Rzadko się zdarza, że uczestniczę w każdej edycji jakiegoś eventu od samego początku jego organizacji. Tak jednak jest w przypadku Rajdu Rembertowskiego. Co prawda w ostatnią niedzielę odbył się dopiero po raz czwarty, jednak fakt jest faktem - byłem na każdym. I nie żałuję. Nawet mimo tego, że tym razem nie udało się stanąć na podium.
Zacznijmy jednak od początku.
Kwiecień. Nie dość, że jest on tym właśnie miesiącem, w którym wiosna zaczyna się rozkręcać (a ja z hukiem wracam do życia), to do tego właśnie wtedy startuje sezon Mistrzostw Okręgu Warszawskiego Pojazdów Zabytkowych PZM, czyli po prostu Okręgówka. Tak się przy tym składa, że po raz drugi Rembertowski jest jednym z rajdów wchodzących w skład tejże Okręgówki - a w tym roku po raz pierwszy ją otwierał. Tym bardziej zatem wiadomo, że musiałem tam być.
Toteż byłem.
Tym razem udało się nie dojechać na start jako ostatnia załoga, choć większość ekip była już na miejscu.
Sukcesywnie dojeżdżały jednak kolejne.
Skład osobowy (czy raczej automobilowy) był zaiste imponujący.
Jak dla mnie to już jaktajmer. I nie chodzi mi o E46. |
Kilkanaście minut po naszym przybyciu przyszła pora na odprawę.
Niestety - organizatorski megafonik nie za bardzo dostarczał, w związku z czym trzeba było w dużej mierze domyślać się, o czym była mowa. Na szczęście zasady są nam od dawna znane, zaś tym razem rajd miał być nawigacyjnie prościutki - żadnych planów, żadnej róży wiatrów, nie było nawet choinki. Wszystko to budziło obawy o ewentualne niespodzianki, na których mogliśmy polec.
Tymczasem zawodnicy jęli ustawiać się do startu.
Przyszła zatem pora i na nas.
Już na wstępie okazało się, że tym razem Rajd Rembertowski rozegra się głównie poza "tytułową" dzielnicą. Trasa pierwszego etapu prowadziła spod Dworca Stadion (czyli zasadniczo z Pragi) prosto do Śródmieścia, gdzie załogi przejechały m.in. malowniczymi uliczkami Nowego Miasta.
Wkrótce jednak itinerer poprowadził z powrotem na wschodni brzeg Wisły, gdzie szybko okazało się, co stanowi wredną pułapkę organizatorów. Droga wiodła w znacznej mierze przez tereny (około)kolejowe w związku z czym na trasie pojawiły się pytania właśnie z tej tematyki.
Konkretnie zaś - ze znajomości pochodzenia konstrukcji szynowych. Ktoś, kto z pociągów rozróżnia zasadniczo SKM-kę, Pierdolino i parowóz (czyli np. ja) nieszczególnie miał jakiekolwiek szanse.
Oczywiście, będąc mną, wiedziałem, że nie za bardzo mogę liczyć również na dobry wynik w próbie sprawnościowej. A taka, wedle okręgówkowych zasad, musiała być.
Na szczęście i tym razem udało się uniknąć taryfy. Uzyskany czas przemilczę - nie był może najsłabszy z osiągniętych, ale fakt, że Renault KJ, rocznik '24, okazało się szybsze, wiele mówi o moim poziomie ogarnięcia między pachołkami.
Druga część trasy okazała się równie ciekawa, co pierwsza.
Droga zahaczała choćby o... teren stajni na Golędzinowie (zwanym przez niektórych Oględzinowem z uwagi na profesję większości mieszkańców).
Odbyła się tam druga próba sprawnościowa. Tym razem chodziło raczej o sprawność rąk i wytrzymałość kręgosłupa, gdyż zadanie polegało na jak najkrótszym przetransportowaniu za pomocą taczki maluchowego silnika po wyznaczonym odcinku. Jako astmatyk ze zrąbanym kręgosłupem nie byłem zachwycony, ale... udało się. Bez wywrotki. I z czasem, który można określić mianem przeciętnego, co i tak jest dla mnie sporym osiągnięciem.
Dalsza droga, choć malownicza, obyła się już bez większych niespodzianek.
Choć oczywiście nadal trzeba było odgadywać, gdzie wykoncypowano dany sprzęt szynowy.
Nie brakło też ciekawych pytań z trasy.
Jedną z niewątpliwych ciekawostek było zahaczenie o niesławne Osiedle Dudziarska. Inna rzecz, że głównym powodem była tu chyba bezpośrednia bliskość bocznic i inszych atrakcji kolejarskich, będących okazją dla pytań o dwie kolejne lokomotywy.
Na szczęście nie zabrakło również pekapów, których strasznie brakowało mi na niedawnym rajdzie "Po mieście z Ochotą". Należało np. przyporządkować danego władcę do jego domeny (Królowa Lawet, Król Dróg itd).
Innym zadaniem, umiejscowionym dość blisko mety, było pytanie o samochody z kolejnych edycji Rembertowskiego. Niektórzy doszukiwali się w Datsunie 100A jakiegoś prototypu z FSO. Można i tak.
W końcu, po kilku godzinach bojów, dotarliśmy na metę.
Trzeba było jeszcze tylko poczekać na wyniki. Zliczanie punktów trwało dość długo, trudno jednak się dziwić przy takiej liczbie uczestników i zadań z trasy. Na szczęście w końcu ogłoszono zwycięzców.
I niestety tym razem nie udało się nam znaleźć wśród nich.
Nagrody czekają |
Organizatorzy ogłaszają |
Klasyki i Plastiki patrzą nieufnie, ale jednocześnie życzliwie |
Zwycięzca konkursu elegancji |
3 miejsce w Pucharze Malucha i najlepszy czas na próbie sportowej - tak trzeba żyć |
Czy jestem zawiedziony? Siódme miejsce w klasie post-75 i jedenaste w generalce to może nie jest szczyt marzeń, ale... nie jest źle. Wiedzieliśmy z Obywatelką Pilotką, że porzucając klasę Open na rzecz punktowanych przez PZM ładujemy się w znacznie ostrzejszą rywalizację, a DAFuq, jako przedostatni dopuszczony rocznik, będzie mocno penalizowany punktowo za swój młody wiek. Do tego doświadczenie zawodników, z którymi przyszło nam się zmierzyć, było ogromne. Dlatego otwarcie sezonu możemy uznać za całkiem udane.
Tym bardziej, że - tradycyjnie już u Rembertowszczaków - był to udany rajd.
Zresztą zobaczcie sami. Swoją drogą - to mój najdłuższy jak do tej pory film. Może nawet ktoś go obejrzy.
Najlepszy duet s105 + syrczepa i 2 punta - 2 i classic organizatorski.
OdpowiedzUsuńPs Co tam robi passat b8
Pastowałeś Dafuqa?
OdpowiedzUsuńBo tak sie świeci - blyszczaty taki.
Nagraj kiedyś dźwięk jak jedzie.
Był myty, nawet mu plakiem na oponki psikłem (dostałem w tzw. gratisie do najwyższego programu na myjni). Powinienem jeszcze go potraktować zdobycznym zestawem kosmetyków do, prawdaż, ditejlingu, com go zdobył za drugie miejsce na rajdzie kończącym sezon '18, ale jakoś czasu zbrakło.
UsuńDźwięk jest na paru filmikach, ale pewnie coś jeszcze się dokręci w terminie późniejszym.