piątek, 5 lipca 2013

Śmignąwszy: 8x8 czyli dwie Subaryny

Witam wszystkich słonecznie.

Nastał nam czas, gdy miło jest poczuć nieco tlenu na fizjonomii, a tego typu wrażenia przy przemieszczaniu się gwarantuje... rower. Tak - yours truly ostatniemi czasy śmiga sobie do roboty na rowerku. Ale o tem potem - teraz skupmy się na dwóch innych pojazdach z różnych powodów również świetnie spisujących się latem.

Jak niektórzy wiedzą, serwisuję Madzię w pewnym sympatycznym miejscu gdzie - jeśli czas pozwala (a zazwyczaj nie pozwala) - lubię sobie podskoczyć nawet jeśli nie mam interesu w tematyce mechanicznej. Niedawno pofatygowałem się tam celem pozyskania naklejek, które zamówiłem za pośrednictwem połowicy współwłaściciela (i o czym po ich przybyciu przypominała mi wielokrotnie). Naklejek niestety nie zastałem, za to tenże współwłaściciel zaznajomił mnie z nowym nabytkiem poczynionym dla wyżej wymienionej połowicy. A było to Subaru Justy drugiej generacji. Czyli tak naprawdę Suzuki Swift. Z napędem na cztery 13-calowe kółka.

Suzubaru Justwift. Z naklejką zawierającą znaczek Mitsubishi. 
Miałem już wcześniej okazję jeździć Swiftami - jeden był kontrkandydatem Chaimka a drugi Madzi - więc można powiedzieć, że mniej więcej wiedziałem jak takie autko jeździ. Oba egzemplarze jednak były napędzane 1-litrowym, 3-cylindrowym silniczkiem generującym grzmiące 53 KM, zaś świeżo zakupione przez kolegę pociesznie fioletowe autko skrywało pod maską 68-konny silnik 1.3. Dodatkowo silnik ten napędzał (jak to powinno być w Subaru, nawet jeśli tylko z nazwy) cztery koła, co w oryginale, czyli Swifcie, zdarza się niezwykle rzadko. A choć chyba widziałem gdzieś czteronapędowego Swifta (wszak obie wersje - zarówno jako Suzuki, jak i Subaru - były produkowane na tej samej fabrycznej taśmie w węgierskim Esztergom), to nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek złowił wersję wyposażoną w element czyniący to jeździdło świetnym środkiem transportu na lato. A konkretnie w wielki, odsuwany do tyłu faltdach.

Tędy zapewne niewygodnie się wsiada. Ale przy odpowiedniej pogodzie można tak przewieźć kontrabas
Oczywiście pierwsze, co zrobiłem po umoszczeniu się w całkiem wygodnym fotelu, to odsunąłem miękki dach wpuszczając do środka słoneczko i zdrową ilość powietrza.

W środku Justy również wygląda jak Swift - a w każdym razie bardziej wypasiona wersja tegoż: deska rozdzielcza jest prosta i wykonana z niewyszukanych materiałów ale czytelna, obsługa nawiewu jest równie archaiczna co w Madzi (suwaki) zaś obicia siedzeń i wykończenie boczków drzwi jest całkiem miłe. Podstawowe wersje Swifta, którymi miałem okazję się przejechać, były znacznie bardziej spartańskie: gorsze obicia, brak elektryki (tu zaś szyby opuszcza się i podnosi guziczkiem a nie oldskulową korbką), brak wspomagania (w Justy jest) a nawet... kieszeni w drzwiach. Nie wiem niestety, czy wszystkie Justy wychodziły w specyfikacji podobnej do najtłustszych wariantów Swifta - tak czy inaczej jest tu wszystko, czego potrzeba rozsądnemu człowiekowi. No, może poza klimą - ale dzięki faltdachowi w tym egzemplarzu była całkowicie zbędna. Zresztą nie miałem jej w żadnym swoim samochodzie a jedynie Chaimek miał szyberdach, więc co będę marudził...

A jak się tym jeździ?

