DWUTYGODNIOWEGO DŁUGIEGO WEEKENDU.

Na szczęście i w ciągu trzech krótkich dni można coś zdziałać. Na przykład pobawić się.

Wybrawszy się na zeszłoroczny, wczesnojesienny bazar Złomnika i Nie Sprzedam Będę Robił od razu jąłem szukać modelików. Wybór oczywiście był, i to całkiem niezły, jednak zawartość portfela z rzadka bywa możliwa do opisania za pomocą symbolu przypominającego leżącą wygodnie na boku ósemkę, dlatego trzeba było się ograniczać. Dlatego też poprzestałem na dwóch sztukach. W obu pochodzących z kolekcji "Kultowe Auta PRL-u" DeAgostini. I o ile jeden z wybranych przeze mnie samochodzików rzeczywiście był od A do Z produkowany w jednym z krajów b. demoludów, o tyle drugi przybywał praktycznie w całości z ziemi włoskiej do Polski. I w prezentowanej wersji, tak, jak Madzia, był 3-drzwiowym hatchbackiem. 


Fiata 127 z pierwszego wypustu uwielbiam od lat. Jest on jednym z symboli dawnej wielkości tej rewelacyjnej niegdyś marki. Przełom lat 60. i 70. był czasem, gdy Fiat miał coś dla każdego - i wszystko było świetne. Zaprezentowana w 1971 roku 127 nie była tu wyjątkiem - był to nowoczesny, świetnie zaprojektowany samochód o doskonałej relacji ceny do tego, co się za nią dostawało, zaś tytuł Samochodu Roku 1972 tylko to potwierdzał. Samochód był z początku dostępny jedynie jako 2 drzwiowy fastback, jednak po roku doszła nieróżniąca się wyglądem wersja hatchback - i taką przedstawia modelik DeAgostini.

Niestety, nie jest tak fajny, jak oryginał.


Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza: sylwetka i proporcje są zachowane, mamy tu też ładne detale, takie, jak dobrze odwzorowane kierunkowskazy pod przednimi reflektorami, "chromowane" lusterko czy korek wlewu paliwa. Bliższe przyjrzenie się jednak skutkuje zauważeniem przeciętnej dość jakości odlewu karoserii. Niektóre krawędzie są nierówne, zaś szczegóły takie, jak np. szczeliny drzwi, wyglądają topornie. Najgorszą jednak skuchą jest... za szeroka tylna oś. Czy to projektant, czy to małe chińskie rączki obsługujące maszynę w fabryce - ktoś nie wymierzył odpowiedniej długości kawałka metalu, na którym osadzone są tylne kółka, na skutek czego latają sobie one na boki, zaś jedno zawsze jest wysunięte za bardzo na zewnątrz w stosunku do błotnika. A to nie wygląda dobrze. O podwoziu nie ma nawet co wspominać - praktycznie w ogóle nie jest odwzorowane. To jednak nic w porównaniu z dość słabym ogólnym wykonaniem. I przede wszystkim z tą nieszczęsną tylna osią.


Fiat 127 z kolekcji DeAgostini nie był złym nabytkiem, ale w zasadzie tylko dlatego, że... jest stodwudziestkąsiódemką, i to z pierwszej serii. Do tego w ładnym, zielonym kolorze. Reszta, niestety, jest na minus. A jest to w sumie dziwne, gdyż wiele innych autek z tej serii prezentuje się naprawdę dobrze. Znaczy - da się. O czym zresztą opowiem innym razem.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Długodystans: Madzia - część być może przedostatnia

To kiedyś musiało się stać.

Madzia vel Madzisława jest niniejszym do wzięcia.

Nie będę wchodził w szczegóły - o nich dowiecie się, jeśli Madzię uda się sprzedać za założoną kwotę. Jeżeli nikt nie zaoferuje minimalnych oczekiwanych przeze mnie hałmaczów - zostanie.

Tak więc ten.

