piątek, 7 czerwca 2019

Śmignąwszy: 1310 powodów do rozpaczy

Czasami w zasadzie nie wiadomo, co napisać. W głowie powstaje mętlik a zasób leksykalny, pozornie bogaty, okazuje się żałośnie marny wobec przygniatającego całokształt jestestwa natłoku wrażeń dalece wykraczających poza pojmowaną dotychczas skalę. Pół biedy, gdyby w niemy stupor wprawiło mnie przedawkowanie radości i zachwytu - wówczas, po zmianie bokserek, mógłbym po pewnym czasie wrócić do rzeczywistości, uprzednio aktualizując swój mentalny wzorzec wspaniałości. Niestety - tym razem dane mi było zetknąć się z doznaniem dalece gorszym od uczucia ogarniającego zazwyczaj, gdy cudem zdążywszy do miejsca, gdzie król chadza piechotą, konstatujemy poniewczasie, że na rolce został ostatni listek. W zasadnie nie było to pojedyncze doznanie, a raczej amalgamat emocji, z których pojawiło się najpierw rozbawienie, lecz szybko ustąpiło miejsce zadziwieniu a następnie przerażeniu zmieszanemu z odrazą. Gdybym miał jednak ten cały emocjonalny mętlik określić jednym, krótkim zwrotem, najbliższym prawdzie wyrażeniem byłaby redefinicja koszmaru. Tak właśnie pokrótce można określić motoryzacyjną abominację znaną niektórym nieszczęśnikom jako Dacia 1310.


Seria 1310 pojawiła się równo 40 lat temu jako rozwinięcie znanych podówczas już od modeli 1300/1301 niebędącymi niczym więcej jak Renault 12 made in Romania. Różnice polegały w zasadzie na zastosowaniu innego grilla z 4 okrągłymi reflektorami, większych tylnych lamp i uplastikowieniu całości. Sylwetka i mechanika pozostały takie same - były to nadal przestronne, lekkie i - w założeniu - wygodne sedany i dużo rzadziej spotykane kombiaki.

W założeniu.


Nad stylistyką nie ma co się rozwodzić - sylwetka wraz ze wszystkimi przetłoczeniami to po prostu Renault 12. Jednak o ile seria 1300/1301 była na podobnym poziomie estetycznym, co dość zgrabna Renówka, o tyle od 1310 zaczęła się równia pochyła - i to nie tylko pod względem wyglądu, ale również jakości. O ile początkowe egzemplarze wyglądały jeszcze w miarę niebrzydko a ich montaż można było uznać za akceptowalny, o tyle przeprowadzony w 1984 roku (przypadek?) lifting stanowił pierwszy naprawdę wielki krok w kierunku absolutnej katastrofy. Wszystkie wprowadzone zmiany miały tylko jeden cel: maksymalne potanienie produkcji. Do tego żywiącej się jedynie propagandą reżimu Ceausescu załodze z każdym rokiem chciało się coraz mniej, zaś pochodzący z ostatnich miesięcy przed kolejnym, jeszcze straszniejszym liftem egzemplarz jest niemalże pomnikiem tego, co powstaje, gdy z materiałów kosztujących 12 banów samochód skleci załoga, która od lat w ramach wypłaty brała udział w losowaniu przejażdżki w jedną stronę autem Securitate. Zresztą też Dacią.


Kol. Motobieda często używa określenia "blachy pasowane stopami". W tym jednak przypadku nie były to nawet stopy cukrzycowe. Elementy nadwozia sprawiają wrażenie, jakby nieszczęsny robotnik, oddawszy swoje kończyny do zjedzenia gromadce dzieci (w komunistycznej Rumunii obowiązywał nie tylko całkowity zakaz aborcji, ale również antykoncepcji, co czyni tę krainę idealnym miejscem dla Kai Godek) mocował części karoserii waląc w nie z dyńki. Całość, nierówna, niedopasowana, wykonana z tragicznych materiałów, a potem jeszcze poprawiona przez któregoś z właścicieli farbą z puszki nakładaną wałkiem, jest niczym zaropiała, gnijąca rana z której unosi się odór rozpaczy i beznadziei.

Wnętrze 1310 jest z kolei nieco mniej jednoznaczne niż jej powłoka zewnętrzna. 


Pierwsze wrażenie to kolejna dawka przerażenia. Przez krótką chwilę nieszczęśnikowi zajmującemu miejsce w dość obszernym fotelu wydaje się, że spada. Lot jednak kończy się po ułamku sekundy - to po prostu wysiedziane, wymęczone siedzisko poddaje się bez walki pod ciężarem zasiadającej nań sempiterny.

Później przychodzi... zaskoczenie. Wnętrze Dacii okazuje się zaskakująco przestronne. Zarówno z przodu jak i z tyłu nie brakuje miejsca. Ciasnota może odrobinę doskwierać jedynie naprawdę długonogim pasażerom drugiego rzędu, ale tu z przyjemnością pomogą dzielni funkcjonariusze Securitate, którzy mogą - jako środka perswazji, tudzież reprymendy - użyć na ten dany przykład piły.

