wtorek, 4 lutego 2014

Basista kontra Qltura: Małżeński Rajd Dakar

Pewien czas temu otrzymałem od swojego zakładu pracy sympatyczny bonusik: zaproszenie do teatru. Jako, że w teatrze nie byłem dawno (co przyznaję ze wstydem, winę zwalając na wiatr hulający w mym portfelu), radość ma była niezmierna - tym bardziej, że tytuł sztuki brzmiał obiecująco, gdyż nieco motoryzacyjnie: "Małżeński Rajd Dakar".

W końcu nadeszło niedzielne popołudnie. Dysponując onym zaproszeniem odzialiśmy się z Wybranką odpowiednio i udaliśmy się do teatru Palladium celem chapnięcia nieco kultury.

Po dotarciu na miejsce oczom mym ukazała się scena z nader zachęcającą scenografią pod postacią... frontu z Citroena 2CV. Natychmiast nastawiło mnie to pozytywnie do mającego się rozpocząć spektaklu, choć po chwili zastanowienia stwierdziłem, że jakaś Dwacefałka musiała dokonać w tym celu żywota - jednak pocieszyłem się, że lepiej, by skończyła jako element scenografii, niż karma dla zgniatarki. Za sympatycznym pyszczkiem Cytrynki rozciągał się ekran na którym wyświetlane było tło. Do tego obsada - Katarzyna Pakosińska i Mirosław Zbrojewicz - wróżyła naprawdę dobrze. Optymistycznie nastawieni do sztuki zasiedliśmy w fotelach by doświadczyć 75 minut smutnego rozczarowania.

Pomysł na sztukę (w oryginale napisaną przez nieznanego mi osobiście ani ze słyszenia Sigitasa Parulskisa) był niezły: małżeństwo ze sporym stażem (i problemów bagażem) bierze udział w rajdzie, podczas którego rozkracza im się samochód. Sami, w centrum pustynnej dupy, z malejącym zapasem wody, są zmuszeni do stawienia czoła swoim problemom i sobie nawzajem. Można było ugrać na tym naprawdę sporo. Był potencjał na niezłą komedię i rzeczywiście, jak najbardziej była to komedia, jednak do niezłej było jej równie daleko, co czerwonej Dwacefałce do stanu igłalalkajedynytakiZOBACZ. Całość była oparta na dowcipach, które porażały swoją czerstwotą w momencie, gdy usłyszałem je po raz pierwszy, a było to mniej więcej wtedy, gdy wchodziłem na stojąco pod szafę, teraz zaś na nowo definiowały jedno ze znaczeń słowa "beton". Przyznaję, kilkukrotnie się uśmiałem - jednak fakt, że najśmieszniejszymi momentami przedstawienia były chwile, gdy z ust aktorów padały słowa "kurwa" oraz "pierdolić", dość dobitnie świadczy o całokształcie.

Tak czy owak - Wybranka ewidentnie walczyła z przemożną potrzebą opuszczenia lokalu, mi zaś pozostawało wpatrywać się smutnym wzrokiem w stojącą na scenie połówkę Cytrynki.

Zdjęcie zakoszone bezczelnie z zapowiedzi na kultura.wp.pl, gdzie można przeczytać, czym ta sztuka mogłaby być

Jedno jest pewne: warto częściej wybrać się do teatru (przynajmniej w miarę możliwości), jednak następnym razem mam nadzieję, że będę mógł bardziej świadomie wybrać spektakl. No chyba, że znów dostanę zaproszenia, co - mimo rozczarowania tą konkretną sztuką - zawsze jest miłym bonusem.

6 komentarzy:

  1. O jakże to miło 3 raz w ciągu miesiąca spotykać się z 2CV - najpierw na żywo w galerii, później wzmianka w książce, a teraz tu - na blogu.

    Co do teatru - już raz przekonałam się, że na komedie chodzi się tylko wtedy, gdy swędzi nas nadmiar pieniążków w portfelu. Ba, nawet do kina nie chodzę na komedie. Niemniej, nie obraziłabym się gdybym dostała prezent w postaci dwóch biletów na jakąkolwiek sztukę ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwacefałki pojawiały się u mnie już wcześniej - w relacji z zakończenia sezonu Youngtimer Warsaw i z 2 Autonostalgii:
      http://bass-driver.blogspot.com/2013/10/weekend-eventualny-cz-1-zakonczenie.html
      http://bass-driver.blogspot.com/2012/08/eventualnie.html
      http://bass-driver.blogspot.com/2013/05/eventualnie-autonostalgia-2013.html
      Chciałbym, by pojawiały się częściej, ale jakoś trudno je dorwać.

      A teatr - nie na każdą kieszeń, niestety. Dlatego bardzo się ucieszyłem z bonusiku, nawet mimo tego, że sama sztuka bardziej skłaniała do fejspalmu niż owacji. Jeśli znowu dostanę zaproszenia - znów pójdę, bez względu na to, co to będzie.

      Usuń
  2. Właśnie dlatego mam całą tę "kulturę" gdzieś. Do teatru nie chodzę nie z braku funduszy, tylko żeby nie oglądać takich właśnie gniotów o jakim piszesz. Termin "komedia" w rodzimym teatrze to obraza wszystkiego co wywołuje uśmiech. Ostatnie dobre przedstawienie to był "Tytus, Romek i Atomek" gdzieś tak na początku lat 90'. Nic tego nie przebije ;-)

    Szachmatt.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie byłem na innych komediach (poza bardzo fajnym, acz starym i znanym "Rocky Horror Show") więc się nie wypowiem, niestety.

      Usuń
    2. Ja bym powiedział, ze zjawisko "komedii" jako czegoś beznadziejnego, niedającego się oglądać jest dużo szersze, niż tylko teatr. Wystarczy spojrzeć na polskie komedie w kinach. Poczucie humoru w narodzie chyba zginęło :P Przynajmniej wśród twórców szeroko pojętej kultury.

      Usuń
  3. W życiu bym do teatru nie poszedł!

    OdpowiedzUsuń