wtorek, 4 czerwca 2013

Basowisko: Ibek Bezprożny

Dobry.

Jako, że nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni dopadło mnie życie (czyt. praca i obowiązki muzyczne), blog znów leżał sobie odłogiem, wesoło zarastając mchem. Dlatego, po skromnych trzech tygodniach, doszedłem do wniosku, że warto by było ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości coś spłodzić - oczywiście łudząc się przy okazji, że ktokolwiek to przeczyta. Temat na wpis miałem już dawno, w zasadzie od lutego, jednak chciałem zaczekać aż będę dysponował jakimś materiałem dźwiękowym. Niestety - takowym nadal nie dysponuję a napisać coś trzeba. Toteż piszę - tym bardziej, że dawno nie było nic w tematyce stricte basowej.

Jak już napisałem pewien czas temu, w me brudne łapska wpadł bardzo sympatyczny basik - Ibanez Roadstar II fretless, rocznik '84. Ten sam rok, w którym, pacholęciem będąc pięcioletnim, usłyszawszy Radio Ga Ga w trybie natychmiastowym zostałem fanem Queen na resztę żywota mego (którego owoce aktualnie je ZUS). Basik jest czarny, niewielki, lekki i fajny. A pieniądz kosztował zaiste niewielki.

Ibek w krasie swej napodłogowej
Historię wejścia w jego posiadanie opisałem już onegdaj, więc nie będę ponownie zanudzał licznie zgromadzonej braci czytelniczej szczegółami - przypomnę jedynie, że transakcja była bardzo sympatyczna. Poprosiłbym więcej takich sprzedawców sprzętu.

O samym basiwie słów kilka.

Mój egzemplarz (jak i cała reszta tej zacnej ibanezowskiej serii) został wytworzony przez zgrabne żółte rączki w latach, gdy cała produkcja sprzętów tej słynnej marki odbywała się tam, gdzie odbywać się powinna, czyli w Japonii. W efekcie mamy instrumencik o przyzwoitej, solidnej jakości wykonania, sklecony z dobrych komponentów. Co prawda jest ewidentnie nadgryziony zębem czasu (ząb ów zostawił choćby malownicze pęknięcie wokół potencjometrów, ale najwyraźniej zostało ono zabezpieczone, gdyż nic nie ma w planach odpaść), jednak trzyma się mężnie. Zresztą nie ma się to za bardzo co rozsypywać - basik jest bardzo prosty: w lipową deskę zostały wkręcone dwa potężne pasywne humbuckery, elektronika jest również pasywna (głośność, balans i ton - 2 pierwsze gałki mają wspomnianą już funkcję push-push przełączającą cewki przystawek), do tego mamy solidny, mosiężny (chyba) mostek i polakierowany na czarno klonowy gryf z bezprogową palisandrową podstrunnicą o 24 pozycjach, zakończony śliczną symetryczną główką.

śliczna, symetryczna główka
Podejrzewam, że w oryginale Roadstar miał progi - nieliczne bezprogowe wersje, które znalazłem w internetach, nie miały linii na podstrunnicy. Tu zaś są. Bardzo wyraźne. Trudno je przeoczyć. Są na tyle wyraźne, że bas na pierwszy rzut oka wygląda jak progówka. Na drugi też. W zamian za brak wizualnego lansu mamy tu pewność, że nawet na słabo oświetlonej scenie będziemy mieć szansę trafić w dźwięk.

Właśnie, dźwięk.

Jak już napisałem, gdy tylko Ibek trafił w me niszczycielskie łapki, miałem troszkę obaw związanych z lipą, z której wystrugany został korpus. Z moich doświadczeń lipa to lipa. Wystarczy pograć na kosztującym chory pieniądz Music Manie Bongo, który wygląda jak deska sedesowa w stylu techno... i tak też brzmi. Na szczęście, jak zapewnił mnie mój dobry znajomy (wyborny basista i świetny realizator dźwięku - Alfik, pozdrawiam!), azjatycka lipa nie ma się nijak do amerykańskiej czy europejskiej (czyli tej lipnej) i charakterystyką zbliżona jest bardziej do olchy, czyli najbardziej klasycznego drewna na fretlessa. I rzeczywiście - w brzmieniu nie brakuje dolnego środka, który jest podstawowym komponentem bezprogowego brzmienia. Nie jest on co prawda tak śpiewny jak w kosztujących grube tysiące olchowych Jazz Bassach czy innych fretlessach tworzonych wedle klasycznej receptury (olcha+klon+palisander), ale brzmienie i tak przyjemnie pieści ucho. Jak to określił sam Alfik - jest to typowa "balladówka". Oczywiście pod warunkiem, że korzystamy z mostkowej przystawki w trybie... yyy... no nie wiem, który jest równoległy a który szeregowy, ale jeden z nich brzmi dużo lepiej, bardziej "okrągło", podczas gdy drugi zasadniczo nie pasuje do fretlessa - ma nieco wycięty środek i uwypukloną górkę, przez co przy użyciu obu pickupów w tym trybie mamy instrument bardzo fajnie gadający z kciuka. Jak na fretlessa, rzecz jasna. Tak czy inaczej - znalazłem optymalne ustawienie (balans 100% w stronę mostka, jeden tryb działanie przystawki, ton odkręcony na full) i trzymam się go, dziękuję, dobranoc. W ten sposób mamy właśnie balladówkę: instrument ślicznie, łagodnie brzmiący przy grze długimi, "wypuszczonymi" dźwiękami. I do tego zasadniczo go używam.

Jak na razie korzystam zeń w jednym składzie - szantowo-folkowo-chałturniczym WZM - gdyż w rockowym potrzebuję piątki, którą to funkcję pełni (jeszcze) Malinek. Ale mam już pomysły na przyszłość...


Zestaw WZM-owy na średnią scenę, czyli Carvin + DMNF 1x15 + Alembic + Ibanez
Na koniec mała ciekawostka: w zaprzyjaźnionym sklepie Pasja (polecam, Krzysztof Ibisz) pojawił się inny bezprogowy Ibanez, a konkretnie pięciostrunowa sygnaturka Garry'ego Willisa. Miałem w łapach - bardzo interesujący bas. Świetnie wykonany, z wygodnym (jak to w Ibanezie) gryfem, bardzo przydatną we fretlessie rampą biegnącą od krawędzi podstrunnicy do przestawki i z charakterystycznym soundem. Właśnie to ostatnie nie do końca mnie przekonało, ale nie ze względu na jakość tylko na charakter: jest nieco za mało fretlessowy. To - wg mnie - basówka do groovów. Ale da się na nim zagrać śpiewnie, po prostu nie w ten sposób, którego szukam we fretlessie. Generalnie - bardzo fajny bas, zdecydowanie warto mu się przyjrzeć. Tym bardziej, że - w przeciwieństwie do droższej wersji - jest do łyknięcia w zupełnie przyzwoitej cenie.


Podsumowanie czyli zady i walety:

29-letni Ibanez Roadstar II po profesjonalnie wykonanym zabiegu defretyzacji robi mnóstwo sensu: dobrze brzmi, ładnie wygląda, do tego jest lekki dzięki czemu nie masakruje kręgosłupa podczas dłuższych wykonów. Czasami brak mi w nim piątej struny, ale nie kupiłem go po to, by był uniwersalny i pokrywał całe zapotrzebowanie fretlessowe, tylko dlatego, że ma fajną ejtisową stylówę (a ja w ejtisach ostatniemi czasy siedzę ostro - Ibek nie co prawda jest Walem, ale mocno zainspirował mnie do rozgryzania genialnych partii nieodżałowanego Micka Karna z Japan), dobrze brzmi... i kosztował naprawdę nieduży pieniądz. Ale i w kwocie o kilka stów wyższej byłby godzien.

Plusy:

* bardzo fajne brzmienie, szczególnie w moim ulubionym ustawieniu
* niska masa
* wygodny gryf
* stylówa
* relacja ceny do jakości

Minusy:

* średnie przystawki
* nieco za mało szlachetnej śpiewności
* na czarnym widać paluchy

Czym go wozić:

Japończyk polubił się z Japonką, czarne dobrze komponuje się z białym, różnica wieku może spora, ale i tak jest dobrze... Tak, Madzia (dla tych, co zajrzeli tu po raz pierwszy - moja i Wybranki Mazda 323, rocznik '97) jest idealna do przewozu Ibaneza. Który zresztą w miękkim pokrowcu mieści się do jej bagażnika. Ale i tak zazwyczaj podróżuje na tylnej kanapie.

A skoro jesteśmy przy Madzi... właśnie stuknęło jej 10 tys. km pod mym zadkiem (czyli łącznie nieco ponad 217k). I jedzie dalej...

2 komentarze:

  1. Przystępna cena ale im rocznik starszy tym lepiej. Jeśli kupiłeś ją zbyt drogo niż uważasz to zawsze możesz sprzedać drożej za pare lat :) Taki sprzęt nigdy nie tanieje chyba że go zniszczysz.

    OdpowiedzUsuń