Jak obiecałem - drugi wpis z cyklu "Śmignąwszy" pod rząd. Albowiem śmignąłem. A śmignięcie owo było srogie. Nie będę owijał w bawełnę - zdradziłem ideały. Zakochałem się w samochodzie klasy premium-sremium, luksus, prestiż, bauns w Cynamonie i zawiść sąsiadów. Do tego w sedanie. I to w najczerstwiejszym ze wszelkich występujących w naturze i poza nią kolorów.
A był (i nadal jest) to Lexus GS 300.
Właściciela Lexusa znam od kilku już lat. Jest (tak jak ja) basistą, do tego (nie tak jak ja) wysokiej klasy. A i pojeździć sobie lubi. A jako, że propozycja pobujania się po dzielni, powzbudzania szacunku ludzi ulicy i szyjoskrętu nadobnych dziewic wyszła od niego, nie mogłem odmówić.
Pierwsze wrażenie jest dość oczywiste: spore bydlę. Jednak owa sporość nie sprawia wrażenia ociężałości - sylwetka owszem, jest dość masywna, ale jednocześnie dynamiczna, nie tracąc przy tym nic z elegancji. Ci, którzy twierdzą, że japońskie żelaza nie mają charakteru, powinni dobrze przyjrzeć się tej generacji GS-a. Spojrzenie na pierwszą serię IS też byłoby nie od rzeczy. Tak czy owak - ten samochód wygląda dobrze. Same jego proporcje z długą maską, krótkim przednim zwisem i nieco wydłużonym tylnym wyraźnie dają do zrozumienia, które koła zwijają asfalt. Po 15 latach od wyjechania z fabryki Lexus nadal wygląda dobrze.
W środku zaś...
W środku jest jeszcze lepiej.
Przyznaję bez bicia - nie, nie siadałem z tyłu. Nie wiem, ile jest tam miejsca na nogi. Wiem tyle, że na kanapie spokojnie mieści się paczka 4x10. Ja jednak wolałem przód. A konkretnie miejsce kierownika. I wierzcie mi - jest ono świetne. Fotele są cudownie wygodne, deska rozdzielcza wygląda świetnie, do tego jest czytelna (umieszczone w osobnych tubusach, jasne, podświetlane na bladozielony kolor tarcze zegarów - nie cyfry a tarcze! - są fantastyczne), użyte materiały nie budzą wątpliwości w samochodzie z jakiej półki się znajdujemy a wszystko łącznie roztacza aurę niezwykłej solidności. Generalnie wnętrze ma w sobie coś ze starszych Mercedesów - solidność, jakość, świetna ergonomia, komfort... Do tego hamulec postojowy uruchamiany i zwalniany jest w mercowaty sposób: "zaciąganie" przez wciśnięcie lewą nogą pedału ukrytego niedaleko drzwi kierowcy, zwolnienie przez pociągnięcie za rączkę po lewej stronie deski rozdzielczej. Jak w Baleronie. A wyposażenie - automatyczna klima jest tu oczywistością, tak samo, jak świetny zestaw audio, automatyczna skrzynia była seryjna... ale kto z Was widział ekran dotykowy sterujący radiem i kilkoma innymi funkcjami w samochodzie z 1998 roku?! A tu - jest! Niestety, nie lubię ekranów dotykowych. Ale chrzanię to - wnętrze jest genialne.
A to jak ten wehikuł jeździ to już jest po postu bajka.