Fajnie. Auto wyposażone w 4-cylindrowy silnik 1.3 jest żwawsze niż z 3-cylindrową jednolitrówką - napęd też lubi wysokie obroty, ale nie trzeba kręcić go aż tak wysoko. Niby 68 KM to niedużo, ale całkowicie wystarcza do sprawnego napędzania leciutkiego Justy. Miejsca w środku niedużo, ale z przodu wystarczy. Do tego odsunięty dach dawał dodatkowe poczucie przestrzeni i udowadniał, że klima absolutnie nie jest niezbędnym wyposażeniem - nawet w upały. Nie jeździłem wcześniej niczym co odsłaniałoby tak dużo nieba nad głową i muszę przyznać, że jest to bardzo miłe uczucie. Tym bardziej mam ochotę śmignąć jakimś kabrioletem (szansa jest ale póki co cicho sza). Zawieszenie - jak w Swifcie: dość sztywne ale bez tragedii. Pod względem sprawności połykania wybojów mała Subarynka nie odbiega od większości znanych mi współczesnych konstrukcji a - biorąc pod uwagę panującą od kilku lat modę na idiotycznie twardy zawias w samochodach, które przecież nie mają nic wspólnego ze sportem - wiele z nich nawet przewyższa. Oceniając po samej pracy podwozia, wolałbym wybrać się w dłuższą podróż po nienajlepszych drogach takim Justy, niż np. Hyundaiem i20, którego zawieszenie pozbawiłlo mnie kilku plomb i sprawiło, że po kilkunastominutowej przejażdżce miałem ochotę odwiedzić kręgarza. Suzubaru/Subaruki wygrałoby nawet mimo niezbyt precyzyjnie pracującej dźwigni zmiany biegów (zanim się przyzwyczaiłem - co trwało koło półtorej minuty, może mniej - miałem trudności ze sprawnym wrzuceniem trójki) i filigranowej konstrukcji nadwozia, grożącej ciężkimi obrażeniami przy zderzeniu ze średniej wielkości pudełkiem sushi oraz śmiercią w wyniku zmiażdżenia cieniutkimi blachami w przypadku grzmotnięcia w żywopłot. Podejrzewam, że zetknięcie z kartonowymi pudłami również mogłoby skończyć się tragicznie, nawet mimo tego, że nie jest to Mazda 626 GE. I to nie tylko dlatego, że coś takiego, jak bezpieczeństwo bierne raczej nie było brane przez konstruktorów pod uwagę. Otóż Swifty (więz zapewne też oparte na nich Justy)... rdzewieją na potęgę. Znalezienie egzemplarza ze zdrowymi progami może być problematyczne - a fretless nadaje się do grania, ale do jazdy już słabiej. Niby się da, ale...

Tragedii nie ma też jeśli chodzi o możliwość przewozu basów. Jednak... szału również nie ma. Niestety akurat nie miałem ze sobą żadnego, ale zerknąwszy do bagażnika wiedziałem, że nic poza obrzynem tam nie wejdzie. Bagażnik zresztą był szczelnie wypełniony butelkami z mineralką, przez co nie mogłem przymierzyć główki w racku 4U, którą zgarnąłem ze znajdującej się nieopodal salki, gdzie miewam próby z mym głównym składem. Główka musiała powędrować na tylne siedzenie - i tam przyjdzie transportować wiesła basiście, który takie autko zanabędzie. Co nie znaczy, że nie warto - autko jest zwinne, tanie w zakupie, niedrogie w eksploatacji (przynajmniej jako przednionapędowy Swift - nie mam danych co do niezawodności i kosztów obsługi  wersji czteronapędowej) i bardzo sympatyczne. Szczególnie z tym zajebistym faltdachem.

Przez to wszystko teraz chcę do miasta jeździdło z takim rozwiązaniem. Nie musi to być Swift/Justy - myślałem raczej o Maździe 121 ("jajeczko"). Choć ci, co mnie znają, wiedzą, że ideałem byłby 2CV...

Podsumowując, czyli zady i walety...

Plusy:

* tani zakup
* niedroga eksploatacja (zużycie paliwa, serwis itd.)
* łatwo dostępne, tanie części
* niezłe prowadzenie
* faltdach!!!