Do zanabycia jest niniejszym Mazda 323P, trzydrzwiowy hatchback, rocznik 1997, pochodząca z polskiego salonu (pierwsza rejestracja - sierpień '97). Silnik 1,3 73 KM, przebieg 237 tys. z groszami. Wyposażenie - nie dotyczy. Stan mechaniczny - przyzwoity (nie jest idealna, ale daleko jej od ruiny). Stan blacharski - nie do końca zgodny z obowiązującym kanonem piękna, ale wciąż integralny. Mówiąc prościej - progi i podłoga całe, za to tylne błotniki można określać mianem "superleggera". OC do końcówki września, przegląd do października. Opony całoroczne, co prawda klasy mocno budżetowej (Kingstar), ale praktycznie nowe - kupione i założone jesienią zeszłego roku. Wtedy też zostało zrobionych kilka rzeczy w zawieszeniu, za co zapłaciłem złotych polskich 900. Rozrząd zmieniany ok. 20 tys. km temu.

Co jej dolega?

- latająca sobie radośnie dźwignia zmiany biegów (wybierak jest zużyty, biegi wchodzą normalnie, ale zapewne warto wymienić);
- brak zasilania konsoli środkowej sprawia, że nie działa radio i gniazdo zapalniczki (zapewne jakiś głupi kabelek, ale zwyczajnie nie mam czasu i skilla, by rozebrać deskę rozdzielczą bez strat w ludziach i sprzęcie);
- niedziałające podświetlenie prędkościomierza (a takie ładne było, zielone);
- antena odmawia chowania się w słupek (ponoć stała przypadłość modelu);
- rdza pięknie chrupie tylne błotniki;
- parkingowa przycierka sztuk raz (pacz zdjęcia poniżej).

Czym jest?

- tanim, sympatycznym dupowozem do przemieszczania się od A do B;
- bardzo dobrym autem na początek przygody z motoryzacją dla kogoś, kto chce zaznać "analogowej" motoryzacji;
- zaskakująco praktycznym toczydłem którym da się przewieźć zaskakująco dużo;
- prawdziwą, niespełna osiemnastoletnią Japonką prosto z Hiroszimy (promieniowania nie stwierdzono).

Czym nie jest?

- luksusową limuzyną (nie ma klimy, nie ma elektryki, nie ma nawet wspomagania);
- sportowym bolidem (73 konie wystarczają do sprawnego przemieszczania się, do drag race'ów już nie za bardzo);
- samochodem, po którym płakał Niemiec (pochodzi z polskiego salonu);
- lalką, igłą, jedynymtakimzobaczem, nówką-salonówką.

Ile wołam?

2000 (słownie: dwa tysiące) złotych polskich. Tych obowiązujących od 21 lat, czyli podenominacyjnych. Taką kwotę tworzy np. 20 Jagiełłów lub 10 Zygmuntów (choć tak dużych ilości naraz Zygmuntów chyba nikt jeszcze nie widział). Równie dobre będą też dwójka i trzy zera wpisane w kwotę przelewu. I teraz uwaga: cena jest do rozsądnej negocjacji. Powtarzam - ROZSĄDNEJ. Każda oferta typu DAJE PIŃCET PISZ UMOWE BO NIE MAM CZASU będzie kwitowana patelnią w twarz niedoszłego nabywcy a następnie nadaniem odpowiedniej prędkości w kierunku przeciwnym za pomocą buta.

Czy jest piękna?

O tak. Bardzo.







Czy mam zdjęcia przycierki i miejsc schrupanych?

Proszę uprzejmie:




Czy mogę dorzucić komplet "słoneczek"?

Nie ma problemu - mam wszystkie cztery (aktualnie zamontowane dwa, dzięki temu macie porównanie jak wygląda na gołej feldze i z dekielkami). Ba - dorzucę nawet paczkę trytytek.

Czy mieści się bas?

Oczywiście, nawet kilka.



I nie tylko basy.


APDEJT:

Czy są aktualne foty wnętrza?

No jacha - nawet poodkurzałem trochę.

Ktula dorzucę wyłącznie pod warunkiem otrzymania pełnej kwoty. Chcesz negocjować? Ktul zostaje ze mną.


