wtorek, 25 grudnia 2018

Basista się bawi: priwiet, Died Moroz!

Gdy byłem mały, strasznie marzyłem o Czajce.

Nie, nie prawdziwej - takiej nie miałbym wtedy gdzie trzymać (teraz też nie za bardzo). Otóż za zamierzchłych czasów mego dzieciństwa można było czasem upolować modele aut Made in USSR (a w zasadzie Сделано в СССР). Były to, rzecz jasna, wyłącznie samochody rosyjskie radzieckie a wyróżniały się niezwykle dokładnym odwzorowaniem detali, obejmującym niejednokrotnie wszystkie otwierane drzwi i pokrywy. W przypadku Nivy były nawet  skręcane koła i oparte na malutkich sprężynkach zawieszenie odwzorowujące pracę prawdziwego! Trudno się zatem dziwić, że autka te wywoływały u mnie niepohamowany ślinotok.

Tak się złożyło, że w swojej ofercie miała je dość nieprzyjemna kobiecina handlująca na bazarku przy Namysłowskiej - tuż obok bloku, w którym mieszkała podówczas moja rodzina. Dzięki temu zdarzyło się raz czy drugi dostać taki sprzęt na urodziny lub, prawdaż, znaleźć go pod choinką. W ten sposób wyposażyłem się - o ile pamiętam - w Ładę 2105 (miała otwierane WSZYSTKIE drzwi, ależ to był szał!), wspomnianą już Nivę i Wołgę kombi. Największym jednak marzeniem pozostał majestatyczny, czarny GAZ-13 czyli dygnitarska Czajka.

Czajki były niesamowicie grubym tematem. Zarezerwowane, rzecz jasna, dla partyjnej wierchuszki, stylistycznie były zrzynami z Packarda z lat '55-'56, zaś technicznie stanowiły mieszankę innych pomysłów z wrażej Ameryki: skrzynia biegów była oparta na konstrukcji Chryslera, rama była kopią niesławnej cadillacowskiej "X-frame" itd. Całość porażała majestatycznymi proporcjami, wielkością i niepojętym wówczas wypasem. Do dziś pamiętam egzemplarz latami gnijący na rogu Belgijskiej i Puławskiej na Mokotowie. Tak - już wtedy fascynowały mnie wrosty. Szczególnie takie.

Trudno się zatem dziwić, że pragnąłem miniaturowej Czajki jak kania dżdżu. I w końcu ją dostałem.

I... było to lekkie rozczarowanie. Owszem, otwierały się wszystkie drzwi i bagażnik, jednak w przeciwieństwie do VAZ-ów maska nie była otwierana, zaś podwozie stanowiło plastikowy odlew, podczas gdy w Wołdze była metalowa płyta podłogowa z dostępnym od góry i dołu silnikiem, osobnym wałem napędowym i tylnym mostem wykonanymi z tworzywa. Mimo tego, wiele lat później,  niesamowicie ucieszyłem się, gdy pewnego dnia Obywatelka Pilotka przyniosła do domu inną Czajkę - tym razem nieco większą. I zrobioną w Chinach.


Modeliki Welly opisywałem tu już nie raz. Choć nie stanowią one szczytowego osiągnięcia w dziedzinie dokładności odwzorowania detali i jakości wykonania, odznaczają się wyjątkowo dobrym stosunkiem ceny do ogólnej fajności, sprawiając przy tym całkiem solidne wrażenie. Nie inaczej jest w przypadku GAZ-a 13.


Proporcje oddane są bardzo dobrze, nie brakuje też detali stylistycznych. Mamy tu plastikowe chromy, włącznie z fantazyjnymi listwami bocznymi, zdobieniami błotników czy obramowaniami reflektorów, mamy ładnie odwzorowane zderzaki (łącznie z wmontowanymi w nie "tubami", które w realu miały naśladować wloty powietrza do silników odrzutowych) i niebrzydko wykonane tylne lampy. mamy też otwierane drzwi - niestety, w przeciwieństwie do ruskiej wersji, tylko przednie.


Oczywiście, jak to u Welly, w miarę przyłożono się do tematu wnętrza.Co prawda kolorystyka jest tu jednolicie czarna a ułożenie kierownicy nie ma się nijak do rzeczywistości, jednak w plastikowym odlewie widać odwzorowane zegary na desce rozdzielczej i wzór tapicerki na obu kanapach, między którymi znajdują się - tak, jak powinny - dwa dodatkowe siedzenia.


Oczywiście za cenę dwudziestu paru złotych nie można oczekiwać rewelacji - brak choćby dobrze odwzorowanego podwozia (z jego charakterystyczną ramą, w oryginalnej, amerykańskiej wersji znaną z zerowej ochrony przy uderzeniach z boku i tendencji do pękania po latach), ale tego nie było też w radzieckim modeliku sprzed lat. Ogólnie całość prezentuje się nader sympatycznie a do tego wystarczająco solidnie, by rozważyć zostawienie Czajki pod choinką dla Młodzieża.

Rzecz jednak w tym, że Młodzież nadal woli dinozaury.


* * * * *

Tymczasem, z okazji Świąt, życzę Wam wszystkim spokoju ducha i zasłużonego odpoczynku w ulubionym gronie - bo tego nam najczęściej potrzeba w dzisiejszym świecie, gdzie dziki pęd staje się prędkością zalecaną. Dajcie sobie na luz. Usiądźcie. Odpocznijcie. Zasługujecie na to.

W tym roku będzie jeszcze jeden wpis zawierający trochę przemyśleń i podsumowań. A potem... Potem się zobaczy.

Najlepszości!

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został ocenzurowany przez komórkę do spraw cenzury KGB.

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś się znowu dzieje z bloggerem - odświeża post Szrociaków

    OdpowiedzUsuń
  4. Doskonale pamiętam co to znaczyło posiadać w latach 80-tych modele Burago, Majorette itd. - szał na podwórku. W Twoim wpisie pojawił się niezmiernie ciekawy dla mnie wątek. Otóż doskonale pamiętam handlującą w latach 80-tych na Skrze takimi modelami, starą, niemiłą kobietę. U niej był największy wybór i zawsze miała stoisko. Ona nie tylko sprzedawała, ale jak kolekcjoner - skupowała, wymieniała i odsprzedawała ze swoją marżą. Oczywiście 90% oferty to była resoraki używane. Choć wyglądała jak baba od pierogów z Różyckiego to miała wiedzę na temat rynku modeli samochodowych. Dzisiaj jak zarzucam ten temat to nikt tego nie kojarzy - a ona była tak niesamowicie charakterystyczna. Zastanawiam się, czy ta kobita, o której wspominasz z Namysłowskiej to może ta sama co na Skrze?

    OdpowiedzUsuń