sobota, 16 września 2017

Multibasowisko: druga wycieczka do Torunia

Czasami pewne sytuacje wymagają zdecydowanych rozwiązań.

Na ten dany przykład - potrzeba siusiania w domu zamiast pod drzewkiem pociąga za sobą konieczność instalacji kibelka. Chęć wyjścia na spacer wiąże się z zasadnością wzucia obuwia. Tęsknota za danym brzmieniem połączona z perspektywą nagrań, na których owo brzmienie może się całkiem nieźle sprawdzić, sprawia, że sensownym staje się zakup sprzętu, z którego dany soundomierz można uzyskać.

Na przykład Jazza.

Tak - Jazza, i to spod znaku Wielkiego F, kiedyś już miałem, po czym nastąpiła spowodowana koniecznością finansową przesiadka na Precla. Też zresztą na F, tylko literki (licząc od trzeciej) były już nieco inne. Precel sprawdził się zacnie, zaś jego następca, czyli Westone, technicznie też jest Precisionem (aczkolwiek wygląda zupełnie inaczej, co zresztą bardzo mi odpowiada). Jednakże ostatnio, mimo niedawnego powiększenia stanu basowego posiadania, stwierdziłem, że czegoś mi brak w życiu (nie w rzyci): basu brzmiącego klasycznie, a jednak na tyle uniwersalnie, że da się na nim ugrać wszystko, do tego posiadającego własny wyrazisty charakter. Stało się jasne, że Dżezik jest jednak koniecznością.

A tak się złożyło, że właśnie teraz mogę.

Wiadomo natomiast, że tego typu zakupy - przynajmniej póki budżet sugeruje skupienie się na sprzętach Mejd In Dżapan - najlepiej robi się w Toruniu. Pozostało zatem załadować się w Skanssena i ruszyć w stronę województwa kujawsko-pomorskiego.

Oczywiście nie mogłem być sobą nie spieprzywszy czegoś. Tym razem spieprzenie ograniczyło się jeno do pozostawienia aparatu w domu, co zmusiło mnie do posługiwania się telefonem.


W Restauracji Gitar byłem już kilka lat temu - przy okazji zakupu wspomnianego wcześniej Precisiona. Wtedy siedziba mieściła się niejako kątem w budynku, gdzie znajdowała się jeszcze bodajże sala prób i insze przybytki. Teraz firma zajmuje robiący spore wrażenie dom na przedmieściach Torunia. I, biorąc pod uwagę bogactwo oferty oraz znacznie poszerzony (m.in. o własne, unikalne wykończenia instrumentów) zakres działań, trudno się temu dziwić.

Zresztą - po taki właśnie jednostkowo wykończony instrument jechałem. Przynajmniej w początkowym założeniu.


Niebieski Jazz z klonową podstrunnicą i pięknymi perłowymi markerami był pierwszym instrumentem, jaki wypróbowałem. Nie dziwota - wszak to z nim zamierzałem opuścić gościnny Toruń. Jednakże jego dość wysoka (choć usprawiedliwiona jakością remontu oraz samego basu) cena oraz ogromne bogactwo oferty sprawiły, że postanowiłem przyjrzeć się jeszcze paru innym opcjom.

Niektóre z nich jednak odrzuciłem a priori - wszak przyjechałem tu po Jazza, nie po bas do pudelmetalu z lat 80.


Precisiony, choć wybitnie smakowite, również nie leżały w kręgu mych zainteresowań (mam przecież Westone'a), zaś w kwestii Jazza zdecydowanie preferowałem klonową podstrunnicę.


Także basiwa typu hollowbody, choć nader zacne, nie wzbudziły mego zainteresowania. Nie dlatego, że było z nimi coś nie tak - wręcz odwrotnie, oferowane przez Restaurację egzemplarze należą do najlepszych propozycji w swej klasie cenowej, jednak ich stylówa i brzmienie nigdy mnie nie porywały. Ponadto w muzyce, którą gram, ich sound nieszczególnie by się sprawdził.


Moje postanowienie, że tylko Jazz i proszę mi dać spokój z innymi propozycjami, zachwiały się jednak, gdy zobaczyłem jedną z najpiękniejszych kopii Rickenbackera, jakie kiedykolwiejk dane mi było ujrzeć.


Niestety (a może na szczęście) egzemplarz był już sprzedany. Jednak na statywie z basami "rzeźnickimi" stał inny, niewiele mniej urodziwy japoński Rysiek.

Podłączyłem go i w trybie natychmiastowym zanieczyściłem bokserki.


Ten wykonany przez Fernandesa bas (o co chodzi z tymi japońskimi firmami i hiszpańskimi nazwami) to POTWÓR. Czyste, czterostrunowe, przesiąknięte adrenaliną, whisky i dymem papierochowym okrucieństwo. Zgadzało się w nim wszystko - poza, jak to w przypadku Ricka, uniwersalnością.

Dlatego postanowiłem ograć jeszcze kilka Jazzów znajdujących się w menu Restauracji (w tym przepiękne egzemplarze z unikalnym wykończeniem "paisley")... i podjąłem decyzję.

Jaką? O tym niedługo.

Wiem tylko, że Restaurację Gitar wciąż zdecydowanie warto odwiedzić - nawet, jeśli droga tam i z powrotem zajmie pół dnia. Jakość oferty, poziom dopieszczenia wszystkich gitar i tzw. "doświadczenie okołozakupowe" są według mnie jedyne w swoim rodzaju. Zresztą - jeśli po przeprowadzce i sprzedaży aktualnego mieszkania kościosłoniowy Rick by Fernandes nadal będzie tam stał, chyba po niego wrócę.

5 komentarzy:

  1. Suspens musi być, ale pozwolę sobie zgadywać, że "jaz bass killer" znaczy czarna Yamaha SuperBass?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grałem. Gada to nader zacnie. Problem w tym, że jest brzydsza od moszny.

      Ale powiedzmy, że jesteś pod pewnym względem dość blisko.

      Usuń
    2. pod pewnym względem - czarny, klon, niekoniecznie typowe zestawienie drewien korpus/gryf.
      Próbowałeś może to pasywne Kawai?

      Usuń
    3. Próbowałem, świetne ale nie. Mam Alembica, mam Obrzyna, potrzebowałem basu o bardziej tradycyjnym i jednocześnie uniwersalnym charakterze.

      A co do "pod pewnym względem" - w zestawie wymieniłeś 2 cechy, które się zgadzają ;-)

      Usuń