wtorek, 4 sierpnia 2015

Basista się bawi: Trabi

W tym miejscu powinien być mix.

Powinien, gdyż mixów nie było już skandalicznie dawno (a wiem, że lubicie, YOU LIKE THAT DON'T YOU BIATCH), materiały zaś mam, i to dość grube, ale po pierwsze nie miałem czasu by obrobić zdjęcia, po drugie zaś przez cały zeszły tydzień byłem wyjechan, a fotograficzna treść pozostała na komputrze w domu. Dlatego dziś tzw. temat zastępczy, sztuczny miód, erzac cholera nie wpis, czyli o tym, jak to posiadanie potomstwa bywa doskonałą wymówką by znów na legalu kupować sobie zabawki.

A jest to przyjemność - szczególnie, gdy natrafia się sposobność, by uskutecznić wycieczkę sentymentalną. Choćby tylko w skali mikro.


Pierwszym samochodem, z jakim miałem styczność, był biały Trabant 601, rocznik '76, należący do mojego dziadka. Od nowości przez 17 lat służył on dziadkowi głównie do dojazdów na działkę - przeważnie z babcią, ale często również z wnukami. W tym ze mną.

Dziś dziadek ma 91 lat, babci niestety nie ma w ogóle, co do Trabanta - nie mam pojęcia, ale jako, że został sprzedany w pierwszej połowie lat 90., nie potrafię być zbytnim optymistą. Ale był, istniał, jeździł niemalże bezawaryjnie przez te 17 lat, a to, co się psuło, było do samodzielnego ogarnięcia - co dziadek jako tzw. złota rączka bez problemu robił. Swoją drogą - do dziś pluję sobie w brodę, że nie uczestniczyłem bardziej aktywnie w jego działaniach. Zaprocentowałoby to coraz rzadszym dziś skillem z gatunku DIY, który za słusznie minionego nam reżimu był często jedynym gwarantem, że coś będzie zrobione, dziś zaś pozwala znacznie ograniczyć koszta. Szczególnie, gdy jeździ się starociem.

Ale to już insza inszość.


Tak czy inaczej - do Trabantów mam ogromny sentyment. I gdy, szukając odpowiednich pomocy naukowych mających pomóc w edukacji Młodzieża w zakresie Prawdziwej Motoryzacji, natknąłem się na niebrzydkiego, wyprodukowanego przez firmę Welly Trabanta 601 w późnej wersji, wiedziałem, że to tzw. masthew. Czyli prawie jak marchew. Tyle, że z metalu i plastiku. I nie do jedzenia. I w innym kształcie. I kolorze. Ale prawie.

Samochodziki produkcji Welly mają co prawda kilka wad, ale zalet zazwyczaj jest więcej. W przypadku Trabiego wręcz zdecydowanie przeważają. Przede wszystkim modelik jest po prostu ładny. Do tego nie ma się wrażenia obcowania z badziewiem, jak to jest w przypadku Fiata 127 z kolekcji DeAgostini (co ciekawe, jego niebieska wersja ze Złotej Kolekcji jest już nieco lepiej wykonana). Wszystko zdaje się solidnie zmontowane, osie są odpowiedniej długości dzięki czemu koła nie latają na boki, drzwiczki - otwierane, jak chyba we wszystkich Welly większych niż 1:43 -ruszają się z przyjemnym oporem. Nie są może idealnie spasowane, ale zdrady też nie ma. Ciekawym akcentem jest osobne, wykonane z tworzywa poszycie dachu. Prawdopodobnie tylko tak dało się zachować jego specyficzne ukształtowanie w tylnej części. Wyszło całkiem nieźle. Propsiki.


Dobre wrażenie robi też dbałość o szczegóły. Kształt felg się zgadza - są co prawda nieco za duże, ale ich przetłoczenia są dobrze odwzorowane. Nieźle oddana jest także stylistyka wnętrza, najciekawsze jest zaś to, że produceny pokusił się o... plastikowe, udające tapicerkę wewnętrzne wykończenia drzwi. Nieco bezcelowo, gdyż w oryginale nie były one aż tak "szeroko" obite, ale wygląda to fajnie.


Osobną kwestią jest odwzorowanie podwozia. W tej kwestii nawet w droższych modelikach bywa różnie. Samo Welly zaliczyło na tym polu kilka grubych wpadek, z czego chyba największą był beznadziejnie oddany kształt ramy Syreny. Tu zaś, ku memu zdumieniu, producent odrobił pracę domową. Pamiętam, jak dziadek na działce samodzielnie przechylał swego Trabanta kładąc go nieomal na bok (nie mam pojęcia jak to robił), by własnoręcznie dokonać niezbędnych prac konserwacyjnych przy podwoziu. I w mej pamięci zachowało się ono jako bardzo podobne do tego, co znajduje się na brzuchu Trabiego by Welly. Oczywiście pomijam tu kwestię zawieszenia - byłoby ono trudne do odwzorowania z powodów samej budowy zabawki - jednak za całokształt należy się całkiem spory szacun. Inna rzecz, że jest tu odwrotnie, niż powinno być - to podwozie powinno być z metalu, zaś karoseria (a w zasadzie jej poszycie) z tworzywa. Ale nie bądźmy drobiazgowi. Nie za tę cenę.


Generalnie Trabant 601 w ociekającej splendiżem wersji De Luxe został przez firmę Welly ogarnięty w sposób nader zadowalający. Nie, nie jest ideałem - felgi są nieco za duże, drzwi nie powalają precyzją spasowania itd. - ale całość prezentuje się naprawdę fajnie. I wiem, że kiedyś bez wstydu będę mógł wręczyć go Młodzieżowi mówiąc, że takim kiedyś jeździł pradziadek. No, prawie - starszym i w podstawowej wersji. I zupełnie białym, nie kościosłoniowym. Ale był to Trabant. I wyglądał właśnie tak.


9 komentarzy:

  1. fajny Trabi, tylko kierownica jest od Polo, ale tak prawie wszyscy robili bo jest fajniejsza od starego typu ;) mialem Trabiego 601, bardzo fajny samochodzik, milo wspominam, bardzo duzo miejsca w porownaniu z maluchem, a bagaznik to wiekszy nawet niz w DFie! no i zbiera sie toto znakomicie, a biegi przy kierownicy sa po prostu rewelacyjne - mozna kierowac i zmieniac biegi jedna reka, szkoda tylko ze po miescie taki Trab pali 8-9 mieszanki....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - był nieco tańszy od Kaszla a miejsca więcej! Szczególnie bagażnik dawał radę.

      Usuń
  2. Witam,
    pisz Leniwiec, pisz, bo masz talent. Nieważne czy piszesz o basie czy o aucie dobrze się czyta. I nie wpadasz w malkontectwo i marudzenie co wykończyło samego prof. Z.Łomnika.

    Pozdrawiam i powodzenia!

    P.S. a tutaj mój opis spotkanej Mazdy: http://ja.gram.pl/blog_wpis.asp?id=406298&n=170

    OdpowiedzUsuń
  3. No, to model oddaje wszystko to co było w Trabie :D Śmieszne spasowanie, luzy, międzymodelowe wnętrze. Gydyb jeszcze, tak jak piszesz, zamienić plastikowe podwozie na metalowe, i poszycie na plastik, byłoby doskonale. ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć któraś firma tak zrobiła modelik Citroena Mehari. Idealnie.

      Usuń
  4. Trampolino to jest kurkawodna bardzo sprytnie i harmonijnie zaprojektowane toczydło. Niby taki kompaktowy, a jednak sedan ze sporym bagażnikiem. Lub kombi mieszczący pralkę. Niby taki obłonijaki, ale nie zaraz czekaj, zadziorny daszek nad tylną szybką, skrzydełka z wkomponowanymi kloszami lamp, ładnie poprowadzona maska z jakże współczesną owiewką nad ramionami wycieraczek, lekko poszerzone nadkola i szyby bez fletnerek. To detale stanowiące o dojrzałości tego projektu z początku lat 60-tych. Trzeba tu oddać, że w DDR wspierano wzornictwo przemysłowe i doceniano jego znaczenie. W czasach poniewczasach po DDR jeżdiło mnóstwo Trampideł o innym niż karoseria kolorze dachu, co dodawało kolorytu codzienności. O smaczkach technicznych można napisać osobny wpis (by). Od Duroplastu po wspomnianą laskę biegów. "Przewaga dzięki fajnej lasce".

    Ale nie miał żadnej Hydry ani Lambady, a Skanssen ma. Będę się upierał. Darzbór.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe ile basów by wlazło do takiego Trabiego Universala?

    OdpowiedzUsuń