Czasami zdarza się, że coś, co miało być jednym, finalnie staje się drugim. Przykładem takiej sytuacji jest choćby pocieszny wynalazek, który był opracowywany jako DAF 77, a finalnie przyszedł na świat jako Volvo 340. Taka sytuacja miała miejsce również w latach 80-tych - samochód, który miał być Talbotem Arizoną, został w końcu zaprezentowany jako Peugeot 309.
Arizona miała być następcą nieco już podstarzałego i coraz gorzej sprzedającego się modelu Horizon (Arizona, następca Horizona, yeah, aha). Niestety - źle sprzedawał się nie tylko Horizon, któremu nie pomógł nawet (nie wiem, jakim cudem zdobyty) tytuł Samochodu Roku 1979. Katastrofalne wyniki notowała cała marka Talbot, na którą jej właściciel, czyli koncern PSA, ewidentnie nie miał pomysłu. A jak nie ma pomysłu ani wyników, wiadomo, że najlepiej jest zlikwidować w cholerę (nie, General Malfunctions nie jest w tej kwestii jedyny). Tak też się stało. Jednak zamiast wraz z marką wyrzucać również dobry projekt, PSA postanowiło po prostu wykonać odrobinę inżynierii emblematowej - i w taki oto sposób w 1985 roku światło dzienne ujrzał Peugeot 309.
Peugeot miał troszkę zgryzu z nazwą - wszak w produkcji był już kanciasty grzybosedan (i kombi) 305. Na serię z szóstką na końcu było jeszcze za wcześnie, a na symbol 405 nowy model był po prostu za mały. Ba - był mniejszy od 305. W końcu, żeby zróżnicować gamę (i tzw. targety) zapadła decyzja o nadaniu mu ostatniej cyferki z końca systemu dziesiętnego. 305 pozostał modelem dla bardziej konserwatywnego nabywcy, 309 zaś miał być skierowany do klientów poszukujących odrobinę więcej nowoczesności.
Trzystadziewiątka to niewielki samochód. W zasadzie można było uznać go za przedłużoną wersję dwieściepiątki - wszak jego drzwi... pochodzą właśnie z modelu 205. Dziś zapewne byłby konkurentem schodzącej właśnie Skody Rapid - zresztą według mnie dużo ciekawszym i ładniejszym, w przeciwieństwie do tłuczonego obecnie budżetowego modelu 301. Tak czy inaczej - Talbogeot (Peugalbot?) jest czymś na pograniczu klasy B i C. I to czuć.
W środku nie można narzekać na nadmiar miejsca. Nie jest też jakoś szczególnie ciasno - osobnik mojego wzrostu bez problemu znajdzie wygodną pozycję za kierownicą - jednak na pewno nie można tu mówić o cudzie przestronności. Przede wszystkim jest zaskakująco wąsko - kierowca przy zmianie biegów sugestywnie smyra pasażera łokciem. Na szczęście ilość miejsca na głowę i nogi można określić jako wystarczającą. Również z tyłu nie ma większych powodów do narzekań - jeśli nie masz 2 metrów wzrostu, zmieścisz się bez bólu. Chyba.
Oczywiście, jako, że mamy do czynienia z francuskim autem, wielu zapewne spodziewałoby się jakości wykończenia wnętrza mówiącej "mieliśmy to w dupalu, i co nam teraz zrobisz". A tu... zaskoczenie.
Owszem, niektóre z tworzyw - szczególnie plastik wokół zegarów i na konsoli środkowej - są twarde i mało wyszukane. Mimo tego sprawiają wrażenie trwałych, zaś całość jest zmontowana zaskakująco solidnie. Dość powiedzieć, że po 28 latach od wyjazdu z fabryki we wnętrzu nie widać praktycznie żadnych oznak zużycia! Równie dobra jest tapicerka - nigdzie nie znajdziemy przetarć czy przebarwień. Do tego, w limitowanej wersji "Best Line" wzornictwo i kolorystyka są po prostu świetne. Zarówno na fotelach jak i na boczkach drzwi znajdziemy takie same kraciaste obicia, zaś podłoga wyłożona jest dopasowanym kolorystycznie materiałem w bardzo ładnym odcieniu fioletu, doskonale komponującym się z grafitowym lakierem egzemplarza. Ci Francuzi naprawdę mają gust!
Oczywiście dobre wyczucie stylu nie musi oznaczać perfekcyjnego ogarniania ergonomii. Co prawda nie jest pod tym względem źle, ale nie dało się uniknąć pewnych, khm, francuskich smaczków - choćby klaksonu w dźwigience przy kierownicy czy elektrycznie sterowanych szyb działających na odwrót - strzałka do przodu opuszcza szybę, a do tyłu podnosi ją. Warto przy tym zaznaczyć, że szyby w prądzie są, ale jak chcesz wyregulować prawe lusterko, musisz kłaść się na fotelu pasażera. Parce que va te faire foutre, c'est pourquoi.
Pozostaje jeszcze kwestia najważniejsza, czyli bagażnik. A ten jest jednocześnie imponujący i rozczarowujący.
Imponujący, gdyż jak na tak niewielki samochód jest tu naprawdę mnóstwo miejsca. Myślę, że w swoich latach mógł być spokojnie jednym z klasowych rekordzistów. Jest większy od kufra Poldka i zdecydowanie pojemniejszy od przedziału bagażowego we Floridzie. Jest to w dużej mierze zasługa przedłużonego tyłu z sedanokształtnym "schodkiem" (ależ mi się takie sylwetki podobały za młodu!) oraz kompaktowej budowy tylnego zawieszenia z drążkami skrętnymi. Z drugiej strony jednak... bas w usztywnianym pokrowcu wchodzi tylko po skosie, i to na wcisk. I to mimo bagażnika rozszerzającego się za nadkolami (tak, jak lubię). Wyjaśnienie jest proste - cała trzystadziewiątka jest dość wąska, co naturalnie wpływa również na szerokość kufra. Niestety - bas w sztywnym futerale nie wejdzie bez składania symetrycznie dzielonego oparcia. Biorąc jednak pod uwagę, że do większości współczesnych kompaktów bas zapewne nie wejdzie w ogóle, i tak należy się pochwała.
Pozostaje jeszcze kwestia, jak ten sprzęt jeździ. A jeździ naprawdę przyjemnie.
Trzystadziewiątkę, z którą miałem okazję spędzić kilka dni, napędza 75-konny silnik 1.4. Nic specjalnego, zwyczajna rzędowa czwórka ze średniej półki spośród dostępnych w tym modelu. Okazuje się jednak, że tych 75 karmionych serem i winem kucyków zaskakująco zdrowo podaje. Niewielki Peugeocik jest wręcz szokująco dynamiczny. Na pewno największą zasługę ma w tym niska masa auta - o ile dzisiejsze kompakty mają tendencję do zamieniania się w czarne dziury po dłuższym postoju, o tyle na przełomie lat 80-tych i 90-tych ważyły one zazwyczaj poniżej tony. Francuzi zaś mieli tendencje do tworzenia samochodów lżejszych niż np. Niemcy. Prawdopodobnie pewną rolę odgrywa też zestopniowanie skrzyni biegów, nakierowane raczej na przyspieszenia niż na autostradowe prędkości. A skoro jesteśmy przy skrzyni... tak, to dzieło koncernu PSA, więc wiadomo, czego należy się spodziewać. Pojęcie precyzji w jej przypadku nie istnieje a moment wrzucenia biegu może stanowić interesującą zgadywankę.
Dużo przyjemniej (a przecież też typowo po francusku) pracuje zawieszenie. Nie jest ono tak miękkie, jak można by się spodziewać, jednak zdecydowanie nastawione jest na komfort jazdy. podwozie trzystadziewiątki przyjemnie neutralizuje nawet spore nierówności, pozwalając sobie na wstrząsy jedynie na ostrych, krótkich wybojach.
Niestety nie da się równie dobrze wypowiedzieć o hamulcach. Gdybym miał wskazać na najsłabszy punkt tego samochodu, byłyby to właśnie one. Słowo "beznadzieja" nie oddaje tego, jak koszmarnie źle działają. Tak naprawdę lepszym określeniem byłyby spowalniacze. Nie wiem, czy jest to przypadłość modelu, czy po prostu były najbardziej zużytym elementem tego egzemplarza - wiem natomiast, że gdybym miał kupować trzystadziewiątkę, próbowałbym znaleźć gdzieś tarcze i bębny od mocniejszej wersji lub sprawdziłbym, czy nie da się dopasować hebli choćby od zupełnie przyzwoicie hamującego modelu 306.
Układ kierowniczy jest kolejnym przykładem dziwnej kompletacji wyposażenia - mimo elektrycznie opuszczanych szyb, dużego szyberdachu i świetnej tapicerki nie znajdziemy tu wspomagania. Mimo tego z kierownicą nie trzeba tu walczyć. Owszem, przy prędkościach parkingowych trzeba przyłożyć odrobinę siły, jednak - znów dzięki niskiej masie - manewrowanie praktycznie w ogóle nie męczy. Przynajmniej dopóki nie przyjdzie nam zawrócić w ciasnym miejscu - zwrotność, a w zasadzie jej brak, jest kolejną rzeczą typową dla wyrobu koncernu PSA. Na szczęście przy manewrowaniu pomaga świetna widoczność. Być może to dzięki niej testowany egzemplarz nadal może cieszyć ładnym, nieporysowanym lakierem i nienaruszonym paskiem zarezerwowanym dla wersji Best Line.
A może jest to po prostu przyzwoity samochód.
DAF 77 i Talbot Arizona |
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Peugeot 309 jest pełen sprzeczności. Niby kompakt, ale mniejszy i ciaśniejszy. Niby nieduży samochód, ale ze sporym bagażnikiem. Niby bogata wersja z szyberdachem, elektrycznie opuszczanymi szybami z przodu i fajną tapicerką, ale nie ma wspomagania kierownicy a lusterka reguluje się ręcznie. Do tego 75 koni, które zapewniają znacznie lepszą dynamikę, niż można by się było spodziewać, i żałosne, nienadążające za osiągami hamulce. I, przede wszystkim, wiekowe francuskie auto, w którego wnętrzu praktycznie nie widać oznak zużycia, i które - wedle słów właściciela - nie sprawia żadnych kłopotów. Zresztą ta jego francuskość jest z jednej strony wyraźnie widoczna, z drugiej, rzekłbym, nienarzucająca się. O ile Renault 9 było wręcz bezczelnie francuskie, o tyle 309 jest francuska subtelnie. Dla mnie natomiast jest przede wszystkim fajnym, przyjaznym i chyba trochę niedocenionym youngtimerem.
Plusy:
Plusy:
- dynamika
- komfort
- wykończenie wnętrza
- niezły bagażnik
Minusy
- hamulce
- nieprecyzyjna zmiana biegów
- słaba zwrotność
Co nim wozić
Bas w usztywnianym pokrowcu wejdzie na ścisk, ale Westone (którego niestety właśnie sprzedałem) czułby się tu dobrze. Za to obrzyn wjedzie na luzaku - i też będzie dobrym wyborem.
Oraz, oczywiście, film.
Ciekawy detal w 309 - klapka wlewu paliwa na słupku, jak w RR i Bentleyu. Podoba mi się ten wóz, bardzo ładne egzemplarze są do wyrwania za śmieszne pieniądze (bo nie jest tak kultowa jak 205), a najmłodsze egzemplarze mają już 26 lat.
OdpowiedzUsuńTen Peugeot/Talbot jest całkiem spoko, ale to nie jest Volvo. Poproszę wersję GTI. :)
OdpowiedzUsuńNajfajniejszą wersją 309 był zdecydowanie Goodwood. Szkoda, że tłukli go tylko z kierą po prawej.
UsuńPopraw ten fragment "strzałka do przodu unosi szybę, a do tyłu podnosi ją" - powinno chyba być "strzałka do przodu opuszcza szybę".
OdpowiedzUsuńAd rem, 309 to jedno z moich marzeń z dzieciństwa - na osiedlu, gdzie mieszkała moja babcia, był taki jeden. Najbardziej podobała mi się ta wypukła tylna szyba. Podobne rozwiązanie stosował Renault w modelu 11 (które też kojarzę z dzieciństwa z osiedla babci) i 25.
,,Strzałka do przodu unosi szybę, a do tyłu podnosi ją". Coś jest nie tak ;D
OdpowiedzUsuńRacja! Poprawione.
Usuń