sobota, 25 sierpnia 2012

Eventualnie

W życiu każdego jeżdżącego basisty zdarzają się dni, gdy nie ma próby ani sztuki do zagrania, a i jechać nie bardzo jest gdzie. Można wtedy chwycić instrument i poćwiczyć sobie nieco (polecam "Hit Me With Your Rhythm Stick" Iana Dury'ego - Norman Watt-Roy niszczy), można pokrzepić zwoje mózgowe i przeczyścić styki na synapsach literaturą, co też ostatnimi czasy czynię w ilościach hurtowych, można komentować słitaśne focie na fejsie, można prowadzić ożywioną dyskusję z butelką ulubionego specyfiku, siedzieć i gapić się w ścianę, kiwając się tam i nazad oraz śliniąc się dyskretnie (Co oznaczają dwie równe strużki śliny cieknące z kącików ust perkusisty? Scena jest równa.) albo pochwycić Połowicę i przerzuciwszy ją sobie przez ramię zanieść w kierunku barłogu celem dokonania czynów. Opcji jest wiele, acz większość z nich wymaga odpowiednich warunków tudzież możliwości - szczególnie ostatnia (potrzebny jest do tego barłóg spełniający wymagania prywatności, Połowica oraz jej przyzwolenie, najlepiej aktywne). Poza tym czasem nosi nas gdzieś na zewnątrz, a na walkę z kuflem w hałaśliwym lokalu nie zawsze jest ochota...

Na szczęście co pewien czas - przynajmniej w większych miastach - odbywają się imprezy o tematyce motoryzacyjnej, które ucieszą każdego zainteresowanego sprawami czterech kółek basistę (i nie tylko). Warto zatem, gdy tylko poczujemy zbliżającą się kulawym krokiem falę nudy, zajrzeć w internety i sprawdzić - jak to określił Adolf H. - jakie eventy się kręcą.

Sam byłem w tym roku na czterech, z czego na jednym niejako służbowo...

1. Classic and Custom Saturday Night Cruise

Raz na pewien czas zbierają się w Warszawie miłośnicy klasycznej (przynajmniej w miarę) amerykańskiej motoryzacji, fryzur na brylantynę, tatuaży oraz rockabilly i sieją zamęt na stołecznych ulicach basowym bulgotem potężnych "fałósemek". Impreza jest cykliczna, odbywa się kilka razy do roku i zazwyczaj polega na zebraniu się w jednym miejscu, kolektywnym zabłyśnięciu stylówą, a następnie wspólnym przemieszczeniu się w inne miejsce - przeważnie w okolice takiej czy innej klimatycznej knajpy. Tam uczestnicy raczą się złocistym napojem (przynajmniej ci, którzy nie prowadzą lub planują zostać do rana), słuchają muzyki z odpowiedniej tematycznie epoki oraz szerokości geograficznej i generalnie bawią się dobrze.

W tym roku wybrałem się na jedną z tych imprez po raz pierwszy (była to końcówka maja) i zaobserwowałem znaczną ilość pięknie ukształtowanej amerykańskiej blachy:

(w tym przedstawiciela mej ukochanej generacji Buicka Riviery)



Poza silną reprezentacją zaoceanicznych fur pojawiają się również Garbusy, zazwyczaj smakowicie upiększone (lub równie pięknie zardzewiałe, czyli tzw. rat-rody)...




...oraz przedstawiciele nieodżałowanej FSO, zazwyczaj również po mniejszym lub większym tuningu:



Pojawiło się też kilka innych europejskich konstrukcji - głównie Fordy (kilka Taunusów i jedno Capri).

Wybierałem się też na lipcowe wydanie Saturday Night Cruise - niestety, wrodzony mamwdupizm i lenistwo przeważyły... Na szczęście evencik odbędzie się również we wrześniu - mam w planach pojawić się z aparatem (o ile obowiązki muzyczne nie staną mi w poprzek) i zdać relację.

2. Autonostalgia

W naszym pięknym kraju jest spora grupa dziwolągów (w tym i ja) lubujących się w starszej motoryzacji ze wszystkich stron świata. Niektórzy z nich są szczęśliwcami dysponującymi warunkami (głównie finansowymi) pozwalającymi na czynną realizację tejże pasji. Niestety, do tej drugiej grupy nijak nie mogę się zaliczyć - na szczęście jednak ci w bardziej satysfakcjonującej monetarnie sytuacji (podejrzewam, że nie są basistami) lubią trochę poszpanować i zbierają się tłumnie na corocznej imprezie, odbywającej się każdego czerwca w pokaźnej hali umiejscowionej w mieście stołecznym na styku Wawra i Rembertowa. Impreza pełni funkcję wystawy, w pewnym sensie targów, oraz źródła obfitego ślinotoku dla wszystkich tych, którzy nie są obojętni na walory estetyczne kilkudziesięcioletniej blachy.

Wystawionych egzemplarzy była znaczna ilość, jednak me serce, oczy i lędźwia najmocniej wyrywały się do poniższych okazów:

Wielbię te stare Saaby, szczególnie z fordowskim V4

Saabina z dwusuwem i kurołapami - poproszę, z rocznym zapasem mixolu

Mojem skromnem zdaniem najpiękniejszy Jaguar ever

Jechaliśmy raz takim z mą Wybranką... Matko Bosko kochano, jak ja go chcę, kocham DS-y miłością opentańczą

Jeździłbym nią na próby - wtedy niechby były i codziennie

Red alert, red alert, cuteness overload

Tatraplan, woziłbym nim najrzadsze modele Jolany

6.9 - najwłaściwsza pojemność silnika

Zatęskniłem za NFS: Porsche Unleashed

Dwusuw, rama, bezbłędna stylówa - poproszę w kombiaku, cały sprzęt wejdzie!

Ogólnie rzecz biorąc, ilość tzw. eye candy była zacna. Gdybym jednak mógł wybrać któreś z wystawionych cudeniek, ale tylko jedno - w zasadzie nie zastanawiałbym się długo. DS. Może zresztą kiedyś opowiem tu krótką historyjkę o tym, jak Wybrance i mnie udało się raz załapać na przejażdżkę takowym, co tylko utrwaliło mą miłość do tego modelu...

W przyszłym roku też się wybieram na Autonostalgię. Warto.

3. Rajd po Ursynowie im. Stefana Karwowskiego

Jak już chyba niegdyś wspominałem, mam swój ulubiony blog motoryzacyjny - znany i lubiany Złomnik. Obywatel prowadzący onego bloga, człowiek znany jako Notlauf, ma słabość do samochodów dziwnych, raczej rzadkich, czasem idiotycznych a przede wszystkim niebanalnych. I, rzecz jasna, starszawych. Onże Notlauf, na co dzień członek zespołu redakcyjnego jednego z najpoczytniejszych polskich periodyków motoryzacyjnych, zorganizował pod koniec czerwca rajd po warszawskim Ursynowie. Rzecz jasna, nie byłby Notlaufem, gdyby poza zaliczeniem jak największej ilości punktów kontrolnych i prawidłowymi odpowiedziami na podchwytliwe pytania, nie premiował uczestników za stawiennictwo jak najbardziej złomnikowymi wehikułami... Co prawda przybyłem jedynie na start (uczestnictwo w całości rajdu było niemożliwe ze względu na wykon, który uskuteczniałem tego samego dnia z jednym z mych składów), ale i tak było wiele radości - prawie tyle, co po zjedzeniu minstreli sir Robina. Czym ludzie tam nie poprzyjeżdżali...

Vauxhall Viva, CHCĘ

Citroen BX, BARDZO CHCĘ - ale w kombiaczu

Jeden z najładniejszych Garbusów 1303, jakie widziałem

Woziłbym nim sprzęt całego zespołu... tylko sam zespół już by nie wszedł

Dziadek miał 601, tyle, że sedana - od niego zaczęła się moja miłość do motoryzacji

Na Srygława i Twaroga, pożądam!!!

Był też na Saturday Night Cruise

Kto ostatnio widział Zastavę?

A kto KIEDYKOLWIEK widział Yugo Cabrio???

Biały kruk... a w zasadzie srebrny

Woziłbym nim cały swój sprzęt, DO WANT

Stary Crown, jeszcze na ramie... kocham samochody na ramie

Gdyby większości nie zżarła rdza, prawie wszystkie (te, które nie zginęły w wypadkach) jeździłyby do dziś

626 coupe - jeszcze tylnonapędowa - plus felgi z RX-7... Mniam

Sam Notlauf pojawił się w swej eksperymentalnej hodowli rdzy...

Ja zaś za walor finansowy w wysokości 3 złotych polskich zanabyłem stylową naklejkę. +5 do szacunku ludzi ulicy.

Czy impreza była udana - nie mogę się autorytatywnie wypowiedzieć (a szkoda, bo lubię), gdyż nie dane mi było uczestniczyć w całokształcie... Jednakowoż bawiłem się przednio. Obiecałem sobie również, że będę uczestniczył we wszelkich złomnikowych eventach - niestety, musiałem tę obietnicę złamać, gdyż równo tydzień temu, gdy odbywał się zlot gwiaździsty Złomnika, byłem zmuszony udać się z jednym z mych zespołów na wschód, gdzie graliśmy na tej oto imprezie...

4. Night Power

Jest na wschodzie miasto Łomża.
Gdy na wschód się dalej zdąża,
Las wyrasta na bezkresie,
Ciemny wąwóz jest w tym lesie (...)

My jednak, nie mając czego szukać w lesie czy w wąwozie (chyba, że lis Witalis wyasygnowałby stosowną kwotę za wykon), zatrzymaliśmy się w Łomży, aby tam udźwiękowić motoryzacyjny event o równie szumnej co pretensjonalnej nazwie Night Power.

Same założenia imprezy były całkiem sensowne - zamiast nielegalnych wyścigów ulicznych promował legalne (również uliczne), odbywane pod patronatem tego i owego, a także bezpieczeństwo ruchu drogowego na co dzień i od święta. Jak można było się spodziewać, nazjeżdżało się tam sporo wysokoobrotowego żelastwa, ociekającego momentem obrotowym i wyposażonego w licznie zgromadzone, groźnie prychające konie mechaniczne. Wśród tuningowanych Golfów II i BMW 3 "Łomża Stajl" można było wyłowić kilka nader sympatycznych jeździdeł:

Najprawdziwsza maszynka do prowadzenia; miała znaczek Lotusa, ale stawiam kulę sierści króla Euzebiusza, że to Caterham; oj, śmignąłbym

964 Turbo

911 Turbo policyjna, czyli 997

1000 KM

1600 KM - ciekawe, czy umie skręcać...

Nie kryję, lubię rudzielce, a Corvetty w szczególności

Szybcy i wściekli Łomża edyszyn
Jednak król (nie chodzi tu o relaksującego się aktualnie w klatce Euzebiusza), dobitnie przypominający o tym, gdzie jesteśmy, mógł być tylko jeden. Ladies and Gentlemen, I give you...


Po ochłonięciu, koniecznym po wrażeniach dostarczonych przez widok jednej z maszyn rolniczych Jędrusia, oraz po dość sprawnym rozstawieniu się na scenie i próbie dźwięku, pozostało nam czekać na moment wyjścia na scenę. Spędziliśmy następne 4 godziny siedząc w busie, łażąc wokół niego, paląc papierosy i słuchając następujących występów:
- trio beatboxerów wyznających zasadę "nierówno za to nieczysto" - jednym z nich był sześciolatek specjalizujący się w dźwiękach przypominających wielokrotnie przejeżdżanego psa oraz sodomizowaną fokę (przed naszym koncertem mieli ok. 6 wejść);
- żeńskie trio taneczne asynchronicznie potrząsające znaczną nadwagą w rytm ścieżki dźwiękowej brzmiącej następująco: "gimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimme gimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmegimmeGIMMEGIMMEGIMMEEE!!!" (panie miały chyba 3 wejścia);
- podstawówkowo-gimnazjalny żeński zespół wokalny wykonujący stare i naprawdę dobre szlagiery ("Brzydcy", "Czas nas uczy pogody" itd.) wykazując przy tym całkiem przyzwoity talent skutecznie przytłumiony przez zupełny brak zaangażowania;
- zespół niewątpliwie zdolnych tancerzy break dance, który jednakowoż zupełnie mnie nie kręcił (nie mój repertuar, ponadto taniec w dowolnej formie nigdy do mnie nie przemawiał).
Zasada była prosta: im bardziej dramatycznie zły występ, tym więcej wejść na scenę. Dlatego, gdy przyszła pora na nas, byliśmy już wykończeni. Może z tego między innymi powodu nasz koncert sam oceniam słabo - grało się ciężko a publika nie reagowała (choć to drugie może dlatego, że nie uprawiamy hip-hopu ani disco-polo, które zapewne spotkałyby się w Łomży z dużo cieplejszym przyjęciem). Podejrzewam, że gdybyśmy grali w którymś z pozostałych trzech miast, w których organizowany był Night Power (Płock, gdzie grałem dwukrotnie i było świetnie, Gdynia, gdzie grałem - o ile pamiętam - raz i było bardzo fajnie, i Olsztyn, gdzie chyba jeszcze nie grałem ale chętnie bym zagrał), sprawa mogłaby wyglądać inaczej...

Podsumowując - gdybym wiedział, jakim kosztem zdobędę 200zł, które otrzymałem w ramach wynagrodzenia za tę torturę (i gdyby moja aktualna sytuacja finansowa była nieco lepsza od obywatela dowolnie wybranego dworca), chyba zostałbym w Warszawie i pojechałbym na zlot Złomnika. Jakoś jestem dziwnie spokojny, że bawiłbym się przednio.

Tym optymistycznym akcentem kończę. Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz