czwartek, 25 października 2012

Pojeździwszy: Zuzia

Witam Szanowne Państwo w ten piękny, ciepły wieczór.

Jak już ongiś wspomniałem, zdarza się, że niezmotoryzowany basista ma Bliską Rodzinę od której może czasem pożyczyć wehikuł. Będąc basistą nie bardzo ma jak się zrewanżować za pomocą sympatycznej wziątki (czyt. flaszki wypełnionej odpowiednim procentem), może jedynie (a wręcz powinien) przed oddaniem podtankować pojazd do poziomu zastanego. Może też jednak - gdy pojawi się po temu okazja - zrobić coś, co nie wymaga wkładu finansowego, a jedynie odrobiny czasu i orientacji w temacie. Coś, co zrobiłem i ja.

Otóż moja Czcigodna Staruszka jeździła przez 7 lat opisywaną już swego czasu przeze mnie Fiestką. Jeździła ze sporym ukontentowaniem, wynikającym z przyjemnych walorów trakcyjnych i bardzo satysfakcjonującej niezawodności. Jednak Fiestka miała jedną wadę, polegającą na całkowitym braku jakiegokolwiek wyposażenia. Czcigodnej przez lata to zbytnio nie przeszkadzało, ale od pewnego czasu licho (czyt. ja) podszeptywało jej, że swą ciężką, solidną pracą zasłużyła na coś extra. Jakiś dodatkowy bajerek, ponadnormatywną dawkę komfortu mogącą ucieszyć ją nieco na stare lata... I tak oto rozpoczęły się poszukiwania godnego następcy Fiestki.

Założenia były proste: nie więcej niż 5 lat i 60-70 tysięcy przebiegu, benzyna (diesel przy robionych przez Czcigodną przebiegach ma sens porównywalny z tłuczeniem komarów łopatą), radyjko i klima, wszystko za kwotę nieprzekraczającą ok. 35 tysięcy złotych polskich. I miał absolutnie nie być srebrny ani szary (moja rodzicielka ma podobny do mojego stosunek do tych kolorów, tak ukochanych przez nasze wąsate, oglądające Familiadę i nietolerujące jakiejkolwiek oryginalności społeczeństwo). Zacząłem tedy intensywnie przeglądać ogłoszenia i podsyłać Staruszce coraz to nowe propozycje. Wybór okazał się być spory, jednak szybko znalazł się faworyt: kilkuletnie Suzuki SX4, najlepiej z napędem na 4 koła. Oczywiście rozważaliśmy inne opcje, umawialiśmy się w salonach, gdzie porywaliśmy różne modele na jazdę próbną - była Kia Venga (nawet przyjemna), był Nissan Note (zaskakująco fajny, szczególnie jeśli chodzi o pozycję za kierownicą), oglądaliśmy Mazdę 3 poprzedniej generacji, ale Suzuki, które oczywiście też przetestowaliśmy, coraz bardziej umacniało się na pozycji lidera. Miało w sobie pierwiastek fajności, którego nie posiadały inne propozycje. Jednak wspólnie doszliśmy do wniosku, że jeśli SX4 to na pełnym wypasie, koniecznie z napędem 4x4. Po pierwsze nie ma sensu kupować samochodu z podwyższonym zawieszeniem i napędem tylko na jedną oś, po drugie zaś po jednej z jazd próbnych okazało się, że wersja przednionapędowa jest nieco inaczej zestrojona. A konkretnie - dużo sztywniej. Co prawda przejechałem się tym egzemplarzem jedynie w roli pasażera, ale to wystarczyło, by po zrobieniu kółka po uliczkach Zacisza moje nerki na dłuższą chwilę zamieniły się miejscami z wątrobą. Na szczęście Czcigodna też w każdej niemal wolnej chwili błąkała się po internetach w poszukiwaniu wymarzonego jeździdła... I oto znalazło się: prześlicznie utrzymane Suzuki SX4 4x4 z benzynowym silnikiem 1.6, w topowej wersji wyposażeniowej (łącznie z dupogrzałką i systemem bezkluczykowym) i w przepięknym rudym metalicznym kolorze. Staruszka rzecz jasna zakochała się natychmiast. Umówiła się od razu ze sprzedającą - niestety akurat wtedy nie mogłem jej towarzyszyć, więc zabrała ze sobą mojego dobrego znajomego, który niejeden już samochód kupował... i okazało się, że to jest właśnie to auto.

W ten sposób Zuzia (no bo jakże by inaczej nazwać dość damskie z charakteru Suzuki?) zamieszkała z Czcigodną Staruszką.


W międzyczasie Fiestka (z odrobiną mojej pomocy) szybko znalazła nowego właściciela. Trochę było smutno - służyła świetnie przez 7 lat - ale nastał czas, by Zuzia zajęła jej miejsce.

Wkrótce potem zanabyłem Chaimka, co Rodzicielka przyjęła z ulgą, gdyż raczej nie za bardzo uśmiechało jej się dzielić jej nowym ukochanym maleństwem z kimkolwiek, nawet z Pierworodnym. Chaimek służył mi... tak, jak mi służył (choć wciąż wspominam go z rozrzewnieniem i dostaję ciężkiego ataku nostalgii na widok każdego ZX-a) aż w końcu przestał. I gdy któryś raz z rzędu stanąłem w drzwiach Czcigodnej z miną Kota ze Shreka, w końcu zmiękła.

Pierwsza rzecz, do której musiałem odrobinę przywyknąć to... wyposażenie. Klima (bardzo wygodny wynalazek, również zimą, gdy przydaje się do szybkiego odparowania szyb), sterowanie radiem z kierownicy, podgrzewanie zadu - to wszystko bardzo fajne rzeczy, w przeciwieństwie do idiotycznego systemu bezkluczykowego. Otóż by otworzyć Zuzię nie trzeba wrażać jej kluczyka w służący ku temu otwór. Wystarczy mieć go (kluczyk, nie otwór) np. w kieszeni i wcisnąć mały przycisk znajdujący się w klamce, by auto stanęło dowolnie wybranym otworem. Pozornie wygodne, ale tylko wtedy, gdy jedziemy w pojedynkę. Gdy trzeba otworzyć pozostałe drzwi lub bagażnik, trzeba przycisk wdusić ponownie - jednak należy zrobić to w odpowiednim momencie. Sekunda za wcześnie i mamy piękny koncert na alarm i (opcjonalnie, w zależności od pory doby) poirytowanych sąsiadów. Przy czym alarm jest uparty i nie chce się zazwyczaj wyłączyć przy pierwszym wciśnięciu odpowiedniego guzika na pilocie, który trzeba jeszcze w międzyczasie wygrzebać z kieszeni (czy torebki, jeśli jesteśmy kobietą)...



Na szczęście gdy już dostaniemy się do środka humor natychmiast się poprawia, nawet mimo kiepskiej jakości tworzyw użytych we wnętrzu. Miejsca jest mnóstwo, kabina jest wygodna i ergonomiczna. Z tyłu też siedzi się bardzo dobrze - wątpię, by komukolwiek było tu ciasno. Dodam, że ze Staruszką mieszka Dziadek - człowiek dalece posunięty w leciech (rocznik 1924) i, niestety, z wynikającymi ze swego bardzo szacownego wieku konsekwencjami zdrowotnymi. Jasne jest więc, że do wysokiego samochodu, nie wymagającego mocnego schylenia się przy wsiadaniu, gramoli mu się znacznie łatwiej. W takim przypadku (i nie tylko) jest to ogromna , nie do przecenienia wręcz zaleta. Niestety, przestrzeń dotyczy tylko kabiny. Projektanci Suzuki w dbałości o dobre warunki dla pasażerów zapomnieli o ich bagażach... Bagażnik jest po prostu mały. Co prawda odznacza się sporą głębokością, jednak jest krótki i wąski. Owszem, wchodzą do niego zakupy, można też wrzucić do niego torbę na weekendowy wyjazd, ale to w zasadzie tyle. O wciśnięciu tam standardowej wielkości basu można zapomnieć. Na domiar złego po złożeniu dzielonego oparcia tylnej kanapy powstaje duży stopień utrudniający załadunek większych bambetli. Można co prawda złożyć siedzenie "na dwa razy" - po pociągnięciu zawleczki całość wędruje pionowo do przodu i przytula się do oparcia przedniego fotela - ale wtedy użyteczna przestrzeń jest krótsza. Coś za coś.


Graty (jakimś cudem) załadowane, sempiterna wygodnie usadzona na komfortowym, podgrzewanym fotelu - można ruszać.

Do prowadzenia Zuzi także musiałem się troszkę przyzwyczaić - przede wszystkim ze względu na dużo wyższą pozycję siedzącą niż w "standardowych" konstrukcjach. Na szczęście oznacza ona również bardzo dobrą widoczność, nawet mimo niefortunnie ukształtowanych przednich słupków z wklejonymi weń dodatkowymi szybkami, które przeważnie niewiele dają. Do tyłu widoczność jest już słabsza, co daje się we znaki głównie przy wyjeżdżaniu tyłem z miejsca parkingowego na ulicę - ale niestety jest to specyfika 99% współczesnych samochodów. Poza tym - przywyknąć było łatwo: auto prowadzi się lekko i przyjemnie (może nawet troszkę za lekko - o ile cenię sobie wynalazek zwany wspomaganiem kierownicy, o tyle wolę mieć odrobinę więcej czucia tego, co dzieje się z przednimi kołami; pod tym względem Fiestka była idealna), mimo znacznej wysokości nie przechyla się zanadto i dobrze trzyma się drogi. Zapewne jest to częściowo zasługą innej cechy SX4, która jest (według mnie) jednocześnie jej wadą: dość sztywnego zawieszenia. Nie jest ono aż tak niedorzecznie twarde jak w wersji przednionapędowej (przynajmniej takie było w egzemplarzu, który przetestowaliśmy), ale i tak komfort jazdy po naszych "cudownych" drogach jest dość ograniczony. To, że można to zrobić lepiej, po raz kolejny udowodnił Ford - Fiestka była jednym z najlepiej prowadzących się samochodów, którymi jeździłem, a na brak komfortu trudno było w niej narzekać. Zuzia nie góruje też nad Fiestą osiągami, mimo ponad 30 KM różnicy na korzyść tej pierwszej. Jednak tutaj łatwo o sensowne usprawiedliwienie: SX4 jest sporo większe i cięższe. Co ciekawe, zużycie paliwa też okazało się być zbliżone - pamiętając o podstawowych zasadach tzw. eco-drivingu (co nie oznacza bycia zawalidrogą) można utrzymać je na zupełnie akceptowalnym poziomie nieco ponad 8 litrów na 100 km w mieście i ok. 6 w trasie. Jeśli chodzi o dołączany napęd na 4 koła, działa on przyzwoicie - sam nie miałem okazji go sprawdzić, ale Czcigodna już to zrobiła, dojeżdżając na działkę przy kiepskiej pogodzie. Napęd tylnej osi odłącza się co prawda przy prędkości 40 km/h, ale do swych podstawowych zastosowań wystarcza w zupełności.

Tak czy inaczej - Czcigodna Staruszka jest bardzo zadowolona. Zuzia okazała się być bardzo przyzwoitym, niezawodnym autkiem, które przez ok. półtora roku eksploatacji nie sprawiło żadnych problemów. I nie wygląda na to, by miała sprawiać jakieś w przewidywalnej przyszłości - wg statystyk jednej z niemieckich instytucji zajmujących się statystykami awaryjności samochodów (nie pamiętam już jednak, czy był to ADAC czy Dekra) Suzuki SX4 jest najbardziej niezawodną konstrukcją w swojej klasie. Ja jednak... trzymam się Madzi.



Podsumowując, czyli zady i walety:

Plusy:

* bardzo przestronna, wygodna kabina
* niezawodność
* przyzwoita skuteczność w lekkim terenie (podwyższone zawieszenie + dołączany napęd 4x4)
* bogate wyposażenie

Minusy:

* mały, niepraktyczny bagażnik
* zdecydowanie zbyt twarde zawieszenie
* twarde, nieprzyjemne plastiki we wnętrzu
* beznadziejny system bezkluczykowy

Co nią wozić:

Na to pytanie odpowiedzieć najtrudniej. Sam co prawda woziłem Zuzią Alembica, Yamahę, Jazza i Malinka, ale... tak naprawdę nie jest to samochód dla basisty. W cenie 30-35 tysięcy jest mnóstwo praktyczniejszych, bardziej dostosowanych do potrzeb muzyka propozycji. Nie zrozumcie mnie źle - Suzuki SX4 to bardzo przyzwoite, sympatyczne i niezawodne autko, świetnie sprawdzające się na co dzień, ale relacja kosztów do możliwości przewozu gratów jest słaba. Jeśli zatem masz dużo kasy (co raczej jest mało prawdopodobne jeżeli jesteś basistą), zapewne już masz praktyczne, pojemne jeździdło, do którego ładujesz swój sprzęt. Sprezentuj zatem SX4 swej Ukochanej - będzie zachwycona jego sympatyczną mordką, przestronnym wnętrzem, bezawaryjnością i łatwością prowadzenia. I będzie mogła wozić nim ciebie, gdy nadużyjesz na imprezie. Pamiętaj jednak, by wybrać egzemplarz bez systemu bezkluczykowego.

EDIT 9.06.2015

Prawie 3 lata później - Zuzia nadal jest w tych samych rękach. I nadal sprawuje się bez zarzutu, choć wygląda na to, że kończy się sprzęgło. W ostatni weekend zrobiłem nią nieco ponad 400 km i mogę potwierdzić to, co napisałem wcześniej, z dwiema uwagami:

1. Do fotelika w nieco podwyższonym aucie bardzo łatwo ładuje się dziecię, co może częściowo tłumaczyć popularność SUV-ów i crossowerów.
2. Zawieszenie nie jest po prostu twarde. Ono jest skandalicznie twarde. Będąc zmuszonym pokonać trochę dróg słabszej jakości (a także leśnych ścieżek) stwierdzam, że jedynym elementem resorującym w SX4 są opony.

I jeszcze jedno. Gdyby Czcigodna zechciała sprzedać Zuzię, miałaby kłopot z przekonaniem nabywców, że w 9-letnim aucie przebieg nie sięgnął nawet 100 tysięcy...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz