niedziela, 17 lutego 2013

Top 10: Niedrogie, pojemne, rodzinne

Dzień drobny.

Ostatniemi czasy chodził mi po głowie jakiś topten - wszak tej formy ekspresji nie używałem już dawno. Wybranka podsunęła mi kilka pomysłów, z czego najbardziej spodobał mi się chyba najbardziej życiowy z nich...

Otóż często tak jest, że nawet basista dorabia się jakichś przyległości, i to takich, które nie posiadają strun: Połowicy, zwierzyńca a nawet przychówku pod postacią szczeniąt ludzkich. I wszystko to trzeba czasem gdzieś zawieźć. Niejednokrotnie razem z jakimś elementem sprzętu... W związku spożywczym wehikuł musi spełniać wyśrubowane wymagania w kwestii praktyczności. Jednak jako, że basista jest basistą, jeździdło nie może też za dużo kosztować - ani w zakupie, ani w eksploatacji - co czyni wybór nieco trudniejszym.

Co nie znaczy, że niemożliwym.

Jako pułap, w którym środek transportu ma się zmieścić, założyłem dość rozsądną kwotę 10 000 złotych polskich. Ma być to kwota za sam samochód - bez "pakietu startowego" (rozrząd, płyny itd.) ani ubezpieczenia. Nie oznacza ona również tego, że ceny niektórych egzemplarzy danego modelu nie mogą tej kwoty przekraczać - natomiast warunkiem niezbędnym jest możliwość znalezienia w tej cenie przyzwoitego, nie wymagającego natychmiastowego remontu auta.

Kolejnymi kryteriami są - jak już wspomniałem - praktyczność (przede wszystkim umiejętność obfitego połyku bagażowego bez szkody dla komfortu rodziny) oraz ogólnie pojęte koszta eksploatacji. Jednak to ostatnie można rozumieć na różne sposoby: dla jednego będzie to oznaczało zużycie paliwa w ilościach homeopatycznych, dla drugiego - niezawodność na poziomie bryły skondensowanego niemożliwium, zaś dla innego - ceny części zamiennych porównywalne z kosztem używanych skarpetek. Wiadomo, że trudno wymagać od pojemnego samochodu za 10 tysięcy złotych, by spełniał wszystkie te cechy, więc starałem się nie brać pod uwagę wszystkiego na raz. Auto może mieć oszczędnego i zarazem solidnego diesla (a obecnie to bardzo rzadkie zwierzę), a jeśli go nie ma - może nadawać się do zagazowania. Może być wyjątkowo trwałe, ale jeżeli jego niezawodność jest na przeciętnym poziomie sytuację mogą uratować bardzo niskie ceny części. Ta ostatnia kwestia została zresztą bardzo ciekawie opisana jednym z ostatnich numerów pewnego poczytnego tygodnika motoryzacyjnego - z pewnego interesującego zestawienia biorącego pod uwagę zarówno niezawodność jak i koszta serwisu wynikło, że najtańsze w eksploatacji wcale nie muszą zawsze być najmniej awaryjne modele...

Wziąłem pod uwagę wszystkie te czynniki jak i sytuację geopolityczną w okolicach Płyćwi, cykl rozrodczy wombata oraz pogodę w okolicach ul. Wieśniaczej w drugiej połowie marca 2011 i wybrałem dziesięć samochodów, które nieźle spełniają powyższe założenia.

Choć nie - tych samochodów okazało się być nawet więcej... Dlatego najpierw lista modeli, które co prawda nie dostały się na listę top 10, ale nie są wcale o wiele gorsze i gdy ktoś z Was trafi na zadbany egzemplarz, na pewno warto wziąć go pod uwagę:

* Renault Scenic I - komfort, praktyczność (trzy osobno składające się fotele z tyłu) i duży bagażnik, ale elektronika bardzo lubi płatać figle a kształt tyłu ogranicza ustawność, do tego awaryjne diesle;
* Seat Cordoba Vario/VW Polo Variant - przyzwoicie wykonane, niedrogie w eksploatacji, do tego z dużym wyborem niezłych silników (polecam świetnie znoszącą gaz benzynówkę 1.6 lub trwałe, doskonale znane diesle 1.9 SDI i TDI), ale to małe jeździdła z niewielkimi jak na kombi bagażnikami;
* Peugeot 406 kombi - bardzo wygodne, nader przyjemne w prowadzeniu auto, do tego dostępne w zacnych cenach, ale niestety wyposażone w wariującą elektronikę, zaś bagażnik jest mniej ustawny niż mogłoby się wydawać;
* Nissan Primera P11 kombi - niezły komfort, dobra opinia o niezawodności, ponadto to kombiak, ale jak na swoją wielkość bagażnik ma co najwyżej przeciętny, ponadto z wzmiankowanego wyżej zestawienia wynika, że z kosztami eksploatacji nie jest tak wesoło, jak się wydaje;
* Opel Omega B - potężny bagażnik, duży komfort, ale kiepskie diesle i paliwożerne benzyniaki, z których tylko jeden dobrze znosi gaz (2.0), do tego kłopoty z rdzą;
* Citroen Xsara Picasso - w zasadzie te same uwagi, co w przypadku Scenica, przy czym bagażnik jest większy; ponadto nieco słabsze benzyniaki za to lepsze diesle (2.0 HDI 90 KM);
* Ford Focus I kombi - chyba najlepiej prowadzący się "kompakt" w tej klasie cenowej, do tego sporo miejsca w środku i ustawny bagażnik, jednak wielowahaczowe tylne zawieszenie generuje koszta, tak samo, jak niezbyt trwałe diesle, benzyniaki zaś nie lubią gazu, a rdza chętnie chrupie sobie to i owo;
* Mitsubishi Space Star - przyjazne rodzinie, praktyczne autko o niewysokich kosztach eksploatacji, ale bagażnik w standardowym położeniu tylnych siedzeń nieco za mały, do tego awaryjny diesel 1.9 konstrukcji Renault i okryty złą sławą benzyniak 1.8 GDI  (na szczęście pozostałe - 1.3 i 1.6 - nie budzą zastrzeżeń);
* Subaru Legacy SW (III  generacja) - mój Łociec jeździ takim, więc wiem to i owo: rewelacyjne prowadzenie, bardzo dobry komfort, spora praktyczność, świetna niezawodność i piękny dźwięk boksera - niestety, serwis jest drogi, i to bardzo; do tego dochodzi wysokie zużycie paliwa - na szczęście podstawowa wersja silnikowa, czyli 2.0 SOHC 125 KM (bez turbo, hydrauliczna regulacja luzów zaworowych) dobrze dogaduje się z LPG;
* Mercedes W124 kombi ("Baleron") - legendarna jakość połączona ze wspaniałym komfortem i bagażnikiem, w którym można mieszkać; ten typ mógłby spokojnie wygrać, gdyby znalezienie dobrego, niezajeżdżonego egzemplarza nie graniczyło z cudem... Nieprawdopodobnie trwałe diesle mają przebiegi niejednokrotnie przekraczające milion km (nie, nie robię sobie jaj) zaś paliwożerne silniki benzynowe z mechanicznym wtryskiem bardzo nie lubią się z gazem. Na szczęście naprawy są zaskakująco tanie, części - dostępne wszędzie i od ręki, a bagażnik pomieści WSZYSTKO.

To tyle, jeśli chodzi o tzw. poczekalnię. A teraz - lista przebojów. Uwaga: została ona ułożona z dużą dozą subiektywizmu i jeśli ktoś się z nią nie zgadza może udać się na skargę na najbliższy most lub (do którego rozwiązania zachęcam) dopisywać własne typy w komentarzach.

Here goes:

10. Opel Astra II Caravan




Jeśli koszty eksploatacji i dostępność taniego serwisu są dla Ciebie priorytetem, w zasadzie nie musisz czytać dalej. Jeżeli wybierzesz benzynowe 1.6 8V, właściwie nie masz się czym martwić - każdy Mietek i Zdzisiek z warsztatu mieszczącego się w stodole w Swędziworach zna go na pamięć. I nie znaczy to, że ten silnik tak często się psuje (gdyż w zasadzie nie psuje się), tylko to, że w naszym pięknym kraju jest tego masa. Co oznacza również masę części. Tanich. Do tego ten silnik łyka gaz jak pelikan rybę. Jeśli jednak nie masz zamiaru serwisować samochodu w stodole tylko w przyzwoitym warsztacie, dobrym wyborem będzie też diesel 1.7 produkcji Isuzu - oczywiście pod warunkiem, że nie jest zajeżdżony jak koń po westernie (a większość jest). Jeżeli znajdziesz zadbany egzemplarz a jego obsługę będziesz powierzał komuś, kto widział więcej narzędzi, niż tylko młotek, będziesz nim jeszcze długo jeździć. A jako, że to kombiak, wejdzie i rodzinny ekwipunek wypoczynkowy, i całkiem sporo sprzętu.

Wady? Najważniejsza (i sprawiająca, że Asteroida znalazła się dopiero na 10 miejscu) to niezbyt ustawny bagażnik. Ani długi, ani szeroki - jasne, pomieścisz więcej niż w hatchbacku, ale szału nie ma. Do tego... jesteś basistą. To do czegoś zobowiązuje. Na pewno chcesz jeździć czymś tak nudnym i pospolitym?...

Jeżeli właśnie z tego ostatniego powodu zapadasz w drzemkę na sam dźwięk słów "Opel Astra", kochasz komfort i nie boisz się nieco wyższych kosztów eksploatacji, następna pozycja jest dla Ciebie.

9. Citroen C5 Break


Tutaj liczą się przede wszystkim dwie rzeczy: niesamowity komfort i potężny bagażnik. Wygoda jest zapewniana przez citroenowskie specialite de la maison, czyli zawieszenie hydropneumatyczne oraz przestronne, przytulnie wykończone wnętrze, zaś bagażnik... Jest po prostu przepastny. Wejdą bagaże rodziny, wejdzie sprzęt... Do tego koszty eksploatacji kształtują się na przyzwoitym poziomie dzięki trwałym, dobrze dogadującym się z LPG benzyniakom 1.8 i udanym dieslom 2.0 HDI (te dwa silniki są najsensowniejszymi propozycjami - pozostałe są albo za słabe, jak benzyna 1.6, albo niosą ze sobą większe ryzyko, jak pozostałe diesle oraz benzynowe V6 i koszmarny 2.0 HPI) i dopracowanej hydropneumatyce. Tak - ten rodzaj zawieszenia jest specjalnością Citroena i wbrew obawom naszych zakochanych w Golfikach i Paskach rodaków nie niesie ze sobą zwiększonego ryzyka a większość części nie poraża cenami. Oczywiście niedrogo jest tak długo, jak układ jest zadbany - a trzeba tu dodać, że Cytryny nie tolerują niefachowego serwisu... Jeśli trafimy na egzemplarz, który był eksploatowany przez kogoś z olewczym stosunkiem do zagadnienia i serwisowany przez idiotę - stres, bankructwo, jeżdżenie autobusami i myśli samobójcze są gwarantowane. Dodajmy do tego typowe dla "francuzów" kłopoty z elektroniką - i jasne jest, że przede wszystkim trzeba poświęcić odpowiednio dużo czasu i wysiłku na szukanie dobrego egzemplarza, a następnie znaleźć dobry warsztat, w którym pracują pasjonaci marki (czyli nie ASO, znane ze swych tendencji do sabotażu i okrutnych dowcipów) i w tymże warsztacie terminowo uskuteczniać całokształt opieki nad autem. Niby sporo warunków, ale... warto. To bardzo wdzięczny (choć niezbyt piękny) i niebywale praktyczny samochód. I do tego nieziemsko wręcz komfortowy.

Jeśli jednak nie masz ochoty bawić się w szukanie egzemplarza a potem dobrego serwisu, wolisz zaufać japońskiej solidności a do tego preferujesz vany, zastanów się nad kolejną propozycją.

8. Toyota Picnic



To niestety rzadko spotykany u nas model - a szkoda, bo jego niezawodność i pakowność sprawiają, że był godny większego zainteresowania. Mechanicznie oparty na ostatniej Carinie/pierwszej Avensis, Picnic zapewniał godny pozazdroszczenia poziom trwałości. Gama silnikowa była niewielka, ale solidna - choć sam zapewne raczej celowałbym w benzynę. Przestronność - bardzo dobra. Tak samo umiejętności gratoprzewoźnicze... pod warunkiem wyjęcia ostatniego, trzeciego rzędu siedzeń. I tu niestety zaczynają się minusy: oprócz tego, że trzeba mieć gdzie trzymać dwa tylne fotele, należy pamiętać, że Picnic występował głównie w wersji... 6-osobowej. Trzy rzędy po dwa miejsca. Dlatego jeżeli wyjmiemy dwa ostatnie fotele i uda się nam gdzieś je zdeponować (co przy mieszkaniu w bloku może być interesującym wyzwaniem) co prawda uzyskamy ogromny bagażnik, ale pozostaną nam tylko cztery miejsca. W większości przypadków powinno to wystarczyć, do tego wpięcie fotelika do bardzo szerokiego pojedynczego fotela powinno być bardzo łatwe, ale... no właśnie. Gdyby była dostępna "zwykła" pięcioosobowa wersja, bez trzeciego rzędu siedzeń i trzyosobową, niesymetrycznie dzieloną kanapą z tyłu, to auto mogłoby znaleźć się znacznie wyżej w tym zestawieniu. Gdyby do tego oferta rynkowa była nieco szersza niż trzy egzemplarze na krzyż w danym momencie, mógłby znaleźć się nawet na pierwszym miejscu... Niestety - gdyby babcia miała wąsy to by miała na imię Andrzej i w ten sposób Toyota Picnic ląduje tam, gdzie ląduje. Co nie zmienia faktu, że to świetny, solidny i - po wyjęciu tego nieszczęsnego trzeciego rzędu - niesamowicie wręcz pojemny samochód, zaś bez wyjmowania siedzeń można zmieścić doń sporą rodzinkę ale bez bagaży lub sekstet ale bez instrumentów. Sam chętnie bym nią śmigał (bez trzeciego rzędu), ale jeśli wolisz coś o bardziej tradycyjnej konfiguracji za to o podobnym poziomie niezawodności, dobrym pomysłem może okazać się konstrukcja, na której Picnic został oparty.

7. Toyota Avensis kombi


Toyota Avensis pierwszej generacji to tak naprawdę rozwinięcie ostatniej wersji popularnej Cariny - czyli niby nic szczególnego, dość konserwatywna, nierzucająca się w oczy stylistyka i sprawdzone mechanizmy... i to się sprawdza. Wygląd to sprawa gustu - według mnie zadbany Avensis w ładnym kolorze (czyli NIE srebrnym) nadal może się podobać - natomiast technika jest po prostu niezawodna. Trwałe silniki benzynowe, długowieczny diesel 2.0 (jeszcze przed wprowadzeniem D-4D), solidne zawieszenie i - nietypowo jak na "japończyka" z lat 90. - dobre zabezpieczenie antykorozyjne to powody, dla których tak wiele tych samochodów jeszcze jeździ. I będzie jeździć długo.

Wersja kombi odznacza się przyzwoitą praktycznością - wnętrze jest przestronne i wygodne zaś bagażnik wystarczająco pojemny by zmieścić do niego wakacyjne zakupy, wózek lub nieco sprzętu. Nie jest to może przepastna grota (tych, którzy chcieliby tu dodać do tego nazwę znanego producenta czekolady, pozwolę sobie skierować na dowolnie wybraną stronę z dużą ilością obnażonych kiełbasek, gdzie mogą doznawać wrażeń i marzyć o tychże grotach), ale do większości zastosowań wystarczy. Dzięki bogatej ofercie rynkowej Avensis ląduje o oczko wyżej niż siostrzyczka z koncernu.

Lubisz "japończyki" za ich solidność, cenisz przestronność kombi, ale nie przepadasz za Toyotami? Przyjrzyj się autu na kolejnym miejscu.

6. Mazda 626 kombi



W zasadzie to równie dobry, trwały i praktyczny samochód co Avensis. Mogłyby znaleźć się ex aequo na tym samym miejscu - Mazda ląduje oczko wyżej jedynie dzięki mojej sympatii do marki (mówiłem, że będzie subiektywnie).

Po prostu japońskie kombi średniej klasy - duży, ustawny bagażnik, sporo miejsca w środku, wysoki komfort jazdy, do tego świetna jakość i niezawodność i... niestety dość drogie części. Na szczęście są niezwykle rzadko potrzebne. Diesel 2.0 wytrzymuje duże przebiegi (oczywiście pod warunkiem prawidłowej obsługi), benzynówki dobrze znoszą gaz - tak w każdym razie mówi doświadczenie mojego znajomego, który swoją zagazowaną Madzią, dwulitrowym sedanem, jeździ już długo i bezproblemowo. Inna rzecz, że akurat bardzo dba o swój samochód... Ale to tylko udowadnia słuszność powiedzenia "jak dbasz tak masz". Inna rzecz, że jeśli dbasz o Mazdę, wyniki mogą być wyjątkowo dobre.

Co nie zmienia faktu, że jeśli odpowiednio dbasz o "francuza", wyniki też mogą być bardzo satysfakcjonujące, co udowadnia mieszkaniec kolejnego miejsca.

5. Renault Kangoo

Francuz? I to zbudowany na bazie dostawczaka? Wyżej od niezawodnych, komfortowych, japońskich kombi???

Tak.

Kangura opisywałem już onegdaj - jeździłem przez kilka dni dwuosobowym blaszakiem, więc wiem, jak się taki wynalazek prowadzi. A prowadzi się zaskakująco fajnie. W wersji osobowej dochodzi do tego świetna widoczność we wszystkie strony i wystarczająco dużo miejsca z tyłu, by dziecko odpięte na czas postoju od fotelika zdążyło się tam zgubić w ciągu kilku minut. Jeżeli wybierzemy wersję z odsuwanymi tylnymi drzwiami (a w założonym budżecie spokojnie taką znajdziemy - nie ma sensu za te pieniądze kupować trzydrzwiówki), wyżej wymieniony fotelik zamontujemy łatwo i szybko. Równie łatwo i szybko załadujemy sprzęt - a wejdzie go dużo. Pudełkowaty kształt gwarantuje naprawdę olbrzymią, łatwą do wykorzystania przestrzeń. Do tego całość, mimo, że nie jest ociekającym zajebistością dziełem sztuki designerskiej, sprawia sympatyczne wrażenie - o ile przymkniemy oko na dość parszywe plastiki na desce rozdzielczej i fragmenty nieosłoniętej blachy na drzwiach.

Niezawodność? Dramatu nie ma... pod warunkiem, że wybierzemy benzynę. Wybór jest bogaty a większość benzyniaków dobrze toleruje LPG, więc można jeździć naprawdę tanio. Diesle dCi są delikatne i drogie w naprawach, dTi - zazwyczaj już zajeżdżone i cieknie z nich jak z przechodzonej pieluchy, a stary, dobry 1.9 d był montowanych chyba tylko w przedliftingowej wersji (correct me if I'm wrong). Kłopot może sprawić tylna belka na drążkach skrętnych, ale po regeneracji powinniśmy mieć problem z głowy na następne 200 tys km - które zadbany Kangurek powinien przejechać bez większych problemów.

Jeśli jednak jesteś tradycjonalistą, nie ufasz żabojadzkiej technice, wolisz siedzieć niżej a dostępność taniego serwisu w każdej wiosce jest dla Ciebie argumentem nie do przebicia, kolejna propozycja jest strzałem w dziesiątkę.

4. Skoda Octavia Combi


Octavia, jaka jest, każdy widzi. Praktyczna, przestronna, dość niezawodna... i nieco nudna. To samochód, który nie przyspieszy tętna. Na szczęście koszty eksploatacji również nie podnoszą ciśnienia - szczególnie jeżeli zdecydujemy się na benzynowy silnik 1.6 lub 2.0 (prosta, trwała konstrukcja, świetnie znosząca zasilanie gazem) albo poszukamy zadbanej, odpowiednio serwisowanej wersji 1.9 TDI, którą zna każdy mechanik w Polsce. Mechanizmy oparte na VW Golfie IV są niezbyt skomplikowane, solidne i tanie w obsłudze. Do tego ogromny bagażnik, w którym pomieścimy sporo sprzętu - i mamy doskonałą propozycję dla kogoś, dla kogo samochód jest tylko i wyłącznie środkiem transportu.

Oczywiście są i wady - choćby niewiele miejsca na tylnej kanapie (szczególnie na nogi) i wiele zajeżdżonych do spodu egzemplarzy - na szczęście oferta jest bardzo szeroka i przystępna cenowo. O dobrej jakości tego modelu może świadczyć to, że mój dobry zią powozi takim właśnie autem z nieśmiertelnym 1.9 TDI, w odrażająco bezpłciowym srebrnym kolorze (pamiętajmy jednak, że kupując używkę patrzymy na stan, nie na kolor - teza, że srebrne samochody są dla ludzi, którzy mówią "wziąść", tyczy tylko tych wąsatych fanów Familiady, którzy świadomie wybierają ten kolor kupując nówkę w salonie), na liczniku ma już grubo ponad 300 000 kilometrów... i jeździ nadal. Nie zdziwię się, jeśli jego egzemplarz (pod warunkiem odpowiedniej obsługi, rzecz jasna) dociągnie do pół miliona. I pojedzie dalej.

Potrzebujesz jednak jeszcze więcej miejsca? Nie boisz się włoszczyzny? Potrafisz żyć z brzydotą? Zapraszamy na najniższy stopień podium...

3. Fiat Doblo



BORZESZTYMÓJ, JAKI ON SZPETNY - to prawdopodobnie pierwsza myśl każdego posiadacza funkcjonujących oczu, który natknie się na Fiata Doblo pierwszej generacji w wersji przed liftingiem. Wnętrze też nie poraża urodą - twarde plasiki, trochę gołej blachy... Ale to wszystko traci znaczenie, gdy weźmiemy pod uwagę przestrzeń. A tej jest tam niemalże absurdalna ilość. Bagażnik, nawet zanim złożymy tylne siedzenia, jest gigantyczny. Ustawność też nie budzi zastrzeżeń - pudełkowate nadwozie gwarantuje bardzo regularne kształty przestrzeni bagażowej. Oczywiście, jak w każdym aucie tego porównania, można ją dodatkowo powiększać. W dobrze wyposażonych wersjach (wcale o taką nietrudno) każde z trzech tylnych miejsc można składać osobno, co dodatkowo podnosi praktyczność. Podnoszą ją również odsuwane tylne drzwi - łatwiejsze wkładanie fotelika, łatwiejszy załadunek sprzętu... To wszystko jest nie do przecenienia.

Nie do przecenienia są też rozsądne koszta eksploatacji - silniki benzynowe dobrze znoszą eksploatację na gazie zaś diesel 1.9 jtd to jedna z najlepszych, najbardziej niezawodnych konstrukcji w swojej klasie. Do tego to Fiat, co oznacza, że części i serwis kosztują tyle, co płatki kukurydziane. Minusami za to niewątpliwie są przeciętny komfort jazdy (tylna sztywna oś na resorach piórowych jest niezniszczalna, ale ciepią na tym prowadzenie i resorowanie) i tak samo przeciętna jakość wykonania.

Ta ostatnia wada absolutnie nie dotyczy zdobywcy drugiego miejsca.

2. Mazda Premacy


Ten oparty na ostatniej generacji modelu 323 niewielki van może nie jest aż tak pakowny jak Doblo, ale za to zapewnia pasażerom wyższy komfort podróżowania a do tego ujmuje niezawodnością. Wszystko jest takie, jakie powinno być w "japończyku": trwałe, solidne i dobrze zmontowane. Co prawda serwis zdecydowanie nie należy do najtańszych, ale dzięki świetnej jakości wykonania i rozsądnemu zużyciu paliwa koszty eksploatacji okazują się zaskakująco niskie. Zresztą widać to w rankingu, o którym wspomniałem na początku - nie bierze on co prawda pod uwagę apetytu na paliwo, a jedynie stosunek niezawodności do kosztów serwisowania, ale tak czy inaczej Mazda Premacy wypadła najkorzystniej w swojej klasie.

Trwałość, niezawodność i brak skłonności do rujnowania kieszeni to nie jedyne zalety tego ładnego, choć niezbyt emocjonującego auta - wnętrze jest przestronne a bagażnik dość pojemny i łatwy do powiększenia. Zmieści się co trzeba a do tego praktycznie mamy gwarancję, że zawsze dojedziemy na miejsce.

Dlaczego zatem nie pierwsze miejsce? No cóż, basista z przyległościami ma i rodzinę i sprzęt. Do Premacy wejdzie sporo, ale miejsca w skrajnych przypadkach może zabraknąć, co w przypadku zwycięzcy - który podobno może być tylko jeden - raczej nie grozi...

1. Citroen Berlingo/Peugeot Partner



Panie i panowie, ladies and gentlemen, mesdames et messieurs...

Oto zwycięzca.

Nie, zwycięzcy.

Podobno może być tylko jeden, ale tu jest dwóch. A to dlatego, że to tak naprawdę ten sam samochód. Takie same mechanizmy, nadwozia, stylistyka... Tylko znaczki inne. Mogą też różnić się odrobinę wyposażeniem - ale niewiele.

