Całkiem niedawno temu (w moim wieku czas płynie zaskakująco szybko... no chyba, że akurat siedzi się w pracy) podzieliłem się tu swymi przemyśleniami na temat wartości wspomnień. Wspomnienia mamy wszyscy (choć biorąc pod uwagę to, jak dziarsko przyspiesza czas, w moim przypadku prawdopodobnie zostaną one wkrótce zastąpione zastanawianiem się, jak nazywa się ten Niemiec, który wszystko mi chowa) - jedne gorsze, drugie lepsze, a jeszcze inne na tyle dobre, że nabieramy ochoty na ponowne wejście do tej samej rzeki. I czasami nawet okazuje się, że wcale nie był to zły pomysł.
Wiele lat temu (czyli w zasadzie też całkiem niedawno) podjąłem decyzję o zakupie czwartego w swej karierze basu. Mój ówczesny instrument - Cort Action Bass V - miał mocno wytarte progi i doszedłem do wniosku, że zamiast je wyrównywać tudzież wymieniać, najlepiej będzie je w ogóle usunąć (co wkrótce okazało się całkiem niezłym pomysłem) i zakupić inne progowe basiwo. Z nieco wyższej półki. Wiedziałem, że musi mieć pięć strun (Cort był moją pierwszą piątką i możliwości oferowane przez strunę H bardzo mi się spodobały - zresztą podobają mi się do dziś) a jako, że byłem podówczas basistą młodym i naiwnym, stwierdziłem, że chciałbym mieć w nim aktywną elektronikę. Taką na bateryjkę. Dziś wiem już, że jedynym naprawdę fajnym w pełni aktywnym basem jest Alembic, ale wtedy byłem przekonany, że zasilane dziewięciowoltówką przystawki i możliwość kręcenia gałkami sprawią, że od razu zacznę grać lepiej. Miałem już wtedy odrobinę doświadczenia i wiedziałem co mi się podoba, a co nie. A w założonym budżecie najbardziej spodobała mi się Yamaha BBG5S.
Wychodząc z dawno już nieistniejącego sklepu Z. Hołdysa z nowiutką Yamahą schowaną w futerale, czułem się wyjątkowo. Miałem wrażenie, że oto dokonał się milowy krok w mej karierze muzycznej. Od tej pory studia nagraniowe miały stać przede mną otworem (jeszcze nie wiedziałem za dobrze, co to za otwór) a moje nowe brzmienie miało uczynić mnie sławnym. Nie było istotne to, że BBG5S to produkowany w Tajwanie model ze średniej półki - byłem dumny, blady i podniecony jak prawiczek w sex shopie.
Ogólnie rzecz biorąc miałem powody do zadowolenia - Yamaszka okazała się kawałem przyzwoitego basu, szczególnie w swej klasie cenowej. Kwota, którą należało podówczas wyasygnować za taki instrument (było to 11 lat temu... Jeżu Kolczasty, ale jestem stary) wynosiła ok. 1700 zł, a ja jeszcze coś urwałem po znajomości. Za tę niezbyt wygórowaną sumę można było otrzymać solidną olchową deskę polakierowaną na jeden z czterech dostępnych kolorów (ja wybrałem śliczny sunburst), przykręcony doń klonowy gryf z 24-progową palisandrową podstrunnicą, dwa aktywne humbuckery i dwuzakresową aktywną elektronikę (potencjometry głośności, balansu między przystawkami oraz niskich i wysokich częstotliwości). Całość była przyzwoicie zmontowana, dość klasycznie ukształtowana i bardzo miła dla oka a także - co ważniejsze - dla ucha.
Brzmienie BBG5S było - można rzec - mocne, z solidnym dołem i wyraźnie zaznaczoną górką. Basik miał może troszkę za mało dolnego środka, co zapewne było winą tanich aktywnych przystawek, jednak zupełnie przyzwoicie sprawdzał się w gatunkach muzycznych, które wtenczas uprawiałem, czyli generalnie w rockowiźnie. Szczególnie dobrze odzywał się z kciuka. Na Yamaszce zagrałem mnóstwo koncertów, nagrałem też dwie demówki i w każdej sytuacji byłem usatysfakcjonowany. Na tyle usatysfakcjonowany, że gdy lata później (czyli w zeszłym roku) postanowiłem zainwestować w drugą piątkę (na wykony w miejscach, gdzie nie za bardzo chciałem zabierać Alembica), od razu pomyślałem o basie z serii BB. Tym razem jednak wybór padł na nieco inny model - BB 615.
W odróżnieniu od BBG5S, Yamaha BB 615 ma pasywne przystawki w układzie PJ, trójpasmowy aktywny układ (dodatkowo jest regulacja środka), 22-progową podstrunnicę i nieco bardziej klasyczne wzornictwo, nawiązujące do Yamah BB z lat 80. I - mówiąc prawdę - ten wygląd bardzo mi się podoba, szczególnie w naturalnym wykończeniu bezbarwnym lakierem. Ten bas jest naprawdę ładny. Poza tym konstrukcja jest taka sama - olchowy korpus, klonowy gryf i palisandrowa podstrunnica. I - zapewne dzięki pasywnym przystawkom - te drewna znacznie lepiej słychać, niż w BBG5S. BB 615 brzmi ciepło a jednocześnie nie muliście, ma charakterystyczny łagodny, "słodki" środek typowy dla kombinacji olchy z palisandrem. Najlepsze brzmienie można uzyskać faworyzując jedną z przystawek - przekręcając potencjometr balansu w stronę gryfowej przystawki uzyskujemy fajny, rockowy sound a'la Precision, doskonały do gry kostką, zaś korzystając z przystawki przy mostku i grając palcami mamy doskonale przebijający się w miksie, nieco jazzowy dźwięk. Z kolei pozycja środkowa (obie przystawki) jest najlepsza do klangu, choć i z samej przystawki P można wyciągnąć w ten sposób bardzo przyjemne brzmienia przywodzące na myśl funkowe nagrania z lat 70.
Oto kilka próbek brzmienia BB 615 (ostrzegam uczciwie - jakość wykonania jest średniopółsłaba):
Niestety, w maju tego roku (notka dla potomności: piszę to we wrześniu 2012) z powodów typowych dla basisty (czyli finansowych) musiałem pożegnać Yamahę. Był to jedyny bas, który nie był mi niezbędny, a z kasą było bardzo słabo... Jednak gdybym znów miał kupować instrument "roboczy" (czyli de facto chałturniczy), zdecydowanie znów rozważyłbym któryś modeli z serii BB. To fajne, solidne, uniwersalne basy. I do tego ładne.
Plusy:
* dobre, uniwersalne brzmienie (szczególnie BB 615)
* świetna relacja ceny do jakości
* solidne wykonanie
Minusy:
* słaba aktywna elektronika
* kiepskie aktywne przystawki (BBG5S)
* niezbyt przekonujące brzmienie z obu przystawek naraz (BB 615)
Czym je wozić:
To proste, niedrogie basy dobrze spełniające swoją funkcję - i do takiego samochodu będą pasowały. Zupełnie wystarczy skromny, niezawodny Daewoo Lanos. Ja sam BB 615 woziłem Citroenem ZX i Mazdą 323, zaś BBG5S - zbiorkomem... Ale nawet wtedy zawsze dojeżdżałem na miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz