czwartek, 26 stycznia 2017

Basista kontra Qltura: tlenek żelaza

Powszechnie obowiązująca opinia o aj kju basistów nie należy do szczególnie przychylnych. Wedle tejże opinii od perkusistów odróżnia nas jedynie to, że na imprezie przynajmniej odsuwamy naczynia na bok zanim nasikamy do zlewu. Niestety nie umiem się ustosunkować do tej kwestii, gdyż raczej nie chadzam na imprezy.

Acz dzięki temu nie muszę odsuwać naczyń.

W oparciu o takie dane trudno przypuszczać, że statystyczny basista czyta cokolwiek poza napisem na główce instrumentu innego basisty (sprawdzić, czy nie obrzyn). Oczywiście zdarzają się wyjątki - tacy Guy Pratt czy Tony Levin nawet popełnili własne memuary - jednak, jeśli wierzyć tzw. wieści gminnej, basista lekturę ogranicza do obrazka na okładce.

No chyba, że książka składa się głównie z obrazków.


Pod koniec zeszłego roku Tymon Grabowski (który po wejściu w internety przeistacza się w red. Z. Łomnika) połączył siły z Pawłem Maciejcem, młodym, bardzo zdolnym fotografem z południa Polski, w internetach znanym lepiej jako Ulvraith. Efektem tej współpracy jest dzieło o rzadkiej tematyce i niebanalnej estetyce: "Żelazo".

"Żelazo" jest pięknie wydanym albumem fotograficznym, traktującym o... no, o żelazie. A konkretnie jego tlenku, będącym nieruchomą pozostałością po niegdyś lśniących pomnikach mobilności: samochodach. Auta złowione przez obiektyw Pawła Maciejca są w większości wypadków wspomnieniami czegoś, co kiedyś było spełnieniem marzeń kolejnych właścicieli, niejednokrotnie kupionymi za oszczędności całego niemal życia. Teraz, porzucone, wrośnięte po osie, zapadające się pod własnym ciężarem, bezradnie pozwalają skonsumować się przez otaczającą naturę. Inne znikają pod coraz grubszą kołdrą z kurzu, pozostawione w szopach i stodołach, w bezterminowym zawieszeniu znanym powszechnie jako "będę go robił". Przez "normalnego" człowieka uznawane zazwyczaj za ohydne śmieci, w ujęciu Maciejca zyskują zaskakujące, niebanalne piękno.

Jako, że jest to jednak - bądź co bądź - książka, są tu również literki.


Komentarze autorstwa Tymona Grabowskiego oraz wstęp napisany przez Pawła Maciejca traktują o tym, co przedstawiają zdjęcia: porzuconych na pastwę losu i żywiołów samochodach oraz o motywach, którymi kierowali się ich właściciele po raz ostatni zamykając drzwi swych pojazdów. Często było to zwykłe odkładanie koniecznych napraw na bliżej nieokreślone później, które rozciągnęło się w efekcie na dziesięciolecia, czasem śmierć właściciela, a czasem... zapomnienie.

W zapomnienie też odejdą za pewien czas same wrosty, wywiezione na złom celem zwolnienia miejsca pod nową inwestycję deweloperską lub rozkradzione przez zbieraczy złomu. Tym bardziej warto zapoznać się z "Żelazem", które pozostałościom po niegdyś wspaniałych, wymarzonych, drogocennych pojazdach nadaje nieśmiertelność.

Pierwsza edycja "Żelaza" rozeszła się błyskawicznie, zaś egzemplarz z numerem 001, wystawiony na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, osiągnął cenę ponad 1000 zł. I choć tysiaka bym nie wyskrobał, nie żałuję ani grosza z 45 zł, które kosztował "zwykły" egzemplarz. Ponumerowany i odręcznie podpisany przez obu autorów album jest według mnie wart więcej.

Tym bardziej, że znalazłem się w pierwszej dwudziestce nabywców.

PRESTIGE
Druk "Żelaza" ma ponoć zostać wznowiony - co prawda tym razem w miękkiej okładce, ale nie zmienia to estetycznej i artystycznej wartości albumu.

Tak - polecam czworokopytnie. Po prostu warto. Bardzo.

niedziela, 22 stycznia 2017

Wypad z Mesy

Był sobie zespół.




W zasadzie nadal jest, ale niestety już niedługo czas przeszły będzie jak najbardziej na miejscu.

Tak - Wyciągnięci z Mesy, zespół, w którym grałem przez ostatnie 11 i pół roku (lub nieco ponad 10, jeśli odliczymy przerwę konieczną na przygotowania do występu Night Rider Symphony w Chicagówku), mówi dobranoc.

Zanim to jednak nastąpi, zagramy jeszcze raz. 

Ale o tem potem.

Zacznijmy od krótkiego rysu wspominkowo-historycznego.

Wyciągnięci powstali jesienią 2000 roku. W sumie rzadko chyba zdarza się, by zespół powstał specjalnie po to, by zagrać w Radomiu, ale tak właśnie stało się w tym przypadku. W sumie był to chyba jakiś omen, na stałe wskazujący WZM odpowiednie miejsce w szeregu. Tak czy inaczej - Zibi z Błażejem, Panem Panem, Bławkiem, Anią i Dorotą zebrali się po to, by ruszyć do rozbrzmiewającego zazwyczaj swojskimi dźwiękami wszelakich Akcentów i innych Boysów miasta pań pobierających bez krępacji napoje bąbelkowe. Później... później zaczęły się rotacje składowe, które zakończyły się zawieszeniem działalności na początku 2005 roku. Stan ten jednak nie trwał za długo, gdyż na jesieni tegoż roku powstało zupełnie nowe wcielenie WZM. Takie, które miało przetrwać nieco dłużej.

Zibi, Bławek, Tonic i jakiś pacjent
Próby zaczęły się we wrześniu 2005 a już w listopadzie Wyciągnięci jęli w miarę regularnie koncertować. Rok zakończył się pierwszym zagranym przeze mnie (i to, prawdaż, zarobkowo) Sylwestrem.

Jeszcze bez prawka, jeszcze z Mayonesem, ale już wesoło chałturzący
Po pewnym czasie Wyciągnięci stali się dla mnie głównym (a momentami jedynym) źródłem zarobków, który to stan trwał przez około 2 lat. Zibi w tym czasie przesiadł się ze Skody Rapid (tej fajnej, nie aktualnie produkowanej depresji) do Renault 19 (tak, wtedy jeszcze był to apgrejd, a Rapida można było wytargać śmiesznie tanio) a następnie do Audi 100 C4 Avant, ja zaś dzielnie robiłem prawko a na scenie pojawiałem się z kolejnymi basiwami.

Aria

Nexus, którego pozbycia się długo żałowałem


Malinek

MexiJazzik

GeddyJazzik

Yamaszka

Ibek bez zbędnych progów

Swoją drogą - to właśnie na scenie z WZM zapoznawałem się bliżej z walorami bojowymi Alembiców (z początku nie swoich).




Mijały miesiące i lata. Koncertowaliśmy regularnie, co też przynosiło regularny pieniądz, jednak... powiedziałem pa pa. Był to czas, gdy szykując się do koncertu w chicagowskim Harris Theater mieliśmy z Night Rider Symphony nawet 4 próby w tygodniu. Po prostu trzeba było coś odpuścić.

Moje miejsce zajął Jasiek - z wykształcenia flecista, co nie przeszkodziło mu w bardzo sprawnym radzeniu sobie z basem, gitarą i mikrofonem. Stan ten utrzymał się przez pewien czas, do momentu, gdy raz czy drugi zagrałem gościnnie z chłopakami, a Jasiek zamiast basu chwytał za flet lub gitarę. Jak się szybko okazało, taka rozszerzona, 5-osobowa formuła podobała się ludziom jeszcze bardziej.

Nam zresztą też.

W nowym, powiększonym składzie grało się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej.



Niestety, stan ten nie trwał wiecznie. Jasiek, zmęczony brakiem rozwoju w WZM oraz coraz intensywniej udzielający się w innych zespołach, pożegnał się z nami.

Wróciliśmy do kwartetu.


W tym lokalu nie wolno znieważać Miłościwie nam Panujących - czci się Jarosława Zbawcę Narodu i Błogosławionego Antoniego Smoleńskiego


Choć osłabieni (gdyż powrót do bazowego, czteroosobowego składu był osłabieniem w stosunku do kwintetu), nie poddawaliśmy się. Wciąż snuliśmy plany (z których, rzecz jasna, nic nie wychodziło) i, rzecz jasna, graliśmy. Oprócz stałych już terminów lokalnych zdarzały się również sztuki wyjazdowe, na które trzeba było jakoś dotrzeć. Tutaj w ostatnich miesiącach szczególnie przydawał się Skanssen.


Acz przed zrobieniem tylnego zawiasu bywało ciężko.


Niestety, wyjazdowych wykonów było coraz mniej, aż w końcu pozostały jedynie regularne, rutynowe, lokalne grania raz-dwa razy w miesiącu w tych samych miejscach. w tych samych miejscach. Do głosu zaczęło też dochodzić zmęczenie materiału oraz najzwyczajniejsza w świecie stagnacja.

W końcu po jednej ze sztuk Zibi zebrał nas i ogłosił to, czego w zasadzie się spodziewałem.

Tak więc tak. Wyciągnięci kończą działalność. Zostało jeszcze kilka zobowiązań - dwa wesela, jakaś charytatywka - ale stałego, regularnego koncertowania już nie będzie.

W sumie... szkoda. To były dobre lata. Jasne - nie wszystko było idealne: zdarzały się kłótnie, bywały mniej udane grania, a o nagranej i wydanej własnym sumptem płytce nawet nie chcę się wypowiadać, bo to obciach klasy dramat. Jednak... było dobrze. Zdobyłem doświadczenie, zarobiłem parę groszy robiąc to, co lubię, nauczyłem się śpiewać (no, trochę), a przede wszystkim poznałem fantastycznych ludzi, których mogę z czystym sercem nazwać przyjaciółmi.

Zanim przejdę do tego, z czym wiąże się pożegnanie z Wyciągniętymi, posłuchajcie przez chwilę. Lub kilka.

Tak, zdarzało nam się grać smęty. Ale przynajmniej były ładne:


Jednak większość repertuaru była raczej skoczna, w tym chyba najbardziej znane przez publikę nasze własne dzieło:


Dominowały jednak - rzecz jasna - tzw. pieśni masowego rażenia, czyli materiał znany już skądinąd:


Specjalnością Wyciągniętych były szczególnie przeróbki. Zdarzały się takie, w których z oryginału zostawał jedynie sam tekst. A i on był momentami zmodyfikowany:


Mimo wszystko - najfajniej jest grać własne rzeczy:


To wszystko (oraz sporo innych numerów - w tym takie, gdzie to ja przejmuję władzę nad mikrofonem) będziecie mogli usłyszeć już za niecały tydzień.

Tak - Wyciągnięci opuszczają Mesę z hukiem.


Już w najbliższą sobotę o 20:00 w warszawskim Gnieździe Piratów Wyciągnięci Z Mesy zagrają swój ostatni oficjalny koncert. Będzie grubo. Będzie srogo.

Będzie pięknie.

Przybywajcie.

piątek, 13 stycznia 2017

Długodystans: kolejne kilometry Skanssena

W końcu - z tradycyjnym już w zasadzie poślizgiem - przyszła zima.

Właśnie. Z poślizgiem.

To właśnie dzięki Skanssenowi już druga zima z rzędu nie jest dla mnie torturą. Może nadal nie jestem zachwycony, ale kombinacja (naród nadwozi uniwersalnych?) tylnego napędu, braku elektronicznych kagańców i śliskiego podłoża nie pozostawia jakichkolwiek wątpliwości.

Mam 8 lat.

Zanim jednak nastała zima, Skanssen przejechał sporo kilometrów.


Wyjazdy wakacyjne z pełnym ekwipunkiem, podróże z bagażnikiem napchanym po brzegi sprzętem - latem dla Skanssena była to niemalże codzienność. Za dnia można było podjechać z gratami pod scenę...


...a po skończonym wykonie złożyć oparcie i pościelić sobie w bagażniku.


Tak - plan wykorzystania Skanssena jako mobilnej sypialni został zrealizowany. Niestety, moje przypuszczenia, że będę mógł wyciągnąć się z tyłu na całą długość, okazały się jednak błędne - człowiek o wzroście nieco poniżej 180 cm owszem, może umościć sobie w bagażniku 940 legowisko, nie będzie ono jednak tak obszerne, jak mogłoby się wydawać. 

Na szczęście choć człek średniego wzrostu mieści się w skandynawskim kufrze na styk, to już np. rower da się doń upchnąć bez problemu.


Wielkich problemów przestrzennych nie nastręczają też... przeprowadzki, których w minionym roku Skanssen uskutecznił kilka. W przynajmniej jednym przypadku nie trzeba było nawet kłaść oparcia.


Lato w końcu jednak minęło, ustąpiwszy miejsca jesieni. Mniej więcej w tym samym czasie w moim życiu nastąpiło sporo dość drastycznych zmian (o czym już zresztą wspominałem). Na szczęście Skanssen nadal dzielnie woził mój nieco otyły zad - zarówno służbowo, jak i rekreacyjnie - spalając przy tym zupełnie nieprzyzwoite ilości paliwa.


Na przełomie jesieni i zimy, jak to zazwyczaj bywa, wypada zmienić ogumienie na dostosowane do panujących warunków. I tu, niestety, nastąpił pewien problem.

Mniej więcej na przełomie wiosny i lata, mając chwilowo odrobinę większy finans, postanowiłem poczynić kilka zakupów. Pierwszym z nich były nowe letnie Fuldy. Idąc jednak za ciosem stwierdziłem, że warto również zainwestować w zimówki - bądź co bądź dotychczasowy komplet (a w zasadzie po dwie opony z dwóch różnych zestawów) nie należy już do najmłodszych, a jego właściwości pozostawiają nieco do życzenia.

Po krótkim researchu ofertowo-cenowym kupiłem przez internet komplet opon zimowych Sava. Cena była fajna, ale nie na tyle, by włączył mi się alarm. Problemem jest jednak to, że zakupu dokonałem na stronie sklepu o szumnej nazwie Polski Hurt Opon. nie przeczytawszy uprzednio opinii o tym sklepie. Gdybym zerknął choć na pięć pierwszych z brzegu, uciekłbym z wrzaskiem. Oczywiście było to debilnym błędem z mojej strony, jednak nie upoważnia to firmy, od której chciałem kupić opony, do oszustwa. Bo właśnie tym się skończyło.

Efekt - opon nie mam do dziś (termin realizacji wynosił 28 dni), pieniędzy też nie. Firma, której włożyłem do łapki moją kasę, czyli 3 AT Polska Sebastian Krupa, nie kwapi się z jakąkolwiek odpowiedzią na moje wiadomości. Oczywiście odstąpiłem już od umowy. Mam też gotowe przedsądowe wezwanie do zapłaty.

Pozostaje pytanie: co mogę zrobić dalej? 501,40 zł to niby nie fortuna, ale można za to przeżyć nawet ze 2 tygodnie, nie mówiąc już o dołożeniu jeszcze ze stówy i kupieniu innego kompletu, od uczciwego sprzedawcy.

Nawet jeśli nie macie pomysłu na to, jak mogę dalej działać w tym temacie, udostępniajcie gdzie się da i pamiętajcie: kupowanie na stronie Polskiego Hurtu Opon czy, jak świadczą komentarze w internecie, na innych stronach należących do 3 AT Sebastian Krupa to proszenie się o kłopoty.

