wtorek, 14 sierpnia 2018

Pojeździwszy: berline argentée ennuyeuse

Są samochody, które można nazwać po prostu nudnymi. Nijakimi. Bezpłciowymi. Taka jest choćby większość grzybosedanów. Albo praktycznie wszystkie srebrne. Zdarza się jednak, że mimo posiadania kilku naraz cech teoretycznie szufladkujących dane auto w kategorii "prochy nasenne dla paralityków", okazuję się, że sprzęt ma zaskakująco dużo charakteru. Takim ciekawym przypadkiem jest Renault 9.


Historia "dziewiątki" zaczyna się w 1981 roku, gdy została zaprezentowana jako następca niezbyt popularnego modelu 14. Dużo bardziej zachowawcza, trójbryłowa forma samochodu podyktowana została dość konserwatywnymi gustami ówczesnych klientów zainteresowanych autami tej klasy - tak przynajmniej wynikało z przeprowadzonych przez Renault badań rynku. Nie wiem, czy były one przeprowadzone szczególnie dokładnie - dość powiedzieć, że w 1983 roku pojawiła się wersja z nadwoziem hatchback, nazwana Renault 11. W międzyczasie francuski sedan otrzymał zaszczytny (przynajmniej podówczas) tytuł Samochodu Roku 1982.


Jakie jest Renault 9 - każdy widzi. A przynajmniej każdy, kto widział taki wynalazek, którego wszak nie zostało już zbyt wiele na drogach, i kto był na tyle nienormalny, by zwrócić nań uwagę. Ot - zwykły, kanciasty sedanik. Acz... nie do końca zwykły. Po pierwsze - "dziewiątka" ma zabawne (przy czym dość typowo francuskie) proporcje i detale, z tylną osią przesuniętą dość daleko w kierunku krawędzi nadwozia i wyjątkowo niskimi wycięciami tylnych błotników. Po drugie - prześwit jest wręcz szokujący. Co ciekawe, tył jest zawieszony sporo wyżej niż przód, co sprawia, że niepozorna na pierwszy rzut oka Renówka ma dość zabawnie zadarty zad.

Równie niepozorne okazuje się wnętrze. A przynajmniej takie się wydaje.


W środku "dziewiątki" jest szaro-czarno - przynajmniej w dość bogatej wersji GTL i w tej wersji (bez)kolorystycznej. Deska rozdzielcza została sklecona z odpadów pochodzących z fabryki opakowań zastępczych Spółdzielni Pracy Inwalidów "MAMTOWDUPOL". Co jednak ciekawe, Jean-Pierre Papierre i Jean-Brian Zatapatique dali radę stworzyć z tego kruchego, pękającego czegoś zupełnie zgrabną konsolę środkową.

Fotele są miękkie. Bardzo. Tak naprawdę nazwanie ich miękkimi nawet częściowo nie oddaje uczucia towarzyszącego umiejscowieniu swego ciałokształtu na siedzisku. Mój przyciężkawy zad zapadł się w nie jak w michę budyniu. Jedyną różnicą była w zasadzie tapicerka robiąca tu za napięcie powierzchniowe. Niestety występuje tu pewien dysonans, gdyż szerokość oparcia stoi tu w ostrym kontraście do jego miękkości. Tak naprawdę słowo "szerokość" jest tu nadużyciem semantycznym. Znacznie trafniejszym określeniem byłaby "wąskość".

Sama pozycja nie jest zła - siedzi się dość wysoko, pionowo, ale w miarę wygodnie. Ergonomia jest dość, powiedzmy, francuska (na czele z przyciskiem klaksonu w dźwigience świateł i kierunkowskazów), ale można się do niej łatwo przyzwyczaić.


Ilość miejsca na tylnej kanapie (równie miękkiej co fotele) nie zachwyca, ale nie ma też dramatu. Dużo ciężej jest natomiast z przypięciem fotelika. Oldskulowe, statyczne pasy teoretycznie powinny być optymalne do tego celu - przypinasz na sztywno i się nie martwisz - ale niestety nie jest tak różowo. Regulacja ich długości jest... no, powiedzmy, że nieco zniechęcająca. Ale może to problem człowieka rozleniwionego nowomodnymi wynalazkami w stylu pasów bezwładnościowych.