Rzędowa trzylitrowa "szóstka" o mocy 222 KM (według innych źródeł - 228) pracuje gładziutko, automat zmienia biegi bez szarpnięć, wspomaganie kierownicy działa w naturalny, "mięsisty" sposób... Ten samochód relaksuje. Wszystko się zgadza, wszystko jest takie jak trzeba. Nie ma potrzeby butowania na każdych światłach, nie ma potrzeby udowadniania czegokolwiek komukolwiek - Lexus tak właśnie nastraja kierowcę. To kolejna cecha wspólna z Mercedesem. Jednak gdy przyjdzie potrzeba (lub ochota) nie ma przeszkód, by zatopić podeszwę w dywaniku. O TAAAK. GS 300 może i waży swoje, ale ponad 200 wolnossących koników całkowicie wystarcza do tego, by horyzont zaczął bardzo szybko się przybliżać. Tym autem można się spokojnie bujać, można też się ścigać (tylko po co), zaś wyprzedzanie w trasie zapewne jest równie sprawne i bezproblemowe co zdjęcie stanika galeriance, której obiecało się nowe kozaczki. Mimo wszystko podstawowym doznaniem jest tu komfort i poczucie solidności, czyli cechy tradycyjnie kojarzone z Mercedesem. Trudno się dziwić - auta z gwiazdą są bardzo uważane w Azji, i choć marka Lexus powstała z myślą o rynku amerykańskim, trochę azjatyckiego pomyślunku tam jest. I dobrze. Dzięki temu, w przeciwieństwie do Mercedesów z okresu postbaleronicznego, przynajmniej nic się nie zepsuje. Inną cechą przypominającą dzieła inżynierów ze Stuttgartu jest... zwrotność. To niesamowite, jak mały promień zawracania ma ta wielka kolubryna. A że do tego, mimo standardowego VSC (to takie ESP po lexusowemu), można, gdy się zechce, majtnąć radośnie kuperkiem...
Powiedzmy sobie szczerze: jazda Lexusem jest zwyczajnie zachwycająca. Do tego, jak się okazuje, nie rujnuje też kieszeni. Części są dużo tańsze, niż wieść gminna niesie - przednie wahacze to łącznie wydatek ok. 500zł. Zresztą była to jedyna rzecz, która wymagała ingerencji. Wkrótce dojdzie druga - tarcze hamulcowe, które już dają o sobie znać. Ponadto ten konkretny GS został swego czasu wyposażony w instalację LPG. Było to jakieś 10 lat temu. Ewidentnie instalacja jest dobrej jakości i została założona w porządnym warsztacie, gdyż nie sprawia żadnych problemów. Dzięki niej przebycie 100 km w trasie (tak przeważnie eksploatowany jest inkryminowany egzemplarz) kosztuje ok. 27 zł. Jednak wiąże się ona z jedną wadą: koło zapasowe musiało wywędrować do bagażnika, zajmując spory jego fragment.
Właśnie - jak z najważniejszym walorem samochodu basisty, czyli miejscem na sprzęt? Otóż... jest nieźle. Ale do czasu.
Bas w usztywnianym pokrowcu wchodzi bezproblemowo. W twardym futerale - podobno też, i patrząc na szerokość bagażnika wierzę na słowo. Pod basem, obok koła, można zmieścić np. głowę w racku 3U - a i jeszcze zostaje nieco miejsca w głębi. Niestety, problem powstaje, gdy mamy więcej instrumentów... lub większą paczkę. A oparcie się w Lexusie nie składa... Basy można co prawda wrzucić na tylne siedzenie - ale wtedy z umieszczeniem tam nawet niewielkiej paczki będzie problem. Można wszystkie basiwa przenieść na kanapę a pakę zalogować do bagażnika - ale wtedy trzeba zostawić w domu koło zapasowe. A jeżeli mamy lodówkę Ampega to niestety leżymy i kwiczymy, popuszczając pod siebie z żalu...
I właśnie dlatego ten świetny, genialnie się prowadzący, cudownie komfortowy, fenomenalnie niezawodny i do tego niedrogi w eksploatacji samochód jest aktualnie na sprzedaż. Właściciel stwierdził, że jednak bez kombiaka ani rusz. Kupcie zatem Lexusa... zanim okradnę kogoś lub znów zapożyczę się jak idiota i pobiegnę w kasą w zębach, przymykając oko na znienawidzony przeze mnie kolor.
Podsumowanie, czyli zady i walety...
Plusy:
* rewelacyjny komfort
* świetne osiągi
* niezawodność i trwałość
* spory, szeroki bagażnik (o ile nie wozimy tam koła zapasowego)
* niewysokie koszty eksploatacji (ceny części - niższe niż można się spodziewać, silnik świetnie znosi LPG)
Minusy:
* mała uniwersalność (dostępny tylko sedan, tylne oparcie nie składa się)
* wysoki koszt ubezpieczenia (jeśli nie masz pełnych zniżek)
Co nim wozić:
Tym konkretnym GS-em jest wożony Lakland Skyline 55-64 (5-strunowy Precel), stara japońska kopia Jazza (nie pamiętam czy Greco czy Tokai czy inna fajność) i - niestety - Music Man Bongo. Ja bym nim woził... moje basy. I Yamahę TRB-6 JP. I zmieniłbym paczkę na mniejszą. Po to, by nie musieć zmieniać samochodu.
