Praktycznie w każdej dziedzinie tudzież dyscyplinie jest jakaś ikona. Jakiś wzorzec metra. Coś, co kojarzą wszyscy, nawet laicy i lajkoniki. Malarstwo ma m.in. swoją Monę Lisę i "Słoneczniki", literatura - "Wojnę i pokój" czy "Hamleta" (który również przynależy do zbioru "teatr"), nauka -Einsteina czy Marię Skłodowską-Curie, koszykówka - Michaela Jordana a bezużyteczność i kretynizm - posłankę Pawłowicz. Takie ikony ma również motoryzacja. Ikony, które definiują jakąś klasę, epokę lub styl. Samochody, o których słyszał praktycznie każdy, choć nie każdy miał okazję takim jechać. Do tej pory nie miałem okazji i ja - przynajmniej jako kierowca, gdyż raz miałem szczęście zasiąść na fotelu pasażera jednej z motoryzacyjnych legend (i to mojej ulubionej). Tym razem jednak przydarzyła się okazja umościć się za kierownicą innego symbolu - a nawet ową kierownicą pokręcić i wcisnąć gaz. I choć nie była to pierwsza, oryginalna generacja tej ikony, ta, która na zawsze umieściła nazwę modelu w panteonie legend motoryzacji, i tak byłem napalony na możliwość przejechania się tym wehikułem jak talib na kurs pilotażu, a moje bokserki okazały się zaskakująco ciasne. Zarówno z przodu jak i z tyłu.
Legendą tą był jeden z dwóch znanych całej ludzkości blaszanych koników.
Nie, nie Tarpan. Hyundai Pony też nie.
Gdy mój dobry kolega, który kilka lat temu pomógł mi ściągnąć do Polski Alembica (a od pewnego czasu sam gra na podobnym), zaś stosunkowo niedawno użyczył mi białego Precla do testów, oznajmił, że jeśli chcę, mogę bujnąć się autem, którym wozi swoje instrumenty, mój entuzjazm mógł równać się jedynie z radością Donalda logującego się w samolocie do Brukseli. Wszak jeszcze nie miałem okazji śmignąć Fordem Mustangiem.
Legendą tą był jeden z dwóch znanych całej ludzkości blaszanych koników.
Nie, nie Tarpan. Hyundai Pony też nie.
Gdy mój dobry kolega, który kilka lat temu pomógł mi ściągnąć do Polski Alembica (a od pewnego czasu sam gra na podobnym), zaś stosunkowo niedawno użyczył mi białego Precla do testów, oznajmił, że jeśli chcę, mogę bujnąć się autem, którym wozi swoje instrumenty, mój entuzjazm mógł równać się jedynie z radością Donalda logującego się w samolocie do Brukseli. Wszak jeszcze nie miałem okazji śmignąć Fordem Mustangiem.
Mustang, którego miałem okazję, ten, no, dosiąść (taaaak, wiem, banał, przepraszam), jest przedstawicielem przedostatniej, produkowanej od 2004 roku generacji modelu. Tą właśnie generacją Ford nawiązał do najbardziej klasycznych kształtów modelu. Zbliżone proporcje z długą maską i daleko wysuniętymi przednimi kołami, sylwetka łącząca cechy "zwykłego" coupe i fastbacka I generacji, takie detale, jak pochylony do przodu grill, dzielone na trzy części tylne światła i okrągły znaczek między nimi czy wreszcie kształt deski rozdzielczej - wszystko przypomina, pierwszego Mustanga, przez purystów uważanego za jedyną słuszną generację tego modelu.
I trudno zaprzeczyć, że całość wygląda świetnie.
Są też nawiązania mechaniczne. Tak, do modelu o 40 lat starszego.
Amerykanie są dość konserwatywni. Lubią rozwiązania proste i solidne. Bardzo długo trzymali się np. ramowej konstrukcji (co w sumie jestem w stanie zrozumieć). Natomiast czemu w samochodzie z 2007 roku (model zaprezentowany 3 lata wcześniej), i to teoretycznie sportowym, z tyłu wciąż siedziała sztywna oś - tego nie potrafię ogarnąć. To troszkę tak, jakby firma z jabłuszkiem w swoich smartfonach montowała tarczę do wybierania numerów. Chociaż jeżeli priorytetem było łatwe zamiatanie tyłem, to w porządku - inna rzecz, że gdy już się zamiecie tyłem w samochodzie ze sztywnym mostem, dość trudno tenże tył przywołać z powrotem do porządku.