Minusy:

* trudno o dobrze wyposażoną wersję (podstawowe są skrajnie spartańskie)
* jeszcze trudniej o egzemplarz zdrowy blacharsko (rdza!)
* wersja 4WD może być droższa w eksploatacji
* mały bagażnik, wysoka krawędź załadunku

Co nim wozić:

Niedrogie, proste, wesołe autko... Ja bym załadował doń jakieś oldskulowe basiwo z krótką menzurą typu Epiphone Viola Bass lub ew. EB-0. Albo niedrogiego obrzyna - np. Hohnera Jack Bass. Może by wszedł do kufra...

* * *

Justy nie było jednak jedynym Subaru, którym ostatnio miałem okazję pobujać się chwilę po dzielni.

Siedem czy osiem lat temu mój Sędziwy Ojciec rozglądał się za przyzwoitym, niezawodnym, używanym kombi, które do tego da mu odrobinę frajdy na stary lata. Po załadowaniu takich danych danych do dowolnej maszyny rozważającej za i przeciw wśród wyników na wysokim miejscu zapewne zawsze znajdzie się Subaru Legacy SW.

BRÓDAS
Gdy za dwa lata temu odwiedzałem mieszkającego kilkanaście kilometrów ode mnie Sędziwego, stwierdziłem, że nie ma co spalać benzyny  i przejechałem pół miasta zbiorkomem. Łociec pod koniec mojej wizyty zaproponował mi podwózkę a gdy wsiadaliśmy do jego Subaryny spytał, czy mam ochotę się przymierzyć za kierownicę. Też mi pytanie...

Pamiętam, że Legacy prowadziło się świetnie - dynamika 125-konnego 2-litrowego boxera (podstawowa wersja SOHC, bez turbo) była całkowicie wystarczająca, wnętrze zapewniało odpowiednią przestrzeń i komfort zaś zawieszenie było po prostu rewelacyjne: wystarczająco sprężyste by zapewniać dobre właściwości jezdne a jednocześnie nie za sztywne. Zakochałem się w tym aucie bez pamięci.

Po pewnym czasie zacząłem w tym oto miejscu skrobać sobie m.in. o motoryzacji i niedawno doszedłem do wniosku, że można by odświeżyć znajomość z dużą, komfortową Subaryną. A jako, że Sędziwy pracuje kilka kroków ode mnie... No właśnie.

Za pierwszym razem nie miałem możliwości sprawdzić rzeczy priorytetowej dla basisty (czy jakiegokolwiek muzykanta muszącego taszczyć sprzęt), czyli zdolności przewozowych. Tym razem nie omieszkałem zabrać ze sobą basu - a jako, że miałem do czynienia z kombi, stwierdziłem, że nie będę się cackał i wezmę sztywny futerał. Jak do tej pory wszedł jedynie do bagażnika Balerona, wiem także, że wlazłby do kufra Lexusa (no i oczywiście bezproblemowo wchodził do dostawczego Kangura, ale to chyba nie jest zaskoczenie). Nawet duże i praktyczne kombi jak Peugeot 406 czy nieopisywana jeszcze przeze mnie, słynąca z objętości części zadniej Skoda Octavia (KAAAROOOL!!! wink wink, nudge nudge) nie łykały twardego kejsa w pozycji leżącej. A tu?

Wlazł. Pięknie, czysto, w poprzek.


Jak widać na załączonym obrazku, weszłoby jeszcze sporo więcej - dodatkowy bas (czy dwa, czy trzy...) wlazłby na futerał z Alembikiem, główka i moja mniejsza paczka (DMNF 1x15) dałyby się wcisnąć głębiej, wszystko to bez składania oparcia z tyłu. A nadmienię, że przy takim załadunku cały tył Madzi jest zajęty - i o ile dopchnie się jeszcze torchę sprzętu, to o pasażerach z tyłu nie może już być mowy. A tu - proszę bardzo. W razie czego oparcie można oczywiście położyć - jest dzielone w proporcjach 1/3 - 2/3 i kładzie się na płasko. Henryk wszedłby bez najmniejszych problemów. Lodówa Ampega też. Wymarzony samochód dla basisty.

Ale basista musiałby mieć sporo kasy na paliwo...

