środa, 17 października 2018

Eventualnie: mocny koniec sezonu

No i po sezonie.

Co prawda jego zakończenie zdążyłem odtrąbić już pewien czas temu, nieco przedwcześnie zresztą, ale wtedy chodziło mi o sezon MOWPZ. Tym razem jednak oficjalnie zamknięty został kolejny Sezon Ciśnięcia Gratem Klasykiem. A przynajmniej jeżdżenia nim na spoty organizowane przez Youngtimer Warsaw.

Zazwyczaj kolejne sezony YW były rozpoczynane i kończone wielkimi spotami - kiedyś na błoniach Narodowego, później na terenie rembertowskiego AON-u, a w końcu na dawnym torze FSO. Jednak w tzw. międzyczasie ktoś zdecydowanie niegłupi wpadł na pomysł, by z tej okazji zrobić rajd. Co więcej - wpadł na ten pomysł trzy razy. Za pierwszym razem wpadłem na start i pojeździłem za załogami jako ktoś w rodzaju zewnętrznego obserwatora, za drugim fakt w ogóle jakoś mi umknął, ale trzeciej edycji zwyczajnie nie mogłem odpuścić.

Niestety odpuścić musiała moja Obywatelka Pilotka, którą nagle rozłożyło krótkie ale intensywne choróbstwo. Trzeba było zatem poszukać pilota na rajd. Ten zaś znalazł się... w jakieś 3 minuty. 

Pierwszą osobą, która odpowiedziała na mój apel, był Marek, znany ze zwycięstwa w Rajdzie Gruchota i umiejętności pilotowania samego siebie - a przede wszystkim ze startów Bosmalem z absolutnie przemiłym psiskiem o imieniu Rocket. On też zasiadł na prawym fotelu DAFuqa podczas kończącego sezon 2018 rajdu Youngtimer Warsaw.

Najpierw jednak trzeba było dotrzeć na start.

Ruchome biuro rajdu było gotowe, cudowny HY z kawą - też

Rzecz jasna dotarliśmy jako jedna z ostatnich załóg

Słońce dopisało - tak samo, jak podczas I rajdu YW
Miejsce startu wyznaczone zostało tam, gdzie zazwyczaj odbywają się środowe spoty Youngtimerów

No... prawie.

Zawodnicy mieli zgromadzić swoje wehikuły na żwirku na błoniach pod stadionem. Niestety, już na miejscu okazało się, że ma się tam odbyć inna impreza, o czym zarządca terenu nie był uprzejmy poinformować organizatorów, którzy wszak wszystko z nim dogadywali. Start rajdu musiał przenieść się kilkaset metrów dalej w stronę ul. Zamoyskiego, gdzie zwyczajnie nie było gdzie upchnąć tyle załóg. Rezultatem był ścisk, korek i generalny chaos.

Z tych samych powodów odprawa nieco się przesunęła. Można było zatem wykorzystać tę nieplanowo zyskaną odrobinę czasu na to, by pogapić się na fury innych uczestników oraz gości, którzy wpadli na start.











W końcu rozpoczęła się odprawa, na której potwierdziło się to, co organizatorzy dyskretnie sugerowali w zapowiedziach: miało nie być klasycznego itinereru. Zamiast tego załogi miały otrzymać wskazówki jak... odzyskać skradzione nagrody.



Po odprawie uczestnicy wskoczyli do swych pojazdów... i chaos stał się znacznie jeszcze większy.





W końcu, po ponad godzinie od odprawy (co absolutnie nie dziwi, biorąc pod uwagę liczbę załóg i zmienione baz winy organizatora warunki "lokalowe") udało się wyruszyć w drogę.

Trasa rzeczywiście była opisana niecodziennie. "Na początek kieruj się aż do świateł, tutaj nie będzie wielkiego wyboru. Po pewnym czasie z prawej strony miniesz szyld Auto Części, skręć wówczas w pierwszą drogę w prawo" - tak zaczynały się zapisane dość kłopotliwą w odczycie "live" czcionką wskazówki. W nich również były zawarte pytania i poszlaki, które trzeba było notować.

Sama trasa również była bardzo ciekawa. Pierwszy etap prowadził głównie po postindustrialnym Kamionku a kończył się na tyłach Dworca Wschodniego.





Dalsza droga wiodła przez mniej lub bardziej mroczne zakątki Pragi.


Nie zabrakło stanowiących pytania z trasy bardzo grubych sprzętów - choć dość dobrze znanych miłośnikom warszawskich wrostów.



Końcowy etap biegł przez północną część jak zawsze urokliwych Bielan - od nadrzecznych zakamarków Młocin aż po Placówkę, Wólkę Węglową i Radiowo.





Po wykonaniu zadań z pierwszych dwóch checkpointów, polegających na ustaleniu czym wywieziono nagrody (konkretnie Skodą Favorit 136) i kto je zakosił (a był to Giorgietto Giugiaro) pozostało ustalić, gdzie zostały zabrane.

I, na Srygława i Twaroga, nie było to łatwe zadanie.


Na szczęście dzięki logicznym skillom Marka (i, przyznaję bez bicia, wspomagającej nas zdalnie Obywatelki Pilotki vel Pajonk), udało się zwalczyć zadanko. Jak się później okazało, trafnie.

Tymczasem pozostało udać się na metę, stanowiącą jednocześnie miejsce spotu z okazji zakończenia sezonu.


Niestety - przyjechaliśmy jako jedni z ostatnich (gdyż i ruszaliśmy blisko końca stawki), w związku z czym zastaliśmy... może nie pustki, ale w zasadzie niedobitki. Większość załóg i inszych uczestników zdążyła już się oddalić.

Na szczęście jeszcze przez pewien czas przybywały ostatnie załogi.





Trzy fajne Ople, TO SIĘ NIE DZIEJE


Kolejnym rozczarowaniem, po słabej frekwencji pod koniec imprezy, była gastronomia. Otóż byłem głodny, i to bardzo, natomiast jedyne mobilne punkty gastronomiczne serwowały wyłącznie krowę i świnię, ja zaś nie wciągam ssaków.

Ups.



Był też wspaniały HY, ale było już za późno na kawę i za chłodno na lemoniadę
Pozostało dalej łazić po placu i czekać na wyniki.




Oni też czekali.
W końcu przyszła pora na ogłoszenie zwycięzców.


I nie. Nie byliśmy to my.

Ale... drugie miejsce na ponad 80 aktywnie startujących załóg to też dobry strzał.


Podsumowanko?

Rajd był świetny. Naprawdę, uczciwie, szczerze świetny. Nie, nie był to najlepszy rajd w sezonie (ten tytuł należy się otwierającej go Matce), ale zdecydowanie plasuje się w czołówce tegorocznych imprez. Specyficzny pomysł wymagający dokładnego czytania ze zrozumieniem i zadania wymuszające spocenie szarych komórek, do tego pytania testujące wiedzę graciarską - tak, to coś, co cholernie lubię.

Kurdeż... zróbcie i rajd na otwarcie sezonu 2019, dobrze?

Tymczasem - filmidło (uwaga: zawiera próbkę Żenującego Humoru Basisty).


I tylko pozostaje pytanie: będzie może ktoś robił jakieś późnojesienno-zimowe rajdy? Bo naprawdę potrzebuję powodu, by nie zapaść w sen zimowy. Gdzieś tak do kwietnia. Czyli rozpoczęcia kolejnego sezonu.

2 komentarze:

  1. W kwestii przewozu prestiżu własnego -- Zacny Suchar Milordzie, pozwolę sobie go przywłaszczyć.

    OdpowiedzUsuń