sobota, 24 listopada 2012

Pojeździwszy: Kangur

Bąsuar.

Na wstępie oznajmiam: Madzia jeździ, i to już od ponad półtora tygodnia. Okazało się, że konieczne było ogarnięcie układu zapłonowego (przeczyszczenie aparatu, wymiana kabli, do tego kopułka i palec rozdzielacza). Przy okazji zarządziłem zrobienie rozrządu z uszczelnieniem - i wygląda na to, że mam spokój. Szkoda tylko, że pieniędzy już nie mam.

A teraz do rzeczy.

Wspominając Chaimka niestety nie da się nie pamiętać o wizytach w warsztacie i zostawianej tam krwawicy. Jednak miało to też swój plus - możliwość pośmigania sobie oferowanym przez rzeczony warsztat samochodem zastępczym, którym było pociesznie żółte Renault Kangoo 1.9 dTi.


Nie była to niestety przyjemność darmowa, gdyż poza oczywistym uzupełnieniem poziomu paliwa do stanu z momentu odjazdu należało jeszcze uiścić 20 zł za dobę, jednak po pierwsze dojazd z Wolicy do Stolicy - choć nie jest to zbyt daleko - bez samochodu byłby dość kłopotliwy, a po drugie nigdy wcześniej nie jeździłem Kangurem więc... chyba jasne.

Po usadowieniu się za kierownicą zauważyłem na początku badziewne wykończenie wnętrza najtańszymi, twardymi plastikami oraz połacie lakierowanej blachy na drzwiach, ale chwilę potem przestałem o tym myśleć, gdyż stwierdziłem, że lepiej jest rozkoszować się zaskakująco wygodną pozycją za kierownicą. Niestety, ogarnęły mnie również pewne obawy - jako, że nigdy wcześniej nie jeździłem blaszakiem, zacząłem się martwić, jak będzie z wyjeżdżaniem tyłem z miejsc parkingowych, gdzie duże lusterka niewiele pomogą. Ewidentnie ktoś przede mną nie poradził sobie z tym problemem - "mój" egzemplarz miał na zadku ślady po raczej niemiłej przygodzie (widać je zresztą na zdjęciu). Obawy okazały się nie być bezpodstawne. Na szczęście żadne nieprzyjemne wydarzenia nie miały miejsca, ale wycofywanie na ślepo, nie mając zielonego pojęcia, czy z boku nic nie nadjeżdża, nie należało do przyjemności. Co prawda dysponuję ponadprzeciętną wyobraźnią, ale gdy próbuję ogarnąć, jak radzą sobie kierowcy ciężarówek i dużych dostawczaków, kapituluje ona całkowicie i idzie wstydzić się pod biurkiem.

Całe szczęście, że jeździ się nie tylko do tyłu. A do przodu Kangurek wyposażony w starszej generacji diesla 1.9 - już z bezpośrednim wtryskiem i turbosprężarką ale jeszcze bez common rail - pomykał zaskakująco raźnie. Dynamika zapewniana przez silnik wyposażony w starą, dobrą rotacyjną pompę wtryskową była więcej niż wystarczająca - przynajmniej w stosunku do tego, czego zazwyczaj oczekuje się po małym furgoniku. Zwrotność okazała się też bardzo przyzwoita. Jedynym problemem w kwestii prowadzenia były znaczne przechyły wąskiego i wysokiego nadwozia w zakrętach - przy dynamicznej jeździe na tyle pokaźne, że wolałem nie sprawdzać granic przyczepności Kangura.

Zupełnie zadowalający okazał się komfort - przynajmniej ta jego część, którą zapewniało dość miękko zestrojone zawieszenie (z przodu kolumny MacPhersona, z tyłu znana z licznych francuskich modeli konstrukcja oparta na drążkach skrętnych). Z komfortem akustycznym było już gorzej... Słabo wygłuszony klekot diesla odbijał się od tworzących blaszaną komorę rezonansową ścian kabiny i skrzyni ładunkowej, skutecznie zagłuszając żałosne wysiłki beznadziejnego systemu audio, składającego się z radia CD i dwóch głośniczków w desce rozdzielczej, najprawdopodobniej wyciągniętych z telefonu.

Najmocniejszym punktem Kangoo okazała się - rzecz jasna - praktyczność. Wersja, którą miałem okazję przejechać się tam i nazad, była dwuosobowym furgonem, co oznacza, że większą część objętości auta stanowiła skrzynia ładunkowa, do której bez najmniejszych problemów zmieściłby się cały sprzęt mojego głównego zespołu: moje trzy basy, głowa w kejsie 4U i Henryk, który (przypominam!) jest aktualnie na sprzedaż, trzy albo cztery gitary, rack ze wzmacniaczem gitarowym i efektami, podłoga sterująca nimi, dwie paczki Marshalla, trzy parapety (klawisze, znaczy) i statywy pod nie oraz potężny zestaw perkusyjny z ramą i licznymi blachami. Tylko zespół by już nie wszedł.

Nie wypowiem się na temat niezawodności i kosztów eksploatacji, gdyż zbyt mało jeździłem Kangurkiem (wypożyczyłem go dwukrotnie i przejechałem łącznie ok. 100 km, może troszkę więcej), by stwierdzić cokolwiek poza tym, że zużycie paliwa było całkiem znośne. Wiem tylko tyle, ile przeczytałem - silnik 1.9 dTi cieszy się niezłą opinią, w przeciwieństwie do 1.5 i 1.9 dCi, które go zastąpiły (jednak trudno już o niezajeżdżony egzemplarz - większość Kangurów z tą jednostką ma za sobą przebiegi wskazujące na wykorzystywanie do podróży kosmicznych), zaś newralgicznym punktem jest tylne zawieszenie, które raz na pewien czas trzeba poddać regeneracji. Generalnie użytkownicy zazwyczaj ciepło wypowiadają się o tych sympatycznych Renówkach, chwaląc praktyczność i niedrogą eksploatację. Co ciekawe, pierwsza generacja Kangoo cieszy się znacznie lepszą opinią niż druga, która co prawda ma trwalszą tylną belkę skrętną, ale trapią ją usterki elektroniki i kosztowne awarie silników dCi.

Podsumowując, czyli zady i walety:

Czy warto wziąć pod uwagę Renault Kangoo pierwszej generacji? Według mnie - jak najbardziej. Polowałbym jednak raczej na wersje benzynowe - po pierwsze mają przeważnie niższe przebiegi niż diesle, po drugie dają się bez problemu gazować. Jeśli turbodiesel to właśnie ten starszy, czyli 1.9 dTi, ale poszukiwania egzemplarza, który nie jest już straszliwie zmęczony, mogłyby trwać ad mortem defecatam - inaczej bardzo szybko czekałaby nas wymiana zużytych wtryskiwaczy i turbosprężarki. Dlatego może niegłupim pomysłem byłoby rozejrzenie się za starym, wolnossącym 1.9D? Też niekoniecznie - mimo, że to prosty silnik bez turbiny i bezpośredniego wtrysku, nigdy nie miał nawet w przybliżeniu tak dobrej opinii, jak niezniszczalne paleolityczne diesle PSA czy koncernu VW. Drugą kwestią jest tylne zawieszenie na drążkach skrętnych. To jedna z najważniejszych rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę w tych autach. Łożyska się zużywają a regeneracja belki kosztuje ok. 1000 zł. Co prawda potem jest spokój na dłuższy czas, ale po co narażać się na taki wydatek w przypadku jeździdła za kilka tysięcy?

I jeszcze jedno: jeśli miałbym kupować Kangurka - to w wersji 5-osobowej. Do bagażnika i tak pewnie władowałbym wszystkie moje graty, do tego mógłbym zabrać ze sobą więcej niż jedną osobę. No i cofać łatwiej.

I zdecydowanie chciałbym żółtego.


Plusy:

* praktyczność
* niedroga eksploatacja (nie dotyczy wersji dCi)
* duża oferta na rynku aut używanych
* sympatyczny pyszczek

Minusy:

* awaryjne dCi, zmęczone dTi
* niezbyt trwałe tylne zawieszenie
* hałas w środku i nędzne fabryczne audio

Co nim wozić:

Cały swój sprzęt. Wejdzie.

Bą włajaż.

3 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Bąk to zazwyczaj wyłazi, gromko oznajmiając swe wyrwanie się do zewnętrznego świata... :P

      Usuń
  2. Renault Kangoroo jest tragiczny! Nawet nie ma co się zastanawiać :P

    Pozdrawiam, Witek!
    naprawa turbosprężarek

    OdpowiedzUsuń