niedziela, 25 stycznia 2015

Śmignąwszy: W Górę! i Miastoidź

W miarę niedawno - na początku roku - mój ulubiony bloger motoryzacyjny, red. dr rehab. Z. Łomnik dokonał dość srogiego pojazdu po innych motoblogerach, a konkretnie po ich skillu testerskim. Nie kryję - miał sporo racji, choć nie ze wszystkim się zgadzam. Mimo pewnych rozbieżności opinii (JESTĘ BLOGERĘ NIE REDAKTORĘ, mam swój gust, jestem subiektywny i będę pisał o tym, co podoba mi się, a co nie, rzekłem), stwierdziłem, że warto wziąć złomnicze sugestie pod uwagę. Przynajmniej kilka.

A pierwsza okazja nadarzyła się w mijającym tygodniu.

Będąc lekko poirytowanym posuchą w kwestii tematów wpisowych zrobiłem coś, czego wcześniej, będąc człowiekiem mającym swoje zahamowania (szczególnie w kwestii uskuteczniania ściemy i marnowania cennego czasu innych ludzi), raczej nie robiłem jeśli nie było okazji pod postacią dni otwartych czy konkursu - a konkretnie poumawiałem się na jazdy próbne kilkoma nówkami-salonówkami. Przynajmniej takimi, co do których z moją nieprestiżową fizjonomią mogę udawać potencjalnego klienta. Dlatego celowałem w modele niewielkie, niedrogie i raczej skromne. A jako, że najwięcej niezbyt kosztownych (jak na nówki) wehikułów można znaleźć w niższych segmentach, stwierdziłem, że można sprawdzić, co ciekawego dzieje się w klasie A, czyli wśród miejskich toczydełek. Tam zaś - wedle testów publikowanych przez Poczytne Periodyki Motoryzacyjne - królują bliźniaki (a w zasadzie trojaczki, ale tego trzeciego nie widziałem na żywca chyba ani razu) z koncernu, do którego niechęć podkreślałem nie raz, nie dwa i nie piętnaście. Dlatego postanowiłem przejechać się obydwoma.

Na pierwszy ogień poszedł okaz wyprodukowany przez firmę-matkę, czyli Volkswagen Up!.

Tak, z wykrzyknikiem.


Nie kryję - jestem uprzedzony do marki VW i do całego koncernu VAG. Nie będę wdawał się tu w szczegóły czy roztrząsał powodów - po prostu nie, nie lubię, nie chcę, nic nie poradzę, przepraszam. Nope nope nope. Nope. Jednak małe trojaczki - Up! (Borze Tucholski, po zwiędły prąć ten idiotyczny wykrzyknik w nazwie), Citigo i niewidziany chyba przez nikogo poza fabryką Seat Mii (Cii? Tak, mii) w jakiś dziwny sposób przypadły mi do gustu jeszcze zanim się z nimi zapoznałem. Sensowne ceny (tak, również w VW!), bezpretensjonalna a jednocześnie niebrzydka stylistyka, no i proste, skuteczne, niedrogie w produkcji i naprawach rozwiązania, z nieskomplikowanymi jednolitrowymi trzycylindrówkami na czele. Dwa warianty mocy (60 i 75 KM), żadnych wynalazków w stylu bezpośredniego wtrysku czy turbo, dziękuję, wystarczy. Taki motoryzacyjny no-nonsense. Podobie mnie się. 

Podobie mnie się też wygląd - przynajmniej Up!-a. Tak, Volkswagen, który fajnie wygląda. Trudno uwierzyć, ale tak właśnie jest. Ciekawie rozwiązany przedni zderzak, czarna, szklana klapa bagażnika (dużo lepiej zaprojektowana niż w Peugeocie 107 i Citroenie C1 poprzedniej generacji - nowym jeszcze się nie przyjrzałem), prosta, pudełkowata ale zgrabna sylwetka - wszystko to robi nader sympatyczne wrażenie.


Skoro jesteśmy przy estetyce (czyli bardzo subiektywnej kwestii - i tak, będę ją poruszał), warto wspomnieć o pewnym minusie. A konkretnie o gamie kolorów. Małe toczydełko, pretendujące do miana "miejskiego cwaniaka" powinno wyglądać wesoło. Ciekawie. Zaryzykuję wręcz twierdzenie, że modnie - nabywcami takich często są ludzie młodzi, chcący się wyróżniać, lubiący gadżety. A tu mamy niemetaliczny biały (zresztą nieźle pasujący do Up!-a) i czerwony, metaliczne srebrny (jakże by inaczej, musi być coś dla nudziarzy bez osobowości), ciemny srebrny (który jest po prostu jednym z odcieni szarości) i bardzo ładny niebieski oraz perłową czerń dla tych spragnionych powiewu prestiżu w klasie budżetowej. Tyle, dziękuję. Nie ma żółtego. Nie ma zieleni (która, co ciekawe, jest dostępna w Skodzie). Poza czerwienią i ciemnoniebieskim metalikiem mamy monochromatyczną paletę wziętą z telewizora Junost'. Chcą być lajfstajlowi i modni, a mimo to wieje nudą i smutkiem w kopalni cynku.

Na szczęście we wnętrzu - przynajmniej w bogatszych wersjach - znów jest fajnie.

Nie miałem okazji zrobić zdjęcia, jestem beznadziejny, fota wzięta STĄD (najbardziej podobne do "mojego" które znalazłem, jedyną różnicą jest skrzynia biegów)
Zacznijmy od podstawy, czyli pozycji za kierownicą i widoczności. A tym w zasadzie nic nie da się zarzucić. Przestronność, szczególnie jak na tak małe autko, okazuje się zupełnie przyzwoita, fotele są niezłe (nieco wąskie, ale na pewno nie można ich nazwać niewygodnymi), pozycja za kierownicą - dobra, zaś widoczność we wszystkie strony bardzo pozytywnie zaskakuje. To jeden z bardzo niewielu nowych samochodów, w których zadbano o odpowiednie przeszklenie. Nie ma tych beznadziejnych czołgowych wizjerów znanych z wielu większych samochodów. Nie ma wywołanego brakiem światła i widoczności poczucia klaustrofobii. Jedynym minusem w tej kwestii jest duże martwe pole

Druga kwestia - estetyka wnętrza i poziom tłuszczu. Przejechałem się "średnią" wersją nazwaną move up, wyposażoną w pakiet "Cool&Sound". Było tam to, co najważniejsze, czyli elektryka, radio i klima. Był jednak też lakierowany (w "moim" Up!-ie na czarno) panel na desce rozdzielczej, który wedle cennika zarezerwowany jest dla najtłustszej wersji high up i obudowanego mającymi (prawdopodobnie) wyglądać bojowo plastikami Crossa. Tu jednak był, a pracownik salonu, z którym jechałem, uparcie twierdził, że to move up. I wiecie co? Ten panel wygląda FANTASTYCZNIE. Skromna, prosta deska rozdzielcza małego Volkswagena dzięki kawałkowi lakierowanego plastiku zaczyna wyglądać grubo. Szykownie. Nie, nie użyję brzydkiego słowa na "p", gdyż ten element mam tradycyjnie w serdecznym gdziesiu, ale przyznaję, że wnętrze sprawiało wrażenie o klasę droższego. I tak, mimo mikroskopijnego obrotomierza (w Madzi nie mam go w ogóle i żyję) oraz połaci nieosłoniętej blachy na drzwiach (nie przeszkadza mi) bardzo je polubiłem.

Czy zatem polubiłem Up!-a za to, jak jeździ?

I tak i nie.

Tak, gdyż jeździdełko okazało się zwrotne, bardzo łatwe i przyjemne w prowadzeniu, wspomniana już przeze mnie świetna widoczność czyniła manewry formalnością a mocniejszy, 75-konny silnik był przyzwoicie wyciszony. Nie, gdyż testowany egzemplarz wyposażony był w zautomatyzowaną skrzynię ASG.

