Dziś mija równy, okrągły wiek, odkąd Polska odzyskała niepodległość. Oczywiście można dyskutować, czy owa niepodległość trwa nieprzerwanie od 100 lat, czy należy odliczyć od niej okres narzuconego nam przez Sowietów reżimu, jednak fakt jest faktem - od 11 listopada 1918 roku Polska nieprzerwanie znajduje się na mapie Europy.
Tak czy inaczej - jest co świętować.
Jedni w tym celu poszli na marsz by pomachać flagą i poczuć się, no, wzniośle. Inni swe patriotyczne uczucia wyrazili w tym samym (lub innym) marszu wznosząc okrzyki dobitnie wyrażające ich stosunek do wszystkiego, co nie jest nimi samymi, ich klonami oraz ewentualnie Legią Warszawa, oczywiście uprzednio w przypływie odwagi cywilnej zakrywając fizjonomię (na szczęście, o ile mi wiadomo, w tym roku obyło się bez patriotycznych bójek i patriotycznego demolowania miast). Ja natomiast dziś - i na co dzień - wolę cieszyć się tym, że kolejna polska marka ma szansę odnieść sukces.
Kilka razy już pisałem o toruńskiej Restauracji Gitar. Sam zresztą kupiłem tam już trzy basy: 2 Fernandesy (Precla i Jazza) oraz Foundera. Wszystkie z nich zostały wyprodukowane w Japonii, lecz do pełni używalności zostały doprowadzone przez Mateusza i spółkę już tutaj. Pewien czas temu Mateusz wpadł na pomysł, by ofertę rozszerzyć o instrumenty lakierowane przez niego na miejscu - stare wykończenie jest zrywane a na jego miejsce kładzione jest nowe, jednak według starych receptur, które miały wpływ na brzmienie m.in. Fenderów z lat 60. i 70. A skoro już prawie cały warsztat był na miejscu...
No właśnie. Prawie.
W Restauracji można gitary, prawdaż, restaurować, można je lakierować i robić im pełen (wyśmienity zresztą) setup, ale nie ma możliwości produkcji korpusów i gryfów. Mimo to pomysł, by robić coś według własnego pomysłu, pod własną marką, pozostał. No, może nie do końca według własnego pomysłu - chodziło tu o bardzo dobre instrumenty "fenderokształtne", wiernie oddające styl i przede wszystkim brzmienie oryginałów z dawnych lat. O lepiej wykonaną, lepiej odzywającą się alternatywę dla sklepowej masówki, również noszącej to "prawdziwe" logo. W końcu udało się nawiązać współpracę z jednym z japońskich producentów, który zgodził się dostarczać surowe deski i gryfy, które w Restauracji są wykańczane i montowane, po czym zyskują dobry, markowy osprzęt i własne logo: Buzz.
I taki właśnie Buzz trafił do mnie na kilka dni. Konkretnie Buzz Wasp, czyli japońsko-toruński Jazz Bass.
Pierwsze wrażenie jest niezwykle pozytywne: ten sprzęt wygląda po prostu rewelacyjnie. Kształty są oczywiście doskonale znane - wszak jest to zasadniczo stary (choć nowy) dobry Jazz. Natomiast trudno przejść obojętnie obok niezwykle smakowicie dobranej kolorystyki - piękny odcień zieleni na korpusie i główce współgra tu doskonale z płytką w delikatnie miętowym odcieniu i ciemnym palisandrem podstrunnicy ozdobionej prostokątnymi markerami i jasnym bindingiem. Przywodzi to na myśl wysokopółkowe Fendery z wczesnych lat 70-tych - z tą różnicą, że całość jest świetnie wykonana. Wykończenie jest bez zarzutu, wszystko jest zmontowane z precyzją spotykaną zazwyczaj w instrumentach kilkukrotnie droższych, co niestety nie było domeną gitar z logiem Fendera, w których, by uwolnić ich pełen potencjał, niejednokrotnie trzeba było poprawiać fabrykę.
Oczywiście można tu przyczepić się do takich nieistotnych detali, jak stylistycznie niezbyt pasujące logo, które dużo lepiej wyglądałoby na czymś w kształcie Ibaneza z pierwszej połowy lat 90-tych czy kalkomanię z owadem wyglądającą jak naklejka przyklejona przez młodocianego właściciela oraz zwrócić uwagę na... no, powiedzmy, że nie do końca oryginalny projekt główki (ponoć ma się troszkę zmienić), ale nie są to cechy, które mają większy wpływ na całość.
Konstrukcyjnie jest to pełna klasyka - i to w wersji finalnej, czyli "oryginał z ulepszeniami". Korpus wykonany został wykonany z jesionu zaś przykręcony do niego czterema śrubami gryf to tradycyjnie klon. Palisandrowa podstrunnica została wyposażona w 20 równiutkich, doskonale wykończonych progów. Przystawki to fenderowskie Custom Shop 60s, natomiast pasywna elektronika jest taka sama, jak w każdym klasycznym Jazzie: dwa potencjometry głośności i pokrętło tonów. Zero bateryjek, żadnej aktywnej equalizacji - prosto, na temat, klasycznie i tradycyjnie. Do tego dochodzi jedno z ulubionych ulepszeń "pofabrycznych", popularnych szczególnie w Jazzach: nieprodukowany już, ciężki mostek Badass. Całości dopełnia oldskulowo umieszczony thumbrest - i była to jedna z niewielu rzeczy, które w Buzzie mi się nie podobały. Ale do tego jeszcze wrócimy.
Wygoda gry jest - ponownie - typowa dla dobrego Jazza. Bas jest dość ciężki, ale ergonomiczne wyprofilowanie deski i dobre wyważenie całości w znacznej mierze to rekompensują. Gryf jest taki, jaki powinien być w starym Jazz Bassie - dość wąski przy siodełku, jednocześnie z solidnym profilem. Do tego dochodzi rewelacyjny wręcz setup. Serio - chyba nie zdarzyło mi się wziąć do ręki nowego instrumentu prosto z pudełka (no, z solidnego futerału) który byłby tak doskonale ustawiony. Jednakże to już jest cecha charakterystyczna praktycznie wszystkich instrumentów wypuszczanych przez Restaurację.
Niestety, jest tu jeden element, który trochę przeszkadza: wspomniany już thumbrest. Normalnie umieszczany jest powyżej struny E, by można było - zgodnie z nazwą - oprzeć na nim kciuk w innym miejscu, niż na przystawce. Tu jednak Mateusz postanowił przykręcić go tam, gdzie znajdował się głównie w Preclach z lat 50-tych i 60-tych, gdy wielu basistów opierało na nim palce i grało używając kciuka troszkę jak kostki. Przy grze palcami to zasadniczo nie przeszkadza, ale przy slapie, czyli użyciu kciuka w nieco bardziej współczesny sposób (o ile można tak nazwać technikę wynalezioną prawie 50 lat temu), ten kawałek plastiku zawadza okropnie. Gdybym miał kupić ten bas, odkręcenie tej cholernej podpórki byłoby pierwszą rzeczą, którą bym zrobił.
Wprowadzenie kolejnej modyfikacji czyniącej obsługę Waspa prawdopodobnie już bym sobie odpuścił, gdyż wymagałaby ona wycięcia dziury w maskownicy (i być może w desce) w miejscu, gdzie gryf styka się z korpusem. Otóż chodzi tu o dostęp do pręta napinającego gryf. Jako, że nie zdejmowałem płytki, nie wiem, czy pod spodem jest rowek, dzięki któremu można dostać się ampulkiem do końcówki pręta i wyregulować jego naprężenie (co jest konieczne przynajmniej 2 razy do roku). Jeśli jest, to pół biedy, jeśli jednak go nie ma, trzeba w tym celu... odkręcić gryf. Tak, wiem - tak było w starych Fenderach i wielu ich kopiach. Ale naprawdę nie ma sensu aż tak trzymać się tradycji, razem z jej idiotycznymi przejawami.
Najważniejsze w każdym instrumencie jest jednak brzmienie - a tu trudno mieć jakiekolwiek sensowne zarzuty.
Wasp brzmi jak... tak, zgadliście: jak Jazz Bass. Dodam - jak dobry Jazz Bass. Słychać tu, jaką rolę odgrywa jakość każdego zastosowanego komponentu - od drewien przez osprzęt aż po lakier. Oczywiście trudno oczekiwać, by nowiutki instrument zagadał tak, jak 40-letni, zrobiony z drewien, które wtedy jeszcze były dostępne (zanim w '84 spaliły się zapasy firmy Martin) a następnie rozgrywanych przez 4 dekady. Jednak w porównaniu z basami z ostatniego trzydziestolecia Buzz w zasadzie nie bierze jeńców. Jest to charakterystyczne jazzbassowe "warknięcie", jest solidny, zbalansowany dół, mocny cios w niskim środku i dość agresywna górka. Jak na mój osobisty gust słyszę tu za mało "dzwona", który pomaga uzyskać mosiężne siodełko (jego instalacja byłaby zapewne drugą rzeczą, jaką bym tu zrobił), poza tym troszkę brakuje mi "strzału" typowego dla klonowej podstrunnicy, jednak są to kwestie całkowicie subiektywne, a różnica między klonem a palisandrem jest tak subtelna, że można ją uznać za niemalże pomijalną. Zdecydowanie najlepiej brzmi kombinacja obu przystawek i tonu odkręconego na full. Przy grze na samej przystawce mostkowej soundomierz robi się według mnie nieco za ostry do zastosowań, w których zazwyczaj się ona sprawdza, zaś z samego pickupa gryfowego Jazz niemalże z definicji po prostu nie brzmi - jeśli chcemy tego charakterystycznego nosowego soundu, lepiej po prostu wziąć Precla. I nie jest to wina Waspa - tak sprawa się ma w każdym Jazzie. Za to grając na obu przystawkach na raz, uzyskujemy pełne, soczyste, wyraziste brzmienie, które sprawdzi się praktycznie w każdym gatunku muzyki. Czyli tak, jak to powinno być w dobrym Jazz Bassie.
Zresztą... posłuchajcie sami (próbki wchodzą od ok. 2:40):
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Buzz Wasp to ni mniej ni więcej, tylko świetnie wykonany, pięknie wykończony, zawodowo brzmiący Jazz Bass. Klasyka klasyki, w każdym znaczeniu tego zwrotu. Brzmieniem może stawać w szranki z najlepszymi, zaś jakością wykonania nokautuje całą znaną mi konkurencję. Z radością przytuliłbym egzemplarz - tylko najchętniej z klonową podstrunnicą. Czarny lub antiqua (kocham zieleń, ale z klonem nie współgrałaby najlepiej). I z mosiężnym siodełkiem.
I bez tego cholernego thumbresta.
I ograłbym jeszcze Horneta, czyli Precla. Jakoś jestem dziwnie spokojny, że jest równie dobry.
- jakość wykonania
- brzmienie
- wygoda gry
- bezbłędna estetyka
Minusy:
- niewygodnie umieszczony thumbrest
- bardzo upierdliwie rozwiązana regulacja pręta w gryfie
Czym go wozić:
Nie ma (niestety) polsko-japońskich samochodów. Właściciel firmy natomiast śmiga Imprezą... i chyba pasowałoby.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie wiem, dlaczego trolle na innych stronach obrażają naszą ulubioną muzykę. Jak hejtuje się rock/metal, to ok, nikt nie reaguje, ale jak ja napiszę, że nienawidzę bigroomu, disco polo, techno i popu, to lecą epitety, wycieczki osobiste i nawoływanie do przemocy
OdpowiedzUsuńMetal i rock to najlepsze piękno. Jest dużo lepsze od "muzyki" dyskotekowej i hip-hopu. Basista, jesteś geniuszem i nadal uważam, że świetnie grasz na basie. :)
Zapomniałem też napisać, że jak dla mnie jesteś jednym z najlepszych blogerów w Polsce. :) Pozdrawiam. Ricer
OdpowiedzUsuńDzięki ogromne :-) Liczba odwiedzających prowadzi jednak do nieco innych konkluzji.
UsuńVery good - especially SINGING bass on 5:34-6:06 !!!
OdpowiedzUsuń