Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ogłoszenia parafialne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ogłoszenia parafialne. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 4 lipca 2019

Długodystans: Skanssen - przedostatni rozdział

Długo nie wrzucałem kolejnej części skanssenowego długodystansu. Konkretnie rok. A rok temu minęły 3 lata odkąd Skanssen pojawił się w moim życiu. Oznacza to, że dziś mija czwarta rocznica. I jest to chyba dobry moment, by oznajmić oficjalnie coś, czego niektórzy mogli się domyślać już od pewnego czasu.

Szukam następcy Skanssena. A to oznacza, że wkrótce on sam będzie szukał nowego domu.

Tudzież garażu.


To były bardzo dobre 4 lata. Nigdy wcześniej nie miałem samochodu, z którym zaprzyjaźniłbym się aż tak mocno. Okazało się, że Volvo 940, mimo bycia konstrukcją mocno wiekową i, jak na dzisiejsze standardy, niemal prymitywną, jeździ niemal dokładnie tak, jak lubię najbardziej, a wszystko to, czego potrzebuję od auta, robi wręcz wyśmienicie. Dlatego też chciałbym, by następcą Skanssena była kolejna 940, oczywiście kombi z Redblockiem pod maską. A jeśli nie uda się takowej znaleźć w moim budżecie - wezmę pod uwagę np. dobry egzemplarz 850. Natomiast zdecydowanie chcę zostać przy Volvo.


Skoro jednak chciałbym zostać przy 940, po co w ogóle zmieniać samochód?

Powody są dwa. Po pierwsze na starość (a w zasadzie wiek średni) robię się nieco wygodnicki a do tego mniej odporny na ekstremalne temperatury. Do tego mam dziecię, które chciałbym zacząć zabierać w nieco dalsze podróże - czasem pociągiem, ale innym razem właśnie samochodem. A podczas długich, letnich podróży niemal podstawowym elementem wyposażenia staje się klimatyzacja, której Skanssen nie ma. Po drugie... nie oszukujmy się - Skanssen przed moją kadencją nie był szczególnie zadbanym sprzętem. I choć starałem się utrzymywać go w przyzwoitym stanie mechanicznym (do czego przykładał fachową rękę Mateusz z naprawavolvo.pl), pewne wieloletnie zaniedbania zaczęły wychodzić na wierzch, uwidaczniając się głównie w stanie blacharki. Żeby nie było - Skanssen może jeszcze komuś posłużyć. Ja jednak stwierdziłem, że pora znaleźć dobry egzemplarz, z którym będę mógł spędzić następne, jak najdłuższe lata.


Są już osoby wstępnie zainteresowane Skanssenem. Jeśli, po znalezieniu następcy, nie sfinalizuję transakcji z którąś z nich - będziecie pierwszymi, którzy się o tym dowiedzą. Nie kryję bowiem, że najbardziej chciałbym, by mój stary, czterokołowy kumpel trafił w znane i zaufane ręce - nawet jeśli będzie to oznaczało, że dostanę za niego mniej.

Tymczasem wracam szukać sprzętu, który będzie godny nazwania go Skanssenem Juniorem.

Oraz to samo, tylko z gadającą gębą. I muzyczką.


sobota, 30 czerwca 2018

Za chwilę dalszy ciąg programu. Być może.

Dobry wieczór.

W tym miejscu miała być relacja z Rajdu Łosia. Niestety, będzie ona musiała zostać odłożona na bliżej nieokreślony termin (co w ogóle stawia pod znakiem zapytania sens tworzenia jej), tak samo, jak inne wpisy zawierające jakiekolwiek sensowne (czyt. robione czymś innym niż tylko telefonem) zdjęcia, o filmidłach nawet nie wspominając. Otóż nie po raz pierwszy przyszło mi zderzyć się że ścianą znaną jako technikalia. Innemi słowy - jedyny funkcjonujący (przynajmniej do wczoraj) komputer w domu zaliczył zgon.

Nie wiadomo niestety, czy da się przywrócić go w miarę szybko do stanu pozwalającego na użytkowanie. Może trwać to dzień lub dwa (jeśli pomogą znajomi magicy), a może też koło miesiąca (jeśli potrzebna będzie większa interwencja). Do tego czasu jakakolwiek bardziej rozbudowana pisania nie będzie niestety możliwa. Nie mam nawet na co zgrać zdjęć czy filmów z aparatu. 

A szkoda, bo Rajd Łosia był całkiem ciekawy, a trasa wiodła po niezwykle malowniczych okolicach. Osiągnięty wynik oczywiście był żałosny, ale sama impreza zdecydowanie warta jest opisania. 



Mam nadzieję, że do najbliższego. 

sobota, 15 lipca 2017

Pięć

O w mordę. Pięć lat.

To już pięć lat od mego przywitania z Wami. Pięć lat od momentu, w którym zaczęła się cała moja pisanina.

To również inna rocznica. Poprzednim razem obiecałem, że na pewno będę pisał jeszcze rok, a "potem się zobaczy". I ten rok mija właśnie dziś.

I co?

I w zasadzie mógłbym skończyć. Minęło 5 lat i - licząc razem z tym - 365 wpisów, co oznacza, że udało mi się osiągnąć średnią jednego wpisu na pięć dni. W tym czasie zyskałem 790 obserwatorów na fejsie. Moje wynurzenia w miarę regularnie czyta też kilkaset osób. Nie oszukujmy się - jak na pięć lat, jest to wynik mniej niż mizerny.

Problem w tym, że cholernie to lubię.

To dzięki mojej pisaninie miałem okazję przetestować całkiem sporą (jak na anonimowego Leona z poczty) liczbę mniej lub bardziej ciekawych aut. To dzięki temu blogu poznałem nader interesujących, niebanalnych ludzi. I to dzięki niemu nie marnują się gigabajty zdjęć strzelanych randomowym gratom.

No to jak? Lecimy dalej?

Owszem, lecimy. Ale... z bonusem.

Otóż pięciolecie to dobra okazja, by wprowadzić pewne zmiany. Pójść, jak to się mawia z upiorem czasu, czy coś w ten deseń. Być bardziej... no, na czasie. Być prawie jak Blogo. Choć od dawna wiadomo, że prawie to wielka różnica.

Lejdis and Dżętelmen, vlog.



Przyznaję bez bicia - jak na razie gotowe jest jeno powyższe intro. Do tego nie jest ono w 100% moim dziełem. Klejąc je przekonałem się boleśnie, że totalnie, absolutnie i dramatycznie nie umiem w edycję. Jakąkolwiek. Dość powiedzieć, że na temat filmowy zużyłem praktycznie całe moje L4 - cztery dni po kilka godzin dziennie. A efekt... Powiem tyle: jeśli ktoś ma gdzieś zajeżdżonego VHS-a z germańskimi pornolami z czasów, gdy faceci nosili wąsy (kobiety zresztą też, tylko w innym rejonie), to jakość wizualna była zbliżona. Minus genitalia. Po czym przyszedł red. Z. Łomnik i z materiału surowego skręcił mi w kwadrans coś, co da się oglądać bez chęci natychmiastowego zwrotu ostatniej wyżery.

Ale muzyczkę zrobiłem sam. Choć oczywiście w kwestii instalowania programu do kręcenia tłustych beatów (beatów, nie Beat) też musiałem wyciągnąć łapę po pomoc.

Vlog - jak na razie - będzie tylko dodatkiem do słowa pisanego, a ze względu na moje mocno ograniczone ramy czasowe nie będzie się pojawiał częściej niż raz na miesiąc (gdyż albowiem zakładam, że średnio tyle właśnie będzie mi zajmowało sklejenie kilkuminutowego materiału, nie mówiąc o samym kręceniu tegoż). Na obecną chwilę mam gotowe materiały na pierwszy filmik. Obiecuję, że będzie przeokrutnie nudny i ci z Was, którzy obejrzą go do końca zrobią to częściowo z powodów masochostycznych, a częściowo z litości. Serdecznie zapraszam.

Na koniec podstawowe pytanie: ile jeszcze? Powiem tak: chcę ten rok zamknąć łączną liczbą 400 wpisów. A potem się zobaczy.

Czyli pewnie nadal będę pisał. Wszak szkoda, by te wszystkie materiały na mixy się zmarnowały.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Długodystans: Madzia - część być może przedostatnia

To kiedyś musiało się stać.

Madzia vel Madzisława jest niniejszym do wzięcia.

Nie będę wchodził w szczegóły - o nich dowiecie się, jeśli Madzię uda się sprzedać za założoną kwotę. Jeżeli nikt nie zaoferuje minimalnych oczekiwanych przeze mnie hałmaczów - zostanie.

Tak więc ten.

Do zanabycia jest niniejszym Mazda 323P, trzydrzwiowy hatchback, rocznik 1997, pochodząca z polskiego salonu (pierwsza rejestracja - sierpień '97). Silnik 1,3 73 KM, przebieg 237 tys. z groszami. Wyposażenie - nie dotyczy. Stan mechaniczny - przyzwoity (nie jest idealna, ale daleko jej od ruiny). Stan blacharski - nie do końca zgodny z obowiązującym kanonem piękna, ale wciąż integralny. Mówiąc prościej - progi i podłoga całe, za to tylne błotniki można określać mianem "superleggera". OC do końcówki września, przegląd do października. Opony całoroczne, co prawda klasy mocno budżetowej (Kingstar), ale praktycznie nowe - kupione i założone jesienią zeszłego roku. Wtedy też zostało zrobionych kilka rzeczy w zawieszeniu, za co zapłaciłem złotych polskich 900. Rozrząd zmieniany ok. 20 tys. km temu.

Co jej dolega?

- latająca sobie radośnie dźwignia zmiany biegów (wybierak jest zużyty, biegi wchodzą normalnie, ale zapewne warto wymienić);
- brak zasilania konsoli środkowej sprawia, że nie działa radio i gniazdo zapalniczki (zapewne jakiś głupi kabelek, ale zwyczajnie nie mam czasu i skilla, by rozebrać deskę rozdzielczą bez strat w ludziach i sprzęcie);
- niedziałające podświetlenie prędkościomierza (a takie ładne było, zielone);
- antena odmawia chowania się w słupek (ponoć stała przypadłość modelu);
- rdza pięknie chrupie tylne błotniki;
- parkingowa przycierka sztuk raz (pacz zdjęcia poniżej).

Czym jest?

- tanim, sympatycznym dupowozem do przemieszczania się od A do B;
- bardzo dobrym autem na początek przygody z motoryzacją dla kogoś, kto chce zaznać "analogowej" motoryzacji;
- zaskakująco praktycznym toczydłem którym da się przewieźć zaskakująco dużo;
- prawdziwą, niespełna osiemnastoletnią Japonką prosto z Hiroszimy (promieniowania nie stwierdzono).

Czym nie jest?

- luksusową limuzyną (nie ma klimy, nie ma elektryki, nie ma nawet wspomagania);
- sportowym bolidem (73 konie wystarczają do sprawnego przemieszczania się, do drag race'ów już nie za bardzo);
- samochodem, po którym płakał Niemiec (pochodzi z polskiego salonu);
- lalką, igłą, jedynymtakimzobaczem, nówką-salonówką.

Ile wołam?

2000 (słownie: dwa tysiące) złotych polskich. Tych obowiązujących od 21 lat, czyli podenominacyjnych. Taką kwotę tworzy np. 20 Jagiełłów lub 10 Zygmuntów (choć tak dużych ilości naraz Zygmuntów chyba nikt jeszcze nie widział). Równie dobre będą też dwójka i trzy zera wpisane w kwotę przelewu. I teraz uwaga: cena jest do rozsądnej negocjacji. Powtarzam - ROZSĄDNEJ. Każda oferta typu DAJE PIŃCET PISZ UMOWE BO NIE MAM CZASU będzie kwitowana patelnią w twarz niedoszłego nabywcy a następnie nadaniem odpowiedniej prędkości w kierunku przeciwnym za pomocą buta.

Czy jest piękna?

O tak. Bardzo.







Czy mam zdjęcia przycierki i miejsc schrupanych?

Proszę uprzejmie:




Czy mogę dorzucić komplet "słoneczek"?

Nie ma problemu - mam wszystkie cztery (aktualnie zamontowane dwa, dzięki temu macie porównanie jak wygląda na gołej feldze i z dekielkami). Ba - dorzucę nawet paczkę trytytek.

Czy mieści się bas?

Oczywiście, nawet kilka.



I nie tylko basy.


APDEJT:

Czy są aktualne foty wnętrza?

No jacha - nawet poodkurzałem trochę.

Ktula dorzucę wyłącznie pod warunkiem otrzymania pełnej kwoty. Chcesz negocjować? Ktul zostaje ze mną.


Fotelik nie jest na sprzedaż. No chyba, że otrzymamy rozsądną ofertę za jego pasażera - wtedy dorzucimy w gratisie.


A można zobaczyć bagażnik bez basów w środku?

Proszszsz.

Słoneczka i trytytki dorzucę chętnemu, klucz, apteczkę i kamizelkę dorzucam bez pytania.

Pisząc "trochę odkurzyłem" mam dokładnie to na myśli. Trochę.

Jaki jest dokładny przebieg na dzieńdziś?

Taki:



Trochę żal - Madzisława była z nami trzy lata i przejechała w tym czasie 30 tysięcy kilometrów. Nigdy nie zawiodła nas w trasie, służyła świetnie, wożąc ludzi (w tym mego syna) i towary (czyli głównie basiwa). Jednak... po prostu przyszedł czas.

Jak coś - wiecie, gdzie mnie znaleźć.

Zachęcam i zapraszam.


wtorek, 3 lutego 2015

Basista się sprzedał

Dobry wieczór się z Państwem.

Minął już miesiąc nowego roku, ja zaś na jego początku obiecałem zmiany. I oto pierwsze z nich.

Po pierwsze, jak już wspominałem, mój tekst o brzydkim słowie na "P" bierze udział w konkursie na tekst roku. Jako, że ocieka zajebistością w ilościach wystarczających, by się w niej kąpać, szczerze zachęcam do wydania złotówki sztuk raz i dwudziestu trzech groszy i zagłosowania na mnie via SMS.

Dlatego - obywatelu, obywatelko, inny elemencie - telefon w dłoń i czyń co następuje:

Zachęcam.

Bardzo.

A teraz sprawa druga.

Niedawno skontaktował się ze mną przemiły człowiek i rzekł: "słuchajcie, towarzyszu Leniwiec, dokooptujcie do strony autoblogi.pl, pozwólcie czasem wyświetlić się jakiejś reklamie, a będziecie mieć wincy hajsu niż Grzejniczek, wincy gratów niż Złomnik i wincy fejmu na Pudelku niż Blogomotive". Popatrzyłem, kto już dołączył, spytałem koleżankę z pracy, która umie w internety i tzw. blogosferę i stwierdziłem, że w sumie to czemu nie. Dlatego też dzięki mej sprzedajności i totalnemu brakowi kręgosłupa moralnego czasem zobaczycie tu jakąś reklamę. Możecie w nią kliknąć. Lub nie. Już od jutra zaś zobaczycie moje nowe, ociekające prestiżem, lajfstajlem i multiinterfejsem logo na Autoblogach. Logo zrobione w GIMP-ie przez Wybrankę ze starannie przeze mnie wyselekcjonowanych elementów. Custom handmade one-of-a-kind.

A wygląda ono tak:


Przypominam: było robione w GIMP-ie.

Ale i tak jest fajne. Choć pewnie i tak nie docelowe.

Tymczasem już niedługo nowe wpisy, w tym kolejne testy (tak, tak), mixy (tak, tak, tak!) oraz dawno niewidziany tu Top Srylion. A może i coś basowego się znajdzie.

Do najbliższego.

wtorek, 10 czerwca 2014

Ogłoszenia parafialne: Henryk raz jeszcze

Dobry wieczór.

Ostatnio w życiu mym zaszły spore zmiany (nie po raz pierwszy zresztą). Nadszedł czas by rozstać się z zespołem, z którym spędziłem 9 lat. Były to dobre lata, jednak w ostatnim czasie nagromadziło się sporo spraw, które finalnie wpłynęły na taką a nie inną moją decyzję. Wiąże się to m. in. z tym, że kawałek sprzętu, który zwiedził ze mną niejedną scenę, nie będzie mi już potrzebny. Nie, absolutnie nie zarzucam aktywnego grania - po prostu nie widzę sensu taszczyć ze sobą tak wielkiej kobyły ani też nie mam jej gdzie trzymać.

A kobyłę ową już kiedyś próbowałem sprzedać. A że nie były to zbyt usilne starania sprzęt został na trochę dłużej.

Szanowne Państwo. Obywatele, Obywatelki, pozostałe elementy. Oto sprzęcior, który dziś Wam oferuję. Król Henryk VIII wśród paczek basowych, czyli SWR Henry the 8x8.


Henryk służył mi dobrze przez ok. trzy lata. Grałem na nim próby i koncerty. W sali prób byłem w stanie zagłuszyć entuzjastycznego bębniarza (i całą resztę zespołu) a na scenie fantastycznie sprawdzał się w roli odsłuchu. Nikt nie narzekał na jego brzmienie - co najwyżej na srogą głośność.

Paczka wyposażona jest w 8 ośmiocalowych głośników i gwizdek. Jej moc to 600W, impedancja - 4 ohmy. Jeden z głośników został wymieniony przez poprzedniego (lub jeszcze poprzedniego) właściciela - na szczęście nie ma to wpływu na brzmienie, które jest potężne, a równocześnie szybkie i selektywne. Tą paką można robić przemeblowania i prowadzić prace wyburzeniowe. Niestety, głośnik okazał się być słabszej jakości od reszty i przydałoby mu się profesjonalne podklejenie membrany. Drugą rzeczą, którą warto by zrobić, jest przyjrzenie się gwizdkowi i jego regulacji, gdyż onże gwizdek zasadniczo milczy. Nie mam pojęcia, co jest źródłem problemu - używałem paki w takim stanie, w jakim jest, i nie narzekałem. Bo i nie ma na co.




Henryk mieszka w twardym kejsie z solidnymi kółkami i oczywiście dorzucam to wszystko szczęśliwemu nabywcy. Kejs jest wręcz pancerny - dzięki niemu paczka bezproblemowo wytrzymywała trudy podróży. Niestety, oznacza to, że jest cholernie ciężki - z tego powodu wysyłka niestety nie wchodzi w grę. Paczka stoi w sali na warszawskim Bródnie - tam możemy się umówić celem ogrania jej i (mam nadzieję) dobicia targu.





Cena, którą niniejszym wołam to 2000zł. Jak za profesjonalną, mocną pakę basową w potężnym kejsie to niedużo - nawet biorąc poprawkę na niedoskonałości. Jednak BIORĘ POD UWAGĘ TAKŻE ZAMIANĘ na mniejszą, tańszą paczkę, najlepiej 2x10 (z Twoją dopłatą). Od paczki na zamianę oczekiwałbym szybkiego, selektywnego brzmienia. Nie chcę Ashdowna MAG ani Warwicków, zupełnie mi nie leży mi ich charakterystyka. Co do innych - zawsze możemy pogadać.

Czym go wozić:

Jako, że to wielka i ciężka paka, do małego samochodu raczej nie wejdzie. Najlepszy transportem dla niej jest zespołowy bus. Kombi też będzie nie od rzeczy. Jednak większość kompaktowych hatchbacków też powinna ją przyjąć - ja np. przewiozłem ją dwukrotnie Chaimkiem, czyli Citroenem ZX. I było dobrze. 

Zainteresowanyś? Napiszcz komentarz lub maila: jarekjurek@gmail.com. Odpowiem, dogadamy się. Na pewno.

A warto.

APDEJT 24.06.2015:

CENA WYNOSI 1500 ZŁ! PRZYBYWAJCIE! NABYWAJCIE!

sobota, 17 sierpnia 2013

Ogłoszenia parafialne: Meow, kitten alert vol. 2, 3 & 4

To musiało kiedyś nastąpić.

Moja rodzina jest w posiadaniu sympatycznej, cichej działeczki położonej w malowniczym zakątku pow. garwolińskiego. Jako, że sam za bardzo na urlop nie mogę liczyć gdyż albowiem wyrwałem się już w tym roku na kilka dni a i jeszcze we wrześniu czeka mnie troszkę nieobecności (czemu zresztą poświęcę wkrótce osobny wpis), obecnie rezyduje tam chwilowo pobłogosławiona zwolnieniem Wybranka wraz z jej bliską rodzinką w ilości sztuk dwóch. Zażywają sobie słońca, spokoju i grilla, ja zaś dołączam do nich w weekendy, korzystając z ciągle niestrudzonego całokształtu Madzi i nawijając na jej kółka kolejne kilometry tam i nazad. Tak czy owak - wcześniej siedziała tam Czcigodna Staruszka, która zaraportowała, iż działkę nawiedza ruda kotka o wysokim skillu interpersonalym. Skill ów objawia się tym, że koteczka jest przytulna, towarzyska, łagodna, rozmruczana... i potrafi poprosić o żarełko. Bardzo potrafi. Dlatego też jadąc w zeszłym miesiącu na ok. tygodniowy wywczas antycypowaliśmy jej przybycie z drżeniem tego i owego. Koteczka w rzeczy samej objawiła się - jednak jako, że przywieźliśmy ze sobą nasze trzy kochane futra, nie została za długo, spotkawszy się ze znaczącym spojrzeniem Hejki, nieformalnej przywódczyni stada.

Nic to - na pewno pojawi się następnym razem, pomyśleliśmy zawijając mandżur w kierunku miasta stołecznego i licząc na spotkanie w sierpniu.

No i pojawiła się. I to z bonusem...

Skrótowo - jest tak: kilkaset metrów od nas znajduje się działka, którą jakaś para zdaje się zamieszkiwać na dziko. Tam też do niedawna rezydowała koteczka, dzieląc przestrzeń z dwojgiem osobników, których głównym zajęciem jest darcie się na siebie nawzajem, oraz z dwoma psami trzymanymi na łańcuchach w trybie ciągłym. Najpierw, korzystając z tego, że nasze kocięctwa zostały w domu (gdzie opiekuję się nimi pon.-pt.), zaczęła przychodzić sama...


...i celem zdobycia pożywienia prezentowała to, o czym mówiła Czcigodna:

Tak, to jest kota, która prosi o jedzenie. SERIO.
Czegoś takiego jak żyję nie widziałem. Oczywiście ruda otrzymywała od razu dobrutki, które akurat trzymaliśmy w rękach, zaś w uprzednio wystawionych przez Czcigodną na zewnątrz miseczkach zagościło kocie żarełko i woda. I tak przychodziła codziennie, również po moim powrocie do domu, aż w piątkowy wieczór przyprowadziła dwójkę dodatkowych jamochłonów...


...i cała trójka już została.

Wiem, że to niewiele czasu - całość tak naprawdę nastąpiła w nocy z wczoraj na dziś - ale to, że kotka przeprowadza swoje dziecięta w nowe miejsce, o czymś raczej świadczy.

Dlatego też wszyscy obecni zgodzili się co do jednego: towarzystwo nie powinno raczej wracać tam, skąd przybyło, gdyż raczej nie jest im tam zbyt dobrze. Tu mają żarełko i głaszczącą rękę (ruda mamusia jest niesamowitym pieszczochem - kociaki jeszcze są zbyt małe, by przykładać do tego wagę, wolą towarzystwo mamy, ale nie uciekają przed człowiekiem). I tego im właśnie potrzeba.

Problem w tym, że z Wybranką mamy już trzy futrzaki...

Stąd apel: jeśli ktoś jest w stanie przygarnąć choćby tymczasowo CAŁĄ TRÓJKĘ, byłoby genialnie. Kocurki (tak, to na 99% chłopaczki) orientacyjnie mają ok. 6 tygodni, zdarza im się jeszcze skorzystać z cyca, dlatego jeszcze przez min. 3 tygodnie nie należy ich oddzielać od mamy. Później raczej spokojnie będzie można znaleźć każdemu inne lokum, acz wiadomo, że najlepiej będą się czuć razem. Kociaki są wesołe, urocze, pocieszne, rozmiękczające obserwatora, doprowadzając go do stanu wydającej kretyńskie odgłosy kałuży zachwytu - jak to małe kotki. Zdają się być zdrowe, tak, jak ich rodzicielka - urocza, spokojna, łagodna, inteligentna (mam prawo przypuszczać, że idiotka nie robiłaby stójki z łapką prosząc o żarcie), na oko nieco ponad roczna koteczka. Cała trójka nie wydaje się mieć problemów z innymi zwierzakami (co prawda nasze koty, gdy tam były, wypłoszyły rudą, ale żadne z towarzystwa nie miało problemów z królem, który kicał sobie spokojnie wśród traw, ponadto na działce, z której zwiały, są psy). I są piękne. Spójrzcie tylko...