Niektórzy wyznawcy stereotypów ("nie kupuje się samochodów na F" i inne tego typu pierdolety) pewnie się zdziwią, niektórzy może nawet oburzą, wyjdą, trzasną drzwiami, rzucą misiem, pobiegną do mamy... O, jak strasznie mi przykro. Prawda jest taka: to naprawdę dobre auta.

Zacznijmy od tego, co dla człowieka muszącego wozić na zmianę rodzinę i sprzęt jest najważniejsze, czyli od wnętrza. Jest bardzo przestronne - porównywalnie z Kangoo czy Doblo (choć Fiat ma większy bagażnik) - ale w wersjach typowo osobowych (u Citroena nazywa się to Multispace, niestety nie wiem, jak u Peugeota) dużo ładniej wykończone. Możliwości aranżacji - porównywalne z opisaną już konkurencją, czyli olbrzymie. Bagażnik jest wielki i ustawny, tylne siedzenia w lepiej wyposażonych wersjach można składać pojedynczo, do tego łatwo znaleźć egzemplarz z odsuwanymi tylnymi drzwiami, co jest rozwiązaniem nader przyjaznym dla "fotelikowców" - czyli praktyczność na piątkę. Z plusem.

Komfort? Zawieszenie zostało zapożyczone z Citroena ZX i Peugeota 306 (potem jeszcze było użyte w Xsarze i pierwszym Picasso), co oznacza nader satysfakcjonujący komfort i niezłe prowadzenie. Takie same są też silniki i wiele innych elementów. Do tego dzięki temu, że zarówno Berlingo i Partner, jak i spokrewnione z nimi modele są bardzo popularne, części zamiennych jest w bród. I są bardzo tanie.

I tu dochodzimy do kosztów eksploatacji. Niezawodność może nie jest na poziomie reprezentowanym przez japońskich producentów, ale te samochody zostały zaprojektowane jako woły robocze, co oznacza, że muszą być wystarczająco trwałe by sprostać trudom wytężonej, intensywnej eksploatacji. Psują się w nich głównie drobiazgi a naprawa ich jest tania, co odzwierciedla drugie miejsce w kategorii vanów w kilkukrotnie już przeze mnie wspominanym zestawieniu. Jedyną poważniejszą rzeczą jest tylna oś na drążkach skrętnych - ale tak samo, jak w Kangurze, jej regeneracja zapewnia długi okres świętego spokoju. No chyba, że zdecydujemy się na wersję "full wypas" ze schizofreniczną elektroniką lub kupimy egzemplarz z zaniedbanym silnikiem HDI... Niestety, taka już uroda nowoczesnych diesli - dlatego polujmy raczej na wersję benzynową, którą można śmiało zagazować (należy pamiętać że - jak w każdym przypadku - instalacja musi być dobrej jakości i należy terminowo ją serwisować!) albo na starego, dobrego, ślamazarnego ale niezniszczalnego ropniaka 1.9 D (XUD).

Tych samochodów na rynku wtórnym jest mnóstwo. Wśród prostszych wersji przeważają Peugeoty, wśród lepiej wyposażonych królują Berlingo (wspomniana już wersja Multispace), ale różnic - zarówno ilościowych jak i jakościowych - jest niewiele. Ja raczej brałbym Citroena (tylko i wyłącznie ze względu na sympatię do marki), ale dobrze utrzymany Partner jest dokładnie tak samo dobry. Jest w czym wybierać - dlatego należy wybrać dobrze. A da się.

* * *

To tyle, jeśli chodzi o tego toptena. Jeśli się ze mną nie zgadzacie - zapraszam do polemiki, acz lojalnie uprzedzam, że i tak mam rację. Oczywiście mogłem o czymś zapomnieć - jeśli chcecie coś dodać, zapraszam.

A tak w ogóle - pamiętajcie, że samochód należy dobrać do własnych potrzeb i możliwości finansowych. Cokolwiek wybierzecie, czy to z pierwszej, czy drugiej dziesiątki, o ile znajdziecie dobry, ładnie utrzymany egzemplarz, będzie to dobry wybór.

Pomyślnych łowów!

czwartek, 14 lutego 2013

Apdejt WalęTynkowy: a jednak!

Herp miał rację.

Kupiłem skubańca!

Ibanez Roadstar II Fretless, rocznik 1984. Moja własność prywatna.
Teścik z cyklu "Basowisko" - wkrótce.
Teraz stan posiadania wzrósł do czterech basów... co nie znaczy, że nie planuję więcej w przyszłości.

Rodzinka w komplecie:

od lewej do prawej:
Fender Jazz Bass Geddy Lee, Malinek Fretless 5, Alembic Essence 5, Ibanez Roadstar Fretless
Rodzinie trzeba - jak wiadomo - zapewnić warunki bytowe:

Od najmniejszego do największego... a menzura we wszystkich taka sama - 34"
A moim statywie, znanym wszem i wobec jako brona (jeśli nie rozumiesz, przyjrzyj się jeszcze raz...), zmieści się jeszcze jedno basiwo. Już raczej nie w tym roku, ale...

...ale kiedyś będę musiał kupić większy. Oby jak najszybciej.

Tylko czym to wszystko będę woził, gdy nie wejdzie do Madzi?...

niedziela, 10 lutego 2013

Starych Ibanezów ciąg dalszy, czyli a może...

I znów zaniedbałem bloga.

Napadło mnie życie, a konkretnie praca, która stwierdziła, że jak do tej pory nie była wystarczająco dobrą towarzyszką, więc teraz będzie spędzać ze mną więcej czasu. Efekt jest taki, że gdy wychodzę z roboty po 9-10 godzinach, to muszę jeszcze minimum godzinę spędzić w domu ogarniając to, czego nie zdążyłem w biurze. A wystarczyłoby, gdyby kilkaset osób dziennie zerknęło choćby pobieżnie na regulamin a następnie przyjęło do wiadomości, że nie jest jedynie pocieszną ozdobą strony...

Nic to. Trza działać.

Na wstępie zaciesz z dnia wczorajszego: Wybranka stwierdziła (po raz kolejny) że jestem fajny i można mnie uhonorować, w związku z czym otrzymałem taki oto znaczek:




Oznacza to mniej więcej tyle, że potrafię pisać, a czytanie płodów mego mózgu nie grozi chorobami na tle gastrycznym i nerwowym. Oczywiście, jak każda radosna zabawa, i ta ma swoje zasady. Oto i one: 

1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu,
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu,
3. Ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie,
4. Nominować 15 blogów, które jego zdaniem na to zasługują,
5. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.

Pierwsze dwa punkty spełniłem. Trzeci - poniżej:


1. Dokładnie 13 kwietnia bieżącego roku moje granie na basie skończy 18 lat. Oznacza to, że będzie mogło pić i głosować.
2. Jestem w znacznej mierze samoukiem - miałem wszystkiego ze 3-4 lekcje, do tego byłem na jednych warsztatach, a szkołę muzyczną widziałem jedynie z zewnątrz. I trochę żałuję.
3. Prawo jazdy zrobiłem bardzo późno - dopiero w wieku 30 lat. Powód - najpierw kasa, potem czas. A w zasadzie brak ww. czynników.
4. Od 19 lat nie miałem krótkich włosów. I nie zapowiada się.
5. Na sam mój widok większość sprzętów elektronicznych oraz znaczna część mechanicznych popada w stupor i zaprzestaje jakichkolwiek działań. Zazwyczaj skutecznym antidotum okazuje się moje zniknięcie za rogiem lub pojawienie się Wybranki.
6. Moje roztargnienie grozi implozją otaczającej mnie rzeczywistości lub samorzutnym przeniesieniem mnie w inny wymiar.
7. Marzy mi się uzupełnienie arsenału sprzętowego o obrzyna (bas bezgłówkowy) i Sticka.

Gorzej sprawa się ma z punktem czwartym. Otóż... nie znam 15 blogów. Serio. Nie jestem stałym mieszkańcem blogosfery, który każdą wolną chwilę poświęca na poszukiwanie słów Pięknych, Dobrych i Prawdziwych, promieniujących swym światłem na wszystkie internety. Natomiast jest kilka blogów, które lubię, czytuję przynajmniej raz na pewien czas i uważam, że każdy z nich zasługuje na wyróżnienie. Oczywiście wśród nich jest ten prowadzony przez Wybrankę, lecz on już został wyróżniony, a nie chcę jej zanadto rozpieszczać, bo jeszcze się przyzwyczai...
 
1. Przede wszystkiem - Złomnik. Nie znam lepszego bloga motoryzacyjnego, koniec, kropka. Czytajcie go.
2. Mój dobry zią Herpem zwany (z tego, co wiem, to skrót od pięknego słowa "herpetolog"). Anglista i miłośnik awiacji. Warto.
3. Mój inny dobry zią, prawdziwy Nerd z Piwnicy, którego - swoją drogą - widuję prawie codziennie. Gry to nie moja działka, ale facet pisze tak, że warto go czytać.
4. Last but not least - Fianna zwana Srebrnolistką. Umi focić. Popatrzcie, bo warto. Tak, też znamy się od lat.

Jeśli chodzi o ostatnią zasadę - też muszę ją złamać w jednym punkcie, konkretnie zaś pierwszym. Złomnik za starym i za poważnym jest gościem, by bawić się w takie rzeczy. Ja swoją drogą też jestem za stary, gorzej z tą powagą... Pozostali - jak najbardziej otrzymają powiadomienia. Howgh.

A teraz - jak to mawiali mieszkańcy Płyćwi za czasów wczesnego Gierka - do ad remu.

Ostatniemi czasy coraz częściej zacząłem dochodzić do wniosku, że obrzyn obrzynem, ale przydałby mi się... drugi fretless. Tym razem czwórka. Po pierwsze szykuje mi się koncert, gdzie w jednym fragmencie będę musiał mieć dostęp do bezproga zamocowanego na stałe (na specjalnym statywie - patent a'la Mietek Jurecki) by sekundę później okładać już kciukiem Alembica, ale Malinek (czy inszy 5-strunowy fretless) będzie musiał stać na "zwykłym" stojaku, gotów do użycia w dwóch innych numerach, po drugie zaś mam swoje własne pomysły muzyczne (o których na razie cicho sza), gdzie inkryminowanego Malinka nie bardzo widzę. Niestety, nie jesteśmy z Wybranką krezusami - nie jesteśmy nawet w miarę nieźle sytuowani - więc przeglądałem sobie eBaya i Alledrogo li tylko by powzdychać i pomarzyć, wiedząc, że gatunkowy basik poniżej pewnych kwot nie zwykł schodzić.