Na pocieszenie został mi gustowny komplet oryginalnych kołpaczków, również kupiony mniej więcej w tamtym czasie.


Jednak oczywiście i tu nie mogło pójść dobrze.

Przy okazji wymiany kół na stalówki obute w zimowe gumiaki trzeba było owe koła wyważyć. Na prawym tylnym kole odważnik znalazł się dokładnie w miejscu, gdzie trafia również zaczep dekielka, który przy próbie instalacji stwierdził, że nie życzy sobie takiego traktowania i pękł.

A to podobno dzisiaj jest piątek trzynastego.


Nie był to ostatni wokółskansseniczny kłopot minionego roku.

W drodze na start drugiej edycji Pogoni za Gratem silnik zaczął parskać, przestał reagować na gaz i w końcu zamilkł. Po zaholowaniu do warsztatu okazało się, że winny był... zużyty do spodu akumulator. Silnik, wbrew moim wcześniejszym obawom, pozostaje sprawny. I nie wygląda na to, by stan ten miał ulec zmianie.

Wszak to Redblock.


A opony? No cóż - stare, zużyte zimówki sprawiają, że koniecznością staje się ostrożna, płynna jazda, zwłaszcza z Młodzieżem na pokładzie. A że czasem można, delikatnie operując prawą stopą, wesoło zamerdać ogonkiem?

Przypominam - mam przecież 8 lat.



środa, 4 stycznia 2017

Fabrykant w krainie filozofów i kryzysu, czyli Noworoczny Mix Gościnny

Dziędobry się z Szanownym Państwem w Nowym Roku. Stary zostawiliśmy na szczęście za sobą - pora zatem z nadzieją rozpocząć 2017. A czym lepej rozpocząć rok, jak nie mixem?

Tym razem jednak, zgodnie z hucznymi zapowiedziami, będzie to mix szczególny - nie dość, że zagramaniczny, nie dość, że opatrzony smakowitym wstępem, to jeszcze gościnny. Autorem zdjęć (a także opisu eskapady oraz niektórych podpisów pod zdjęciami) jest natomiast nie kto inny, jak imć Fabrykant ze znanej i lubianej Fotodinozy.

Fabrykant wybrał się był na ekskursję na południe - konkretnie zaś do Grecji. U siebie zapodał już dwuczęściowe sprawozdanie z pobytu (cz. 1, cz. 2), mi zaś zaproponował zamieszczenie części złomnej, pytając, czy miałbym ochotę. Odpowiem pytaniem: jak mógłbym nie mieć?

Dlatego też, w charakterze remedium na pluchę, błoto i brak słońca, zapraszam na wycieczkę po krainie, gdzie przed mileniami wołano "eureka", teraz zaś raczej "sorry, ale nie mam z czego oddać". Fabrykancie, zaczynaj!

* * * * * * * * *

Jak jest w Grecji, kapralu?! Tak jest!!!

Każdy kto ogląda internety- wie jak jest w Grecji. Nawet niektórzy czytający książki też wiedzą. Dużo jest zabytków wszelakich. Na południowym Peloponezie to akurat te antyczne nie wyglądają za bardzo. Dużo lepiej te późniejsze - bizanytyjskie i średniowieczne, a już w ogóle najlepiej to te z lat 70-tych, które jeżdżą w każdej wsi. Myślę że miłośnicy starych traktorów mieliby tu jeszcze większy raj niż miłośnicy starych samochodów. To że jest tutaj bardzo dużo wiekowych pikapów to też wszyscy wiedzą, prawda? Pikap podstawą greckiego rolnictwa! 

Do lat 60-tych grecka wioska była bardziej zacofana niż nasze komunistyczne w PRL, no ale jak upadła dyktatura niejakich pułkowników w 1975-tym, to zdaje się że nastąpił boom. Owoce tego boomu są nadal na drogach. I po krzakach.

