niedziela, 3 lutego 2019

Eventualnie: Constansin przez Raszyn

Czasami bywa tak, że bez względu na to, jak się staramy, w nasze misterne plany wkradnie się błąd. Wiadomo - błądzić jest rzeczą ludzką a fakap czasem jest nie do uniknięcia. Na szczęście często fakt, że coś nie wyszło, nie przekreśla całości przedsięwzięcia. Nawet, jeśli przez dany błąd z planowanego grubego hardkoru robi się hardkor niedoogarnięcia. A tak właśnie zdarzyło się na drugiej edycji Constansinu - tym razem prowadzącej przez gminę Raszyn.

Zacznijmy jednak od początku.


Tradycyjnie już uznaliśmy z Obywatelką Pilotką, że dodatkowe 20 minut snu i spokojnie zjedzone śniadanie są ważniejsze, niż dotarcie na start przed wszystkimi (i marznięcie przez godzinę aż do wyruszenia na trasę), w związku z czym pojawiliśmy się jako jedna z ostatnich załóg.



Zarówno uczestnicy jak i organizatorzy wydawali się gotowi na to, co miało wkrótce nastąpić. Przy czym kluczowy jest tu zwrot "wydawali się".



Starannie przygotowane materiały rajdowe zawierały ciekawy smaczek - numer startowy w charakterze naklejki przypominającej numer drogi wojewódzkiej.


Wkrótce rozpoczęła się odprawa.


Jak sama nazwa wskazuje, rajd opierał się na zagadnieniu nawigacyjnym zwanym constansem. Całość miała polegać na planowaniu trasy przejazdu od punktu do punktu - przy czym najbliższy punkt wybierało się samodzielnie a do tego mógł on ulec zmianie wraz ze zmianą planowanej trasy wymuszaną właśnie przez z góry określone constansy, te zaś różniły się w zależności od koloru, jakim oznaczony był dany odcinek na zastępującym tradycyjny itinerer planie.

Na trasie miał występować również prowadzący na jeden z checkpointów objazd.


Po zakończonej odprawie pozostało ustawić się w odpowiedniej kolejności do startu i wyruszyć w drogę.



Zaznajomienie się z materiałami rajdowymi jasno wskazywało na to, że łatwo nie będzie. A i tak nie spodziewaliśmy się tego, co miało nas czekać.


Jeszcze tylko jedna załoga przed nami...


...i w drogę.

Od początku było wiadomo, że rajd będzie zbyt gęsty, by podjąć się filmowania. Nawet na zdjęcia czasu było niewiele. Z początku jednak szło dość gładko - przynajmniej tak się wydawało, gdy trafialiśmy w odpowiednie punkty z zadaniami.




Nagle odezwał się telefon. Dzwonił to jeden z organizatorów.

- Byliście już w punkcie D? Bo zmienili tam oznakowanie, co zupełnie rozwala dalszą trasę...

Okazało się, że zamiast znaku "droga podporządkowana" (zwanego przez nas "ustępem") został tam postawiony znak "stop". A to kompletnie zmieniało kierunek, w którym miał wywalić nas obowiązujący dalej constans. Oczywiście większość załóg zdążyła się już tam zgubić - my też, co wymusiło na nas cofnięcie się do tego punktu i ruszenie dalej od nowa, po zmianie kodu kolorystycznego odcinka.

Na szczęście jakoś poszło i wkrótce pojawiliśmy się na punkcie kontrolnym.


Jednak fuckup ze znakiem nie był jedynym.

Najpierw zakałapućkaliśmy się my sami. Otóż na jeden z punktów wyrzuciło nas z constansu, co wedle tradycyjnych zasad nawigacji anulowało przejazd przez niego i nakazywało podjechanie raz jeszcze od innej strony, co też uczyniliśmy. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę, że przez wszystkie punkty należało przejechać tylko raz. Po objeździe odcinka w taki sposób, by nie wpadać na punk z constansu, najechaliśmy na niego od niewłaściwej strony, co zupełnie zmieniało dalsze planowanie. I to w taki sposób, że wpadliśmy w constansową pętlę, z której wydłubywaliśmy się około godziny. Poskutkowało to tym, że otrzymaliśmy kolejny telefon, tym razem nakazujący zmierzanie do mety. Na szczęście został nam wtedy jeszcze tylko jeden punkt... i to ten, który był kolejnym błędem - tym razem polegającym na oznaczeniu go niewłaściwym kolorem na planie. Paradoksalnie, dzięki naszemu zakręceniu ominęło nas w ten sposób dalsze błądzenie.

W końcu, jako przedostatnia z załóg, z bolącymi mózgami wpadliśmy na metę.



Podczas ogłaszania wyników organizatorzy dokonali sążnistej ekspiacji, po czym pierwszą Nagrodę Subiektywną przydzielili... sobie samym, jako wyróżnienie za spieprzoną organizację.


My, rzecz jasna, przez nasz własny fuckup nie mogliśmy liczyć na miejsce na tzw. pudle, jednak, jak się okazało, zasłużyliśmy na kolejną Nagrodę Subiektywną - konkretnie zaś... na wyróżnienie za najdłuższy przejazd trasy.


Czy zatem uznaję rajd za nieudany tudzież spieprzony? Absolutnie nie. Pomysł był przedni, a że wykonanie w dwóch miejscach siadło - cóż, przy takiej komplikacji zagadnienia miało prawo coś pójść nie tak. I choć pierwszy Constansin podobał nam się z Obywatelką Pilotką bardziej, ten uznaliśmy za bardzo dobre, choć przeokrutnie ciężkie ćwiczenie dla zwojów mózgowych. A organizatorzy wiedzą, z czym najbardziej pilnować się podczas planowania kolejnej edycji. Bo mam nadzieję, że taka będzie.

1 komentarz:

  1. Ależ oczywiście, że będzie! Cóż... fakap był prima sort i niestety zdarzył się na rajdzie, na którym absolutnie nie miał prawa się wydarzyć. Przy klasycznej kratkowej konwencji, albo po prostu przy punktowej liniowości, mały wycinek byłby zmieniony i wszyscy zapomnieliby o sprawie. A tutaj wybuchł pożar. Cóż, życie :)

    OdpowiedzUsuń