piątek, 10 maja 2013

Śmignąwszy: Baleron

Szalom.

Maj w pełni aktualnie bardziej przypomina lato niż wiosnę. Jest porno i duszno ale i tak nie zamieniłbym takiej aury na to, co było jeszcze miesiąc temu - tym bardziej, że wszędzie jest zielono, można wybrać się na spacer a nawet jeżeli nie ma się na to ochoty to Madzia pali o 1/4 mniej niż zimą i też jest dobrze. Można nastawić sobie radyjko (nareszcie!) lub - jeśli ma się na podorędziu Wybrankę - podłączyć jej telefon z zainstalowanym Spotifajem do tegoż radyjka i słuchając dowolnie wybranej muzyczki udać się w kierunku zawczasu obmyślonym. Tak też zostało uczynione w ostatni, jedyny pogodny dzień majówki. Oznacza to jedno: sezon grillowy został zainaugurowany.

Za otwarty można również uznać sezon przejażdżek - powiem więcej, jest on otwarty już od pewnego czasu, zaś dzisiaj pora na trzecią jego odsłonę pod roboczym tytułem "jestę prezesę, jeżdżę Mercedesę".

Jak już co poniektórym wiadomo, z zespołem mem głównem uskuteczniliśmy wykon srogi i gromki. Oczywistym jest, że na każdy wykon trzeba jakoś się dostać - a jako, że odbywał się w naszym rodzinnym grodzie stołecznym, stwierdziliśmy, że nie ma sensu szarpać się na dużego busa. Sprzęt załadowaliśmy do Voyagera naszego serdecznego kolegi (i właściciela miejscówy, w której mamy próby) a sami dotelepaliśmy się własnym sumptem. Ja jednak, będąc z natury chytry, skąpy i generalnie dość parszywy, stwierdziłem, że zostawię Madzię pod próbownią (wszak wieczorem i tak trzeba tam wrócić i rozładować sprzęt) i zabrałem się z naszym bębniarzem jego zacnym Mercedesem E250D, typoszereg W124, rocznik 1994. Czyli ostatni wypust legendarnego już Balerona, już po oficjalnym nadaniu oznaczenia "klasa E". A jako, że połączenia sedan + diesel + automat + tylny napęd jeszcze tu nie opisywałem, przekonałem łagodnego z natury i skłonnego do dogadania się bębniarza, bym to ja zawiózł nas na miejsce. I zawiozłem.


Najpierw jednak znany ze swej uprzejmości i sympatycznego usposobienia perkusista poinstruował mnie, jaka jest procedura startowa. Otóż nie przekręcamy kluczyka od razu do oporu, tak jak robi się to w benzyniaku - najpierw należy przekręcić go o 1 "ząbek", zaczekać chwilę aż nagrzeją się świece żarowe i dopiero wtedy można odpalać. Zwolnienie ręcznego poprzez pociągnięcie charakterystycznej wajchy po lewej stronie tablicy rozdzielczej, dźwignia automatu na D (od Du bist ein Arschloch du verfluchte Polnische Schweine) i ruszamy.

A ruszamy dość spokojnie. Bardzo przyjemne brzmienie 5-cylindrowego diesla o pojemności 2.5 litra sugeruje przyzwoite osiągi, jednak - wbrew temu, co mogłoby się wydawać na widok charakterystycznych wlotów powietrza na przednich błotnikach - ta wersja nie miała turbosprężarki, co sprawiało, że osiągi były zbieżne z charakterem tego samochodu: spokojne, a wręcz odznaczające się pewną dozą dostojeństwa. Nie jest to co prawda ten stopień dostojeństwa, który osiągnął poprzednik W124, czyli W123 znany w naszym kraju jako Beczka, szczególnie w wersji 200D (w rubryce "przyspieszenie" powinno widnieć "nie dotyczy"), jednak na tytuł mistrza 1/4 mili nie ma tu co liczyć. Wehikuł ten zresztą całą swą osobowością (którą zresztą ma bardzo wyrazistą) skłania do spokojnej, łagodnej jazdy. Automat nieco szarpie przy wrzucaniu "dwójki" - zapewne jest to kulturalny sposób na przypomnienie o tym, że warto by było zmienić olej i filtry - ale tak poza tym jazda Baleronem jest po prostu cudownie relaksująca. Siedzenia są obszerne i fantastycznie wygodne, miejsca - tyle ile trzeba, widoczność we wszystkie strony bardzo dobra, silnik mruczy przyjemnie i dość rasowo, układ kierowniczy działa lekko ale nie za lekko (do tego zapewniając zadziwiającą przy tych rozmiarach zwrotność) a całość sprawia wrażenie solidności porównywalnej z bryłą granitu. Jadąc tym samochodem ma się poczucie obcowania z prawdziwą jakością stworzoną przez statecznych panów inżynierów zakładających rezerwy wytrzymałości materiałów "tak na wszelki wypadek". Po prostu czuć, że jest to samochód, który ma służyć przez długie lata i przejechać wiele setek tysięcy kilometrów. Niejeden W124 zresztą przekroczył milion, po czym jeździł sobie dalej...