Jest genialny.
Lexus i jego ukontentowany właściciel |
Pierwsze wrażenie jest dość oczywiste: spore bydlę. Jednak owa sporość nie sprawia wrażenia ociężałości - sylwetka owszem, jest dość masywna, ale jednocześnie dynamiczna, nie tracąc przy tym nic z elegancji. Ci, którzy twierdzą, że japońskie żelaza nie mają charakteru, powinni dobrze przyjrzeć się tej generacji GS-a. Spojrzenie na pierwszą serię IS też byłoby nie od rzeczy. Tak czy owak - ten samochód wygląda dobrze. Same jego proporcje z długą maską, krótkim przednim zwisem i nieco wydłużonym tylnym wyraźnie dają do zrozumienia, które koła zwijają asfalt. Po 15 latach od wyjechania z fabryki Lexus nadal wygląda dobrze.
Trzeci stop mocowany nieśmiertelnym power tape'em do spoilera - odrobina złomnika w klasie premium |
W środku jest jeszcze lepiej.
Przyznaję bez bicia - nie, nie siadałem z tyłu. Nie wiem, ile jest tam miejsca na nogi. Wiem tyle, że na kanapie spokojnie mieści się paczka 4x10. Ja jednak wolałem przód. A konkretnie miejsce kierownika. I wierzcie mi - jest ono świetne. Fotele są cudownie wygodne, deska rozdzielcza wygląda świetnie, do tego jest czytelna (umieszczone w osobnych tubusach, jasne, podświetlane na bladozielony kolor tarcze zegarów - nie cyfry a tarcze! - są fantastyczne), użyte materiały nie budzą wątpliwości w samochodzie z jakiej półki się znajdujemy a wszystko łącznie roztacza aurę niezwykłej solidności. Generalnie wnętrze ma w sobie coś ze starszych Mercedesów - solidność, jakość, świetna ergonomia, komfort... Do tego hamulec postojowy uruchamiany i zwalniany jest w mercowaty sposób: "zaciąganie" przez wciśnięcie lewą nogą pedału ukrytego niedaleko drzwi kierowcy, zwolnienie przez pociągnięcie za rączkę po lewej stronie deski rozdzielczej. Jak w Baleronie. A wyposażenie - automatyczna klima jest tu oczywistością, tak samo, jak świetny zestaw audio, automatyczna skrzynia była seryjna... ale kto z Was widział ekran dotykowy sterujący radiem i kilkoma innymi funkcjami w samochodzie z 1998 roku?! A tu - jest! Niestety, nie lubię ekranów dotykowych. Ale chrzanię to - wnętrze jest genialne.
A to jak ten wehikuł jeździ to już jest po postu bajka.
Rzędowa trzylitrowa "szóstka" o mocy 222 KM (według innych źródeł - 228) pracuje gładziutko, automat zmienia biegi bez szarpnięć, wspomaganie kierownicy działa w naturalny, "mięsisty" sposób... Ten samochód relaksuje. Wszystko się zgadza, wszystko jest takie jak trzeba. Nie ma potrzeby butowania na każdych światłach, nie ma potrzeby udowadniania czegokolwiek komukolwiek - Lexus tak właśnie nastraja kierowcę. To kolejna cecha wspólna z Mercedesem. Jednak gdy przyjdzie potrzeba (lub ochota) nie ma przeszkód, by zatopić podeszwę w dywaniku. O TAAAK. GS 300 może i waży swoje, ale ponad 200 wolnossących koników całkowicie wystarcza do tego, by horyzont zaczął bardzo szybko się przybliżać. Tym autem można się spokojnie bujać, można też się ścigać (tylko po co), zaś wyprzedzanie w trasie zapewne jest równie sprawne i bezproblemowe co zdjęcie stanika galeriance, której obiecało się nowe kozaczki. Mimo wszystko podstawowym doznaniem jest tu komfort i poczucie solidności, czyli cechy tradycyjnie kojarzone z Mercedesem. Trudno się dziwić - auta z gwiazdą są bardzo uważane w Azji, i choć marka Lexus powstała z myślą o rynku amerykańskim, trochę azjatyckiego pomyślunku tam jest. I dobrze. Dzięki temu, w przeciwieństwie do Mercedesów z okresu postbaleronicznego, przynajmniej nic się nie zepsuje. Inną cechą przypominającą dzieła inżynierów ze Stuttgartu jest... zwrotność. To niesamowite, jak mały promień zawracania ma ta wielka kolubryna. A że do tego, mimo standardowego VSC (to takie ESP po lexusowemu), można, gdy się zechce, majtnąć radośnie kuperkiem...