Jeździ się na Peloponezie miło. Po sezonie drogi puste, turystów nie ma, a tubylcy prowadzą spokojnie. Szczególnie grzyby w pikapach. Zdaje się w ogóle, że jak jesteś Grekiem, to trzymasz się jednej zasady- jeżeli lubisz ryzyko, życie na krawędzi i wkrótce planujesz popełnić samobójstwo, kupujesz sobie motocykl. 

Patrz w lusterka! Sprawdź trzy razy! Co ja mówię- nie odrywaj wzroku od lusterek! Motocykle na autostradzie w okolicy Aten nie wahają się celować na trzeciego pomiędzy wyprzedzające się samochody. No już trudno.

Na prowincji ich właściwie nie ma.

Drogi fajne. Kręte! Byle jakim małym i słabym autem da się je pokonywać ze sportowym zacięciem. Jak nie do góry, to chociaż w dół. Na górskich dróżkach można spotkać następujące (rzadkie) niebezpieczeństwa: motorowery, owce, kozy, koty, oraz najgorsze- Niemców w mobilhome'ach. Niemniej widzieliśmy też fajnych Niemców. To brzmi troszkę jak oksymoron, ale było faktem- takich którzy przyjechali do Grecji zabytkiem. Jedni państwo lat mniej więcej siedemdziesiat plus, podróżowali po półwyspie za pomocą Renault F4 przerobionego środkami domowymi na samochód kempingowy. Szacun.

Jednak Japonia. To jest to co rządzi w kołowym antyku Grecji. Zapewne wszystko inne już dawno klękło, a tymczasem Mazda, Toyota, Nisan, Datsun, Isuzu i Mitsu dalej wozi owce na targ, a babcię do kościoła. Do cerkwi, chciałem powiedzieć.

Niemniej obok Japonii zdarzają się tam takie rzeczy, że nikt nie zaprzeczy (cytat). Że oczy wychodzą z orbit, bo się na nie (te oczy) nigdy takich gratów nie widziało.

Trzeba tylko mieć podzielną uwagę i jedną drugą z podziału celować w górskie serpentyny, a drugą jedną drugą w okoliczne krzaczory.

Pejzaże zatykają dech w różnych częściach ciała. Jako natural born lanscape killer nie powstrzymałem się przed trzepnięciem niektórych aut w ich środowisku naturalnym.

Przy okazji zakochałem się w małych japońskich pick-upach, tych z lat 70-tych. Są słodziaśne i pięknie dopracowane designersko, nie gorzej niż osobówki. Ale przyznaję bez bicia- nie znam się na nich. Musiałem sobie wyguglać.

Nie wstawiłem kolejnych 20-tu zdjęć Łady Nivy i Mercedesów 190 oraz W124. Uznałem że jaki jest koń- każdy widzi i nie warto się z nim kopać u Szanownego Basisty.

No dobra. Dość tych opisów przyrody. Jedziemy. Helmut rura! (cytat).

(Komentarze moje tj. ugoszczonego Fabrykanta są nad zdjęciami. Pod zdjęciami komentarze gościnnego Basisty)

Dzień jak co dzień w Grecji

U nas można mieć sprawną sztukę za kilkanaście tysięcy. A u nich?

Zabytkowych ciężarówek jest sporo. Mercedes jest w poważaniu:

Zawsze uważałem, że to przewrócona na bok 2-3-osobowa winda z doprawionym ryjem i kółkami

Klasyk? Jaki klasy??? Panie, ja tym fetę i oliwki wożę!

Niegłupi pomysł na stare żelazo po taniości

Spotkanie pokoleń

Ooo, jest splendiż

Ooo, jest wrostiż. Choć pewnie zaraz przyjdzie Giorgios, odpali i pojedzie po pomarańcze

Ciekawe, czy z Pewexu

Ciekawe... po prostu ciekawe

Należy zauważyć, że NIE JEST to Seat Malaga:


Dobrze, jak pickup jest japoński, ale nie jest to koniecznością

Fabrykant, odgrzebuj dużą wersję (jeśli masz) i rób z tego plakat

Odrobina brytyjskiej flegmy jako dodatek do sałatki po grecku

Nie uszanowali klasyków

O, biere

Cytując klasyka, nie dziwi nic

Czy tylko ja widzę tu podobieństwo do pejzaży azjatyckich?

Miszcze 3 i 4 planu

W My Summer Car jeździ się m.in. właśnie takim, tylko mniej wyblakłym

Ciekawe, czy doczeka odratowania

 Wtem! Słodziak max- Toyota Publica Pickup bodajże K39:


Ta sama, dzień wcześniej:


Jeździłbym obydwoma

Szkoda że nie z Wanklem

Zabytkowych ciężarówek Mercedesa nie widziałem w takiej ilości w żadnym innym europejskim kraju. Ciągną przyczepy z pomarańczami, otulone kołderką dieslowskiego dymu, służą za wozy pożarnicze i szambierzaczki. Chwała im!


Tego jeszcze nie grali

To z kolei wielokrotnie i ze sporym powodzeniem

 Wtem! Moryc, ty nie wierz własnym oczom- to nie może być! (cytat) Żywy Vauxhall!


Na pewno twój wujek kupił kiedyś taką w Peweksie. Ta była jak nówka sztuka. Zdjęcie słabe, bo przez tylną szybę:


Musi wyczynowa wersja

Kolor natury

O rany, naprawdę nie wiem, co wybrać

Brakuje tylko krajzegi i kur srających na to wszystko

A ten wygląda jak ucięty sedan

Tło też dobre: 


Ma charekterek to bydle! Sunny pickup GB122: 



O, VW Taro!

NIEZGNITA! No tak, to wszak Grecja. Ale to nie znaczy, że jeździ.

Jedzie się, jedzie... Wtem!

Bubu! To chyba do Ciebie!

Brzydki późny przód, ale walić to.

Cisnąłbym.

Słońcapromień

Kluczyki są. Odpalaj Heniu! 


Raczej koniec służby


Ten kamień zapewne po to, żeby nie ukradli silnika.

ALE JAK TO???

Samochód Roku 1982

Ooo, jest Bejca, zapewne niedaleko jest klub czy coś

W Grecji też mieszkają koneserzy: 


Co on tam ma w tej betoniarce?

Wygląda jak zlepek z kilku modeli

Jedzie się, jedzie... Nagle następuje opad szczęki i leci się to wszystko sfotografować:


Najpierw, gdy zobaczyłem tylko miniaturę, myślałem, że to Dacia

Niejeden z nich odpaliłby jeszcze

To jeden z moich ulubieńców- Datsun Pickup seria 620 aka „Bullet Side”:


Nie powiem, rasowo całkiem

ILE TU TEGO

Smutno

Dobra, moja wiedza wysiada

Nie mam pojęcia, co to jest to Amico. Naprawdę.

No proszę: Łada, Wołga, Hyundai - jak na Kubie

Żeby u nas można było łowić takie rzeczy zza płotu


Kolejny pejzażyk marnotrawstwa

Byłoby z czego wybierać!

To niebieskie przed tym zielonym to pierwszy Hilux N10 ! (1968-1972): 


O, dodatkowe wloty powietrza, pewnie do interkulera

Niech go ktoś uratuje

Kolejny Bullet Side: 




I jeszcze jeden Bullet- wczesny. Napis na tablicy z tyłu głosi „Lada Garrage” 


Eljot?

Pamiętam z dzieciństwa jak takie na Pekaesie latały z napisem TIR. Czy to znaczy że jestem już dinozaurem? 


Dziękuję za gościnę!
Fabrykant

z www.fotodinoza.blogspot.com

**********

To ja dziękuję Panu Fabrykantu.

Następny mix też będzie gościnny. I zaprowadzi nas jeszcze dalej. Pozostańcie nastrojeni.