Przygarnijcie kocią rodzinkę. Warto...

niedziela, 24 marca 2013

Bezczelna autopromocja: NARESZCIE

Po trzech latach (!) od pierwszego wejścia do studia.
Po niezliczonych przepychankach, poszukiwaniach wydawcy i rozczarowaniach.
Po przedłużającym się w nieskończoność, coraz bardziej męczącym oczekiwaniu...

W końcu jest.

Debiutancki krążek zespołu NIGHT RIDER - "Widzę Czuję Jestem".

Wydawnictwo MDM (to samo, którego nakładem ukazała się wcześniej płyta Night Rider Symphony), nr 0105.

Siódma (jeśli liczyć jedno koncertowe DVD to ósma, a jeżeli brać uwagę jedynie dostępne w "oficjalnym" obiegu wydawnictwa audio - szósta) płyta, w której tworzeniu brałem udział... i chyba najbardziej wyczekana.

Mam płytkę od wczoraj - w oficjalnym obiegu pojawi się jutro (czyli poniedziałek, 25.03.2013). Jest piękna. I piękne są na niej dźwięki. Troszkę więcej oficjalnych informacji w danym temacie pojawi się na dniach na naszej stronie. Zresztą już pewien czas temu narodził się klip promujący płytę - można obejrzeć go w moim pierwszym wpisie oraz na blogu mej Wybranki. Wkrótce ogłoszę jakiś mały, idiotyczny konkursik, w którym będzie można wygrać egzemplarzyk - jeśli ktoś lubi porządne rockowe granie z progresywnymi naleciałościami to zapraszam.

Najpierw jednak - na dniach - mała relacyjka ze śmignięcia zaprzyjaźnionym Peugeotem 406. Wszakże dawno niczym nie jeździłem...

Stej tjund.

sobota, 17 listopada 2012

Ogłoszenia parafialne: PIĘKNE, PRESTIŻOWE PACZKI DLA KONESERA!

Szalom.

Bywa tak, że basista opiera swój budżet na konkretnych wykonach, po czym okazuje się, że - jak to zazwyczaj bywa - dupa jest blada, jednego wykonu nie będzie a na drugi został zatrudniony ktoś inny, kto nie musi "normalnie" pracować i może pozwolić sobie na próby w dni powszednie przed południem. W związku z tym, stając w obliczu widma głodu, bezdomności i - co najgorsze - odłączenia internetów, basista musi wyzbyć się nieco sprzętu. Takoż i się wyzbywa.

Do zanabycia są niniejszym:

1. DMNF 1x15



Wyrób Obywatela podpisującego się jako Demanufacture, który w swym rodzinnym Lublinie robił przez pewien czas dobre paczki basowe. Niestety przestał - a szkoda.
 
Używałem jej na chałturkach i pomniejszych graniach, a nawet na jednym większym (podczas opisywanego już przeze mnie eventu w Łomży). Dała radę bez problemu.


Moc - bodajże 300 lub 400W (nie pamiętam, przepraszam - napędzałem ją 600-watowym Carvinem, którego nigdy nie rozkręcałem bardziej niż na 1/3, było bardzo dobrze), impedancja - 8 ohmów.

Jak sama (nieoficjalna - Demanu chyba nie zatytułował tego modelu oficjalnie) nazwa wskazuje, paczka jest wyposażona w jeden piętnastocalowy głośnik. Zielonego pojęcia nie mam, jaki, przykro mi. Ważne, że gada bardzo przyzwoicie. Do tego jest gwizdek - nie podłączony (z tego, co mówił Bratekr, czyli jej poprzedni właściciel, wystarczy go podpiąć, na co jednak nigdy nie miałem czasu). Z tyłu znajdują się dwa wejścia - jackowe i speakon (podpięty jest tylko jack, ale działają oba - sprawdzałem).

Paczka mimo nie podpiętego gwizdka gada bardzo fajnie - ciepło i "okrągło". Górki jest raczej niewiele, ale mimo to paka nie muli. Zagrałem na niej kilka niewielkich koncertów - sprawdziła się wyśmienicie. Dodatkowym plusem jest łatwość transportu: waga paczki jest rozsądna, rozmiar - niewielki (z łatwością wchodzi do niedużego samochodu) a taszczenie ułatwione dzięki kółkom, które sam zamontowałem.

Wady - też są. Konkretnie jedna: jakość wykończenia. Maskownica jest badziewna, obicie nierówno przycięte (widać na zdjęciu) zaś tylna klapka z wejściami i regulacją gwizdka wciśnięta a nie przykręcona. Samo pokrętło jest tak zamontowane, że lata (jako, że nie podpiąłem gwizdka, nie było potrzebne, więc zamocowałem je szarą taśmą). Jednak w obliczu bardzo sensownego brzmienia, praktyczności i ceny, o której poniżej, myślę, że te niedoskonałości są do zaakceptowania. Mi nie przeszkadzały - paczka dobrze pełniła swoją funkcję.

