Choć trudno w to uwierzyć, byłem kiedyś dzieckiem. Najpierw zupełnie maciupkim, potem takim, jak Młodzież teraz, potem poszedłem do przedszkola, następnie do szkoły. I, jak wielu spośród moich ówczesnych kolegów, pasjonowałem się motoryzacją. Z tym było troszkę słabiej, gdyż moi rodzice nie byli jakoś szczególnie sytuowani - ot, zwykła peerelowska rodzinka, która przemieszcza się głównie zbiorkomem. Oczywiście nie byłem od przedmiotów mych marzeń oderwany zupełnie - dziadkowie ze strony mamy mieli Trabanta, dziadek w Gdańsku miał najpierw Malucha a następnie Ładę, zaś mieszkająca w Krakowie babcia woziła się Kaszlakiem, z którego, wyjechawszy do Ju Es Ej, przesiadła się na Pontiaca Le Mans. Najpierw starego, potem tego robionego przez Daewoo na bazie Kadetta. Kaszlak zaś przypadł w udziale nam.
Radości było co niemiara, tym bardziej, że żółty Maluch, rocznik bodajże 1983 (a może 1984?), okazał się wyjątkowo udanym, niezawodnym egzemplarzem. Jednak wiadomo, że człowieka ciągle pcha gdzieś w górę i Maluszek przestał wystarczać. Zresztą i tak ojciec rozbił go furmankę. W końcu jego miejsce zajął szary Polonez "akwarium" (fatalny, ciągle się psuł), następnie drugi, czerwony, o rok starszy (ten z kolei był bardzo dobry), aż w końcu, niedługo po zmianach ustrojowych, co moi rodzice wykorzystali na założenie firmy, ojciec zajechał pod dom czteroletnim VW Passatem B2 kombi. Czerwony, 1.6 benzyna (na gaźniku i z ręcznym ssaniem), opcja "zero czegokolwiek". Ale i tak był wspaniały.
I dlatego gdy będąc w pracy odebrałem telefon od kolegi, który spytał, czy chcę bujnąć się Bedwójką, bo jest akurat w okolicy, zalała mnie fala entuzjazmu zmieszanego z sentymentem. Jednakże, jako, że cała rzecz zadziała się niejako z zaskoczki, nie miałem przy sobie aparatu. Na szczęście telefon był naładowan.
I dlatego gdy będąc w pracy odebrałem telefon od kolegi, który spytał, czy chcę bujnąć się Bedwójką, bo jest akurat w okolicy, zalała mnie fala entuzjazmu zmieszanego z sentymentem. Jednakże, jako, że cała rzecz zadziała się niejako z zaskoczki, nie miałem przy sobie aparatu. Na szczęście telefon był naładowan.
Egzemplarz był piękny. Wiśniowy lakier nie był porysowany ani wypłowiałe, plastiki były całe i na miejscu, znikąd nie wyglądała rdza. Widać, że kolejni właściciele dbali o Paska przez koło 30 lat jego żywota (w dowodzie co prawda widniał rocznik 1981, ale ewidentnie była to wersja po liftingu przeprowadzonym w 1985 roku).
Również wnętrze prezentowało się wyśmienicie jak na samochód w tak słusznym wieku.
Ciemnobrązowa deska rozdzielcza (czemu teraz nie oferują takiej kolorystyki?), choć wykonana z twardego tworzywa, prawie nie nosiła śladów zużycia. Tak samo kierownica, czy identyczna jak w egzemplarzu z mego dzieciństwa jasna tapicerka. Jedynie gałka dźwigni zmiany biegów została najprawdopodobniej wymieniona - zresztą na dobraną kolorystycznie. Wszystko było czyste, zadbane i wyśmienitym stanie. Widać też było, że była to wyższa wersja wyposażenia, niż CL, z mych wspomnień. Poza radiem (nie wiem, czy fabrycznym - nie przyjrzałem się) był tu najważniejszy chyba dla każdego sprzętotargacza element, którego - o ile pamiętam - brakowało w "moim" egzemplarzu: dzielone oparcie kanapy.
Jako, że przejażdżka była zupełnie niespodziewana, poza lustrzanką nie miałem ze sobą też basu do przeprowadzenia najważniejszego z testów. Jednak to, że sztywny futerał wejdzie w poprzek do bagażnika Passata B2 Variant, jest więcej niż pewne. Kufer jest szeroki, pozostałe wymiary też robią przyzwoite wrażenie. Do tego oparcie składa się całkowicie na płasko - jak w Volvie. Jedyną wadą są tu nadkola dość głęboko wnikające do wnętrza, lecz nawet mimo tego bagażnik starego Passata zasługuje na spore pochwały.
Niestety, w przyrodzie ani nic nie ginie, ani nie przychodzi za darmo - spora wygoda na przednich fotelach oraz przepastny bagażnik w połączeniu z niewielkim rozstawem osi okupione są niewielką ilością miejsca na tylnej kanapie, na którą dodatkowo trzeba się dostawać przez bardzo krótkie drzwi. Nie jest to może powód do płaczu, jednak w tej kwestii sędziwy VW nie zachwyca.
Na szczęście to, jak jeździ prapradziadek aktualnego obiektu westchnień miłośników biesiady, wąsów i sąsiedzkiej zawiści, można zapisać już po stronie plusów. Nawet jeżeli i w tej kwestii znajdziemy pewne niedoskonałości.
Pozycja za kierownicą jest... specyficzna. Nie, nie jest zła - trzeba się jednak nieco do niej przyzwyczaić. Fotele są wygodne, lecz zakres ich regulacji w pionie nie jest zbyt duży. Do tego kierownica nie jest regulowana w jakiejkolwiek płaszczyźnie. Na skutek tego, mimo maksymalnego obniżenia fotela, pokaźne koło kierownicy niemalże smyrało mnie po udach. Da się z tym żyć, jednak osobnikowi wyposażonemu w dupsko o rozmiarach pokaźniejszych od mojego może być już dość ciasno. Na szczęście ergonomia i komfort pozostałych elementów sterowania nie daje już powodów do narzekań. Pedały są dobrze umiejscowione, nie trzeba przysuwać się nienaturalnie blisko kierownicy by ich dosięgnąć, ani też podkurczać nóg jednocześnie trzymając kierownicę niemal wyprostowanymi rękami. Kierownica, mimo braku wspomagania, pracuje zaskakująco lekko - nieco wysiłku wymaga jedynie manewrowanie przy prędkościach bliskich zeru i, oczywiście, na postoju (ludziom utrzymującym, że nigdy się tego nie robi, należałoby kazać wyjechać z równoległego miejsca postojowego spomiędzy dwóch samochodów, które zostawiły po 10-15 cm z obu stron na manewry). W samych superlatywach można wypowiadać się o widoczności - duża powierzchnia przeszklona i relatywnie cienkie słupki sprawiają, że kierowca z łatwością może zorientować się co dzieje się wokół samochodu. Samo skręcanie przebiega dość specyficznie - ze względu na bardzo długi przedni zwis (któremu B2 zawdzięcza przydomki "Mrówkojad" i "Szczupak") przypomina nieco jazdę autobusem: punkt zwrotu znajduje się daleko za mocno "płużącą" przy zmianie kierunku przednią krawędzią pojazdu.
Przód zaś jest tak długi, gdyż przed przednią osią wisi umieszczony wzdłużnie rzędowy silnik.
W przypadku tego egzemplarza był to wesoło klekoczący, swawolnie wibrujący, 70-konny turbodiesel o pojemności 1,6 litra. Tak - były kiedyś czasy, gdy z turbodoładowanego klekota poniżej 2 litrów wyciskało się tego rzędu moce. Samochody były wtedy jednak sporo lżejsze, niż teraz, dzięki czemu Passat B2 z mocniejszym sadzomiotaczem pod maską odpycha się całkiem sprawnie. Oczywiście nie jest to mistrz sprintu, jednak pozwala na uczestnictwo w dość nerwowym warszawskim ruchu na równych zasadach. Niestety ze względu na króciutką przejażdżkę nie miałem okazji sprawdzić, jak 30-letnie auto sprawdza się na trasie szybkiego ruchu, ale mogę przypuszczać, że pozwoliłoby na bezproblemowe utrzymanie rozsądnej prędkości podróżnej, dzięki której nie będziemy wyprzedzani przez ciężarówki.
Krótkie śmignięcie wystarczyło natomiast by sprawdzić charakterystykę prostego zawieszenia z MacPhersonami z przodu i belką skrętną z tyłu. Jak to zazwyczaj bywa w niemieckich konstrukcjach (poza Mercedesem), jest ono dość sztywne, ale nieprzesadnie - nierówny asfalt czy przeprawa nierównym klepiskiem na którym powstał półdziki parking nie powodują wypadania plomb ani przestawiania organów wewnętrznych. Nie ma tu niebiańskiego, bujającego komfortu hydropneumatyki ani dostojnego kołysania kojarzonego z trójramienną gwiazdą, ale absolutnie nie jest źle.
Ot, kawał przyzwoitego samochodu.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
B2 to ostatnia "oldskulowa" generacja VW Passata z szybami mocowanymi za pomocą uszczelek, krótkim rozstawem osi i brakiem wspomagania czy choćby regulacji kierownicy w większości wersji. Mimo tego udowadnia, jak niewiele tak naprawdę zmieniły się samochody na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Współczesne auta są dużo lepiej wyposażone, mocniejsze i z pewnością, w przypadku srogiego przydzwonienia, bezpieczniejsze, jednak prowadzą się praktycznie tak samo, jak ich poprzednicy sprzed 30 czy więcej lat. Każdy średnio ogarnięty kierowca, który umie hamować bez ABS-u, przejechać łuk bez ESP i nie urwie sobie łapki na parkingu kręcąc kierownicą bez wspomagania, poradzi sobie tu bez najmniejszego problemu. Dodatkowo można tu znaleźć cechy, o które coraz trudniej wśród nowoczesnych konstrukcji: doskonałą widoczność czy szeroki bagażnik do którego bez problemu wrzucimy bas w futerale bez konieczności składania oparcia.
I tak, przyznaję: Passat potrafi być fajny. Ten jest. Czy wolałbym go od Volvo? Na pewno nie. Ale absolutnie nie miałbym oporów by jeździć takim na co dzień.
Plusy:
- duży, szeroki bagażnik
- świetna widoczność
- wygodne fotele
- solidne wnętrze
- prosta, trwała, łatwa w naprawach mechanika
- mało miejsca na tylnej kanapie i wąskie tylne drzwi
- brak możliwości regulacji kolumny kierownicy (jest nieco za nisko i smyra uda)
- jednak lepiej mieć wspomaganie niż go nie mieć
- bardzo trudno o tak zadbany egzemplarz
Stary Passat Variant (tak się nazywa kombi w volkswagenowskiej nomenklaturze) to bardzo dobry wybór dla kogoś, kto chce bezproblemowo wozić swe basiwa samochodem zasługującym już na miano klasyka (choć może nieco niedocenionego), który przy tym nie sprawi zbyt wielu kosztownych problemów. Do jego szerokiego bagażnika będzie pasował równie dobrze Cort GB75, Squier Jazz Bass VM, Sire Macus Miller V7, jak i Sandberg California TT lub VS. Z tym, że ten ostatni podwoi wartość samochodu - ale takie mamy priorytety, nieprawdaż?
Co do prędkości podróżnych - ten konkretny egzemplarz przelotową 115km/h mógłby trzymać aż do wysuszenia zbiornika. Pognany przez około 10km z prędkością nieco ponad 150km/h (chyba wszystko, co potrafi) dość mocno przybrał na temperaturze chłodziwa, więc to już raczej nie dla niego.
OdpowiedzUsuńCo do zaś sprzętotargactwa, to w tym konkretnym egzemplarzu (choć bardzo być może, że to przypadłość ogólna tego modelu) trzeba uważać na ciężar: ładunek około 350-400 kg równomiernie rozłożony na całej dostępnej po złożeniu tylnej kanapy powierzchni spowodował taki przysiad zadu, że autem praktycznie nie dało się jechać. I nie, zawieszenie przy jeździe bez tak dużego ciężaru nie zdradza oznak zamęczenia.
A tak, o tym mi mówiłeś. Nie wspomniałem o tym jednak, gdyż 2-3 basy i piec to nadal wciąż mniej niż nawet 100 kg. Nawet po dorzuceniu bębnów zostanie zapas. Oczywiście inaczej będzie wyglądała sprawa, jeśli do auta wsiądzie czterech rosłych chłopa i jeszcze zachce im się zapełnić bagażnik.
UsuńRobi wrażenie.
OdpowiedzUsuńZamiast podwajającej wartość samochodu Californi osobiście bym władował budżetowego Sandberga Electrę.
Jeździłbym, tym bardziej że większość posiadanych przeze mnie do tej pory samochodów nie miało wspomagania. Dostawczaki też.
Jako właściciel 34-letniej Santany od dwóch lat, mogę powiedzieć że ta auta są nie do zarżnięcia. Nieważne w jakiej wersji nadwoziowej. Wrzuciłem w ten samochód więcej kasy niż jest wart jak mniemam (kosztował mnie 3 900 złotych), ale nawet bez wkładu finansowego by się jakoś koluśkał. Inna sprawa, że uszczelki czy listwy, to temat tak trudny jak dostępność części do aut z USA za komuny o dziwo, lecz eksploatacyjne i mechaniczne normalnie są dostępne w sklepach.
OdpowiedzUsuńA to standard chyba. Większość rzeczy do Skanssena mogę zanabyć w rozsądnych cenach i bez większych problemów, ale np. uszczelka szyberdachu kosztuje 400 zł. CZTERY STÓWY. Dziękuję, wytrzymam ze swoją omszałą.
UsuńMi się uszczelki w drzwiach podwinęły ze starości, plastikowe nasadki spękały. Jak będzie temperatura powyżej 18 stopni, to podkleję butaprenem.
UsuńJa podobnież mam pewien sentyment do Paska B2 Variant.
OdpowiedzUsuńMój wujaszek (starszawy już Pan, w wieku mojej babci) z Nowego Targu ma takiego sąsiada, Pana Mariana. Pan Marian jest przyjacielem rodziny, więc zawsze gdzieś tam był kiedy jeździłem z babcią w góry na ferie zimowe jako dziecko. Odkąd pamiętam, Pan Marian zawsze jeździł budyniowym Passatem B2 Variant z silnikiem wysokoprężnym. Auto było bardzo mocno zużyte, o ile dobrze pamiętam miało przejechane ok. 700 tys. kilometrów. Nie wiem jakie były dalsze losy tego auta, pewnie już dawno temu poszło na żyletki (ostatni raz odwiedzałem wujka ponad 10 lat temu). Pan Marian jeździł nim na oleju rzepakowym z Biedry, na 4 klamki drzwi działała jedna (kierowcy), pasek klinowy piszczał non stop, ale fajne to było żelazo. Jeździł nim nawet kilka razy w trasę Nowy Targ - Jastrzębia góra, samochód zawsze dzielnie to znosił. Stare VW są strasznie siermiężne (Golf II to dla mnie okropne auto do jazdy, prowadziłem, nie polecam), ale trzeba przyznać, że zarżnąć je ciężko, nawet zgnić nie tak łatwo.
Basisto, zobacz jakie czary, przeglądałem twój starszy wpis o jaktajmerach:
OdpowiedzUsuńhttp://bass-driver.blogspot.com/search?updated-max=2015-04-12T08:00:00%2B02:00&max-results=10&start=65&by-date=false
pozycja nr 14
i teraz zobaczcie, co jest na otomoto:
http://otomoto.pl/oferta/lancia-ypsilon-y-1-2-benzyna-przebieg-27ooo-org-folia-na-progach-unikat-ID6yjdo1.html#f1bba716cf
mialem kiedys jette1 1.6D bez turbiny, tez z przebiegiem kolo 700tys, dalej jezdzila, ale ponizej zera juz zapalac nie chciala
OdpowiedzUsuńooo, ja to poznal bym chetnie historie Kadetto-LeBarona i ten nexii - czy Nexie tez sie jej udalo kupic w automacie? :) czy to ten niebieski z ktoregos tam mixu? wogole ktos sie od niego odezwal? bo do mnie to nikt :( ciekawe czy jeszcze stoi... bo caly czas chetnie bym go kupil w celu "zLeBaronienia" mojego Kadetta ;)
Mój kolega, co prawda dawno nie widziany, jeszcze kilka lat temu ujeżdżał takiego Passata, tylko Syncro. Nawet nie wiem czy nie z takim samym silnikiem, też czerwony tylko troszkę jaśniejszy. Miał go ponad 20 lat, a może dalej nim jeździ po Warszawie.
OdpowiedzUsuńProszę o kontakt, jeśli kiedyś będzie na sprzedaż.
OdpowiedzUsuńPonoć jest. Spytam.
Usuń