środa, 30 kwietnia 2014

Śmignąwszy: Corsunia

Zbliża się koniec jednego z mych zdecydowanie ulubionych miesięcy w roku (jeśli nie ulubionego) a tymczasem zorientowałem się, że niczym ostatnimi czasy nie śmignąłem. Krótki rachunek sumienia poskutkował jednak konstatacją, że owszem, jeździłem. I to wcale nie tak ostatnio, za to kilkukrotnie. Jednak autko jest - powiedzmy - dość pospolite i mało zapadające w pamięć, więc i opis jakoś do tej pory udało mi się zaniedbać. Mimo to - warto. Bądź co bądź, najpopularniejszy chyba u nas w swojej klasie samochód zasługuje na to, by poświęcić mu choć odrobinę uwagi. Szczególnie, że wcale nie jest zły.

Rodzicielka Wybranki zrobiła prawko dość późno - około pięćdziesiątki. Nie jest to jeszcze rekord (nie ustanowił go też mój idol Lech J., który w wieku ok. 55 lat zdobył dokumencik tylko dlatego, że spodobało mu się Mini i stwierdził, że zanabędzie sobie), ale zazwyczaj w wieku średnim trudniej o przyzwyczajanie się do nowości, niż w młodszym, dlatego też "prawie teściowa" stwierdziła, że najłatwiej będzie jej jeździć samochodem, na którym odbyła kurs i zdała egzamin. Czyli Oplem Corsą C.


Wybrany przez nią egzemplarz był podówczas dość młody - ok. 2-3 letni. Wersja po liftingu, pięciodrzwiowa, silnik 1.2 75 KM doposażony w instalację elpegie, poza tym wersja podstawowa wyekwipowana jedynie w radio. Dwie poduszki powietrzne i wspomaganie były na szczęście w standardzie.

Pierwszą część mojego kursu (robiłem go z różnych powodów dość długo, ale to temat na osobną opowieść) przejeździłem właśnie Corsą. Pamiętałem niezbyt dobre wrażenie, jakie zrobiła na mnie pozycja za kierownicą. Może to kwestia doświadczenia z paroma różnymi samochodami, może zmiana gustu a może zdziadzienie, ale gdy po latach przyszło mi zasiąść za sterami czerwonej Corsuni (jak jest nazywana w rodzinie), nie było źle. Co prawda wygodniej siedziało mi się za kierownicą równie czerwonej Fiestki, ale i tu wcale nie było dramatu. Na pewno siedzi się wyżej niż w Madzi - to, czy jest to lepsza czy gorsza pozycja, jest to już kwestia gustu. "Po mercedesowsku" (pokrętło na desce rozdzielczej po lewej stronie kierownicy) umieszczony włącznik świateł wymaga odrobiny przyzwyczajenia, reszta przełączników jest rozmieszczona dość intuicyjnie. Fotele - zupełnie niezłe. Bez rewelacji, ale trudno oczekiwać tejże w niedrogim aucie tej klasy. Na pewno można wytknąć to i owo materiałom zastosowanym we wnętrzu, ale człowiek mający skłonność do wybrzydzania w stylu "sarna za miękka, w kremie za dużo wanilii" raczej nie powinien szukać czegokolwiek wśród samochodów z tego segmentu. Ja sam prędzej przyczepiłbym się do skromnej ilości miejsca na tylnej kanapie oraz braku dzielonego oparcia w standardzie, co skutecznie utrudnia transport sprzętu basowego, gdy chcemy z tyłu posadzić choć jedną osobę. Do tego tył oparcia - tak, jak w Fiestce - to goły, lakierowany na czarno metal, co oznacza, że kilkukrotne przewiezienie np.paczki 4x10 z wystającymi rączkami niewątpliwie odciśnie tam swoje piętno. Sama pojemność bagażnika jest przeciętna jak na tę klasę, czyli - oględnie mówiąc - taka sobie. Bas w sztywnym futerale nie wejdzie za cholerę, w miękkim - może krótka menzura, na pewno obrzyn, ale z Jazz Bassem nie ryzykowałbym.


