niedziela, 30 września 2012

Długodystans: Madzia (cd)

Szalom wszystkim Państwu w ten jesienny wieczór.

Po dwutygodniowej przerwie spowodowanej przepracowaniem w dni powszednie (NA SRYGŁAWA I TWAROGA, POŻĄDAM NORMALNEJ PRACY) i kompletnym wypraniem z kreatywności w weekendy wracam do działalności blogotwórczej. Mam nadzieję, że dzięki nieco sensowniejszemu grafikowi w robocie będę po powrocie do domu pamiętał, jak się nazywam, i że mam coś takiego, jak blog, w którym warto od czasu do czasu coś spłodzić.

W zeszłą sobotę wybraliśmy się z Wybranką na obiad u mej Czcigodnej Staruszki, gdzie kosztowaliśmy specyjały przyszykowane przez jej Mężczyznę (TIRAMISU!!! poproszę jeszcze z kilogram). Podążyliśmy tam per Madzia, gdyż jesteśmy żenująco leniwi i nie chciało się nam tłuc zbiorkomem (a i prognozy nie były sprzyjające). Gdy, opchani do granic możliwości (i daleko poza granice przyzwoitości), wracaliśmy sobie spokojnie w kierunku ogólnodomowym, podczas ruszania na światłach Madzia zgasła. Nie było to jednakowoż typowe zgaśnięcie wywołane pierdołowatym ruszaniem - otóż zgasło wszystko. Światła, nawiew, radio - wszystko martwe. Nauczony doświadczeniem z Melodilą natychmiast pomyślałem o klemach na akumulatorze. W rzeczy samej - jedna z nich raczyła się obluzować. Przytwierdziłem ją tedy solidniej i z wynikającą z dobrze wykonanej roboty miną Znawcy Tematu zasiadłem na swym kierowniczym stanowisku celem kontynuacji podróży. Niestety... okazało się, że dupa postanowiła być bladą a Madzia - choć zabłysła światłami, zabrzmiała radiem i dmuchnęła nawiewem - nie ma w danej chwili planów związanych z świadczeniem usług przewozowych. Za to ma ochotę w dziwnym trybie mrugać awaryjnymi... Jedyne wyjście, jakie przyszło nam z Wybranką do głowy, to telefon do Mężczyzny mej Czcigodnej, jako byłego mechanika i człowieka, który pozytywnie wpłynął na decyzję zakupu tego a nie innego toczydła. Ówże zjawił się niezawodnie w ciągu kilkunastu minut. Zajrzał pod maskę, wysłuchał objawów (dziwne zachowanie awaryjnych, kręcący się rozrusznik, brak zapłonu) i zawyrokował rozładowany akumulator (obluzowana klema mogła wpłynąć na nieprawidłowe ładowanie mimo, że alternator jest sprawny - kontrolka ładowania zawsze spała sobie spokojnie) lub ogłupiały immobilizer. A najprawdopodobniej jedno i drugie. Jako, że próby odpalenia z kabli nie zadziałały, M. sholował nas do domu, po czym dzień później wyczarował dla mnie prostownik, który następnie karmił akumulator przez całą noc. W międzyczasie zakupiliśmy z Wybranką bateryjki do obu pilotów od alarmu. Jako, że był on dotychczas wyłączony (już widzę te tłumy złodziei czające się na 15-letnią Mazdę celem uprowadzenia jej za wschodnią granicę lub rozmontowania jej na części kierując się niezwykłą popularnością tego modelu...), podejrzewaliśmy, że jednak problem jest poważniejszy. Obawy podsyciła nieudana próba odpalenia Madzi rankiem po naładowaniu akumulatora. Bałem się, że w najlepszym wypadku to on jest winien w związku z czym będzie konieczny zakup nowego, zaś w najgorszym czeka nas holowanie do warsztatu, w którym specjalista rozbebeszy całe wnętrze i będzie przez miesiąc oglądał wszystkie kabelki w poszukiwaniu zwarcia licząc sobie pińćset złotych za minutę pracy. Będąc jednak kompletnie nieprzytomny (było ok. 7:15) nie wziąłem jednak pod uwagę faktu, że powinienem wypróbować oba piloty, od obu kompletów kluczyków... Tego samego dnia było już wiadomo: IT'S ALIVE!

W ten oto sposób okazało się, że nieużywany alarm jak najbardziej może sam się uzbroić po odłączeniu i ponownym podłączeniu akumulatora, skutkiem czego doprowadzenie Madzi do stanu jeżdżącego kosztowało 0 złotych (zamiast zakładanych 200 w przypadku akumulatora lub 3928726412500 w przypadku usterki elektryki), trochę nerwów i odrobinę wysiłku. Przy okazji wyszło też na jaw, że jak najszybciej trzeba wymienić świece i przewody zapłonowe (wyziębiony po kilkudniowym postoju silnik przez pierwszych kilka minut ewidentnie nie palił na jednym cylindrze, szarpał i tracił moc, po czym objawy znikły od razu po rozgrzaniu), co zostanie zrobione zaraz po mojej wypłacie razem z planowanym już wcześniej uszczelnieniem rozrządu (trochę kapie). Do zrobienia w najbliższych miesiącach jest też wybierak biegów (dźwignia lata sobie wesoło), zaczyna też kończyć się sprzęgło... Należy jednak pamiętać że Madzia ma 15 lat, w ciągu których nawinęła na swoje 13-calowe kółka ponad 212 tysięcy kilometrów. Przez ostatnie 5000 (poza ostatnią przygodą, nie związaną jednak zupełnie z jakością czy stanem samego auta) ani razu nas nie zawiodła, a i wcześniej ponoć sprawowała się świetnie. Materiały się zużywają, czasem też mechanik przy rutynowych czynnościach położy na sprawę swój sflaczały narząd - kupując używany samochód ze sporym bądź co bądź przebiegiem trzeba liczyć się z pewnymi wydatkami. Biorąc pod uwagę wiek i przebieg, Madzię należy ocenić jako bardzo solidne jeździdło, które - jeśli nie zostaną zaniedbane oczywiste czynności serwisowe - jeszcze długo posłuży. Pojadę nią jeszcze na niejeden koncert (ostatnio zwizytowała Dybki, gdzie publika była zawiedziona, że nie gramy disco-polo...), wyjedziemy z Wybranką na niejeden wywczas i - jak Latający Potwór Spaghetti da a partia pozwoli - udzielę jej jeszcze niejednej lekcji jazdy.

Tak - Madzia okazjonalnie służy też jako "elka" (choć ostatnio było kilka tygodni przerwy... WYBRANKA, OGARNIJ SIĘ). I nadal jeździ. A to o czymś świadczy...


2 komentarze:

  1. Spadufffa -.- w życiu nie zapamiętam tych wszystkich dziwnych czynności służących toczeniu się do przodu, nie wygnę się do tyłu wystarczająco, żeby cofnąć na egzaminie i obawiam się, że na pierwszym parkingu rozbiję wydłużony o bagażnik tyłek... odmawiam... zostajesz niniejszym mianowany Moim Dożywotnim Kierowcą. i o! Howgh!

    OdpowiedzUsuń