Na przestrzeni i typowej dla konstrukcji z przełomu lat 60. i 70. dobrej widoczności w zasadzie kończą się zalety wnętrza O Mie Trei Sute Zece. Jakość wykonania jest zbliżona do solidności montażu paneli zewnętrznych - wszystko jest po prostu koszmarne, zarówno pod względem zastosowanych materiałów jak i ich spasowania. Najlepsze wrażenie robi miękkie obicie górnej części deski rozdzielczej - widać jednak, że jest słabszej jakości, niż choćby w Polonezie, a to już wiele mówi. Z kolei boczki drzwi sprawiające wrażenie, jakby były wykonane ze stopu gumy z ceratą, udający aluminium plastikowy panel biegnący przez całą szerokość deski rozdzielczej, krusząca się od samego patrzenia na nią obudowa kolumny kierownicy oraz tapicerka, na którą poszły chyba babcine zasłony (które w międzyczasie ewidentnie służyły przez kilka lat jako szmaty do podłogi) pochodzą prosto z najmroczniejszych transylwańskich koszmarów.

Do tego mamy takie wspaniałe grzybopatenty, jak zdwojony włącznik świateł mijania (wszak główny, też chałupniczej roboty, może w każdej chwili dokonać żywota) czy wykonany na wypadek zgubienia lub uszkodzenia kluczyka (albo rozpadnięcia się stacyjki) klawisz włączający zapłon.


Właśnie, zapłon. Dacii 1310 nie pali się z kluczyka - włącza on jedynie zapłon i układ elektryczny. Po przekręceniu kluczyka należy jeszcze wcisnąć przycisk startera, niezwykle ergonomicznie umieszczony pod deską rozdzielczą. W samochodzie z 1991 roku - czyli wyprodukowanym już po tym, jak Geniusz Karpat zyskał kilka dodatkowych otworów.

Troszkę nieprzystający do początku lat 90-tych jest również silnik.

Zbiornik chłodziwa może również pełnić funkcję słoja na ogórasy. Czasy były ciężkie, trzeba było sobie radzić.
Wywodząca się z antycznej (acz produkowanej aż do 2006 roku) rodziny Cleon-Fonte jednostka 1.3 wypluwa z siebie według jednych źródeł 56, według innych - 58 koni. Nie można powiedzieć, by były to szczególnie żwawe konie, jednak wystarczają do spokojnego napędzania niespełna tonowej budy. Niestety, ma pewne specyficzne wymagania co do stosowanego paliwa. Otóż jeszcze w 1991 roku, w dopiero otrząsającej się po 4 dekadach komunistycznego koszmaru Rumunii, benzyna bezołowiowa była czymś w rodzaju nowomodnego wynalazku w związku z czym silnik Dacii nie jest przystosowany do jej konsumpcji. Oznacza to, że przy każdym tankowaniu trzeba dolewać odrobinę specjalnego preparatu chroniącego antyczną jednostkę przed dokonaniem żywota. Inna rzecz, że to chyba właśnie silnik jest najsolidniejszym podzespołem rumuńskiego wozu.

Pozostaje jeszcze najważniejsza dla basisty kwestia - bagażnik. A tu jest nawet nieźle.


Pojemność kufra Dacii okazuje się spora, zaś szerokość - wystarczająca, by zmieścić w poprzek bas w usztywnianym pokrowcu. Co prawda opadająca linia tyłu ogranicza nieco wysokość bagażnika, ale przestrzeni w środku wystarczy, by zmieścić tam niepokornego (lub nieco bardziej permanentnie unieruchomionego) pasażera Securitate.

Pozostaje pytanie, jak podczas jazdy czują się podróżni zasiadający w przedziale pasażerskim, w szczególności zaś kierowca. Odpowiedź jest w zasadzie dość prosta: koszmarnie.

Zacznijmy od pracy zawieszenia. Po samochodzie opartym na starej Renówce można by było spodziewać się ponadprzeciętnego komfortu jazdy. I owszem - jest miękko. A w zasadzie zapewne kiedyś było. W egzemplarzu, którym jeździłem, zawieszenia... praktycznie już nie ma. Całość jest przerażająco wręcz chybotliwa - tak, jakby koła wraz z przednimi wahaczami i tylną osią były połączone z resztą auta za pomocą gumek recepturek. Podobnie pracuje układ kierowniczy, mimo braku wspomagania chodzący dość lekko, ale nie dający poczucia, że skręt kierownicy przekłada się w jakiś bardziej konkretny sposób na pozycję przednich kół. Do tego, rzecz jasna, nie ma co myśleć o jakiejkolwiek zwrotności. Zawracając na pełnym skręcie można na luzaku objechać całą defiladę ku czci Wodza Narodu.

Myślicie, że gorzej być nie może? Jesteście w błędzie. Może, i to znacznie. Przykładem jest choćby to, jak w Dacii zmienia się biegi - choć w jej przypadku lepszym określeniem byłoby "losuje". Skok dźwigni jest podobny do tego w Ikarusach 260/280. Precyzja zresztą też. Trafienie w odpowiedni bieg wymaga z początku kilku prób - a i tak nigdy nie ma pewności, czy wskoczył, póki nie puści się sprzęgła i nie wciśnie gazu.

Do tego wszystkiego dochodzą hamulce. Podobno kiedyś miały wspomaganie. Niestety trudno to zweryfikować, gdyż aktualnie na 100% go nie ma. Tak, jak w Maluchu - ile wyciśniesz, tyle wyhamujesz. Na szczęście, jako człowiek mający jakieś tam doświadczenie z gratami, dość szybko do tego przywyknąłem i przy każdym hamowaniu brutalnie wciskałem stopę w woniejący grzybem dywanik, co sprawiało, że rumuński wehikuł zatrzymywał się w końcu, jednakowoż czynił to z wyraźną niechęcią i głośnym chrupnięciem.

Wisienką na torcie jest wentylacja, tudzież jej brak, połączona ze szczelnością nadwozia porównywalną z wiklinowym koszem. Kombinacja ta sprawia, że gdy zapomnisz wstrzymywać oddech podczas jazdy, wszystkie szyby zaparowują w ciągu kilkunastu sekund - a w momencie, gdy testowałem Dacię, niebiosa płakały nad mą dolą wylewając na świat hektolitry wody.


Podsumowanie czyli zady i walety:

Nie spodziewałem się, dane mi będzie kiedyś przejechać się samochodem znacząco gorszym od późnego Dużego Fiaciora. Dacia 1310 jednak stanęła na wysokości zadania - okazała się najkoszmarniejszym wynalazkiem, jaki kiedykolwiek było mi dane prowadzić. Nie wynika to jednak z samej koncepcji tego wozu, która jest zupełnie niezła, a w momencie rozpoczęcia produkcji była w pełni nowoczesna, tylko jakości wykonania tego czegoś. Tym bardziej podziwiam Marcina z Wrostów Ściany Wschodniej, który zanabył owo ustrojstwo w Gołdapi, po czym przyjechał nim do domu w okolicach Mińska Mazowieckiego. Dodam, że Dacia kosztowała go całe PIŃCET. Uważam jednak, że grubo przepłacił.

Plusy:
  • przestronne wnętrze
  • niezły bagażnik
  • nadal jeździ

Minusy:
  • koszmarna jakość wykonania
  • tragiczne prowadzenie
  • beznadziejna skrzynia biegów
  • nędzna ergonomia (z przyciskiem startera na czele)
  • momentalnie zaparowujące szyby
  • nadal jeździ, choć nie wiadomo, po co

Co nią wozić:

Nie wiem, czy w komunistycznej Rumunii byli jacyś basiści. Nie zdziwiłbym się, gdyby granie muzyki rozrywkowej zgniłego zachodu było podówczas zakazane. W postkomunistycznej na pewno zaczęli się jednak jacyś pojawiać - a ten egzemplarz pochodzi z okresu już po upadku krwawego reżimu psychopatycznego Nicolae. Jeśli musiałbym cokolwiek wozić sędziwą Dacią, wrzuciłbym do jej kufra Lunę 22. Albo, co najwyżej, Musimę.

A najlepiej otwarty kanister z benzyną i płonące szmaty.

Wspaniały patoparking

Tymczasem zapraszam na krótką lekcję rumuńskiego.


8 komentarzy:

  1. Stylistycznie o niebo lepsza od kanta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nnnno nie wiem. Od późnego - być może, choć na przełomie lat 80. i 90. sama wyglądała parszywie. Ale od wczesnego - na pewno nie. Inna rzecz, że wczesne Dacie (które zasadniczo wyglądały jak R12 z innym znaczkiem) też były całkiem miłe dla oka.

      Usuń
  2. Trudno nie zadać niezadanego pytania - na ile aktualny stan Dacii to faktycznie "niedobory kontroli jakości", a ile radosna twórczość poprzednich właścicieli? Bo z opcją #2 miałem na tyle często do czynienia i na taką skalę, że niejeden mechanik rozkładał ręce. Bo te malowane uszczelki to raczej nie fabryka.
    Poza tym jak kto dba tak ma, nawet jeśli chodzi o precyzję zmiany biegów - ciekawe czy ktoś się przyglądał linkom od nowości.
    Oczywiście ogarnąłbym i jeździł. W końcu jedną właśnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście to auto jest paskudne. Nie wiem, czy brzydsze od Dużego Fiata z ostatnich lat produkcji. Niestety ten Fiacior jest uznawany za jedynego słusznego klasyka, a takie świetne fury, jak Subaru Libero, Volvo 340, Pontiac Trans Sport i Mazda 121 są niedocenione. Za to nowe Dacie są całkiem spoko. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta mała ikonka fejsbuka to tak na stałe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Atojaniewię, nic nie zmieniałem.

      Usuń
    2. Abomiesię na smarkfonie tak wyświetla, jak na kąpie - nie sprawdzałem

      Usuń
  5. Podobno były peremier Buzek jeździł taką przez wiele lat, jeszcze chyba tuż przed objęciem stołka.

    OdpowiedzUsuń