Jednak okazało się, że czasem mu się zdarza.

Ostatnio opisałem jeden z basów, które szczególnie mile wspominam, czyli Ibaneza Roadstera. Podobał mi się jego charakter, wykonanie, stylówa i relacja ceny do jakości. Roadster był tylko jednym z modeli całej szerokiej, przystępnej cenowo ale bardzo dobrej jakościowo serii, na którą składały się też modele Blazer i podobny do Roadstera nie tylko z nazwy Roadstar. Ten ostatni (oznaczony dodatkowo rzymską cyfrą II) miał podobną - choć nieco mniejszą od Roadsterowej - symetryczną główkę. Taką, jaka zawsze mi się podobała. I taką właśnie ma bezprogowy egzemplarz wystawiony w zaskakująco dobrej cenie na jednym z portali ogłoszeniowych...


Kilka słów zamienionych z Wybranką (czy nas stać, CZY NA PEWNO) i - następnego dnia - telefon do sprzedawcy tego egzemplarza. A w zasadzie sprzedawczyni. Wtedy okazało się, że... obywatelka owa gra (co ciekawe - nie na basie tylko na bębnach) z pewną świetną wokalistką, z którą miałem przyjemność grać wiele lat temu! Ależ ten świat jest mały...

Po przybyciu na miejsce i wstępnych oględzinach już było częściowo wiadomo, skąd wzięła się zaskakująco niska cena: bas jest mocno poobijany. "Road mojo" jest widoczne na bokach korpusu oraz wokół potencjometrów, gdzie widnieje sprawiające niepokojące wrażenie pęknięcie. Na szczęście po bliższej inspekcji okazało się, że nie jest ono głębokie (lub też zostało zawczasu naprawione), elektronika nie grozi wypadnięciem wraz z kawałkiem drewna zaś same potencjometry działają prawidłowo - razem z funkcją rozłączania cewek przystawek.

Przystawki owe są pasywne, dwucewkowe (rozłączane do singli poprzez przyciśnięcie dwóch z trzech pokręteł). Pasywna jest również elektronika w układzie głośność-balans-ton. Zamontowane jest to wszystko do lipowego korpusu, co z początku budziło moje obawy. Zostały one jednak rozwiane przez pewnego mego znajomego, wybitnego znawcę basologii stosowanej, z którym spędziłem pół godziny na telefonie przed wyruszeniem na miejsce obadania wiesła. Otóż japońska lipa mocno różni się od europejskiej czy amerykańskiej - zarówno pod względem gęstości i twardości (przypomina w tym względzie naszą topolę) jak i brzmienia, które w tym przypadku jest raczej zbliżone do olchy, czyli idealnego drewna na bas bezprogowy. Reszta komponentów też się zgadza - przykręcony na cztery śruby klonowy, lakierowany tak jak reszta basu na czarno gryf z gładziutką palisandrową podstrunnicą wyposażoną 24 czytelne markery powinny dać śpiewne brzmienie z okrągłym niskim środkiem. Niestety... nie dane mi się było jeszcze o tym przekonać. Po pierwsze, na Ibaneza założone były flaty, czyli struny o ciemnym brzmieniu, które owszem, chętnie założyłbym na wystruganego z takich samych drewien (olcha/klon/palisander) Fendera Precision (progowego) i nakurwiałbym na nim klimaty a'la Motown, ale w przypadku fretlessa struny z płaską owijką zabijają całą śpiewność i charakterystyczne "miauknięcie". Do tego dochodziła przesadnie wysoka akcja (kolejny morderca dynamiki i śpiewności) i niedostosowany do basowych wymogów piecyk... Okazało się jednak, że wśród ludzi zdarzają się jednostki sympatyczne, uczciwe i skłonne do dogadania się. Obywatelka sprzedająca Roadstara sama zaproponowała, żebym zabrał go do domu, ustawił po swojemu, przebadał na odpowiednim nagłośnieniu - i wtedy podjął decyzję. Zostawiłem zatem wszystkie namiary na siebie oraz zabezpieczenie pod postacią 1/3 wartości instrumentu i pognałem do domu...

Jak na razie basik otrzymał starszawe (choć nadal zdatne do użytku) roundy i odpowiedni setup. Od razu gra się lepiej. Z dechy Ibanez gra przyjemnie dla ucha, dość wyraziście, do tego ma wygodny gryf... Czy zatem podjąłem decyzję? Jeszcze nie. Jutro zapewne próba z zespołem użytkowo-zarobkowym, we wtorek też będzie uskutecznione granie... I wtedy będę wiedział. Zobaczymy.


Podsumowania, siłą rzeczy, jeszcze nie będzie. Za krótko miałem owo basiwo w rękach, nie miałem okazji podłączyć go pod przyzwoite nagłośnienie ani sprawdzić go w warunkach bojowych. Natomiast wiem, czym wozić takiego Roadstara... Oczywiście, że Madz! Choć - po prawdzie - do domu przyjechał ze mną... metrem.

Dobranoc.