Wrażenia z jazdy Corsą też nie porażają w żadną stronę - przyspiesza o tyle o ile (75 KM w samochodzie tej klasy to kiedyś było coś, teraz nie za bardzo), zawieszenie jest rozsądnie zestrojone (ani nie trzęsie nadmiernie ani zanadto nie buja - jednak i w tym przypadku musi uznać wyższość fantastycznej pod tym względem Fiesty), siła wspomagania okazuje się być przyzwoicie dobrana, do tego Opelek przekonuje niezłą zwrotnością. Generalnie - zwyczajne jeździdło do spokojnej jazdy. Powiedziałbym, że troszkę nijakie, co jest od lat cechą większości modeli Opla. I chyba to właśnie sprawia, że samochody te są tak popularne - większość ludzi jest przerażona na samą myśl o jakichkolwiek wrażeniach jazdy zaś myśl o wyróżnianiu się czymkolwiek (poza tzw. prestiżem, którego tu na szczęście jest jeszcze niewiele) wpędza nieszczęsnych wąsatych posiadaczy meblościanek w stupor. Jak już napisałem jednak, w tym przypadku powodem takiego a nie innego wyboru nie była nasza narodowa wręcz skłonność do nijakości (przynajmniej ten konkretny egzemplarz nie jest srebrny, co już samo w sobie jest plusem) tylko potrzeba jeżdżenia czymś, do czego już zdążyło się przyzwyczaić. Wszak nie każdy musi lubić eksperymenty motoryzacyjne.

Brak eksperymentów - także w kwestii technicznej - powinien przekładać się też na niskie rachunki w serwisie. Wszak Corsa to dość prosty samochód z typowymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi, niezwykle popularny i doskonale rozpoznany przez mechaników. Tak też by było, gdyby... awaryjność była nieco niższa. Po raz kolejny jednak okazuje się, że bajki o Deutsche Qualität można sobie zameldować w grocie Nestle. Corsy (jak zresztą większość Opli sprzed kilku-kilkunastu lat) mają tendencję do rdzewienia, może nie tak straszną jak w przypadku poprzednika, ale jednak wyższą od przeciętnej, ponadto psuje się w nich sporo irytujących pierdół (linka hamulca ręcznego itd.), które same co prawda są łatwe i tanie do usunięcia, ale przy takim nagromadzeniu zaczynają denerwować. Wprawdzie ogólna trwałość zdaje się być zupełnie niezła - pojawiające się usterki rzadko są ciężkiego kalibru a po usunięciu auto bezboleśnie jeździ dalej - ale ich ilość może trochę rozczarowywać, szczególnie ludzi przywiązanych do stereotypów. Czyli większość naszych rodaków ("PANIE TO NIEMIECKIE JEST TO SIĘ NIE PSUJE"). Nie inaczej jest i w przypadku czerwonej Corsuni, która w ostatnich miesiącach odwiedzała warsztat z regularnością porównywalną z wypróżnieniami 85-latka. A podobno jest to przypadłość aut francuskich.



Podsumowanie, czyli zady i walety:

Mimo wszystkich zastrzeżeń absolutnie nie można powiedzieć, by Opel Corsa C był kiepskim samochodem. Po uporaniu się z paroma zazwyczaj niedrogimi i prostymi w usunięciu przypadłościami, co warto zrobić od razu po zakupie, można cieszyć się dość tanią jazdą (szczególnie z gaziorkiem, pod warunkiem przyzwoitej, dobrze wyregulowanej instalacji) i nienajgorszymi jak na tę klasę walorami praktycznymi. Nie jest to świetne auto, nie jest też nędzne. Ot, po prostu zwykłe jeździdło dla zwykłego człowieka. A przynajmniej takiego który nie za bardzo interesuje się motoryzacją.

Warto jedynie pamiętać, by z dostępnych egzemplarzy (a wybór jest ogromny) wybrać ten, który nie przechodził ciężkiego wypadku i nie został dramatycznie zaniedbany. Ale to akurat tyczy się wszystkich używanych samochodów.

Plusy:

* duża podaż
* doskonałe zaopatrzenie w części zamienne, w tym tanie zamienniki
* serwis wszędzie i za grosze
* zadowalający komfort
* niedroga eksploatacja (w przypadku zadbanych egzemplarzy)

Minusy:

* bardzo przeciętna niezawodność
* niewiele miejsca na tylnej kanapie
* brak dzielonego tylnego oparcia w standardzie
* brak charakteru

Co nią wozić:

Normalnym, prostym, niedrogim samochodem można wozić normalne, proste, niedrogie instrumenty - np. meksykańskie Fendery albo Corty z serii GB. Czy jednak Corsa jest samochodem dla basisty? Ja sam raczej polowałbym na Fiestę.

11 komentarzy:

  1. Na identycznej, tyle że z dizlem uczyłem się jeździć. Jakichkolwiek wspomnień związanych z Corsą jednak nie posiadam, bo to tak nijaki pojazd :)
    No dobra, pamiętam, że z tyłu jest ciasno i tylna kanapa jest dziwna. Oraz, że sprzęgło łapało dziwnie i w niezbyt kontrolowany sposób, jednak to mogła być przypadłość mojej eLki. Po Czerwonym Korsarzu przesiadłem się do Czerwonej Madzi (323bg 1.7d moich rodziców), która przy Oplu była iście limuzyną (pomimo braku jakiegokolwiek wyposażenia, nawet wspomagania oraz słabym silniku). Okazało się, że podczas kursu na Corsie nabrałem takiego skilla w operowaniu gównianym sprzęgłem, że po przesiadce do mazdy, w której pedały chodzą z niebiańską lekkością, nagle zacząłem jeździć mega płynnie, gładko i delikatnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne masz te testy :D Aż mam ochotę samemu prowadzić taki spis myśli jakie mnie nachodzą podczas przejażdżki wozem służbowym/swoim/rodziców/kolegi.

    Tylko wyszło by na to że wszystko jest "beee" i "passé" bo wolne i miękkie :P ja to lubię jak wóz prowadzi się jak taczka, konkretnie, męsko, a nie jest puddingiem na kołach. ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, a ja nie znoszę twardego zawiasu. Na naszych drogach nie spełnia założenia. Na tor to rozumiem, ale na dziury to nie, dzięki.

      Usuń
    2. E tam! :D Jaką frajdę sprawia szybkie manewrowanie między lejami po bombie! :P
      Nie mam auta 1cm nad ziemią i kołków sosnowych zamiast amortyzatorów :) Ale lubię kiedy wóz reaguje na moje polecenia z miejsca.
      Nie cierpię jak pierw kręcę kierownicą, potem czekam na układ kierowniczy aż skręci kołami. Koła naciągają baloniaste opony, kiedy opona się naciągnie zaczyna działać zawieszenie, a zanim ono się ugnie u auto zacznie skręcać mija wieczność. No i idzie dostać choroby morskiej :P

      Usuń
    3. Moim zdaniem nie wolno przesadzać w żadną stronę, ale opony to minimum profil 65!!!!
      A zawieszenie w polskich warunkach im wyższe tym lepsze.
      Takie jest moje zdanie. I niestety, ale całkowicie się z nim zgadzam! :-))

      Usuń
    4. Jest tak, jak pisze Demon. No chyba, że lubi się krzesać iskry spod podwozia. I zostawiać za sobą wahacze oraz fragmenty popękanych felg.

      Usuń
  3. Aż musiałem sobie "Reunion" Sabbathów zapodać, żeby poczuć jakiekolwiek emocje :-) Powoziłem czymś takim, a dokładniej Combo z silnikiem 1,3D. MARAKBRA! Głośny, brak mocy, dziwnie reagujący układ kierowniczy, brak widoczności mimo sporych lusterek i całe wnętrze jakieś takie...odpychająco nijakie...
    Generalnie dokładniejsze odczucia z jazdy mój mózg wepchnął w najdalszy i najciemniejszy zakątek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję - napisać cokolwiek ciekawego o czymś tak nudnym, to prawdziwy wyczyn! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mam sentyment do Opla Corsy i też czerwonego, gdyż na takim zdawałem prawo jazdy i uczyłem się jeździć. Pomimo, że zdałem za 3 razem to i tak kocham to autko i jest bardzo wygodne pomimo, że Niemieckie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach, wspomnień czar. Mój dziadek, niereformowalny właściciel Opli, miał taką tyle że niebieską. Koszmarny wóz. Oczywiście dziadek załadował do niej wszelkie te grzybowe patenty w stylu tych koralików na siedzenia i blokady na kierę :) Przesiadł się na taką Corsę z poprzedniej generacji która mu zgniła a po niej kupił Astrę G. Obecnie szykuje się do przesiadki na Astrę J w sedanie i nijak nie mogę mu tego wyperswadować niestety.

    OdpowiedzUsuń
  7. Corsa to bardzo porządny samochodzik, mimo tego że średnio zdaje egzamin podczas wycieczki na drugi koniec Polski 5-cio osobową rodzinką.

    OdpowiedzUsuń