Na Srygława i Twaroga, ona jest STRASZNA.

Ruszamy, jest jeszcze w miarę nieźle, choć wrzucenie D jest dość nieoczywiste. I nagle przychodzi pora zmiany na dwójkę. Zawahanie (tak ze 2-3 sekundy) - szarpnięcie - jedziemy dalej. Ustabilizowawszy głowę latającą w przód i w tył po szarpnięciu, przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, co to było. I nie, nie była to antonówka. To była zautomatyzowana (czyli mechaniczna z siłownikami przerzucającymi biegi) skrzynia, która przy kolejnej zmianie przełożenia zrobiła to znowu. Tym razem mocniej. Gdybym nie miał zapiętych pasów (a zapinam zawsze), miałbym sporą szansę na spadnięcie z fotela. Choć nie, raczej zdążyłbym się czegoś złapać, gdyż rzucający czaszką tam i nazad cios poprzedzony jest wysprzęgleniem trwającym mniej więcej tyle, ile zajęłoby mi ręczne przeskoczenie przez wszystkie biegi. Z cholernym międzygazem. Którego nie umiem poprawnie zrobić.

Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek (poza tymi, którzy dostają na samochód dofinansowanie z PFRON) świadomie zdecydował się na tę skrzynię, dopłacając za nią 2800 polskich złotych. Nie jest warta nawet 28. Tak naprawdę nie jest warta nic - ani grosza, ani guzika, ani złamanego włosa łonowego - poza wiadrem słów równie soczystych co plugawych. I ewentualnie miejscem w piecu hutniczym.

Na szczęście powodów by narzekać na praktyczność najmniejszego z VAG-ów jest dużo mniej, biorąc pod uwagę  jego klasę i rozmiary.


Według danych katalogowych bagażnik Up!-a i jego rodzeństwa ma 251 litrów. To bardzo przyzwoity wynik jak na takie maleństwo. Jednak po otwarciu klapy tej pojemności jakoś nie widać. Jest tak samo, jak w innych miejskich toczydłach: krótko i wąsko. Już na oko można ocenić, że standardowy bas, nawet w miękkim pokrowcu, nijak tam nie wejdzie. Po wyjęciu "drugiej podłogi" bagażnik pogłębia się o kilkanaście centymetrów, odsłaniając przy tym niepokrytą czymkolwiek blachę nadkoli i równie goły metal "obramowania" dna kufra. Za to po ponownym umieszczeniu płyty podnoszącej dno bagażnika i złożeniu oparcia uzyskujemy całkowicie równą powierzchnię. To plus. Plusem jest też, że oparcie się dzieli (z wyjątkiem najtańszej wersji take up, której i tak raczej nikt nie kupuje), minusem za to - brak linek podnoszących półkę bagażnika razem z klapą. Półeczkę trzeba unosić ręcznie, co jest dość idiotyczną, bo groszową, za to dość utrudniającą załadunek oszczędnością. Takich oszczędności jest zresztą więcej - choćby wspomniane już braki tapicerskie czy tylne szyby jedynie uchylne, bez możliwości opuszczania ich.


Rzut okiem w cennik skutkuje wiedzą, że 75-konny, 5-drzwiowy move up kosztuje 39 570 zł zaś "Cool&Sound" (czyli de facto klima i radio) podbija jej cenę o  2 290 złociszy. Czyli, jak to u Volkswagena, dość drogo. Jednak są to ceny katalogowe, z których można zazwyczaj coś urwać, poza tym sympatyczny sprzedawca dodał, że aktualnie trwa wyprzedaż rocznika i egzemplarz podobny do "mojego", tylko z manualną skrzynią, za to bez szklanego dachu i akcesoryjnych alusków, kosztowałby nieco ponad 36 tysięcy. A to już jest niezła propozycja. Dokładnie taki egzemplarz, jakim jechałem, można wyjąć za ok. 41 tysiączków, jednak to, w jakim celu ktoś miałby dopłacać za jedną z najgorszych przekładni w historii motoryzacji, pozostaje dla mnie zagadką.

I może niech już nią pozostanie.

Jednak Up! pozostawił pewien niedosyt. Może to ten smętny mechanizm udający skrzynię biegów, może fakt, że nie wziąłem ze sobą basu na przymiarkę - tak czy inaczej umówiłem się również w salonie Skody celem bujnięcia się siostrą najmniejszego Volkswagena, czyli Citigo.

Oczywiście z manualem.


Skoda Citigo prezentuje się nieco skromniej od Up!-a. Nie ma wziętego wprost z konceptu zderzaka, nie ma szklanej tylnej klapy - jest za to typowy dla Skody grill. Generalnie mamy tu do czynienia z niezwykle prostym w formie autkiem o znacznie mniej młodzieżowym charakterze. Mógłbym wręcz rzec, że jest on niemalże odwrotnością tego z małego VW - patrząc na Citigo wyobrażam sobie starszego pana podążającego swą Skodziną na działeczkę. Być może w kapeluszu. Prawdopodobnie z wąsami. Jednak ów posunięty (hy hy hyyy... przepraszam, musiałem) w leciech obywatel raczej nie zdecydowałby się na któryś z niewystępujących w palecie Up!-a za to dostępnych w Skodzie wesołych kolorów - takich, jak choćby to przesympatyczne "zielone jabłuszko".

Dziadkowo-działkowe skojarzenia powracają jednak po zajęciu miejsca za kierownicą.

SMUTNO MI BORZE
W środku mamy... po prostu Skodę. W taniej, bazowej, smutnej jak kolonoskopia wersji. Montaż - owszem, solidny, tworzywa - nawet niezłe, ale wizualnie całość wywołuje depresję równie skutecznie co przejazd przez Małkinię. Nie ma tu śladu po dostępnym w Up!-ie panelu, choć zdjęcia w internetach twierdzą, że i do Citigo można coś takiego zamówić. Ja jednak takiego egzemplarza nie widziałem na oczy - widziałem za to jeżdżącymi malutką Skodą starszych ludzi. Z bardzo smutnym wyrazem twarzy.

Na szczęście wygoda i pozycja za kierownicą są takie same jak w bratnim VW, czyli bez zarzutu. Równie dobra jest też widoczność. Można usiąść wygodnie, ustawić wszystko pod siebie i jechać.

Pod maską "mojej" Skody pracował ten sam silnik co w Up!-ie, czyli mocniejsza, 75-konna, rzędowa "trójka", sprawnie napędzająca lekkie autko. Tym razem jednak została sprzęgnięta ze zwykłą, manualną skrzynią biegów. Różnica w jeździe jest wręcz kolosalna. Przyspieszenie jest o niebo lepsze a przede wszystkim nic nie próbuje zrzucić pasażerów z siedzeń. Jeśli pasażerowie poczują szarpnięcie przy zmianie biegu, znaczy, że to kierowca spieprzył, a nie siłownik przerzucający przełożenia. A spieprzyć trudno - skrzynia chodzi precyzyjnie, choć dość twardo.

Dość twarde jest też zawieszenie. Do takiego standardu czeski producent zdążył już przyzwyczaić klientów i dziennikarzy (którzy z niezrozumiałych dla mnie powodów lubią, gdy jest niewygodnie - widać zdaje im się, że oczywistym jest pałowanie miejskiego pierdzipudełka na torze). Może to moje złudzenie, może powietrze miało tego dnia inny skład, może to kwestia innego stopnia toksyczności pieluchy Młodzieża - jednak wydawało mi się, że VW był nieco bardziej komfortowo zestrojony.

Najważniejsze jednak, że tym razem wziąłem ze sobą basiwo w usztywnianym pianką pokrowcu.

No i niestety wyszły na jaw grube braki w kwestii zdolności do przewozu sprzętu basowego.

Płyta wyrównująca podłogę bagażnika przy złożonych siedzeniach była akurat zdemontowana
Tak, jak już zauważyłem testując Up!-a, bagażnik jest wąski. Bardzo. Niestety okazuje się też zaskakująco krótki - i to po złożeniu oparcia. Bas w usztywnianym pokrowcu nie jest w stanie wejść w pozycji na wprost - trzeba kłaść go po skosie, co znacznie utrudnia załadunek kolejnych instrumentów. Gdyby zapakować bas w zwykły, miękki pokrowiec, miałby zapewne szansę wejść, za to do wciśnięcia sztywnego futerału trzeba by już składać obie części oparcia. I nadal nie ma pewności, że wlazłby. A do Pandy I wlazł, choć przyznaję, że też z trudem, na skos i przy zastosowaniu pewnej ilości kombinatoryki stosowanej.

Jak wygląda sprawa z kosztami?

Cennik Citigo okazuje się nieco bardziej przejrzysty niż Up!-a. Aktualnie występują tylko dwie wersje wyposażenia - Ambition i Elegance. Już ta pierwsza wyposażona jest w Niezbędnik Nabywcy Nówki, czyli klimę (manualną, ale to całkowicie wystarczy), elektrycznie opuszczane szyby z przodu (z tyłu, jak w volkswagenowskim bliźniaku, są jeno uchylane) i oczywiście radyjko. W 75-konnej wersji kosztuje to wszystko 38 170 zł, czyli nieco mniej, niż move up, do którego klimatyzację i radio trzeba dodatkowo dokupić. Jednak dealerzy VW oferują aktualnie dość smakowite rabaty na auta z rocznika 2014, w związku z czym Up! w obecnej chwili okazuje się nieco tańszy. Rozmowa z pracownikiem salonu poskutkowała jednak informacją, że taki egzemplarz, jak ten, którym jeździłem (5-drzwiowe, 75-konne Ambition z metalicznym lakierem), można podjąć za ok. 36 tysięcy, czyli tyle, co promocyjnego Up!-a. Który wybór jest lepszy - to już kwestia preferencji. Mały Volkswagen ma (wg mnie) bardziej atrakcyjną stylówę, w Skodzie zaś dostaniemy większy wybór kolorów. Wnętrze odrobinę lepiej wypada w VW, ale wpływający na to panel na desce rozdzielczej jest opcją. Zawieszenie zdawało się przyjemniej pracować w Up!-ie, jednak aby to potwierdzić musiałbym oboma autami przejechać się po tej samej trasie, tego samego dnia. A jako, że jestem jeno skromnym blogerem (do tego dość subiektywnie piszącym) a nie Redaktorem Poczytnego Periodyku, szanse na takie bezpośrednie porównanie są raczej niewielkie.


Podsumowanie, czyli zady i walety:

VAG-owskie auta miejskie wygrywają ostatnimi czasy praktycznie wszystkie porównania w prasie motoryzacyjnej. Nie wiem, na ile jest to kwestia rzeczywistej ich wyższości nad bezpośrednią konkurencją, a na ile wynika to z faktu, że większość naszych poświęconych automobilizmowi periodyków jest w rękach naszych braci zza Odry (przypadek? NIE SONDZE), ale niemiecka konstrukcja okazuje się zupełnie niezła. Tak, są to małe, miejskie toczydełka, które mają być przede wszystkim niedrogie w zakupie i eksploatacji, i tę taniość w paru miejscach widać, jednak całość jest przemyślana i dopracowana. Up! i Citigo są zwrotne, zwinne i przyjazne w miejskim ruchu, gdzie łatwość manewrowania i parkowania w ciasnych miejscach są sprawami kluczowymi. Nie są to jednak samochody dla basisty - co prawda jedno z promocyjnych zdjęć mających obrazować wszechstronność malutkiego Volkswagena pokazuje rzucik z góry na jadący Up!-em trzyosobowy zespół, ale wśród sprzętu nie widziałem gitary basowej, były jedynie dwa futerały na gitarę akustyczną, pozbawione jakiegokolwiek opakowania niewielkie klawisze, malutki piecyk w bagażniku i trochę toreb z akcesoriami. Bas o standardowych rozmiarach, szczególnie zapakowany w sztywny futerał, będzie miał tu bardzo ciasno. Tak, można tymi jeździdełkami wozić obrzyna lub instrument o krótszej menzurze, ale patrzący na przestronność i wielkość bagażnika muzyk dysponując kwotą poniżej 40 tysięcy złotych wybierze raczej używane kombi, np. 2-3 letnią Fabię. Lub - jeśli preferuje nówki-salonówki - dostępnego w podobnych cenach Logana MCV.

Plusy:

* zwinność i zwrotność
* prosta, sensowna konstrukcja wróżąca bezproblemową eksploatację
* przestronna kabina
* dobra widoczność
* rozsądny cennik
* dobre wyposażenie w Citigo

Minusy:

* nieco zbyt twarde zawieszenie (Citigo)
* ponure wnętrze bazowych wersji
* konieczność dopłacania do radia (!) i klimy w move up (średnia wersja Up!-a)
* fatalna, tragiczna, przerażająco beznadziejna skrzynia ASG (w Skodzie niedostępna, i tak nikt jej nie chce)
* mimo niezłej praktyczności kiepska przydatność do transportu sprzętu basowego

Co nimi wozić:

Jak już wspomniałem, VW Up! i Skoda Citigo nienajlepiej sprawdzają się w roli basowozu. Oczywiście da się - do Up!-a będzie pasować choćby Steinberger Spirit albo Hohner B2, czeską siostrą można targać np. krótkomenzurową Jolanę Diamant - ale tak naprawdę w Up!-ie prędzej znajdziemy iPada, zaś w Citigo prawdopodobnie najczęściej wożone będą krzesełka ogrodowe. I może jakieś sadzoneczki.

27 komentarzy:

  1. Zlomnik krytykuje testy a blogach, OPCWaw krytykuje testy ciągle VAGów, a tu takie coś - wyborny trolling! ;)

    "...wizualnie całość wywołuje depresję równie skutecznie co przejazd przez Małkinię" - eee tam, to jeszcze pól biedy. Jakby było to coś w stylu przejazdu pociągiem przez znajdujące się na tej samej trasie Łapy, to by dopiero był problem ;)

    Ale i tak żadnego z tych aut bym nie kupił. Wolałbym zbierać na coś ciekawszego. Choć i tak plus za w miarę normalny silnik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to, co mają robić, robią bardzo dobrze. Ale i tak bardziej jestem ciekaw nowego Twingo.

      Usuń
  2. Piszesz tak jak jest - ze względu na "dziadkowy" charakter Skody stało się tak, że teraz ujeżdżam Up!a. Do miasta są to idealne samochody, aczkolwiek nawet w manualu denerwuje bardzo opóźniona reakcja pedału gazu i megaogromne spalanie podczas wolnego toczenia w korku (żeby móc je kontrolować, trzeba mieć komputer, dostępny jedynie w high up!ie w pakiecie z nawigacją). Jeśli jesteśmy przy komputerze, potrafi on oszukiwać - po osobistym przeliczeniu średnie spalanie zawsze wychodzi o 0,3 litra więcej niż wartość na nim podawana, dlatego też nie wolno zbytnio mu wierzyć. Ale coby nie mówić, z nawigacją i radiem współpracuje pierwszorzędnie.
    Jak pisałem już u siebie, inżynierowie naprawdę zrobili krok w przód w kwestii przestronności, a bagażnik po maksymalnym "obniżeniu" potrafi łyknąć spore zakupy. Malowany lakierem fortepianowym panel w Up!ie pasuje do dizajnu całego kokpitu, podczas gdy depresyjna szarość w Skodzie wraca do czasów Fabii Classic z 2000 roku. Naprawdę nie da się jej "ożywić", nawet w full wypasie? W Skodzie mamy bogatsze wyposażenie, jednak sprawia wrażenie biedniejszej, mimo tego. Cóż, jestem z tych, dla których wygląd sporo znaczy :)
    Ogólnie mógłbym pisać i pisać, ale już to zrobiłem u siebie. Dobre porównanie, daję okejkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem jak Max Kolanko, TYLE WYGRAĆ

      Usuń
    2. Kiedyś była w ofercie wersja "w beżyku". Zniknęła?

      Usuń
  3. A ja wiem, skad sie wziela ta skrzynia w up! VAG tanio kupil od Mercedesa skrzynie, ktorych nie udalo sie sprzedac zamontowanych w Smartach :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc właśnie podobno ta w Smarcie Raz była jeszcze gorsza. A to już jest przerażające.

      Usuń
    2. Miałem kiedyś przyjemność (?) przejechać się Smartem I i wrażenia są niezapomniane. Jeżeli pamiętacie jazdę komunikacją miejską, tj. Ikarusem 280 z ręczną skrzynią i sposób w jaki kierowcy zmieniali biegi, to wiedzcie, że robili to szybciej niż skrzynia w Smarcie.

      Usuń
    3. I zapewne dużo płynniej.

      Usuń
  4. Po teście Z.Łomnika miałem nadzieję, że te toczydełka mają jakiś sens. Ich (moim zdaniem) nie ratują nawet "w miarę normalne" silniki. A już kupą na torcie jest wykończenie bagażnika, jako żywo przypominające standard w CC. I aż mi się nie chce wierzyć, że City/Up maja inne zawieszenia. To nie po VAG-owemu!
    Oj, chyba wolę czeskie trojaczki.
    P.S. co do przetestowania nieprestiżowych fur, proponuję P301. Nadal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, one nie są złe. Absolutnie. Bardzo zwinne, przestronne, bezpretensjonalne autka ze świetną widocznością. Ale ten bagażnik rzeczywiście tak sobie. A co do zawieszenia - niczego nie dam sobie uciąć, tak, jak pisałem, jeździłem po innej okolicy. I z kilkudniowym odstępem.

      A co do 301 - http://bass-driver.blogspot.com/2013/09/smignawszy-pezacze-dwa.html. Nawet skomentowałeś.

      Usuń
    2. ale 'fun faktor' na poziomie 5%, przy wyraźnie większym w takim Aygo. I nawet jak podejdzie się ultrarozsądnie (grzybowo) to za takie pieniądze jest sensownie wyposażona Dacia Sandero, tyle że nie już tak zwrotna.
      No tak (P301) poniedziałek rano, nie wszystkie zwoje mózgowe uruchomione.

      Usuń
    3. Zakkwylde'am, że w tej klasie największy fun factor siedzi w Twingo. Na pewno ma największe stężenie czynnika #chcijto. Bo ja chcę, a jeszcze nawet w nim nie siedziałem.

      Usuń
    4. I tutaj się absolutnie zgodzę, i to pomimo tej idiotycznej klapy przedniej. Nawet cena znośna, oczywiście jeśli nie najdzie ochota na "personalizację"...

      Usuń
    5. Czeska trójka ma jeden zasadniczy problem w stosunku do teutońskiej: o 8cm mniejszy rozstaw osi. W takim rydwanie to bardzo dużo. Całość mogłoby zakasować nowe Twingo, pod warunkiem że motor z tyłu nie powoduje wypchnięcia kanapy do przodu.

      Usuń
  5. Dobry wieczór.

    Bardzo ładny wpis. Up/Citygo bardzo mi się podobają i mając odpowiedni walor finansowy, miałbym bardzo ciężki wybór, czy wybrać Upa (ładniejszy i wygodniejszy, z tego co Pan mówi) czy Twingo. WiDabliu ma chyba jednak lepsze silniki, a Twingo przekonuje mnie zwrotnością, i jednak, marką. Pomimo tego, że posiadam obecnie już trzeci z kolei teutoński wóz, to wolałbym, by na tylnej klapie miał on zamiast czterech kółek i znaczka "80" romb i "21 Nevada" :D

    BTW, ciekawi mnie, czy Dacia przedstawi wreszcie swoje miejskie auto. To może być hicior.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twingo jest w testowych planach - kto wie, może nawet niedługo. Ja sam jestem go przepotwornie ciekaw. A ludzie z Dacii długo twierdzili, że miejskiego pierdzipudełka nie będzie, ale teraz przebąkują, że może jednak. Powinni nazwać je Lastun.

      Usuń
  6. Znakomita riposta na biadolenie Z. Łomnika, który jedyne kilka dni przed wyzewnętrznieniem swoich żali zapostował na FB obrazek z napisem "FOLLOW ME" i komentarzem, że jak się komuś jego blog nie podoba, to może przestać go śledzić. Po czym skrytykował hurtem wszystkich blogerów, że są do niczego.

    Trolling wyszedł Ci znacznie lepiej niż mnie, bo pióro masz znakomite. Czekam na kolejne testy!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie miał być trolling, po prostu chciałem zrobić teścior to zrobiłem, i tyle. A twórczość Z. Łomnika cenię na granicy uwielbienia, mimo, że często nie zgadza się nawet sam ze sobą. Do czego zresztą bez bicia się przyznaje.

      Usuń
  7. P.S. HURRAA !! Komentarze wreszcie działają!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Klima manualna to nie klima, tylko schładzacz #handlujztym

    Jeździłbym upem. Jeździłbym twingiem, chociaż obawiam się, że te 70 koni w wersji NA nie daje rady. Ale najbardziej jeździłbym lancią Y poprzedniej generacji z silnikiem 1.2 16v. To był król miejskiego prestiżu. Klima, alkantara, paleta kolorów miała np coś takiego jak amarantowo-malinowy (nie zmyślam, tak się oficjalnie nazywał w papierach). To był wóz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i schładzacz, ale sprawny. Zresztą dla mnie każda klima to sybarycki luksus, wspomaganie kierownicy jest pożądaną opcją, elektrycznie opuszczane szyby i PRZEDE WSZYSTKIM elektryka lusterek (regulacja prawego!) to wymarzone wyposażenia klasy premium, a działające radio stanowi przyjemny bonus.

      Twingo będzie testowane. W zasadzie nawet już było. Dopiero co. Tyle, że 90 KM. Nic więcej nie zdradzę - musi czekać na swoją kolej.

      Lancia - znaczy, że Słoniątko? Bardzo fajne było. Ale jednak... nie, zaczekaj na teścior Twinga ;-)

      Usuń
  9. Tak, elefantino.

    W tym twingu bas ci się nie zagrzał w bagażniku (o ile wlazł w ogóle...)? bo podobno od dołu grzeje.

    Tymczasem udało mi się dokładnie wyliczyć ile jest warte znienawidzone przez Ciebie słowo na P: http://cubino.pl/2015/01/ile-kosztuje-prestiz/

    OdpowiedzUsuń
  10. Ostatnio widziałem na żywo (i to nie w salonie Seata tylko na drodze) trzeciego trojaczka, czerwonego, 3d Mii. A więc on jednak istnieje. ICOTERAS??
    Nie mówią do mnie zupełnie te teutońskie wynalazki. Znajomy ma Aygo i jedzie to znacznie lepiej niż to smutne jak pogrzeb Citigo i do tego można zamawiać jakieś zupełnie szalone kolory i personalizacje. Owa Toyotka znajomego na przykład, jako że była kupowana dla jego rodzicielki, jest czarna z takimi śmisznymi białymi gwiazdkami na całym nadwoziu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja widziałem Mii. I to aż 3.

    PS W miksie z Czech za Jeepodusterem też jest Mii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie no, od tamtej pory to też widziałem ze trzy.

      Usuń