Osobną kwestią jest przestronność i praktyczność - kluczowe, obok kosztów, cechy samochodu którym ma jeździć muzykant. W środku, jak już wspomniałem, jest wystarczająco dużo miejsca by jechać wygodnie, zresztą tylna kanapa jest na tyle obszerna, że często trafiała tam spora część bardzo rozbudowanego zestawu perkusyjnego. Pozostaje jednak bagażnik. Wiadomo - to sedan, więc możliwość kształtowania przestrzeni jest ograniczona. Do tego w Baleronie nie składało się oparcie tylnego siedzenia... Dyskwalifikacja? A skąd! Otóż W124 to jedyny sedan - ba, jedyny samochód, który znam! - do którego bagażnika bas w futerale wchodzi w poprzek. I jeszcze zostaje miejsce...

Alembic w futerale, a pod spodem głowa w kejsie 4U i statyw...
Jednak wiadomo, że każde urządzenie mechaniczne - nawet tak trwałe, jak starsze Mercedesy - musi być odpowiednio obsługiwane i serwisowane, by mogło długo i satysfakcjonująco pełnić swą funkcję. I niestety wiadomo, że kupując używany samochód możemy trafić na taki, który nie był przez poprzednich właścicieli otoczony taką opieką i dbałością, jaką powinien. Zapewne i ten konkretny egzemplarz miał w przeszłości taki epizod - memu bębniarzowi zdarzyło się mieć nieco problemów. Trzeba było m.in. zająć się zawieszeniem (o hamulcach nie ma co wspominać - to wszakże część eksploatacyjna) zaś ostatnio wymiany wymagały świece żarowe. Problemem jest również niestety rdza - ponoć końcowe roczniki Balerona, już po przemianowaniu na E-klasę, były pod tym względem słabsze niż starsze roczniki. Być może miało to na celu przygotowanie klientów Mercedesa na dramat, który nastąpił nieco później, a nosił nazwę W210 zaś w Polsce był znany jako Okular... Tak czy owak, mój perkusista, z którym mam przyjemność grać już od 7 niemalże lat, w ciągu kilkuletniego użytkowania swego Balerona musiał włożyć w naprawy ok. 4000 zł. Niemało, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że części do tego modelu są wszędzie a kosztują tyle, co wurstchen und bier. Jednak biorąc od uwagę długi czas eksploatacji i porównując ze współczesnymi konstrukcjami z tego segmentu (łącznie z przedostatnią E-klasą, czyli W211, szczególnie w przedliftingowej wersji z osławionym systemem hamulcowym SBC), to wcale nie jest duży koszt. A Baleron, o którego od nowości odpowiednio dbano, będzie jeszcze mniej zaglądał do naszej kieszeni. Tylko dbać o kwestie eksploatacyjne, regularnie wymieniać olej i jeździć, jeździć, jeździć... Tylko kto o zdrowych zmysłach pozbędzie się zadbanego Balerona?

Podsumowanie, czyli zady i walety:

Odpowiednio zadbany Baleron jest świetnym wyborem dla basisty. Nawet sedan. Oczywiście wiadomo, że wtedy paczkę trzeba wieźć na tylnym siedzeniu, ale o ile nie masz lodówki Ampega, prawie każda powinna się zmieścić. A jeśli upolujesz kombi, Twoje problemy z jakimkolwiek brakiem przestrzeni na sprzęt po prostu przestaną istnieć. Do tego komfort, legendarna jakość i celownik na masce... Niestety - większość diesli została zamęczona podejściem "skoro to takie solidne to nie ma co się przejmować" a wersje benzynowe dużo palą i nie znoszą gazu (mechaniczny wtrysk). Mimo to warto szukać dobrego egzemplarza. Jak na swoje roczniki i przebiegi to dość drogie auta, jednak i tak zapłacisz dużo mniej niż za podobnej klasy samochód powiedzmy o 10 lat młodszy - a przy zachowaniu odpowiedniej tzw. kultury technicznej możesz być pewien, że gdy wszystkie te nowoczesne wynalazki, łącznie z aktualnie produkowanymi Mercedesami, dawno wylecą z drugiej strony zgniatarki, Ty swoim W124 będziesz jeszcze jeździł i jeździł i jeździł...

Plusy:

* legendarna solidność i trwałość
* dostępność i ceny części
* komfort i przestronność
* ogromny bagażnik
* charakter

Minusy:

* coraz mniej zadbanych egzemplarzy, dobrze zachowanych mało kto się pozbywa
* ceny Baleronów w dobrym stanie
* słabe osiągi wolnossących diesli
* zużycie paliwa (silniki benzynowe z mechanicznym wtryskiem nie tolerują LPG!)

Co nim wozić:

Tak naprawdę każdy dobry bas będzie tu na miejscu. Czy to Alembic czy Fender czy Nexus - co do każdego z nich będziesz mieć poczucie, że Twemu wiesłu został zapewniony odpowiedni transport. A jeżeli ma już być w pełni teutońsko... Sandberg California będzie jak znalazł. Wejdzie do bagażnika w sztywnym futerale, i - jeśli nie wsadzisz tam dużego wzmacniacza - jeszcze zostanie miejsce na drugi bas. I zapewne trzeci...

Gute nacht.

8 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze, że przy okazji wspominania o rzekomym nielubieniu gazu przez silniki benzynowe W124 dodajesz, że chodzi o te z wtryskiem mechanicznym. Często spotykam się w Polsce z bzdurnym uogólnieniem - benzynowe W124 nie lubi gazu, co skutkuje nadprogramową ilością diesli na naszych wspaniałych drogach. Jeśli chodzi o LPG w W124 to można go bez żadnych problemów serwować w najnowszej generacji silników na elektronicznym wtrysku (np ja takowego mam - motur M111 2.2), ale o czym się zapomina były też Balerony gaźnikowe, które również wspaniale współpracują z LPG (mój kolega takowego posiada). Podsumowując polecam W124 w słusznej benzynie, w gazie. Wydaje mi się to dobrą alternatywa dla diesli, które generalnie nie oferują tak dobrych osiągów jak PB + podtlenek LPG. Koszty są porównywalne. Jak dla mnie za dieslem przemawiają tylko 2 rzeczy - osobiście to lubię charakterystyczny klekot tych silników, no a 2 - można lać tanią czerwonkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pouczon się czuję niniejszem. Dobrze swoją drogą wiedzieć - benzynowe są zazwyczaj lepiej utrzymane a ich przebiegi, w przeciwieństwie do dyzli, bywają niższe od zrobionego przez sondy Voyager. Inna rzecz, że zazwyczaj i tak jest to kole pół miliona a nie wiem, czy do takiego silnika chciałbym ładować gaz - nawet w przypadku starego, dobrego, pancernego Mercedesa...

      Usuń
    2. Racja, too kolejny ewidentny plus benzynek - faktycznie często mają one wydatnie mniejsze przebiegi. Mi udało się kupić takiego który ma CHYBA prawdziwy, niski przebieg i odkąd go mam nie miałem ani jednego problemu. Nowsze Meśki mają tylko jedną piętę achillesową - biodegradowalną wiązkę elektryczną silnika. Zdaje się, że od 1991 roku to montowali.

      Usuń
  2. A ja przez weekend miałem całkiem przypadkowo możliwość wozić się aktualną E-klasą, w świni, leniuchu i patyku. Nigdy wcześniej nie jeździłem żadnym dużym mercem. Zakochałem się. To wrażenie z jazdy z celownikiem na masce. Ten wewnętrzny spokój. To mistrzostwo ergonomii. I podobno W212 znów się nie psuje. #futureclassic?

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz czas na w126. Mogę kiedyś w lato udostępnić seca z moją osobą do testów. Jak bagażnik w w124 jest duży to sercu jest bardzo duży.. Zmieści że 2 basy i parę ciał

    OdpowiedzUsuń
  4. Sam chciałem kupić balerona ale dałem sobie spokój, własnie z barku sensownych egz.

    OdpowiedzUsuń