DMNFa kupiłem za 400zł i tyle chciałbym za niego dostać (zwiększyłem nieco wartość paki dodając kółka). Jestem otwarty na negocjacje, ale w granicach rozsądku (propozycje typu "biere za 200" będą kwitowane opętańczym rechotem).

Czym go wozić:

To mała, poręczna paczucha, więc spokojnie wejdzie na tylne siedzenie do Punto, Polo, Lanosa czy 206. Jeśli masz Nexię - wrzucisz nawet do bagażnika. Ja ją woziłem Madzią, czyli Mazdą 323, i (raz) Zuzią, czyli Suzuki SX4 - nie było problemów.
UWAGA: ze względu na to, że jestem pracującym człowiekiem i w domu bywam tylko wieczorami, raczej nie chce mi się bawić w wysyłkę. W razie zdecydowania na zakup i złożenia sensownej propozycji możemy się na to dogadać, ale przyznaję, że niechętnie. Mogę za to dowieźć paczkę w granicach Warszawy.

 2. SWR Henry the 8x8
 
To już jest konkretny sprzęt. Profesjonalny i prestiżowy niczym Pasek W Tedeiku. Henryk służył mi dobrze przez ok. półtora roku. Grałem na nim próby i koncerty z moim głównym zespołem. Wyposażony jest 8 ośmiocalowych głośników i gwizdek. Jego moc to 600W, impedancja - 4 ohmy.

Jeden z głośników został wymieniony przez poprzedniego właściciela - na szczęście nie ma to wpływu na brzmienie, które jest potężne, a równocześnie szybkie i selektywne. Tą paką można robić przemeblowania i prowadzić prace wyburzeniowe.

Henryk mieszka w twardym kejsie z solidnymi kółkami i oczywiście dorzucam to wszystko szczęśliwemu nabywcy. Niestety, oznacza to, że jest cholernie ciężki - z tego powodu wysyłka niestety nie wchodzi w grę. Paczka stoi na warszawskim Bródnie - tam możemy się umówić celem ogrania jej i (mam nadzieję) dobicia targu.

Cena, którą niniejszym wołam to 2200zł. Jednak BIORĘ POD UWAGĘ TAKŻE ZAMIANĘ na mniejszą, tańszą paczkę, najlepiej 4x10 (z Twoją dopłatą) - w sumie, takie rozwiązanie nawet bym preferował. Od paczki na zamianę oczekiwałbym szybkiego, selektywnego brzmienia. Nie chcę Ashdowna MAG, zupełnie mi nie leży jego charakterystyka. Co do innych - zawsze możemy pogadać.

Czym go wozić:

Jako, że to wielka i ciężka paka, do małego samochodu raczej nie wejdzie. Najlepszy transportem dla niej jest zespołowy bus. Kombi też będzie nie od rzeczy. Jednak do niektórych hatchbacków da się ją wbrew pozorom załadować - ja np. przewiozłem ją dwukrotnie Chaimkiem, czyli Citroenem ZX. I było dobrze.

* * *

I to wszystko, co oferuję. Zainteresowanyś?  Pisz komentarz lub maila: jarekjurek@gmail.com - odpiszę, dogadamy się.

* * *

Jutro wpis z nowej serii. Mięsny jak karkówka, którą robię dziś na obiad. Stej tjund!

czwartek, 1 listopada 2012

Zmarło się


Siedzi muzyk i rozmyśla:
Mozart nie żyje... Chopin nie żyje... Hendrix nie żyje... Pastorius nie żyje... Zappa nie żyje... Mercury nie żyje... A i ja coś się słabo czuję...

Z okazji Dnia Nieboszczyka dokonały żywota trzy artefakty (a w zasadzie sześć): akumulator, świece (cztery) i monitor od komputera stacjonarnego. Co prawda udało się zdobyć monitor zastępczy (bardzo dobry, swoją drogą) i na własny możemy z Wybranką odkładać w swoim tempie (czyli ok. 72 grosze miesięcznie), ale z akumulatorem i świecami nie jest już tak łatwo, przez co Madzia stoi i marznie, a ja celem dostania się ze sprzętem na miejsce wykonu muszę korzystać z uprzejmości kolegów... Nieutulony w żalu wystawiam niniejszym kapelusz celem zbiórki niezbędnych walorów finansowych. Mogę nawet coś zagrać na basie - jeśli chcecie, żebym przestał, wrzućcie pieniążek.

Tymczasem udało mi się odkryć kilka zawieruszonych w meandrach ewolucji próbek moich basów, które radośnie wrzuciłem na SoundClouda i uzupełniłem nimi wpisy dotyczące danych instrumentów. Jak na razie wgrałem próbki Alembica i Jazza - na Malinka i Yamahę przyjdzie czas. W swoim czasie.