Wiadomo jednak, że dla targającego sprzęt muzykanta najważniejszy element samochodu znajduje się jeszcze dalej z tyłu, za oparciem kanapy. A w R9 niestety nie jest ono składane.


Jak już było powiedziane jakiś srylion razy, "dziewiątka" jest sedanem. Klasycznym, oldskulowym, z wysoką krawędzią załadunku i bez możliwości powiększenia przestrzeni bagażowej. Słowem - kicha. Ale... mimo tego, nie jest aż tak znowu najgorzej. Bagażnik jest dość ustawny, a przede wszystkim - wystarczająco szeroki. Tak samo, jak w Dużym Fiacie czy (przede wszystkim) Mercedesie 190, niedostatki praktyczności nie uniemożliwiają transportu sprzętu basowego. Oczywiście nie jest to kombiacz, więc duża paka czy combo nie wejdzie, ale, w przeciwieństwie do takiego Audi A4, ze dwa basy położone jeden na drugim da się przewieźć. Nie jest najgorzej - choć do targania basetli wolałbym jednak zaprezentowane 2 lata później R11.

Najgorzej nie jest też pod otwieraną do przodu maską.

Renówkę, którą się woziłem, napędzał antyczny silnik z serii Cleon-Fonte. Jego wczesna wersja napędzała Floride królowej Kleopatry a Karol Wielki w młodości, zanim jeszcze został Wielkim, miał taki w zadniej części swojego R8. W "dziewiątce" żeliwny Kleą rozrósł się do 1,4 litra pojemności ale założenia pozostały te same: OHV (czyli wałek rozrządu w kadłubie i popychacze napędzające zawory umieszczone w głowicy), gaźnik, ręczne ssanie i, co ważne, 5 łożysk wału korbowego. I właśnie te 5 łożysk robi tu ogromną różnicę w stosunku do silnika, który z trudem napędzał 125p i Poldki. Kultura pracy, mimo 32 lat na karku, jest nieporównywalna, trwałość okazuje się zaskakująco dobra (ale nie, bo FRANCUSKIE SIE PSUJO, HURRRRR) a i osiągi potrafią zaskoczyć. Jak się okazuje, 68 KM z powodzeniem wystarcza do sprawnego napędzania lekkiej Renówki. Osiągi są więcej niż wystarczające do sprawnego uczestnictwa w dość nerwowym stołecznym ruchu miejskim. Również w trasę da się pojechać, ale przy prędkościach bliskich autostradowym "dziewiątka" nie czuje się już najlepiej. Powodem nie jest jednak niedostatek mocy, tylko zestrojenie podwozia.


Zawieszenie ma podobny charakter, co fotele. Jest miękkie. Bardzo. Do tego prześwit, szczególnie z tyłu, bezlitośnie tłucze 90% współczesnych SUV-ów drążkiem skrętnym. Wszystko to sprawia, że pokonywanie nierówności jest tu niemalże zabawą - tam, gdzie inni zwalniają do tempa późnego Premiera Mazowieckiego po grubszej dawce valium, R9 może cisnąć niemalże na pełnej bombie, kołysząc się zabawnie. Zresztą do tego właśnie jest stworzone. Niestety, to właśnie kołysanie (które swoją drogą bardzo lubię) sprawia, że przy wyższych prędkościach "dziewiątka" nie prowadzi się już zbyt pewnie. Coś za coś.

Nie zmienia to faktu, że właściciel tego egzemplarza z powodzeniem używa go m.in. do prób SZ na rajdach turystyczno-nawigacyjnych. I, malowniczo kładąc się na boki i krzesząc iskry spod lusterek, wykręca nim zacne czasy.

Da się? Da się.

Podsumowanie, czyli zady i walety:

Renault 9 to już youngtimer PEŁNO GEMBO (fr. pleine bouche). Spokojnie można dawać go na żółte i bujać się klasykiem, pełen prestyrz, panie. Ale, co ciekawe, można na luzaku wozić się nim w charakterze daily (drivera, nie Iveco). Owszem, jeździ zupełnie niedzisiejszo na swoim bujającym zawieszeniu, młodsze pokolenie musi nauczyć się o takich rzeczach, jak ręczne ssanie (co z pewnego punktu widzenia brzmi jak, prawdaż, oksymoron) czy statyczne pasy bezpieczeństwa (z tyłu bo z tyłu, ale uczciwie są), ale... w tym jego urok. I muszę przyznać, że ten urok mocno na mnie działa.


Plusy:
  • pluszowy komfort
  • zdolności terenowe
  • niezła dynamika
  • świetna widoczność
Minusy:
  • wąskie oparcia foteli
  • słabe prowadzenie przy wyższych prędkościach
  • wysoka krawędź załadunku i brak składanej kanapy
  • deska rozdzielcza z, powiedzmy, wątpliwych materiałów
Co nim wozić:

To wbrew pozorom dość trudne pytanie, gdyż bardziej, niż do przewozu basów, R9 nadaje się do transportu pomidorków, bagietek i - przede wszystkim - butelek z winem. Jednak jakiś sympatyczny basik z lat 80. też będzie tu pasował. Francuskie Vigiery to niestety trochę inna półka cenowa, więc niedrogi (choć uczciwy) japoński sprzęt będzie bardzo dobrym wyborem. Westone Thunder I z pewnością czułby się tu bardzo dobrze.

A teraz bonus: je vous invite au film!



Ogromne dzięki dla Michała za użyczenie Renówki na dni kilka!

7 komentarzy:

  1. oooooo, moje miasto! Tak mi się wlasnie wydaje e kiedys to cudo widzialem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sensie że z Zabrza? No stamtąd, w rzeczy samej.

      Usuń
    2. Tak, auto zostało zakupione w Zabrzu kilka miesięcy temu.

      Usuń
  2. Ja jeszcze dodam, a propos ergonomii wnętrza, taki niezauważalny detal, jak bardzo wąskie rozstawienie szyn foteli. Dzięki temu osoba siedząca z tyłu może spokojnie wyciągnąć nogi, a kierowcy/pasażerowi z przodu wypadnięte klucze lub telefon nie ginie w czeluściach. Mała rzecz, a niespotykana i praktyczna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale Ty mnie Wąski zaimponowałeś tą francuszczyzną!! ;-)

    Toż to pierwszy francuski wehikuł, jaki podziwiałem z bliska w wieku bodajże 6 lat. Na agro-wakacjach w Kasince Małej, jakieś 40 km za Krakowem, gdzie u tych samych gospodarzy pomieszkiwali Polacy przebywający na stałe we Francji. Przyjechali taką właśnie dziewiątką (nie mylić z Magnum) i to był wypas nad wypasy. Co prawda wszyscy naokoło mówili, że strasznie to delikatne i pewnie rozpadnie się od kopnięcia, ale jak widać, mylili się.

    Aha - była jeszcze wersja z elektronicznymi zegarami, którą kiedyś opisywałem u siebie (niestety nie w formie testu).

    Poza tym dawno nie było Twoich firmowych smaczków w rodzaju francuskiego Monty Pythona i tekstu o Kleopatrze/Karolu Wielkim. Nic tylko rozdziawić pleine bouche!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, a Ty - w przeciwieństwie do mnie - zabrałeś się za tekst o Maluchach. Ja jakoś zebrać się nie mogę, choć nie wiem czemu - Kaszlami jeździło mi się naprawdę fajnie.

      A czy delikatne? No cóż, na pewno nie tak trwałe, jak ówczesny Golf (który wtedy jeszcze rzeczywiście był bardzo solidnie wykonany - mój brat, jeżdżący na co dzień "dwójką" z turboklekotem 1.6 pod maską, może poświadczyć) i nie tak niezawodne, jak Japończyki, ale przy zachowaniu podstawowej tzw. kultury serwisowej zaskakuje żywotnością. Przede wszystkim silnik okazał się naprawdę długowieczny.

      Usuń