Innym dowodem na konserwatyzm twórców V generacji Mustanga jest ich przywiązanie do starego powiedzenia "no replacement for displacement". Siedzący pod kształtną maską egzemplarza, którym się karnąłem, podstawowy silnik V6 miał 4 litry pojemności. CZTERY LITRY. Taka pojemność jest standardem w przypadku silników mających dwa cylindry więcej. Do tego z tak dużej pojemności inżynierowie wycisnęli skromne 210 KM, czyli ledwie 52,5 kuca z litra. Europejskie hot-hatche z dwulitrowymi czwórkami pod maską są niejednokrotnie mocniejsze - aktualnym standardem jest ok. 250 KM. Inna rzecz, że silnik wywodzący się z prehistorycznej linii Cologne będzie nadal radośnie wierzgał swoimi sześcioma tłokami jeszcze długo po tym, jak wysilone czterocylindrówki wraz z nadwoziami, w których aktualnie się znajdują, wylądują na półkach w Tesco opatrzone napisami Gillette i Wilkinson.
Pojemność bazowego silnika Mustanga przypomina o tym, że Amerykanie gustują we wszystkim, co duże. Na szczęście ma to również zastosowanie do... bagażnika.
Tak - coupe, które wszak nie jest uważane za samochód rodzinny (choć tylne siedzenia są wyposażone w Isofixy), dysponuje całkiem pokaźnym kufrem. Co prawda jego pojemność wynika głównie z szerokości, ale dzięki temu bezproblemowo włożymy tam w poprzek bas. I to, wedle słów właściciela, w sztywnym futerale. Ponadto dzięki temu, że zawiasy pokrywy nie wnikają do wnętrza (widzicie, inżynierowie z Audi, BMW i Mercedesa?), wejdzie nie jedno basiwo, ale ze trzy. Niestety, format coupe ma swoje ograniczenia - co prawda bagażnik Mustanga jest spory, ale praktyczność i uniwersalność są już takie, jakich się spodziewamy po tym rodzaju nadwozia. Czyli w zasadzie ich nie ma. Co prawda można złożyć dzielone na pół oparcie tylnego siedzenia, ale kolumna basowa po prostu nie wejdzie. Owszem, do bagażnika wciśniemy paczkę 2x10, ale wtedy zabraknie już miejsca na bas.
Skoro zaczęliśmy przyglądać się temu, co można pomieścić w Mustangu, sprawdźmy, w jakich warunkach można tam przewieźć ludzi.
Tył jest taki, jakiego oczekujemy po 4-osobowym coupe, czyli dość ciasny. Głęboko profilowane siedzenia zmieszczą wygodnie jedynie niewysokich pasażerów. Jednak tego typu samochody wożą zazwyczaj maksymalnie dwie osoby, a dla nich warunki są już zupełnie inne. Z przodu miejsca jest dużo. Bardzo. Fotele są nader wygodne i bardzo obszerne, ich zakres regulacji jest szeroki, miejsca na nogi i inne odstające elementy - skolko ugodno. Łatwo znaleźć komfortową pozycję za kierownicą.
Sama kierownica jednak już nie robi aż tak dobrego wrażenia.
Gdy kupujesz sportowy (lub choćby pseudo-sportowy) samochód za dość pokaźne pieniądze, poza mocnym silnikiem i dynamiczną sylwetką oczekujesz odpowiednio wykończonego wnętrza. A tu... dupa. Kierownica jest z taniego plastiku. Deska rozdzielcza - z jeszcze tańszego. Boczki drzwi pod względem zastosowanych materiałów przypominają Tavrię. Tworzywa są prawdopodobnie niezwykle ekologiczne - sprawiają wrażenie poddanych recyklingowi. Wielokrotnie.
Jednak po przekręceniu kluczyka w stacyjne, przesunięciu dźwigni 5-biegowego automatu w pozycję D i wciśnięciu pedału gazu badziewne wykończenie wnętrza przestaje mieć znaczenie.
Pierwszy zostaje popieszczony słuch. Brzmienie potężnej fałszóstki jest wspaniałe. Swoim miękkim a jednocześnie bardzo męskim bulgotem przypomina niemalże silniki V8. Później czujemy, jak 210 amerykańskich koni bez wysiłku popycha 1600-kilogramowe bydlę naprzód.
Takie właśnie jest jeżdżenie Mustangiem - bezwysiłkowe. Spokojne, a jednocześnie dynamiczne. Szybkie, a mimo to relaksujące.
To nie jest ostre, sportowe auto. To maszyna do swobodnego połykania kilometrów. Zawieszenie jest dość miękkie - nie za miękkie, ale wystarczająco podatne, by jazda była wygodna. Automat zmienia biegi płynnie, dopiero zmuszony kickdownem do szybszej pracy potrafi lekko szarpnąć. Przyspieszenie - jak najbardziej wystarczające. Nie jest to brutalny kopniak, który dostajemy w wątrobę i kręgosłup gdy mocniej przyciśniemy prawdziwie sportowy samochód o agresywnej charakterystyce (choć ruszanie spod świateł potrafi zaskoczyć). Tutaj czuć siłę, jednak jest ona łagodna, spokojna, zrelaksowana. Jazda Mustangiem buduje pewność siebie. Są szybsze auta na drodze. I to znacznie szybsze. Są też zwinniejsze - nastawy zawieszenia i charakterystyka układu kierowniczego nie predestynują Mustanga do śmigania po górskich serpentynach. Ale mało które z nich wywoła taki uśmiech na twarzy kierowcy. W mało którym poczujesz się po prostu tak fajnie.
Niestety, przyjemność ta sporo kosztuje przy dystrybutorze. Zużycie paliwa, wedle właściciela, to koło 10 litrów w trasie i 15 w mieście. Dużo, nawet jak na tę moc i masę. Nie oszukujmy się jednak - amerykańskie konie są dość żarłoczne. Na szczęście inne koszty nie są tak wysokie, jakich można by się spodziewać - Mustang okazuje się dość niezawodny, części są łatwo dostępne i, jak na tę klasę, niedrogie. Właściciel zresztą zainwestował już sporo w swój egzemplarz, ale nie dlatego, że miał z nim problemy, tylko po to, by uczynić go jeszcze lepszym. Na przykład hamulce - seryjne są dość słabe a po ostrzejszym potraktowaniu z tarcz robią się fale Dunaju. Dlatego w tym konkretnym Mustangu zamontowany został solidniejszy, skuteczniejszy układ z mocniejszej wersji.
Mustang, mimo komfortu, dość leniwej automatycznej skrzyni i małego wysilenia silnika, nie jest emerycką kanapą. To kawał mocnego, męskiego żelaza. Ale jest to samochód dla kogoś, kto nie musi udowadniać czegokolwiek przez ściganie się z karkami w Golfie GTI. A do tego gdy chcesz, możesz nim pojechać bokiem generując piękną zasłonę dymną za pomocą opon. Ja nie próbowałem, ale właściciel owszem. I patrząc na jego uśmiech jakoś mu wierzę.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Ford Mustang to ikona. Symbol. Kojarzy go każdy. Pierwsza generacja na pewno zasłużyła na takie postrzeganie. Kolejne już jakby mniej. Na szczęście piątą generacją Ford wrócił do formy. I choć nie jest to już samochód tak przełomowy, jak jego pierwowzór, jest to po prostu kawał fajnego sprzętu. I tak, mógłbym takim jeździć. Codziennie.
Plusy:
* klimat
* niezłe osiągi
* komfort
* zaskakująco duży bagażnik
* ogólna zajebistość
Minusy:
* badziewne plastiki we wnętrzu
* archaiczne rozwiązania typu sztywny most z tyłu
* spore spalanie
* ograniczona praktyczność (inna rzecz, że nie kupujemy coupe dla uniwersalności)
Co nim wozić:
Lodówki Ampega Mustangiem nie przewieziesz, ale nie po to on jest. Do bagażnika za to spokojnie wejdzie bas w solidnym futerale. Może to być np. stary Fender. A może i Alembic Essence. A tak się składa, że właściciel Mustanga wozi nim właśnie taki, podobny do mojego bas. I słusznie.
JESTEM ZAZDROSNY BUL DÓPY DLACZEGO NIE JA!
OdpowiedzUsuńPrzetestowałeś jedno z moich marzeń... Zazdroszczę jak cholera. Co prawda wolałbym silnik V8 zamiast V6, no ale...
Chyba że brzmienie V6-tki też jest takie zaczepne i chamskie jak większego brata. Nie wiem co napisać, bo krew odpłynęła mi z mózgu do majtek.
OK... ochłonąłem. Odniosę się do badziewnych plastików - amerykańce tak już to robią. Tu nie ma prestiżu, to ma walić w ryj dźwiękiem i frajdą z jazdy. Nowe Camaro wygląda jeszcze gorzej, Blogo kiedyś punktował niedoróbki w fabrycznie nowym egzemplarzu. Sądząc po zadowoleniu Twojego kolegi, to chyba badziewne wnętrze mu nie przeszkadza. Swego czasu prowadziłem dyskusję na Prentkim, co dostaje się w pakiecie do takiego wozu - historię, tysiące kilometrów rozgrzanego amerykańskiego asfaltu, bezczelny ryk silnika obwieszczający reszcie użytkowników drogi, żeby lepiej spływali na prawy pas... Nie zawaham się stwierdzić, że ten Mustang ma duszę. Właśnie ta, piąta generacja. Niestety im nowsze, tym bardziej uładzone, ugrzecznione, dziwne jakieś. Z tego też powodu podoba mi się bezkompromisowość nowego Challengera. Wielkie nadwozie, potężny silnik, w chooy mocy. Deal with it.
PS. Wspominałem, że zazdroszczę?
A ja jestem człowiekiem o opinii całkowicie odmiennej niż maxx304.
OdpowiedzUsuńKiedy wydaję na coś kupę kasy, coś co ma aspirować do bycia sportowym (o tym za chwilę :> ) to chciałbym żeby wnętrze nie było wykonane z zużytych opon i opakowań po kefirku. Kolega kiedy wybierał swoje pierwsze nowe auto, pomyślał wtedy o Dodge Caliber, ale kiedy w salonie zobaczył środek spasowany gorzej niż duży fiat, szybko się z niego wyleczył. Trochę miał też racji (kiedy kupował swoje C4 w wersji 5d) że głównie jedzie w środku i głównie środek ogląda więc wybrał takie jak mu się podoba w mniej fajnej budzie. Sam jestem raczej po środku. Lubie dobre wykończenie poniżej którego nie zejdę, ale z zewnątrz wóz MUSI się podobać.
Co do rozwiązań technicznych... no ja was proszę :D hamulce są słabe, dobrze że nie było bębnów z tyłu! :D A sztywny most jest po to żeby każdy mógł łatwo palić gumsko "for lans" :) Sam motor i jego wysilenie? Beach please... mam wóz konstrukcyjnie z lat 80 i z 3l mam 220 kucy. I żeby nie było, przejechane ma na bank więcej jak licznikowe ~300 tyś.
A wszystko Ford zaserwował w budzie która pręży muskuły. Mówi jaki to nie jestem sportowy, wielki, zaczepny i agresywny. Mam złe spojrzenie i gigantyczne nadkola. Tylko w parze z tym nic więcej nie idzie. Ameryka w pigułce!
Wiem że wszystko było w salonie, w niskiej cenie. Ale to jest problem. Nie można mieć naprawdę wszystkiego. Tutaj mamy niby sportowe auto które powiększa przyrodzenie właścicielowi 10 razy bardziej niż każde BMW czy Golf bo jest w europie tak duże i tak oczojebne że każdy kto go lubi, w mojej opinii lubi kiedy wszyscy się na niego patrzą! :> Ale GTI i każde betki faktycznie są szybkie i dobrze zbudowane a to....
Bebok, marudzisz :) Napisał Ci Leniwiec - tym się nie ciśnie. A jak już się ciśnie, to nie po to, żeby się ścigać, tylko żeby połykać kilometry. A co do braku wysilenia - to też kolejny znak rozpoznawczy amerykańskich silników. Nie ma co wyciskać każdego konia. Ma być wielkie, ma bulgotać, ma swobodnie przemieszczać budę. Generalnie może i masz rację, ale to, co wypisałeś, dla fanów tego typu aut wielkiego znaczenia nie ma. A co do lepszej budowy GTI i BMW... Za BMW rzadko się oglądam (albo wcale), przejeżdżający Mustang zawsze przyciągnie mój wzrok. A z reguły wcześniej przyciąga słuch swoim pięknym dźwiękiem silnika. I mam w dupie że lansuje się dźwiękiem i wyglądem, a parametry na papierze ma słabe :)
UsuńRozumiem, dlatego prowadzę poprawną politycznie wymianę zdań, bo każdy ma swoje zdanie :)
UsuńDla mnie jest to synonim ameryki! W takim wydaniu udaje że jest sportowy, udaje że jest luksusowy. Nie robi nic tylko zwraca uwagę na siebie niczym duża plastikowa zabawka z odpustu.
Niestety jestem ortodoksem i marudą. Tak jak rodzinne vany typu S-Max nie mogą być sportowe, tak sztywna oś i hamulce z gównolitu nie nadają się do sportowej jazdy czy budy coupe. Spokojnie łykać kilometry też ciężko kiedy dookoła jest dziadowski plastik. Nie oczekuje tabletów. Skóra i dobry plastik to jest już coś fajnego.
Co jeszcze o tym łykaniu kilometrów mogę powiedzieć. Przez ten sztywny most bałbym się nim jeździć jakoś dynamiczniej, czy jechać po banie 160 (oczywiście w Niemczech...) a zimą to już całkiem muszą być cyrki. Czy ktoś jechał takim wozem ze sztywną osią po estakadzie w Katowicach? Jak tak to wie jak auta tańczy na byle nalanym na 0,5cm białym pasie na jezdni.
A wygląd to wygląd, kwestia gustu :) Od nowych beemek, dla przykładu, mam zgagę. No kwestia dźwięku jest niepodważalna, bo jest unikalna. Ale dla mnie to za mało :) i Automat :\
Jest tak, jak pisze maxx304. Owszem, plastiki walą 10-letnią Fiestą, ale gdy jedziesz - po prostu sobie jedziesz, bez napinki - nie przeszkadza to zupełnie, tym bardziej, że są przyzwoicie zmontowane. Do tego w Mustangu czujesz się po prostu FAJNIE. Czujesz, że możesz, ale nie musisz. A ja bardzo lubię to uczucie.
UsuńBebok, nie mam zamiaru Cię przekonywać, bo tak jak mówisz, każdy ma swoje zdanie. Nie zgadzam się jednak ze stwierdzeniem że Mustang to duża plastikowa zabawka z odpustu. Fakt, że może nie jest to auto sportowe w takim sensie, do jakiego przyzwyczailiśmy się w Europie. Bo u nas sport = osiągi, 0,00001s szybciej do setki i tak dalej. Żeby wsiąść do takiego auta jakim jest Mustang, trzeba mieć jaja. Albo nie mieć mózgu. Albo jedno i drugie. Właśnie ze względu na ten sztywny most, na tylny napęd, na (wbrew Twoim osądom) sporo mocy pod maską. Ten samochód jest prosty jak strzał w ryj. I takie ma robić wrażenie. Że tak posłużę się analogią - można do cięcia drewna używać pilarki ręcznej ze zmiennymi prędkościami cięcia, wyłącznikiem bezpieczeństwa w przypadku wyślizgnięcia się z ręki oraz osłoną która przyjmie na siebie połamaną tarczę. A można po prostu analogowo w to drewno pierdolnąć siekierą. Jak się ześlizgnie na nogę - masz problem. Co kto lubi. Ja wolę siekierę :)
UsuńOj, aż Bebok na czuły punkt nacisnął: "Przez ten sztywny most bałbym się nim jeździć jakoś dynamiczniej, czy jechać po banie 160 (oczywiście w Niemczech...) a zimą to już całkiem muszą być cyrki. Czy ktoś jechał takim wozem ze sztywną osią po estakadzie w Katowicach? Jak tak to wie jak auta tańczy na byle nalanym na 0,5cm białym pasie na jezdni."
UsuńLITOŚCI!!! Nie wiem jakie masz doświadczenie jako kierowca, ale po takim czymś można domniemywać że niewielkie. Wiesz, że 3/4 dostawczaków jest napędzanych na sztywną tylna oś? 99% samochodów ciężarowych? I co? wylatują co chwile na każdym zakręcie? Chyba jednak nie...wnioski niech każdy wyciągnie sam.
No i wiem że Demon łatwo osądza ludzi :) wymień mi proszę te 3/4 bo Transit, Trafic i Sprinter na których pracowałem, nie miały sztywnej osi (3 lata jeździłem dostawczakami). Gdyby tak było bałbym się nimi jeździć 140. Za to zimą wygrzebałbym się zawsze tymczasem walczyłem o przyczepność żeby wyciągnąć pod oblodzone podjazdy do świateł 3,5t, 6,5m Spintera.
UsuńCo do szpery w cywilnym wozie. Mam u siebie około 200 koni i w pełni otwarty most. Naprawdę niełatwo jest go "tak o" bez zarzucania, wprowadzić w piękny bok, nawet na rondzie. Nie uważam się za kierowcę spotowego, lubię dynamiczną jazdę. Ale kiedy wsiadłem do kolegi E30 w dieselku, który co by nie mówić, mocy tyle nie miał, dzięki sztywnemu mostowi tracił przyczepność na rondzie już od 2300 obrotów na drugim biegu. Zawsze fajnie i elegancko. I jechałem z nim po w.w. estakadzie i czułem te uskoki dupy.
Pominę fakt jak śmiesznie taki ford musi manewrować na parkingu i jak zjadać opony :)
Przepraszam, ale w życiu jeszcze nie widziałem E30 ze sztywnym mostem z tyłu. Ostatnie BMW, które wedle moich danych miało zależne tylne zawieszenie, to 501/502. A i tego nie jestem pewien.
UsuńA Mustangiem na parkingu manewruje się normalnie. Powiem więcej - jest zwrotniejszy, niż się spodziewałem. Widoczność zaś nie wykracza poza dzisiejszy standard.
To mówimy o szperze czy belce z tyłu w awieszeniu? :)
UsuńCzy wyjdę na dużego imbecyla jak przyznam się że uważałem że wóz ma fabryczną szperę i stąd całe nieporozumienie oraz wiele argumentów? :D Daje się publicznie zbić za ten błąd. Moje niedopatrzenie i głupotę. Ale wszystko inne jest dalej w pełni aktualne :)
UsuńNo to po kolei:
Usuń- nikogo nie osądzam, dziwią mnie takie poglądy u kogoś, kto ma aktywne prawo jazdy.m Sam szkoły samochodowej nie skończyłem (czego żałuję), ale wydaje mnie się, że jakieś pojęcie mam.
- samochody tylnonapędowe zawsze będą bardziej zwrotne niż przednio. Oczywiście są wyjątki, jak np. Transit pre-2000
- sztywna oś to jest taka belka, do której są przykręcone na sztywno OBA koła, jak sama nazwa wskazuje.
- sztywna oś nie wpływa na zużycie opon, pond warunkiem oczywiście albo że jest nienapędzana, albo ma otwarty dyferencjał. Wyjątkiem oczywistym są konstrukcje wózków wieloosiowych - np. naczepy 2-3 osiowe. Jak działa dyferencjał możesz obejrzeć sobie tu:
https://www.youtube.com/watch?v=Cz3-2W0x8kg
- Transit, Trafic, Sprinter MAJĄ z tyłu sztywną oś, z tym, że WSZYSTKIE Sprintery i część Transitów napędową.
Także ten :-)
P.S. jeszcze tylko dodam, że od ponad 20 lat, kupując nowego Sprintera można dokupić fabryczną manualną blokadę dyferencjału.
UsuńKolejny generacja Sprintera, robiona przez Renault ma być tylko przednionapędowa :-)
Mój błąd wynika z kiepskiego stanu zdrowia w czasie pisania tych komentarzy i niedopatrzenia. Przyznaje się że zachowałem się jak imbecyl bo pomyliłem sztywną oś z brakiem dyferencjału i twardo uważałem że wyjechał z fabryczna szperą 100% stąd w tym temacie tyle mojego głupiego gadania :D
UsuńBędę miał o tym notkę u siebie, jak wyszedłem na grzyba przed 30 :P
WooW! Mega zazdroszczę śmignięcia jak i posłuchania pracy silniczka;) Śledzę Twojego bloga z tej strony bardziej motoryzacyjnej i przyznam, iż nigdy bym nie pomyślała spotkać tu Mustanga;) Wielkie zaskoczenie;) Szkoda tylko, że automat:(
OdpowiedzUsuńZazdroszczę przejażdżki, mimo, że to "tylko" V6 z automatem. Też bym się chciał przejechać. Posiadać raczej nie - jak już wydawać kasę na Mustanga to z V8. Wykończenie wnętrza? A kogo to obchodzi? Ma być amerykańsko, to jest amerykańsko. Sztywna oś? W wyścigach na 1/4 mili to tylko zaleta :) Z resztą, w rajdach kiedyś jeździło Suzuki Ignis S1600, które też miało sztywną oś z tyłu i wymiatało :)
OdpowiedzUsuńMustang to klasyka gatunku, nawet jeśli jak napisał poprzednik - "tylko" V6 z automatem. Pięknie wykończony, w amerykańskim stylu, bezpieczny i cały czas robi wrażenie, co na prawdę udaje się niewielu producentom samochodów.
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do grupowego bólu dupy. Tak samo zgadzam się, że fura ma swój styl, i - gdybym posiadał/ujeżdżał - nie przejmowałbym się plastikami, bo te ukształtowane są sensownie.
OdpowiedzUsuńAUTOMAT!!!
Poliftingowy Mustang tej generacji... uh. Cudo. Poprawione wizualnie i technicznie, jest dobre.
OdpowiedzUsuńA teraz postawmy sobie tego powyżej obok najnowszego mustanga. Morze plastiku i 4 cylindry. Płaczę.
W boju pomiędzy Mustangiem i Camaro zawsze stałem tam gdzie stał Chevrolet (ech ten mój fanboizm) co nie znaczy że fordowskiego kuca nie poważam.
OdpowiedzUsuńDobrze że po czwartej generacji odeszli od tamtej alternatywnie estetycznej stylistyki. A co do archaizmów w konstrukcji i materiałów we wnętrzu-taki już jest amerykański rynek. To nie są auta robione na europę która jedyne czego potrzebuje to prestiżowe,sportowe, elektryczne SUVy (vide następca Lancera). To jest samochód który ma śmigać i dawać radość właścicielowi. Prestiż nie wliczony w cenę.
Czyli wygląda na to, że Amerykanie potrzebują tego, o czym my zaraz zapomnimy pod zalewem identycznych SUVów - radości z jazdy :)
UsuńTego Einsteina to trochę niezasłużenie wszyscy mianują ikoną nauki. Tesla – to dopiero był łeb.
OdpowiedzUsuńCzy aby ten Mustang już nie zawiera tej jakże wspaniałej opcji wspomagania dźwięku silnika systemem audio? Bo wiem, że aktualny owszem. To jest dopiero porażka.
Aj tam, niezasłużenie. Acz faktem jest, że Tesla za życia nie został należycie doceniony.
UsuńMustang to bardziej fenomen socjologiczny niż auto z prawdziwego zdarzenia. Nie jedzie, nie wygląda w środku, a zachwyt jest, bo się ludzie naoglądali filmów i czują jakiś niewytłumaczalny "sentyment". A 15l w mieście to nic nadzwyczajnego.
OdpowiedzUsuń