Tak - Legacy pali DUŻO. Nawet w podstawowej, wolnossącej wersji. Spora masa i przede wszystkim  generujący dodatkowe opory stały napęd na 4 koła (słynny Symmetrical AWD) robią swoje. Nieuturbiony, 125-konny silnik SOHC daje się co prawda zagazować (w przeciwieństwie do późniejszych wersji DOHC ma hydrauliczną regulację luzów zaworowych - niby i przy mechanicznej nie ma dramatu, ale do regulacji trzeba... wyjmować silnik, co czyni operację nieopłacalną) ale mój ojciec tego nie zrobił. "Po co psuć dobry samochód" - argumentował. Rozumiem i szanuję tę logikę - ja jednak, z moim stosunkiem dochodów do kilometrażu, zapewne zrobiłbym inaczej. Tak czy inaczej - na szczęście tankowanie to już prawie koniec powodów przedwczesnego siwienia oraz argument za przejściem na dietę niskobudżetową. Subaru słynie ze świetnej jakości swych wyrobów i choć dobrą Imprezę ustrzelić trudno (większość jest zajeżdżona do spodu przez zerojedynkowe traktowanie gazu a bezwypadkowa to w zasadzie jednorożec) to Legacy było zazwyczaj kupowane przez nieco innego sortu klientów i dziękli temu można liczyć na długowieczność i niezawodność. Te auta są naprawdę solidne - jednak aby tak pozostało nie wolno zaniedbywać czybnności serwisowych. Nie oszczędzać na oleju, nie spóźniać się z wymianą paska rozrządu (a jest ona droga... BARDZO droga) itd. - a Legacy będzie służyć długo i bezawaryjnie. Do tego warto znaleźć nieautoryzowany warsztat wyspecjalizowany w tych samochodach, a okaże się, że serwis nie jest aż tak dramatycznie drogi, jak wieść gminna niesie. Tani w żadnym wypadku też nie jest - ale pod warunkiem znalezienia dobrego, zadbanego egzemplarza (co jest wykonalne) i utrzymywania odpowiedniej kultury technicznej koszta da się utrzymać w możliwych do przełknięcia dla normalnie zarabiającego człowieka granicach. Odkąd Łociec jeździ swoją Subaryną, czyli od jakichś 7-8 lat (przypominam, że kupił używkę, rocznik 1999 lub 2000, nie pomnę), poza czynnościami eksploatacyjnymi musiał jedynie wymienić chłodnicę. Nie była najtańsza - 700 zł - ale przy rozłożeniu tego na cały okres eksploatacji... No właśnie.

Tak czy inaczej - za inwestycję i dbałość odwdzięcza się nie tylko niezawodnością ale również świetnym prowadzeniem i komfortem. Osiągi - owszem, mogłyby być nieco lepsze, wszak 125 KM to nie jest jakoś szczególnie dużo w przypadku sporego, ciężkiego kombiaka z napędem na 4 koła, ale do sprawnego poruszania się całkowicie to wystarcza. Biegi wchodzą precyzyjnie, sprzęgło jest dość twarde, wręcz nieco za twarde dla mnie, ale łatwo je wyczuć. Do tego dochodzi rewelacyjne trzymanie się drogi, opisana już przeze mnie wygoda i fenomenalny dźwięk boksera. Tak, jak dźwięk rzędowej czwórki nie jest, nie był i nie będzie niczym specjalnym (uwielbiane przez fanów tekkno "szlifierki" czyli wysilone jednostki Hondy i Mitsubishi Evo przy butowaniu wydają z siebie ordynarny, chamski jazgot), tak w przypadku silników o przeciwsobnym układzie cylindrów cztery gary wystarczą, by każde przyciśnięcie gazu pieściło uszy swym ochrypłym pomrukiem. Do tego takie silniki zapewniają świetne wyważenie i wpływają na obniżenie środka ciężkości. Same plusy?

Niestety nie.

Wnętrze Legacy jest... smutne. Samochód tej klasy powinien mieć jednak nieco lepsze tworzywa we wnętrzu. I o ile nijaka deska rozdzielcza czy przeciętnej jakości czarne plastiki dadzą się jeszcze przeboleć, to sztuczne drewienko wokół radia i panelu klimatyzacji to jakiś dramat. Patrząc na tego typu "upiększenia" widzę nowobogackie domki z kolumienkami, czuję bogaty bukiet wódczano-cebulowy i słyszę "Ona tańczy dla mnie". Nie wiem, kto wpadł na taki dizajnerski pomysł, ale uważam, że w ramach ekspiacji powinien codziennie jeść jedną taką pseudodrewnianą nakładkę. Do końca życia. Na szczęście reszta jest w porządku - obszerne fotele zapewniają odpowiedni komfort, miejsca w zupełności wystarczy, widoczność we wszystkich kierunkach jest bardzo dobra a bezramkowe szyby w drzwiach są po prostu fajne. No i ten bagażnik...

Podsumowanie, czyli zady i walety...

Gdy pierwszy raz prowadziłem Subaru Legacy trzeciej generacji nie zwracałem uwagi na szczegóły tylko skupiłem się na jeździe... i zakochałem się momentalnie. Drugie spotkanie z tym samym egzemplarzem z jednej strony nieco ostudziło moje uczucia (słabe wykończenie wnętrza, dość twarde sprzęgło), nie pomogły też informacje o kosztach eksploatacji, ale z drugiej strony... Prowadzenie i komfort nadal są świetne a do tego dochodzi rewelacyjny bagażnik. Czy chciałbym takiego kombiaka?

Zdecydowanie tak.



Plusy:

* świetny napęd na 4 koła
* doskonałe prowadzenie
* komfort
* niezawodność
* pojemny, ustawny bagażnik
* fantastyczne brzmienie boxera

Minusy:

* zużycie paliwa
* koszty serwisu
* depresyjne wnętrze

Co nim wozić:

Do bagażnika bez problemu wlazł mój Alembic w sztywnym futerale. I już bym go tam zostawił. Do tego dorzuciłbym Arię SB-1000, mojego bezprogowego Ibaneza, główkę i niewielką paczkę... I jeździłbym. Ależ bym jeździł.

5 komentarzy:

  1. Doskonały wybór, szkoda że aktualne Justy to 4x2 :-(
    Jeśli chodzi o wnętrze to bym się tak nie czepiał, ważniejsze że wszystko jest na swoim miejscu i nie jest niepotrzebnie udziwnione; a suwakowe sterowanie jest duuużo bardziej niezawodne.
    Do ostatniego zdania dopisałbym chyba jeszcze Ibaneza ATK - mocny, niekoniecznie ładny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, na miejscu, ergonomicznie - ale to pseudodrewienkooouuubllleeeuuurrrghhhh...
      A ATK - owszem, solidny sprzęt z dramatycznie odrażającą główką. Gdyby nie wywalili klucza od struny D (mówimy tu o czwórce) tak daleko do przodu tylko zrobili bardziej symetryczny układ całość byłaby nieco Walowata a ja spuszczałbym się raz za razem. A tak - DAFUQ? Woziłbym go Wagonem R+. Natomiast do listy pasażerów Legacy mógłbym dorzucić jeszcze starą Yamaszkę BB. Ależ to były megazacne basiwa.

      Usuń
    2. Mnie do Wagon R+ pasuje "cigar box bass guitar" :-)

      Usuń
  2. Bardzo fajny wpis, i zacni jego bohaterowie. Ja zawsze chorowałem przynajmniej trochę właśnie na Legacy, albo Imprezę lub Forestera (ale tylko pierwsze dwie generacje, bo po przerobieniu go na suv'a/krosołwera, czy czym on tam ma być jest jedno wielkie le fuuuuu..). Zgadzam się w kwestii fantastycznego dźwięku bokserów - jeśli, idąc ulicą, spotkam przejeżdżającą subarynę, to zawsze najpierw ją usłyszę - a ten charakterystyczny bulgot sprawia, że na twarzy automatycznie pojawia mi się banan (nie wiem, może jakiś przechodzień kiedyś się zdziwił, ze lezie toto i się nagle głupio szczerzy na ulicy ;P). Mam to szczęście, że u mnie w okolicy jest posiadacz WRX'a, który przy pustej ulicy lubi czasem dać trochę w palnik - co zawsze słychać.
    Co do wnętrza przypuszczam jest funkcjonalne i poprawne, bez polotu - jak to u japońców - zrestą, Madzia miała całkiem zacne wnętrze ;). Nie narzekaj na pseudodrewienka, nie widziałeś, co ja mam w swojej w202'ce... ;P (chyba, że testowany przez Ciebie kiedyś Baleron także miał te "drewniane" wstawki)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń