Tak, jak przewidywałem, niestety nie zapowiada się na razie na intensyfikację wpisów. Nawał obowiązków zarówno zawodowych jak i rodzinnych sprawił, że od ostatniego wpisu upłynęły już prawie dwa tygodnie. Czytałem gdzieś, że "aby być odnoszącym sukcesy blogerem, trzeba codziennie zamieszczać wpis". Jestem ogromnie ciekaw, kto utrzymuje autora tych słów. Ponadto fakt, że nie pamiętam, który z "odnoszących sukcesy blogerów" poczynił ową obserwację, co w zasadzie może być wskaźnikiem jakości jego codziennych wpisów.
Przejdźmy jednak do meritum, czyli mięska (ewentualnie, jeśli nie jadacie mięska, smakowitej zieleniny) na dziś.
Jak zapewne niektórzy z Was mogli zauważyć, nazwa tego bloga brzmi "Basista za Kierownicą". Czyli przede wszystkim basista, dopiero w drugiej kolejności kierowca. Gdyby było odwrotnie, pisaninę swą uskuteczniałbym pod szyldem "Kierowca Któremu Zdarza Się Plumknąć Coś Na Basie" lub coś w ten deseń. Mimo tego, wpisy motoryzacyjne zdecydowanie przeważają tu nad muzycznymi. Trudno będzie odwrócić tę tendencję - eventów motoryzacyjnych (nawet jeśli ograniczymy się jeno do starych trupów) jest nieporównywalnie więcej niż basowych, a i wbrew pozorom o jeździdło do testów jest łatwiej niż o basetlę. Tym razem jednak się udało i w me ręce na kilka dni trafiło coś, co ma grube struny, gryf i nie jest żadnym z mych opisywanych już tu instrumentów.
Yamaha to dobrze znana i dość ceniona firma zajmująca się... w zasadzie wszystkim od motocykli po fortepiany. Fiestka, która swego czasu była w mej rodzinie miała silnik skonstruowany przez inżynierów Yamahy. Sam miałem dwa basy tej firmy i wspominam je bardzo miło. Miałem okazję też wziąć w łapy sporo innych instrumentów tej firmy i muszę przyznać, że zdecydowana większość z nich trzymała poziom - przynajmniej w swej klasie cenowej. Z tym większą ciekawością pochwyciłem jedną z budżetowych (choć nie najniżej pozycjonowanych) piątek tej firmy - model RBX 375.
Seria RBX została zaprezentowana w 1987 roku jako oferta dla utapirowanych fanów Europe. Bas był wyględny (wedle ówczesnych standardów), przyzwoicie wykonany i, co ważne, niedrogi. Od tamtej pory seria przeszła około sryliona ewolucji, zawsze jednak pozostając we w miarę rozsądnych rejonach cenowych. Obecnie wszystkie znaki na ziemi, niebie i w internetach zdają się wskazywać, że RBX-y są powoli wycofywane i zastępowane serią TRBX (hybryda RBX-a i TRB - niezbyt piękna, ale nawet nienajgorsza, grałem przez chwilkę), jednak masa egzemplarzy z tej linii zalega jeszcze w sklepach, nie mówiąc o rynku wtórnym. Modele 374 i 375 są zaś jednymi z najpopularniejszych (i najmłodszych) przedstawicieli serii. I właśnie na takiej piąteczce miałem okazję odrobinę sobie pograć.
Patrząc na RBX 375, szczególnie w czarnym kolorze, trudno oprzeć się wrażeniu, że model ten projektowany był z myślą o miłośnikach dość nowoczesnych i raczej mocnawych brzmień. Dość charakterystyczny kształt korpusu i główki jest dodatkowo wyostrzony przez specyficznie ukształtowane wycięcie pod ramię. Całości dopełnia lakierowany na matową czerń tył gryfu i... dziwaczna plastikowa nakładka na główce. Być może ma ona na celu przypominać przetłoczenie, które znajdowało się na główkach wczesnych RBX-ów, jeszcze z rzędowym układem kluczy. Nie wiem, nie znam się zarobiony jestem - tak czy inaczej, pomysł jest nieco bezsensowny. Sam kształt to oczywiście kwestia gustu (sam obrys główki jest według mnie akurat niebrzydki), ale zastosowanie plastikowej nakładki nie jakiegokolwiek praktycznego uzasadnienia, a i efekt jest nieco wątpliwy. Ogólnie całość sprawia w pewien sposób nieco plastikowe wrażenie (szczególnie w innych, metalicznych kolorach) i w tej kwestii przypomina nieco Music Mana Bongo. Oczywiście Yamaha wygląda od niego lepiej, co samo w sobie nie jest szczególnym osiągnięciem. Wszystko wygląda lepiej niż Bongo, łącznie ze świeżo wytworzoną zawartością pieluchy Młodzieża.
W przeciwieństwie do ewidentnie nowoczesnej stylówy, sama konstrukcja jest ze wszech miar klasyczna: do olchowej deski za pomocą czterech śrub przykręcony jest klonowy gryf wyposażony w palisandrową podstrunnicę o 24 progach. Elektronika jest co prawda nieco mniej tradycyjna, ale nie ma w niej nic nietypowego - dwa pasywne humbuckery o odkrytych nadbiegunnikach przekazują sygnał przez dwudrożny aktywny układ umożliwiający podbijanie i obcinanie niskiego i wysokiego pasma. Przyzwoite wrażenie robi solidny mostek typu quick release, czyli z nacięciami umożliwiającymi szybszą zmianę strun.
Niestety wrażenie wywierane przez jakość niektórych detali nie jest już tak solidne.
Zdecydowanie największym minusem są progi, a konkretnie ich krawędzie, które zwyczajnie wystają poza brzeg podstrunnicy. Co prawda mówimy tu o ułamkach milimetra, ale i tak możliwość skrobania się po palcach dość ostro zakończonym metalem nie jest najprzyjemniejszym doznaniem, jakiego miałem okazję doświadczyć. Tragedii jednak nie ma - nie jest to poziom przy którym można się pokaleczyć (a i takie basy miewałem w rękach) a jedna wizyta u lutnika powinna trwale załatwić problem.
Kolejną wadą są klucze. Wyglądają co prawda nieźle a podczas zmiany strun kręcą się łatwo i gładko, jednak ta łatwość i gładkość okupiona jest słabym trzymaniem stroju. Byle dotknięcie powoduje konieczność poprawy strojenia.
Na minus zaskakują także detale, które w założeniu miały służyć do poprawy komfortu gry, konkretnie zaś ukształtowanie obudów przystawek. Posiadają one wycięcia, które zapewne miały służyć do wygodnego oparcia kciuka przy grze palcami. W teorii brzmi to pięknie, w praktyce jest jednak niewygodne. I to cholernie. Opuszek kciuka opiera się pod nienaturalnym kątem, brzeg przystawki wbija się w skórę znacznie bardziej, niż przy tradycyjnie uformowanej obudowie, całokształtu zaś dopełnia otwór na śrubę, którego krawędź w niezbyt subtelny sposób pieści naskórek.
Na szczęście całokształt solidności i ergonomii konstrukcji jest wyraźnie lepszy od kilku mniej lub bardziej irytujących detali. Całość zmontowana jest solidnie, gryf jest wygodny, zaś ukształtowanie korpusu pozwala na komfortowe ułożenie prawej ręki. Nic tylko grać (poprawiając co pewien czas strój).
Grajmy więc.
Na sucho Yamaszka brzmi całkiem zachęcająco - odzywa się dość żywo i wyraziście. Słychać, że zastosowane zostały drewna nadające się do budowy instrumentu. Oczywiście w basie z tej półki cenowej nie możemy oczekiwać wysokiej klasy, dobrze sezonowanych drewien, jednak nie znajdziemy tu nieszczególnie nadających się do czegokolwiek wynalazków typu agathis ani ślicznych jednak zupełnie "nielutniczych" gatunków w rodzaju ovangkolu. Jest tradycyjnie, niezbyt odkrywczo, ale zupełnie przyzwoicie.
Po podłączeniu jednak z tego drewnianego konserwatyzmu nie zostaje prawie nic.
Nie, absolutnie nie jest źle, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę cenę basiwa. Jest za to... nowocześnie. Na wskrość. Może to zasługa umieszczenia humbuckerów i ich charakterystyki, może to elektronika kształtuje brzmienie nawet w zerowym położeniu potencjometrów equalizacji - tak czy inaczej brzmienie jest niemalże antytezą vintage'u. Przy grze palcami i - w szczególności - kciukiem słychać tu coś, co nazywam "piłeczką pingpongową" - sound jest twardy, sprężysty i wyraźnie skompresowany. Kompresja ta ma niestety swój minus pod postacią praktycznie zerowej reakcji na artykulacyjne niuanse. Dynamika gry na RBX-ie ogranicza się do spektrum ciszej-głośniej. Nie znajdziemy tu nawet śladu reakcji na artukulację, z której słynie choćby Jazz Bass. Za to sieknięta kciukiem Yamaszka zdecydowanie zdaje się zadowolona, zaś nawet przekręcenie potencjometru balansu całkowicie w stronę przystawki mostkowej nie powoduje utraty tłustości brzmienia (ważne jednak, by nie grać za mocno - przystawka jest mocno "mikrofoniczna"). Z drugiej strony soundomierz samej przystawki gryfowej jest nieco zbyt mało wyrazisty i "przymulony" - zdecydowanie lepiej jest używać obu naraz lub grać z przewagą mostkowej. Elektroniki nie warto za bardzo ruszać - podbijane częstotliwości nie brzmią zbyt naturalnie, szczególnie dół staje się zbyt "napompowany". Podbicie wysokich tonów może mieć sens, gdy struny nie są już pierwszej świeżości. Inna rzecz, że jeśli są zupełnie zdechłe nie pomoże już nic - na flakach dobrze brzmi jedynie Precel.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Yamaha RBX 375 to specyficzny instrument. W słowie "specyficzny" nie kryje się jednak nic złego - w swojej klasie cenowej to zdecydowanie niezła propozycja, przynajmniej jeżeli szukamy basu o zdecydowanie nowoczesnym charakterze. Jeśli chcesz grać bluesa lub co bardziej klasyczne odmiany rocka, lepiej szukać dalej, ale jeżeli chcesz kostką lub kciukiem cisnąć dj0nty, ewentualnie grać nowoczesny popik paluchami - w tej cenie trudno o cokolwiek lepszego.
No i Młodzieżowi odpowiada, a to już mocna rekomendacja.
Plusy:
* wygoda gry (nie licząc nieszczęśliwie ukształtowanych przystawek)
* niezły sound, przynajmniej w kategorii "modern"
* dobra relacja ceny do jakości
* wyrazista stylówa
Minusy:
* jakość wykonania detali
* nie do końca przemyślane pomysły (np. wgłębienia w przystawkach)
* słabej jakości klucze
* nienajlepsza aktywna elektronika
Czym ją wozić:
Niedrogi azjatycki bas można wozić niedrogim azjatyckim samochodem. Dobrym wyborem będzie Kia Rio czy choćby poczciwy Lanos. Ale właściciel tego egzemplarza wozi go Fabią kombi - i też jest dobrze.
"Wszystko wygląda lepiej niż Bongo, łącznie ze świeżo wytworzoną zawartością pieluchy Młodzieża" -- zajrzałem na góglownicę: o kurde, ktoś zrobił wielki, grający otwieracz do konserw!!! :)
OdpowiedzUsuńDla mnie to raczej dizajnerska deska sedesowa. Co ciekawe, walory brzmieniowe też przemawiają za tą wersją.
UsuńBongo jest śliczne. Wygląda jak wyklepany przez cytryna gumiakiem połamany zgliszcz precla.
OdpowiedzUsuńTo ta jamacha ma wyględność favoritki.
Jako posiadacz RBX 270 (indonezyjskiej), w pewnym sensie czuję się wezwany do tablicy :-) Dodam, że zakupionej nowej w sklepie.
OdpowiedzUsuń- niedoróbek estetycznych, wystających progów - nie stwierdzono,
- wygoda - niezła; gryf mocno przypomina kształtem typowego precla, decha średniej wielkości.
Jakość elementów:
- mostek - taki sobie, wymiana na solidniejszy wyraźnie poprawia brzmienie,
- progi po dłuższym czasie używania stalówek z delikatnymi wżerami,
- klucze - nie najgorzej (w Spectorze Gotohy mają tak niskie opory, że potrafi się roztroić o ćwierć prawie tonu przez 24 godziny!)
- pikapy - bardzo niskiej jakości, przystawka P za nic nie chce brzmieć preclowo!; (BTW pod względem wrażliwości na artykulacje nie przestaje mnie zadziwiać Spector - w zależności od miejsca, w którym szarpię struny, zmienia się zupełnie brzmienie, zachowując rzecz jasna typowo Spectorowski charakter),
- gniazdo - lepiej nie mówić :-(
A Bongo podobno jest bardzo wygodne. Nie wiem, nie znam się.