Poza akumulatorem i świecami przyszło mi pożegnać jeszcze jeden aspekt mego dotychczasowego żywota - jednak tym razem z nieskrywaną radością. Otóż wczoraj, czyli w środę 31.10.2012, o godzinie 16, po raz ostatni wyłączyłem system automatycznego wybierania numerów (tzw. "predictive"), zdjąłem słuchawki z głowy, wstałem i wyszedłem. W związku z powyższym ogłaszam wszem i wobec: zrobię wszystko, co w mojej mocy, by już nigdy, przenigdy nie wrócić na słuchawkę. To najbardziej niewdzięczna, kretyńska, bezsensowna praca, jaką miałem nieprzyjemność się parać. Do tego skandalicznie nisko płatna, nie wspominając już o nieakceptowalnych warunkach zatrudnienia. Dlatego też, mimo, że ostatni projekt, na którym pracowałem, był całkiem znośny (przede wszystkim nie była to chamska sprzedażówka), zakraczę niczym kruk Edgara Allana Poe: NEVERMORE! KRRRAAA!!!

Przede mną coś dużo ciekawszego, w sympatycznej atmosferze i na dużo lepszych warunkach. Niby dla kogoś, ale jednak na własny rachunek. Tak - zakładam działalność gospodarczą. Firma BassDriver wyraża gotowość do świadczenia usług różnorakich. No, w każdym razie gdy tylko dostanę regon...

Tymczasem wracam do czczenia Dnia Denata za pomocą arii oskrzelowej.

Do najbliższego.



środa, 12 września 2012

Ogłoszenia parafialne: meow, kitten alert!

Wczoraj nagle, ni z gruchy ni z pietruchy, pojawiło się u nas nowe Zwierzę.

Znajomy mej Wybranki wracał z północnych rubieży naszego pięknego kraju i przejeżdżając przez jakąś podolsztyńską miejscowość odczuł potrzebę zatrzymania się na - zdawałoby się - opustoszałym przystanku PKS. Wysiadłszy z samochodu usłyszał odgłos, który zdecydowanie brzmiał jak "miau". Jak się okazało, zaiste było to "miau", zaś werbalizowane było wewnątrz pozostawionego na przystanku pudła... Pudło zaś zawierało Zwierzę. Zwierzę marki Kot. Rozmiar XXS.

Znajomy pochwycił zawartość pudła, załadował do samochodu i pognał w kierunku stołecznym. Jako, że w międzyczasie do owej zawartości zapałał, powziął postanowienie pozostawienia jej w charakterze domownika. Niestety, jego pies - również znajda - miał inne zdanie na ten temat...

W ten oto sposób maleństwo trafiło do nas.




Następnego dnia kociak został zabrany do weta na przegląd, gdzie okazał się być koteczką. Poza tym przegląd i standardowa obsługa, czyli rozrząd... yyy, znaczy odrobaczenie i przeczyszczenie uszek. Ogólnie sprawna, w dobrym stanie, dopuszczona do ruchu. Przy czym ruch zazwyczaj ogranicza się do siedzenia na Wybrance, spania na Wybrance, okazjonalnego siedzenia na mnie i polowania na moje palce u stóp. Ogólnie jest przesłodka, Wybranka jest zakochana (z wzajemnością), ale...

Właśnie. Ale.

Mamy już dwie dorosłe koty. Raczej nie zapałały miłością do malutkiej, szczególnie starsza, która na nią fuka i buczy. Malutka zresztą nie pozostaje dłużna (choć ostatnie godziny są już dużo spokojniejsze). Młodsza i bardziej puchata była skłonna się zaprzyjaźnić, ale... maleńka najeżyła się, fukła, bukła, i teoretycznie dorosła kota oddaliła się w trybie natychmiastowym, prezentując zdumiewającą odwagę i instynkt łowcy. Do tego jest jeszcze król, który co prawda przejawia sobą swój wrodzony mamwdupizm i ogólne wyluzowanie, ale jego królewski tryb poruszania się (patataj patataj patataj) mógłby poważnie zestresować maleństwo (do tej pory nieco stresuje panie koty, a cała trójka mieszka ze sobą od marca), więc póki co nie opuszcza króloklatki, którego to stanu rzeczy nie można przedłużać w nieskończoność. Dodajmy do tego moją alergię, która jakoś tam stolerowała trzy futrzaki ale przy czwartym ewidentnie zaczyna protestować... I staje się jasne, że kociątko raczej nie może z nami zostać na dłużej.

W związku spożywczym ogłaszam co następuje: do przygarnięcia jest urocza, przylepna koteczka. Rok produkcji 2012, prawdopodobnie lipiec. Stan bardzo dobry, po przeglądzie. Kolor "krowa". W niedrogiej opcji można dokupić transporterek, który pokochała i w którym lubi parkować celem zwinięcia się w kłębuszek do snu. Dla konesera, jedyna taka w Polsce... czyli po prostu w dobre, kochające ręce, i najlepiej do takiego domu, gdzie będziemy mogli czasem zaglądać celem zobaczenia, co u niej.

A, i można ją wozić. Drogę spod Olsztyna do Warszawy pokonała w niezidentyfikowanym dostawczaku zaś do nas została przywieziona Peugeotem 106 i nie protestowała, więc podejrzewam, że raczej nie będzie miała nic przeciwko wyprawom motoryzacyjnym. Nie sprawdziłem jeszcze tylko, czy można grać jej na basie...