poniedziałek, 11 marca 2019

Eventualnie: Żółte Papiery

Zima w zasadzie dała już za wygraną. Owszem, zdarzają się jeszcze chłodniejsze podmuchy, tu chwyci jakiś mały przymrozek, tam znów walnie garść lodowych kuleczek, ale generalnie można uznać, że wkroczyliśmy w porę Żeromskiego, czyli, prawdaż, przedwiośnie. A to dobry moment, by zakończyć zimową ligę 18/19 Klasyków i Plastików.

Tak, jak w zeszłym roku, ostatnim rajdem ligi był Rajd na Żółtych Papierach. Jednak jego druga edycja była pierwszą, w której jechałem - co nie znaczy, że w poprzedniej w ogóle nie brałem udziału. Brałem, jak najbardziej - ale nie jako zawodnik, tylko... czekpoint. Tym razem jednak udało się pojechać w charakterze uczestnika. A jak się później okazało, było warto.

Tradycyjnie już na start dotarliśmy z Obywatelką Pilotką jako (chyba) ostatni. A jako, że - typowo już dla zimowej ligi - tradycyjna odprawa nie była przewidziana (załogi pobierały materiały i wio w trasę), prawie nikogo już nie było na starcie.

Oh well.


No dobrze, byli organizatorzy

Ci, którzy nie odpalili wrotek przed naszym przybyciem, zrobili to chwilę po nim
Pozostało zatem pobrać materiały, zapoznać się z nimi i...

...i zorientować się, że łatwo nie będzie.


Jako, że już z samej nazwy nie był to normalny rajd, itinerer też nie mógł być normalny. I to wręcz w psychiatrycznych kategoriach. Zamiast zwyczajnie prowadzić załogę przez trasę, stanowił coś w rodzaju porozrzucanej układanki, którą pilot musiał złożyć sobie sam. I, jak się później okazało, Obywatelka Pilotka bardzo dobrze umie w układanki.

Rzecz jasna, żeby nie było zbyt relaksująco, KiP-y dorzuciły też sporą garść zdjęć, które należało zidentyfikować po drodze. No bo po co ma się załoga dekoncentrować.


Najlepsze natomiast było to, że zaraz po starcie... wpadało się na plan.

I napisać o tym planie, że był podchwytliwy, byłoby jak nie napisać nic. On był wredny. Potworny. KOSZMARNY. Dość powiedzieć, że zwalczenie go zajęło nam półtorej godziny, czyli... połowę czasu przewidzianego na przejazd całej trasy. Za to, przy (nomen omen) planowaniu któregoś z podejść (były łącznie trzy albo cztery), można było spotkać kończące właśnie tę nawigacyjną torturę załogi w bardzo zacnych pojazdach.




W końcu, po zwalczeniu planu, można było ruszyć w dalszą drogę. I trzeba przyznać, że była całkiem ciekawa - a jeszcze ciekawsze były punkty, gdzie należało znaleźć odpowiedzi na pytania z karty. Powiem więcej - niektóre z nich należały do najgrubszych spośród wszystkich rajdów, jakie pamiętam. Tłuszcz i rdza płynęły wartkim potokiem, na którego powierzchni unosiła się moja szczęka, uprzednio opadłszy weń z głośnym pluskiem.

STOTRZYDZIEŚCI!!!!!!

Matko Bosko Kochano




Końcowy etap rajdu stanowiła długa choinka, na której można było trafić na zadania, których rozwiązanie było raczej wątpliwe.

"Podaj litery z tablic Malucha" - taaa, jak masz 3 metry wzrostu to może się da
W końcu, po długiej walce (i z około 20-minutowym spóźnieniem), dotarliśmy na metę.


Co prawda ruszaliśmy jako (chyba) ostatni, ale, jak się okazało, wcale ostatni nie finiszowaliśmy. Po naszym przybyciu dotarło jeszcze kilka załóg.


Zgodnie z obietnicą finiszujące załogi zostały ugoszczone pączkami. W tym momencie ujawniła się pewna zaleta bycia grubasem - jeden pączek wielkiej różnicy nie zrobi.

Jednak nie tylko pączki spoczywały w czeluściach bagażniora organizatorskiego Volva. Czekały tam również ogromnej piękności nagrody dla zimowoligowych zwycięzców.


Niestety - ze względu na znaczną komplikację kart drogowych i punktacji na ich ogłoszenie trzeba było czekać jeszcze około godziny. Jako, że prawie nikogo nie było już na mecie a natura coraz głośniej wzywała, postanowiliśmy udać się do domu - tym bardziej, że nieco później zaplanowane było poligowe spotkanie.

Jakieś 20 minut tym, jak dotarliśmy do domu, KiP-y ogłosiły wyniki rajdu. I muszę przyznać, że nie do końca się ich spodziewaliśmy.

Trzecie miejsce w klasie nawigacyjnej.

Tym bardziej wypadało pojawić się na zaplanowanym spotkaniu.

Po szybkim ogarnięciu się wyruszyliśmy pod wskazany adres. Niedługo po nas dotarły jeszcze dwie załogi oraz sami organizatorzy, którzy, po zajęciu przez wszystkich względnie komfortowych miejsc w przytulnym rogu pubu, wyłożyli nagrody na stół.


Zdecydowanie najbardziej podobał mi się policyjny Peugeot 406 - zresztą nigdy nie kryłem się ze sporą sympatią do tego modelu. On jednak zaplanowany był dla zdobywców trzeciego miejsca w lidze, nam zaś, w klasie nawigacyjnej (była jeszcze turystyczna), przypadło w udziale szóste. Jednak i my, poza dyplomami za trzeci schodek podium w rajdzie otrzymaliśmy pewną bardzo specjalną nagrodę.

Nagroda została przyznana za największy postęp oraz promowanie KiP-owych rajdów. A była nią betoniarka.

W zasadzie trudno się dziwić - nagroda zgodna z moim poczuciem humoru.


Jak mogę ocenić tegoroczny Rajd na Żółtych Papierach? Na pewno należy dobrze ocenić trasę i poziom szczękoopadogenności miejsc, gdzie trafiało się na pytania. Minusem, przynajmniej dla mnie, był za to całkowity brak pekapów. Poza tym rajd był... męczący. A przynajmniej męczący był plan, który zgodnie z Obywatelką uznaliśmy za przegięty. Jednak, skoro udało się zająć trzecie miejsce, wszystko wskazuje na to, że... udało nam się przejechać go dobrze.

A to chyba spora sztuka. I na pewno nie udałaby się nam, gdyby nie wcześniejszy trening na poprzednich rajdach Klasyków i Plastików.


EDIT: jest i filmidło. Zapraszamy.



2 komentarze:

  1. Oj, chyba gdyby nie Pilotka, to tego trzeciego miejsca mogło nie być :) Ja niestety jestem kompletnie niezorientowany w terenie i potrafię zamotać się w miejscu, do którego dojeżdżam z innej niż zwykle strony. Tym bardziej gratuluję osiągnięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie by nie było! Dlatego w zgłoszeniach zazwyczaj nie piszę kierowca i pilot, tylko fizyczny i umysłowa ;-)

      Usuń