Fotelik nie jest na sprzedaż. No chyba, że otrzymamy rozsądną ofertę za jego pasażera - wtedy dorzucimy w gratisie.


A można zobaczyć bagażnik bez basów w środku?

Proszszsz.

Słoneczka i trytytki dorzucę chętnemu, klucz, apteczkę i kamizelkę dorzucam bez pytania.

Pisząc "trochę odkurzyłem" mam dokładnie to na myśli. Trochę.

Jaki jest dokładny przebieg na dzieńdziś?

Taki:



Trochę żal - Madzisława była z nami trzy lata i przejechała w tym czasie 30 tysięcy kilometrów. Nigdy nie zawiodła nas w trasie, służyła świetnie, wożąc ludzi (w tym mego syna) i towary (czyli głównie basiwa). Jednak... po prostu przyszedł czas.

Jak coś - wiecie, gdzie mnie znaleźć.

Zachęcam i zapraszam.


piątek, 24 kwietnia 2015

Śmignąwszy: stereotypowóz

Istnieją samochody, które budzą takie a nie inne skojarzenia. Skoda Octavia przywołuje na myśl repa, którego krawat blokuje dopływ krwi do mózgu, co skutkuje wyprzedzaniem rządku samochodów na podwójnej ciągłej. Pod górę. Na ślepym łuku. Fabia I z kolei zazwyczaj kojarzy się obywatelem w wieku budzącym równy szacunek co niedowierzanie, sunącym swym wehikułem na działeczkę z prędkością rzadko przekraczającą 40 km/h. Lewym pasem. Podobne skojarzenie budzą również Siena czy Lanos, szczególnie, jeśli dumnie noszą czarne blachy. Widok Passata B5, obowiązkowo z silnikiem 1.9 TDI, natychmiastowo przywodzi na myśl pana w średnim wieku, posiadacza wąsów i swetra z kolekcji Kononowicz Stajl, czującego się za kierownicą swego pojazdu królem rodzinnego Dzbądza czy Płyćwi. Jednak żadna marka nie ma tak mocno zakorzenionego w masowej świadomości wizerunku, co BMW, zaś modelem, który jako pierwszy przychodzi wtedy na myśli jest "trójka" trzy generacje wstecz, czyli E36. Widząc taki samochód natychmiast wyobrażamy sobie młodego mieszkańca gmin agrarnych, zwolennika odzieży sportowej i czesania się gąbką, miłośnika nieskomplikowanych, generowanych elektronicznie rytmów dobywających się zazwyczaj z gigantycznej tuby basowej zajmującej większość bagażnika oraz adepta sztuk walki znanych szerzej jako wpierdol. Osobnik taki zazwyczaj korzysta ze znajomości tejże sztuki walki w ramach aktywnego wspierania lokalnej drużyny piłkarskiej. BMW E36 jest uważane za niemalże oficjalny pojazd tego typu indywiduów, zaś wersja coupe jest niemalże koncentratem tego stereotypu. Szczególnie, jeśli spoczywa na kołach nieco większych niż standardowe.

Czyli taki samochód, jak ten.


Jednak... nie do końca.

Egzemplarz, którym miałem okazję pobujać się po dzielni (nie swojej co prawda, ale nie czepiajmy się detali) różni się od stereotypowego egzemplarza E36 trzema cechami. Po pierwsze, jest w oficjalnie dostępnej specyfikacji - dołożone przez właściciela pseudo-szprychowe felgi można było zamówić kupując nówkę-salonówkę, zaś tzw. sportowe zawieszenie, nieco utwardzone w stosunku do standardowego, było tym, na którym auto wyjechało z fabryki. Po drugie, egzemplarz jest w świetnym stanie. Przepraszam, nie świetnym - REWELACYJNYM. Samochód jest tak bliski definicji igły, jak to tylko możliwe. Gdyby Niemiec sprzedawał tę "trójkę", niewątpliwie płakałby, a na pewno policzyłby sobie za nią grubo powyżej średniej rynkowej dla tej wersji i rocznika. Albo nie pozbywałby się jej w ogóle. Trzecią zaś i chyba najważniejszą różnicą jest... właściciel, dbający o dwie poprzednie cechy. Ze stereotypowym posiadaczem E36 w kupecie (którego to słowa obywatel ów zresztą nie trawi) łączy go jeno młody wiek i ulubiona marka. Choć i to się zmienia, jednak o tem potem.


E36, którą miałem okazję śmignąć, była drugą od góry wersją silnikową, czyli 328. Oznacza to, że pod długą maską kryło się 6 ustawionych w rzędzie cylindrów o łącznej pojemności 2,8 litra, wypluwających 192 rączych koni, kierowanych, rzecz jasna, na tylne koła. Czyli mamy tu do czynienia z najbardziej klasycznym i niestety aktualnie odchodzącym do historii zestawem BMW: wolnossąca rzędowa szóstka i RWD. A szkoda ogromna, gdyż... kurdeż, trochę mi głupio to przyznać... jeździ to po prostu fantastycznie.

Zacznijmy od wychwalanego przez wszelkiego rodzaju koneserów i pasjonatów dźwięku silnika. Rzędowa szóstka chyba najmocniej kojarzona jest właśnie z monachijską marką. Znany miłośnik BMW (i posiadacz "trójki" E46, czyli kolejnej generacji), czyli Blogo, podczas rozmowy przy okazji testowania Citroena C5 żalił mi się, że wbrew pianiom na forach R6 tak naprawdę jedynie szumi. I... ma trochę racji. Ale mi się ten szum podoba. Na pewno jest nieporównanie lepszy od chamskiego jazgotu pałowanego R4. Zawsze powtarzam, że jedyne, co można zrobić z rzędową czwórką, to wyciszyć. Z R6 tego problemu praktycznie nie ma - układ ten jest znany z jedwabistej, niemal idealnie równej pracy. Owszem, nie ma chrypki V6 czy ociekającego testosteronem bulgotu V8 cross-plane (czyli z krzyżowo ułożonymi wykorbieniami wału), jednak stanowi osobną jakość. To po prostu niesamowicie kulturalnie pracujący silnik (co trochę nie licuje z typowym zachowaniem stereotypowego posiadacza - choć ci zazwyczaj jeździli czterocylindrowymi 318 z LPG), który po mocniejszym przyciśnięciu potrafi pokazać jednak odrobinę pazura.

Jeżeli chodzi o osiągi, pazur ten staje się całkiem konkretny.

Tak, wiem - 192 KM z 2,8 litra pojemności to niewiele. Pamiętajmy jednak, że mówimy tu o samochodzie wyprodukowanym 20 lat temu. Sporo lżejszym od dzisiejszych konstrukcji. I właśnie dzięki kombinacji sporej mocy z niewygórowaną masą zrozumiałem, czemu wielu moich kolegów nie chce nawet patrzeć na samochody z silnikami poniżej 120 KM.

Niezbyt szeroka jednopasmówka, na której zaraz za skrętem w prawo utknęliśmy za wlokącą się ciężarówką. Przed nami krótki odcinek, na którym można wyprzedzać - zaraz za nim zaczyna się podwój ciągła. 73-konną Madzią nawet bym się nie podjął. Tu zaś redukcja, but - i jakieś 2 sekundy później ciężarówka jest już w tylnym lusterku. Dzięki odpowiedniej mocy wyprzedzanie jest po prostu dużo bezpieczniejsze. Jasne, można powiedzieć, że nie jest ono obowiązkiem, można jechać powoli - jednak chyba każdy przyzna, że jazda za wlokącą się ciężarówką nie jest szczególnie przyjemna.

Przyjemna za to jest charakterystyka podwozia.

BMW od lat znane są ze świetnego wyważenia. Większość modeli wedle zapewnień monachijskiego producenta może pochwalić się równiutkim rozłożeniem masy na obie osie. Bez względu na to, czy udało się tego dokonać również w E36 328i, trzeba przyznać, że prowadzenie bawarskiego coupe jest prawdziwą przyjemnością. Przyczepność jest znakomita a ustawienie zawieszenia zachęca do nieco bardziej aktywnej (co niekoniecznie znaczy agresywnej) jazdy. Co jednak najciekawsze, mimo zastosowania opcjonalnego, sportowego zawieszenia, resorowanie wcale nie jest nadmiernie twarde. Owszem, nastawy są dość sztywne, ale w sprężysty sposób, który pozostawia wystarczającą ilość komfortu. Sam, będąc miłośnikiem wygodnych kanapowozów, zapewne wolałbym standardową wersję, jednak i tu nie ma się czego czepiać. Najśmieszniejsze jest to, że fabrycznie usztywniony zawias E36 okazuje się bardziej komfortowy od współczesnych crossoverów, takich, jak Renault Captur czy ogólnie bardzo udane Suzuki SX4! Sportowe coupe wygodniejsze od podwyższonego kompakta!

Nader przyjemne jest również wnętrze.


Po zajęciu miejsca za kierownicą 328i znalezienie optymalnej pozycji zajmuje krótką chwilę. W tym przypadku bardzo pomogło podręcznikowe wręcz ustawienie preferowane przez właściciela. Fotele są wygodne, ergonomia, z typową dla BMW konsolą zwróconą w stronę kierowcy - bez zarzutu. Całość sprawia wrażenie świetnie spasowanej. U dołu tarczy obrotomierza kryje się typowy dla starszych beemek analogowy wskaźnik pokazujący chwilowe zużycie paliwa. To zresztą niezły "otrzeźwiacz" - chcesz pozwolić swemu autu się wyhasać, skorzystać nieco ze stada germańskich koni schowanych pod maską, wskazówka zaś, wychylając się poza liczbę 30, zdaje się mówić "jasne, baw się - zapłacisz przy dystrybutorze". Przy równej jeździe z prędkościami przelotowymi utrzymuje się wyraźnie poniżej 10, co jest wartością akceptowalną w samochodzie tej klasy. Do całokształtu dochodzi jeszcze tak miły detal, jak bezramkowe szyby samoczynnie opuszczające się lekko przy otwarciu drzwi i dociągające się do góry przy zamknięciu. Najjjsss.

Nie dotarliśmy jednak do najważniejszej kwestii: czy do bagażnika coupe o sportowym charakterze wejdzie bas.

Jeśli jest w miękkim pokrowcu - bez problemu. Nawet dwa. 


Owszem, bagażnik Mercedesa 190 jest szerszy i nieco głębszy - bezproblemowo mieści bas w futerale (i jeszcze zostaje sporo miejsca, np. na dwa kolejne w pokrowcach), jednak jak na kufer samochodu o sportowym charakterze jest zupełnie nieźle. I tak, wiem, że do Mustanga, będącego jeszcze bardziej typowym coupe, wejdzie sztywny, prostokątny futerał - jednak raczej tylko jeden, poza tym porównajmy rozmiary tych aut. Nie, nie staram się tu na siłę bronić BMW - sam jednak nie wybrałbym tego nadwozia, m.in. właśnie ze względu na ograniczoną dość ustawność przestrzeni zadniej, ale fakt jest faktem - bas da się w nim przewieźć.

No chyba, że w sztywnej trumnie. Wtedy pozostaje podłoga za przednimi fotelami.

Podsumowanie, czyli zady i walety:

BMW E36 coupe to bardzo dobry, dający masę frajdy z jazdy samochód. Cieniem jednak kładzie się na nim to, jak jest postrzegany. Rzecz w tym, że postrzeganie to jest już nieco nieaktualne. Tak, jak wspomniałem na początku, nieco się w tym temacie zmieniło. Choćby dlatego, że większość "bejc" używanych przez chłopców-sportowców-dyskotekowców zakończyła już żywot. Część została zajeżdżona do spodu, znaczna ilość zwyczajnie przegniła w stopniu czyniącym naprawę nieopłacalną, ale sporo także owinęło się wokół drzew. Dyskoteka "Ramzes" w Wieczfni straciła niejednego bywalca na skutek działalności komisów oferujących ściągnięte z Reichu E36 (zazwyczaj złożone z trzech egzemplarzy i przystanku PKS) po Niemcu, który płakał. Te, które zostały, albo dogorywają, albo trafiają w ręce prawdziwych pasjonatów, jak obecny właściciel, który najpierw poświęcił sporo czasu, by znaleźć naprawdę dobrą sztukę (co nie jest łatwe, nie tylko ze względu na stan większości egzemplarzy, ale też typowe przypadłości modelu, jak np. gnijące mocowanie dyferencjału), a potem sporo pieniędzy, by doprowadzić ją do naprawdę wspaniałego stanu. Nakłady osiągnęły pułap zbliżony do kwoty wydanej na sam zakup - dobrych, markowych zamienników co prawda jest sporo a ich ceny można określić jako rozsądne jak na tę klasę auta, jednak w E36 zazwyczaj jest trochę do zrobienia. Ale dzięki temu będzie cieszył się nią jeszcze długo - czego zresztą mu życzę.

A fani równie tłustych co siermiężnych bitów przesiedli się głównie do Audi.


Plusy:

* świetne prowadzenie
* wspaniale pracujący silnik R6
* niezły komfort
* przyjemne wnętrze
* dostępność części
* niewysoka ogólna awaryjność zadbanych egzemplarzy w dobrych wersjach silnikowych

Minusy:

* ogromna ilość czasu konieczna na znalezienie zdatnej do użytku sztuki
* podatność na rdzę
* przypadłości typowe dla modelu (ilość zależna głównie od silnika)
* kwoty konieczne do doprowadzenia auta do dobrego stanu
* mimo wszystko dość ograniczona praktyczność (cecha typowa dla coupe)

Co nim wozić:


Do niemieckiego samochodu o sportowym charakterze pasowałby niemiecki bas, na którym da się siekać okrutne solówki. Wielu, kierując się głównie stereotypami (tak samo, jak przy postrzeganiu BMW), wskazałoby Warwicka, ale moja opinia o tych basach jest znana i nie zmienia się od lat. Dobrym wyborem byłby za to Sandberg Basic lub może któryś Marleaux. Ale właściciel tak naprawdę chciałby Precla.

środa, 22 kwietnia 2015

Spacerkiem i rowerkiem: ursynowskie umarlaki

Dziędobry się z Państwem. Mix miał być wczoraj, ale zbyt byłem pochłonięty urokami ojcostwa, radościami pracy i wieczornym relaksem scenicznym, by znaleźć odpowiednią ilość czasu na dokończenie go i wypchnięcie na świat. Dlatego też jest dziś - świeży niczym mech na podszybiu, chrupiący jak rdza na progach, bardziej aromatyczny od spleśniałej tapicerki. Tym razem wprost z Wilanowa wdrapiemy się na Skarpę Warszawską i po raz kolejny zwiedzimy najsłynniejszą warszawską sypialnię - Ursynów.

Jak zwykle starałem się przyjąć w miarę logiczną i topograficznie poprawną marszrutę zdjęciową, jednak nie jestem stuprocentowo pewien lokalizacji kilku fotek (niektóre z nich mają po kilka miesięcy), ponadto rozrzut miejsc uchwycenia klasyków, które za chwilę podziwiać będziecie, zmusił mnie do wyboru ruchu nieco chaotycznie-wężowego. Zaczniemy tedy na Natolinie (Kabaty, na których też byłem, zostawię na kiedy indziej - po prostu nie pasowały mi do koncepcji, acz nie jestem pewien, na czym ona tu polega) i zaczniemy przesuwać się na północ przez Imielin (obskoczony po obu stronach KEN-u) aż do północno-wschodnich rejonów Ursynowa Północnego, skąd wykonamy skręt na Zachód, błyskawicznie dotrzemy do Puławskiej, skręcimy znów na południe, a następnie... ale to już zobaczycie sami.

Zapraszam i przepraszam.

Stacjonuje pod Biedronką. Szkoda, że nie Żuk - zestawienie byłoby idealne.

Zagęszczenie Maluchów na Ursynowie jest naprawdę srogie

Nie kryj się, i tak widać, że gnijesz

Save Saab!

#baleronzapincet

Wrost Gówno Wart?

Nie jestem pewien, czy to XR czy tylko felgi zeń, ale prezentował się pięknie

Innowacyjne rozwiązanie w zakresie poszycia nadwozia: nadkola z folii

Ojciec Baldwin już przybywa

Ooo, klamki pod kolor i kontrastowe koła, musi limitowana edycja

Takie hasło, inspirowane plakatami z kijem bejsbolowym sprzed lat: służy do upalania, nie do wrastania #pozdrodlatychcopamiętajo

Ten chyba powyższego hasła nie wziął sobie do serca

Wspaniałe jaktajmery, nie wiem, który rzadszy

W czynnej służbie od lat

Jeszcze nie zbiodegradował się do końca, acz widać już pewne interesujące modyfikacje w zakresie zmieniania prostej w krzywą 

Błąd dzielenia przez Ogórek

Znany warszawskim tropicielom wrostów. Nie szkodzi, mogę patrzeć na niego codziennie

Kolejny #baleronzapincet

R-20 szczerzy zęby pod przychodnią Syrenka Dental #mistrzowiereklamy

Te fele to było bogactwo w latach 90.

Dizajnerskie wloty powietrza. I wody. I owadów.

Senator nie doczekał kolejnej kadencji

Pokrowce na fotele, halogeny pod zderzakiem, czarne blachy - Marty, jesteśmy w 1992

Cuore Wrostivo
Ojcze Baldwinie, BIERZ LAWETĘ

Przycupnął sobie i się przygląda

McGyver i porywacz dzieci

BORZE TYLE PRESTIRZU SIE MARNUJE

Te spoilery sugerują Małkinię lub przynajmniej Łomżę


Kulturze znane są beczka rumu i beczka prochu. Tu mamy przykład Beczki Mchu.

Dwudrzwiowy sedan na gołych stalakach, BIERE

Polo nieopodal Wyścigów. PRZYPADEK? NIE SĄDZĘ

Ja się zasadniczo nie znam na takim sprzęcie, ale jak to nie jest grube, to nie wiem, co jest.

Dbać, jeździć. Kolejne ćwierćwiecze albo i dłużej.
Jak wspomniałem, dotarliśmy do Puławskiej, przespacerowaliśmy się na południe... i co teraz?

Otóż po zachodniej stronie Puławskiej też jest Ursynów. Tyle, że mało kto z Warszawiaków bierze ten rejon pod uwagę jako część Ursynowa. To jakiś dziwny, odrębny byt - mało znany i przede wszystkim niezbyt jeszcze spenetrowany pod kątem żelaza. Acz charakter okolicy - domki jednorodzinne sąsiadujące z polami uprawnymi - wskazuje na to, że upolowanie sympatycznego zgniłka jest tam mało prawdopodobne. 

Co nie znaczy, że niemożliwe.

Zaczynamy na Grabowie.

Tak, zdaję sobie sprawę z jakości zdjęcia

PEEKABOO

Starlet na czarnych, wzywam red. prof. dr rehab. inż Z. Łomnika!
Przesuwając się na na północną stronę Poleczki i na zachód, w stronę Okęcia, trafiamy na Wyczółki. Składają się one w zasadzie z kilku ulic na krzyż, wciśniętych na tyły terenu Wyścigów. I w zasadzie tylko przy jednej z nich jest coś ciekawego. Tak, przy tej samej, przy której mieści się areszt śledczy.

Dach się rozłazi, ale Lexus looki z tyłu są

I nagle przenosimy się na początek lat 90.

Diagnosto, skontroluj się sam, czyli szewc bez butów chodzi
To tyle, jeśli chodzi o ten odcinek eksploracji Ursynowa. Ale jeszcze tu wrócę - jeszcze sporo zostało do odkrycia.