piątek, 15 lipca 2016

Quattro

Nie, nie przesiadam się na Audi.

I nie, wbrew szumnym zapowiedziom ten wpis nie będzie szczególnie tłusty. Co nie znaczy, że jest zupełnie nieistotny.

Otóż dziś mijają cztery lata, odkąd pojawił się tu pierwszy wpis. Był krótki - stanowił jedynie krótkie przywitanie i zapowiedź tego, co będzie się działo dalej. Ale to on stanowił początek.

Cztery lata i 300 (no, licząc z tym, to 301) wpisów później udało mi się wrzucić m.in.:
  • 39 wpisów z cyklu "śmignąwszy", w których przejechałem się 43 autami
  • 8 wpisów z cyklu "pojeździwszy", czyli opisy samochodów, z którymi miałem okazję zaznajomić się nieco lepiej
  • 14 odcinków długodystansu, z czego 10 dotyczyło Madzi, zaś 4 - Skanssena
  • 42 relacje z rozmaitych eventów (rajdów, spotów, targów czy degenerackich popijaw basistów)
  • 59 mixów
  • 30 wpisów w których opisane zostały 32 basy.
W tym czasie udało mi się także przerobić 6 własnych basów (z czego od początku jeden wciąż pozostaje przy mnie i nie planuję zmian) i 2 auta (drugim wciąż jeżdżę i nie zamierzam przestawać w najbliższym czasie) oraz, co absolutnie najważniejsze, zostałem tatą Młodego Człowieka Sztuk Raz.

W ciągu tych 4 lat dorobiłem się również 680 obserwatorów mego ociekającego splendiżem fejsikowego fanpejdża. Czy to dużo? Nnnnie. Jak na tak długi czas jest to niewiele. Ale powiedzmy sobie szczerze - moja pisanina jest dość niszowa i fakt, że jest kilka setek osób, które czerpią większą lub mniejszą frajdę ze śledzenia mych wynurzeń, napawa mnie radością na granicy ekstatycznego otępienia.

Czy mam zamiar ciągnąć to przez kolejne 4 lata? Cholera wie. Na razie zakładam przynajmniej rok - potem się zobaczy.

A co zobaczy się w najbliższym czasie?

Na pewno będą kolejne mixy. Ociekający tłuszczem wpis, który zapowiadałem w poprzednim (również jubileuszowym) wpisie, będzie należał do tej właśnie kategorii. Będzie ich jednak coraz mniej - mam wrażenie, że w Stolicy większość ciekawych gratów została już odłowiona. Poza tym - to, co zawsze: przejażdżki rozmaitymi żelazami (dwie z nich zostały już niezbyt dyskretnie zapowiedziane), relacje z wszelakich eventualności i okazjonalne testy basów. Te ostatnie nadal będą rzadsze, niż testy aut, ale nie znikną. A na pytanie, czy będzie o czym pisać w tej materii, niech podpowie Najnowsze Zdjęcie Kanapy.


Tymczasem zaudaję się na mniej lub bardziej zasłużony wywczas. Planuję wrzucić w tym czasie dwa wpisy (jeden jest gotów, drugi prawie), jednak nie spodziewajcie się większej częstotliwości, niż raz na tydzień. Zresztą zdarzało mi się pisać nawet rzadziej i, choć nie jestem Blogo, i tak mi chyba wybaczyliście.

Do najbliższego!

środa, 6 lipca 2016

Długodystans: viosenne Volvo i radosna rocznica (oraz trzasnąłem trzysta)

Wiosna przyszła i minęła.


Razem z wiosną przyszły mniej lub bardziej rekreacyjne wyjazdy oraz wszelakie graciarskie evenciki.




Poza wyjazdami (oraz dwiema edycjami barańskiego E-Rally) można było m.in. zauczestniczyć w przesympatycznych eventach, które zaowocowały jeszcze bardziej sympatycznymi kontaktami. Eventem takim był spocik klubu Volvo na warszawskim Forcie Bema.

Chciałbym taki znak pod blokiem


Gdybyśmy się umówili to by nie wyszło lepiej

Osobisty wehikuł właściciela jednego z najwyżej cenionych warsztatów zajmujących się 

O, był kiedyś u mnie

Nie żeby nie wlazły do środka

Prawie ideał, jeszcze tylko felgi zmienić na Draco i tapicerkę na beżową lub brązową. 

Może nie RWD, ale i tak bym bardzo. Oj, bardzo.

850 po zmianie w V70 straciło nieco uroku. Ale i tak nadal było miodne.

Nie jestem pewien, czy aby on nie szedł seryjnie w takim lakierze. I KTOŚ TAKIEGO KUPIŁ

Razem z wiosną przyszły również okazje, by komuś pomóc. Na przykład w przeprowadzce.


Jednak to nie przeprowadzki są głównym raison d'etre Jego Przepastnej Skanssenowości. Wiadomo, że muzykant kupuje Volvo kombi po to, by wozić sprzęt. A jako, że wraz z nadejściem cieplejszych dni zaczęły się również wykony plenerowe, było co wozić.


Niestety, był to też moment, w którym tylne sprężyny i amortyzatory Skanssena powiedziały "tillräckligt" a jego zad oparł się na odbojach.


Oznaczało to jedno: koniec z wożeniem całozespołowych gratów póki nie zostanie przeprowadzone dopieszczenie zawieszenia. Dlatego zapadła decyzja: trzeba wydać trochę pieniądza. A nawet trochę więcej, gdyż konieczny okazał się również zakup nowych opon (co można było od razu połączyć z prostowaniem nieco jajowatych felg). Na szczęście Allegro, Ceneo i ceniony przez volviarskie towarzystwo sklep Draken nie zawiodły - wszystko udało mi się upolować w zaskakująco rozsądnych kwotach. Już wkrótce Skanssen stanął na nowych Fuldach, a niedługo później wycieczka do znanego wszystkim ludziom z kręgów złomniczo-stadobarańskich warsztatu mieszczącego się w malowniczym zakątku Saskiej Kępy poskutkowała tym, że zad Volviacza uniósł się filglarnie.

Tak. Jest lepiej. Dużo lepiej.


Gdy tylko wiosna przeszła w upalne lato, świeże oponki i osprężynowanie tyłu pomogły Skanssenowi prezentować się lepiej w jednym punkcie trasy Rajdu Złomnika, gdzie stanął z karteczką "SPRZEDAM TE WOLWO" a uczestnicy mieli za zadanie dowiedzieć się o cenę.

Która wynosiła milion.


Póki co jednak nie sprzedaję - nie po to inwestowałem w zawieszenie i ogumienie, by teraz nie odzyskać tego przy odsprzedaży. Zresztą za podobne pieniądze nie kupiłbym nic innego, co tak bezproblemowo spełniałoby moje potrzeby. Dlatego, po pierwszym wspólnym roku, jeżdżę dalej. Bo tak - właśnie minął rok od momentu, gdy Skanssen stanął pod mym domem. W tym czasie przewiozłem nim setki kilogramów sprzętu, przynajmniej odrobię zaraziłem Młodzieża pasją motoryzacyjną (za każdym razem domaga się wpuszczenia za kierownicę zza której trudno go potem wyciągnąć) a nawet użyłem przestrzeni bagażowej w charakterze sypialni. Plan zaś jest taki, by doinwestować jeszcze trochę (następne w kolei czekają hamulce i niewielki luz w układzie kierowniczym) i jeździć kolejne lata.

Bo cholernie tę niemal ćwierćwieczną kobyłę lubię.


Oprócz pierwszej rocznicy upalania sędziwego Szweda (to cóż, że z Belgii) jest jeszcze jedna okazja by wypić szklaneczkę cydru Dobrońskiego: trzysetny wpis. Tak, ten. Tym razem jednak nie będzie podsumowań - tym bardziej, że za niewiele ponad tydzień będzie lepsza do tego okazja, a konkretnie 4 rocznica rozpoczęcia mej pisaniny.

Ależ ten czas zap... yyy, no, leci.

Mogę jedynie zapowiedzieć, co (z cyklu "Śmignąwszy") czeka Was już niedługo.

Rodzina w komplecie. Jeździłem wszystkimi trzema, opisywałem dwa. Tak, możecie się spodziewać.
Tymczasem do zobaczenia w kolejnym, 301. wpisie. I zaprawdę powiadam Wam, będzie tłusty.

wtorek, 28 czerwca 2016

Eventualnie: jeszcze jeden praski rajd

No i nie pojechałem na tegoroczny Graj(mi)dół. Co smutniejsze, był to prawdopodobnie najciekawszy Graj(mi)dół jak do tej pory. Pociesza mnie to, że ominęło mnie znoszenie pijackich wyczynów dokładnie tych ludzi, po których tychże wyczynów się spodziewałem, a to, co zatrzymało mnie w stolicy było samo w sobie bardzo sympatyczne. W sobotę był to Rajd Złomnika, w niedzielę zaś - obowiązki ojcowskie oraz I Zlot i Rajd Turystyczny po Warszawskiej Pradze.

Tak, to jest cała nazwa tego eventu.

Przyznaję - w rajdzie po Pradze wziąłem udział trochę na zasadzie "skoro już zostałem w Warszawie i coś się akurat kręci to się wybiorę". Zgłoszenie wysłałem dopiero wtedy, gdy wiedziałem już, że obowiązki nie pozwolą mi wybrać się do Zgierza. I, jak się okazało, była to dobra decyzja - a przynajmniej dużo lepsza niż zostanie w domu.

Na miejscu pojawiłem się w przedostatniej chwili - zapisy trwały do 14 a ja dotarłem około 13:45. Powodem był zalogowany w foteliku na tylnym siedzeniu Młodzież, który zresztą wykazał się niezłym timingiem i zaraz po dojechaniu na start zaczął sygnalizować chęć odpłynięcia. Na szczęście dał mi jeszcze chwilę na ustrzelenie całkiem sympatycznych dobrutek zaparkowanych na terenie Państwowych Zakładów Optycznych.

Przykłady odrestaurowania do stanu "lepiej niż z fabryki". Przynajmniej wizualnie.

Bahama yellow! Albo Giallo Tufo. Albo piasek Sahary. Albo nie wiem, pamiętam tylko, że był to bardzo popularny lakier

Parking, powiedzmy, na początku lat 90.

Bardzo na miejscu jest zorganizowanie Kącika Malucha

O, ten chyba brał udział w paru imprezach. Nie jestem pewien, czemu tak mi się zdaje.

Wyglądał niemal jak w dniu odbioru

Nie poradzę, uwielbiam. W ogóle Fiaty z tamtych lat były genialne.

L: "będę go robił". P: "zrobiłem, niech stoi".

Ona ma jeszcze blachę!

Najlepszy sposób na zrujnowanie dowolnej klasycznej sylwetki? 5 MPH bumpers.

Przefajne te kierunkowskazy

Z jednej strony - ideał na lato, cruising z wiatrem we włosach, przewiew, te rzeczy. Z drugiej - serdecznie zapraszamy udar.

Kącik licencyjny

Kącik Malucha raz jeszcze

Takie Auto Hce

Uwielbiam zapach świeżego mixolu wczesnym popołudniem

Niestety, tutaj aromat dwusuwowego wyziewu raczej nie jest dominujący

Widywałem go na parkingu podziemnym w budynku gdzie pracuję

O, dzień dobry!

Milleottocento, bella, amore, al dente

Idealny kolor

Z DROGI
W końcu rozpoczęła się odprawa.




Po zakończonej odprawie uczestnicy jęli karnie ustawiać swe rydwany w równy ogonek (wyjątkiem był rzecz jasna Gargamel, który podjął dwie próby wciśnięcia się przed kogoś na chama - druga niestety okazała się udana). Jerzozwierz tymczasem już definitywnie grawitował w objęcia Morfeusza. Odwróciłem się do niego na chwilkę - zmrużył i tak już zamykające się oczka i wyszczerzył się do mnie w jednym ze swych rozbrajających uśmiechów, a kilkanaście sekund później już spał nie zważając na temperaturę bliższą piecowi hutniczemu niż prawobrzeżnej Warszawie.

AJ WAJ

Kolejka do startu

Szkoda, że to nie Śledź, bo mógłbym napisać, że mnie śledzi #przprszm #musiałem

Ciekawe, czy seryjnie wychodził w takim ślicznym kolorze

Trasa była łatwa. Nawet bardzo łatwa, biorąc pod uwagę, że... nie było itinereru, tylko mapka z dokładnie zaznaczoną marszrutą, zaś jechać należało zgodnie z kolejnością pytań. Co ciekawe, niektóre z nich już występowały na innych rajdach po prawobrzeżnej Warszawie. Na przykład to:


Do pewnego momentu rajd można było określić jako lekki, łatwy i przyjemny.

I wtedy LUNĘŁO.

To nie był deszcz. To były hektolitry wody lane prosto z umieszczonych kilka kilometrów nad Ziemią wanien. Szyby Skanssena niemal natychmiast zaparowały a przecieranie ich szmatką pomagało mniej więcej na tyle czasu, ile zajmowało odłożenie tejże szmatki. Co ciekawe, Młodzież, który obudził się chwilę wcześniej, nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego. Raczej był zaciekawiony tym, co się dzieje dookoła a jedynym powodem do chwilowego marudzenia był fakt bycia przypiętym do fotelika.

Choć najgorsza ulewa, przeczekana w okolicach Ząbkowskiej i Brzeskiej, nie trwała zbyt długo, deszcz utrzymał się już do końca rajdu - i to on, w połączeniu z moją niechęcią do łażenia w tenisówkach po wodzie (Jesus jokes in 3...2...1...) spowodował, że spieprzyłem sporą część z pozostałych zadań. Np. na pytanie o to, jak sprawić, by praska kapela z rogu Floriańskiej i Kłopotowskiego zaczęła grać, odpowiedziałem z pamięci, która podpowiedziała mi, że kiedyś wrzucało się monetę. Niestety, jak się poniewczasie dowiedziałem, aktualnie wysyła się sms-a. Jest to tym bardziej zawstydzające, biorąc pod uwagę to, że mieszkałem niegdyś w tej okolicy, a obecnie bywam tam regularnie.

Pozostało jedynie udać się na znajdującą się na terenie FSO metę.






Deszcz cały czas padał, co nie przeszkodziło Jerzowi domagać się wyswobodzenia z fotelika i zezwolenia na podreptanie. Zezwoliłem zatem i - pilnując, by młody człowiek, z entuzjazmem krzyczący "KÓŁKAAAAA!", nie dostał się niechcący pod któreś z tychże kółek - podreptałem wraz z nim wokół placu.

Oczywiście najciekawsze, poza samym faktem, że kółka, okazały się kałuże. Deszcz nie przeszkadzał mu zupełnie, jednak nie mogłem pozwolić mu zbyt długo moknąć, dlatego udaliśmy się pod dach, gdzie też było się czym zachwycać.


Niestety, nie mogliśmy czekać na ogłoszenie wyników - Młodzieża trzeba było mimo wszystko wytrzeć i przebrać w suchy przyodziewek. Dlatego z niecierpliwością (choć bez większych złudzeń) czekam na ogłoszenie wyników w internetach. A czy czekam na koleją edycję Zlotu i Rajdu Turystycznego? W sumie - czemu nie. Co prawda na Pradze odbywa się naprawdę sporo imprez, przez co niektóre z pytań zaczynają się powtarzać, ale zawsze jest szansa odkryć coś nowego. Poza tym to po prostu frajda - jak się okazuje, również dla Jerzozwierza.