Powiedzmy sobie szczerze: jazda Lexusem jest zwyczajnie zachwycająca. Do tego, jak się okazuje, nie rujnuje też kieszeni. Części są dużo tańsze, niż wieść gminna niesie - przednie wahacze to łącznie wydatek ok. 500zł. Zresztą była to jedyna rzecz, która wymagała ingerencji. Wkrótce dojdzie druga - tarcze hamulcowe, które już dają o sobie znać. Ponadto ten konkretny GS został swego czasu wyposażony w instalację LPG. Było to jakieś 10 lat temu. Ewidentnie instalacja jest dobrej jakości i została założona w porządnym warsztacie, gdyż nie sprawia żadnych problemów. Dzięki niej przebycie 100 km w trasie (tak przeważnie eksploatowany jest inkryminowany egzemplarz) kosztuje ok. 27 zł. Jednak wiąże się ona z jedną wadą: koło zapasowe musiało wywędrować do bagażnika, zajmując spory jego fragment.
Właśnie - jak z najważniejszym walorem samochodu basisty, czyli miejscem na sprzęt? Otóż... jest nieźle. Ale do czasu.
Bas w usztywnianym pokrowcu wchodzi bezproblemowo. W twardym futerale - podobno też, i patrząc na szerokość bagażnika wierzę na słowo. Pod basem, obok koła, można zmieścić np. głowę w racku 3U - a i jeszcze zostaje nieco miejsca w głębi. Niestety, problem powstaje, gdy mamy więcej instrumentów... lub większą paczkę. A oparcie się w Lexusie nie składa... Basy można co prawda wrzucić na tylne siedzenie - ale wtedy z umieszczeniem tam nawet niewielkiej paczki będzie problem. Można wszystkie basiwa przenieść na kanapę a pakę zalogować do bagażnika - ale wtedy trzeba zostawić w domu koło zapasowe. A jeżeli mamy lodówkę Ampega to niestety leżymy i kwiczymy, popuszczając pod siebie z żalu...
I właśnie dlatego ten świetny, genialnie się prowadzący, cudownie komfortowy, fenomenalnie niezawodny i do tego niedrogi w eksploatacji samochód jest aktualnie na sprzedaż. Właściciel stwierdził, że jednak bez kombiaka ani rusz. Kupcie zatem Lexusa... zanim okradnę kogoś lub znów zapożyczę się jak idiota i pobiegnę w kasą w zębach, przymykając oko na znienawidzony przeze mnie kolor.
Podsumowanie, czyli zady i walety...
Plusy:
* rewelacyjny komfort
* świetne osiągi
* niezawodność i trwałość
* spory, szeroki bagażnik (o ile nie wozimy tam koła zapasowego)
* niewysokie koszty eksploatacji (ceny części - niższe niż można się spodziewać, silnik świetnie znosi LPG)
Minusy:
* mała uniwersalność (dostępny tylko sedan, tylne oparcie nie składa się)
* wysoki koszt ubezpieczenia (jeśli nie masz pełnych zniżek)
Co nim wozić:
Tym konkretnym GS-em jest wożony Lakland Skyline 55-64 (5-strunowy Precel), stara japońska kopia Jazza (nie pamiętam czy Greco czy Tokai czy inna fajność) i - niestety - Music Man Bongo. Ja bym nim woził... moje basy. I Yamahę TRB-6 JP. I zmieniłbym paczkę na mniejszą. Po to, by nie musieć zmieniać samochodu.
Jest genialny.
Z kanapą to (chyba) można się rozprawić metodą "by C&G" - flex + migomat.
OdpowiedzUsuńA świętokradztwem byłoby wciskanie tam Lodówki - bardziej pasowałoby nagłośnienie Rolanda (made in japan, ma się rozumieć!). IMHO.
Roland? Nie wiem, nie znam za dobrze ich basowych gratów. Oczywiście gitarowe combo Rolanda, to ze słynnym reverbem, jest absolutnym klasykiem - najlepszy tranzystorowy gitarowy grat jaki znam. Ale my tu mówimy o PRAWDZIWYCH instrumentach, a nie tych z cienkimi strunkami ;-)
UsuńProsz...
Usuńwww.magazyngitarzysta.pl/sprzet/testy_sprzetu/2111-roland-d-bass-210.html
www.sklepmuzycznydemo.pl/roland-d-bass-210-wzmacniacze-basowe.html
www.rolandus.com/products/details/688
Skoro nowe 'kostki' (Cube XL), które przecież są produkowane w chinach dają radę, to ten sprzęt tym bardziej.
p.s. oczywiście PRAWDZIWE instrumenty, nie weim jak im te nitki sie nie pourywają...
(refresz) inna rzecz przyszła mi do głowy: z Lexusami, tak jak z Infiniti był (bo od paru lat nie śledzę / nie miałem do czynienia z nowymi) jest problem tzw. "słomy z butów". Niby jest wszystko premium; drewno, skóra, luksus, wyrafinowanie, itd, itp, ale...klamki, detale, lusterka, guziczki i pierdyliard innych rzeczy jest dokładnie TAKA SAMA jka w najtańszych toyotach / nissanach.
OdpowiedzUsuńWiesz - jako, że generalnie defekuję na wszelkie premiumy, nie znam się na nich, a klima jest dla mnie Everestem sybaryckiego luksusu, nie mogę się wypowiedzieć. Ja jakoś nie dopatrzyłem się tam takich elementów, a nawet jeśli, to - że się tak z japońska wyrażę - wisimito. Kołowałamitolata. Mitolatakołokutasa. Wszystko się zgadzało, auto jeździ jak złoto, komfort super, prowadzenie mega, generalnie wzwodzisław śląski. Wolę, żeby klamka czy pokrętełko pochodziły z wózka widłowego a całość działała bez zarzutu, była solidnie zmontowana, samochód był niezawodny a eksploatacja nie rujnowała kieszeni, niż żeby każdy detalik był ręcznie zrobiony z niemożliwium i obszyty napletkiem narwala ale elektronika wariowała, silnik klękał a naprawa każdego bzdeta kosztowała pizdylion bzdyliardów. Just my 2 kopiejkas.
UsuńW sumie masz rację, tym bardziej ze swojego subiektywnego punktu widzenia, ale wyrzygując np. 500-700 tyś zł na samochód chyba nie chciałbyś żeby w środku wyglądał jak taki za 10x taniej. Swoja drogą ceny niektórych samochodów w Polsce są ostro przesadzone, nie mówiąc "z dupy".
OdpowiedzUsuńA klima się przydaje. Ale tylko manualna (subiektywizm!)
Nie no, nie mówię, że się nie przydaje - po prostu z punktu widzenia człeka, który ma taki pieniądz, jaki ma, jest ona luksusem ;-)
UsuńA GS 300 jak dla mnie jest zrobiony ze świetnych materiałów. Uchybień nie stwierdzono. I pamiętaj, że możesz mieć takiego za ok. 18 tys. ;-)
Oj nie kuś i tak mnie nie stać - 18 tyś to akurat tyle że by wystarczyło jakbym sprzedał aktualnego "małolitrażówca", na ubezpieczenie i wachę do Szczecina nie wystarczy, a gazu nie uznaję. Nie w takich samochodach.
OdpowiedzUsuńMarudzisz - ja widziałem zagazowanego Jaguara :P
UsuńFUJ! mógł sobie dizla kupić. Tego fordoskiego. Tego z opiłkami ;-)
UsuńAle chciał z gazem. I tak miał.
UsuńSię nie zrozumieliśmy się. Tego indyjskiego Jaga z dizlem od forda :-)
UsuńAleż wiem.
UsuńPiękna bryczka. Osobiście uwielbiam IS - y z pierwszych lat produkcji, ale i późniejsze też. Trzeba mieć niezamykajacy sie portfel, swoje spali....:/
UsuńOj, pierwszy IS robił bardzo. Szkoda, że sedan miał bały bagażnik a kombi było szpetne... Ale i tak bym jeździł.
Usuń