środa, 24 sierpnia 2016

Basowisko: Harley, ale nie Davidson

Od dawna chciałem mieć bas akustyczny.

Nie wiem po co - wszak nie gram w żadnym składzie, w którym byłby niezbędny (czy nawet w miarę regularnie przydatny) - ale chciałem. Miałem ochotę poplumkać na takim w domu, używać go jako szprzętu ćwiczebno-wyjazdowego, czasami może użyć do jakiegoś wykonu. Bo tak, bo fajny sprzęt, bo kolejne brzmienie do arsenału. Bo czemu nie. I dlatego, gdy zobaczyłem na Alledrogo aukcję, na której wystawiony został nowiutki akustyczny fretless, zaś perspektywa cenowa wyglądała nader atrakcyjnie (sporo poniżej i tak niewysokiej kwoty za którą te sprzęty są zazwyczaj dostępne), nie wahałem się długo. Zalicytowałem, najpierw wpisując kwotę haniebnie niską, a po paru dniach, gdy zostałem przelicytowany, maksymalną, jaką byłem skłonny dać.

I wygrałem.


Basik, który udało mi się przytulić, wyprodukowany został przez firmę o ładnie brzmiącej nazwie Harley Benton. Firma ta od kilku lat znana jest na naszym rynku z produktów - powiedzmy - budżetowych. Choć nie - zwrot "budżetowy" nie oddaje tu istoty rzeczy. Harleya Bentona nie dałoby się porównać z taką Dacią. Tu lepszym punktem odniesienia byłaby Tata. I to bardziej Nano niż Indica. Generalnie Harley Benton okupuje półkę ze sprzętami klasy "taniej niż najtaniej". Dlatego też nie oczekiwałem zbyt wiele.

I zdziwiłem się. I to niejednokrotnie, choć nie za każdym razem było to zdziwienie radosne.

Zacznijmy jednak od tych pozytywnych zaskoczeń.

Po pierwsze - bas nie sprawia badziewnego wrażenia. Nie ma tu brzydkich, odstających, niedopracowanych, źle zamontowanych elementów. Owszem, sprzęcior nie prezentuje się szlachetnie, jak choćby wyroby czeskiego Furcha, ale nie odstaje też szczególnie od podstawowych modeli nieco bardziej uznanych firm.

Po drugie - B30FL okazuje się dość wygodny. Przynajmniej jak na odznaczającego się sporym pudłem akustyka. Pewne znaczenie może mieć tu krótka, wyszczególniona w nazwie modelu skala (oznaczenie to łatwo rozszyfrować: "B" pochodzi od słowa "bass", 30 od liczonej w calach menzury, FL zaś od, surprise surprise, słowa "fretless"), choć znacznie większą wagę przyłożyłbym do komfortowo wyprofilowanego mahoniowego gryfu oraz wyśmienitego setupu, będącego w głównej mierze zasługą importera, który prowadzi jednocześnie zakład lutniczy, gdzie od razu dokonuje się wszelkich poprawek. Basiwo, szczególnie na siedząco, trzyma się przyjemnie, zaś gra nie nastręcza żadnych trudności. No, może poza tymi, które wynikają z braku linii na bezprogowej palisandrowej podstrunnicy - jest to jednak bardziej problem związany z wykonawcą niż z samym instrumentem.

Po trzecie - brzmienie akustyczne. Bez prądu taniutki przecież Harley Benton odzywa się zaskakująco dobrze. Brzmienie jest wyraziste, wyrównane, z ładnym, okrągłym środkowym pasmem i typową dla akustycznych instrumentów naturalną górką. Mimo mało szlachetnej sklejki użytej do wykonania pudła, trudno przyczepić się do czegokolwiek w kwestii brzmienia bez prądu.


Po podłączeniu, niestety, jest nieco gorzej.

Wiadomo - Harley Benton produkuje instrumenty budżetowe, i aby utrzymywać ceny na atrakcyjnym poziomie na czymś musi oszczędzać. W przypadku B30FL ewidentnie były to przystawka i preamp. Nie, nie jest źle - jednak szału też nie ma. Znika gdzieś okrągłość i ciepło akustycznego soundu, za to górka robi się nieco zbyt agresywna. Na szczęście dość łatwo skorygować to za pomocą pokładowej equalizacji, jednak brzmienie nadal nie zbliża się do zaskakująco fajnego poziomu, na którym znajduje się soundomierz w opcji unplugged. Próbowałem zaradzić temu zakładając struny z płaską owijką (tzw. flatwound, przez niektórych błędnie zwane szlifami), i o ile przy grze akustycznej basik nabrał nieco kontrabasowego charakteru, po podłączeniu okazało się, że w tym przypadku lepiej spisują się dedykowane do akustycznych basów struny z owijką fosforowo-brązową.

Aby nie być gołosłownym - oto zestaw próbek nagranych na akustycznym Harleyu:



Drugim problemem, który okazał się dla mnie negatywnym zaskoczeniem, jest jakość niektórych komponentów. Oczywiście nie ma się co czepiać, to bardzo tani instrument i sam fakt, że akustycznie brzmi naprawdę fajnie, jest wystarczającym powodem, by się cieszyć, ale gdy jeden z kluczy rozpada się przy pierwszej wymianie strun, jest to chyba jednak przesada. Po prostu ewidentnie ukruszyły się ząbki znajdującej się w środku zębatki - klucz przy przekręcaniu motylka zaczął przeskakiwać a struny nie dawało się odpowiednio naciągnąć. Na szczęście sprzedawca stanął na wysokości zadania i bez żadnych problemów na gwarancji wymienił klucz na miejscu. Niestety, wymienić trzeba było nie tylko klucz - przystawka piezo prawie nie zbierała sygnału ze struny E. Z początku myślałem, że to kwestia jej ustawienia, jednak po wizycie w zakładzie importera okazało się, że to problem z samym piezakiem. Również i on został wymieniony na nowy.

Więcej problemów na szczęście nie stwierdzono, co bardzo cieszy, gdyż miałoby się co psuć. Choćby bardzo praktyczny tuner wbudowany razem z preampem w bok pudła.


Sam preamp jest dość zmyślny - poza suwakami służącymi do regulacji poszczególnych pasm i potencjometrem głośności zawiera również pokrętło "presence" (podbicie nieco wyostrza brzmienie - jednak nieco inaczej, niż podbicie samej góry) oraz przycisk "phase", który... w zasadzie nie robi nic. Przynajmniej ja nie usłyszałem żadnej różnicy - ale być może jestem głuchy.

Podsumowanie, czyli zady i walety:

Harley Benton B30FL to zupełnie niezły akustyczny basik - przynajmniej za swoją cenę. Kilka niezbyt skomplikowanych zmian, takich, jak lepszej jakości klucze czy przystawka piezo z nieco wyższej półki, sprawiłyby, że cały instrument stałby się o klasę lepszy. Niestety, sama marka sprawia, że mało byłoby chętnych na zakup tego basu, gdyby kosztował powyżej 600 zł (a taka kwota byłaby konieczna do wydania po wprowadzeniu tych modyfikacji). A szkoda, bo samo akustyczne brzmienie sugeruje, że byłby tego wart.

Sam jednak stwierdziłem, że akustyczny fretless nie jest mi obecnie potrzebny. Dlatego Harleyek jest obecnie na sprzedaż. Do basu dorzucam miękki pokrowiec Rockbag, szeroki materiałowy pasek oraz dodatkowy komplet strun (nie są nowe, ale urok flatów polega na tym, że nie muszą). Cena za całość - 400 złotych polskich. I nie, nie zarabiam na nim. Choć i tracę niezbyt wiele.


Plusy:

* brzmienie akustyczne
* cena
* niezły komfort gry
* estetyczne wykonanie

Minusy:

* kiepska jakość  niektórych komponentów
* brzmienie po podłączeniu wynikające z najtańszej możliwej przystawki piezo
* skłonność do sprzęgania (częsty problem z akustycznymi instrumentami)

Czym go wozić:

Tani akustyk? Najlepiej wsiąść z nim do pociągu albo PKS-u i pojechać gdzieś na łono. Ale tylna kanapa Seicento czy Matiza też da radę.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Eventualnie: na starcie WUK-a

Jak wiadomo, są rzeczy ważne i ważniejsze. Dlatego czasami trzeba rozważyć priorytety. I gdy ciekawy evencik - taki, jak na przykład tegoroczny WUK - odbywa się tego samego dnia, w którym ma się również Ważne Obowiązki Rodzinne (szczególnie jeśli wypełnianie ich samemu się zadeklarowało), wiadomo, że obowiązki muszą zwyciężyć. Co na szczęście nie znaczy, że trzeba całkowicie zrezygnować z eventu. Można na przykład wziąć Młodzieża pod pachę i udać się na start.

Zatem udałem się.


Gdy przybyliśmy na miejsce pierwsze załogi już startowały. Kolejne ekipy ustawiały się kolejce do rozpoczynającej rajd próby sportowej. Wśród nich można było spotkać dobrze już znane wehikuły i ich woźniców.



Tradycyjnie już pierwszym etapem WUK-a był mały, sympatyczny slalomik.

Przykład dobrego doboru pojazdu do aktualnych potrzeb

Trzydrzwiowy, zerodrzwiowy, dwudrzwiowy

Jak będzie Anonymous Corporate Silver po niemiecku? Anonym Körperschaftlich Silber?

Absolutnie doskonałe blachy

Organizatorzy przybyli żelazem francuskim i włoskim. I dojechali na miejsce.

I start.

Bardzo dobrze

Ciekawe, czy normalnie dojechał na tych próbnych, czy zmieniał na miejscu
Niestety, Młodzież po początkowej fascynacji zgromadzonym żelastwem ("KÓŁKAAA!!!") dość szybko zrobił się marudny. Wiadomo - zarówno natłok wrażeń jak i temperatura zbliżająca się powoli do patelnianej mogą zniechęcić młodego człowieka do partycypacji w jakichkolwiek zajęciach w podgrupach. Na szczęście najpierw objawił się Wujek Wiktor ze swym dziedzicem w wieku zbliżonym do Jerzowego i na kilka chwil udostępnił mojemu spadkobiercy pięknego, poobijanego Moskwicza na pedały (choć tak naprawdę głównym elementem przeniesienia napędu był sznurek, zaś za silnik posłużył tata), a następnie Wujek Mariusz zgodził się na krótkie ale nader miłe posiedzenie za kierownicą Pandy.


Atrakcje nie skończyły się na tym - Młodzież został porwany na kilka chwil przez Ciocię Alę (zaprawioną w bojach dzięki dwóm własnym synalom), zaś Wujek Mariusz porwał tatę na pokład Pandy celem śmignięcia próby sportowej.




Slalom może nie poszedł idealnie (głównie przez nie do końca udany nawrót na ręcznym), ale tragedii też nie było. Tragedii nie było również na odcinku młodzieżowym - Jerz trafił z powrotem w me ramiona uchachany dzięki wymyślonym naprędce przez Ciocię Alę rozrywkom. Jedna z nich obejmowała obserwowanie mrugającego oczkami Opla GT.


Po zakończonej próbie sportowej załogi ruszyły w trasę, ja zaś załadowałem Młodzieża w fotelik i ruszyłem za nimi. 




Niestety, młodemu człowiekowi bardzo szybko dała się we znaki nie tylko temperatura, ale także niezawodnie pojawiający się o tej porze głód, co oznaczało, że nadszedł czas przerwania tatusiowej zabawy. Po spożyciu drugiego śniadania (i obiecanych Jerzowi lodów) udaliśmy się na krótkie łowy na kolejne mixy. Zastanawiałem się, którędy biegła dalsza trasa - Fi zazwyczaj nie rozczarowuje w kwestii wynajdywania niebanalnych zakamarków miasta stołecznego. Snując owe rozważania śmignąłem Mostem Północnym na mało znaną mi Białołękę w nadziei znalezienia jakiegoś wrastającego żelaza.

A zamiast gratów znalazłem to.


Fi, zrób e-WUK-a. Koniecznie. Proszę.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Śmignąwszy: Cieślak

Pewien czas temu red. Z. Łomnik pokazał miastu i światu, jak niewdzięczni bywają właściciele starszych samochodów, gdy spróbuje się zrobić im dobrze bez konsultacji. 


Oczywiście bardzo szybko okazało się, że MEDIA KŁAMIO - jak zapewne nikt się nie spodziewał, filmowy właściciel wcale nim nie był (woli BMW). Co więcej, prawdziwym właścicielem była kobieta. I to wręcz znana mi osobiście dzięki wspólnemu udziałowi (i, prawdaż, drugiemu miejscu) w zeszłorocznym Prawobrzeżnym Rajdzie Starego Żelaza. A do tego wszystkiego Golf niedługo później trafił na sprzedaż. Za całe 999.

I kupił go mój brat.


O Golfie II trudno powiedzieć czy napisać więcej, niż już zostało powiedziane i napisane. W latach 90. to głównie on - przybywając dumnie zarówno na kołach jak i na licznych lawetach - motoryzował bogacącą się część naszego społeczeństwa. Pomniejszy, zaraz po Mercedesach W123 i W124, pomnik niemieckiej solidności, do którego kolejnych iteracji po dziś dzień modli się niemalże cała polska prowincja (w całkowicie neutralnym tego słowa znaczeniu). I to właśnie głównie na prowincji druga generacja wolfsburskiego kompaktu wciąż dzielnie wywiązuje się ze swych transportowych zadań.

A tu proszę, niespodzianka. Nie dość, że w Stolycy, to jeszcze celebryta z internetów. A jeśli można mieć tak sławny (a do tego wciąż mobilny) egzemplarz za tak rozsądne pieniądze... no właśnie. Mój brat, który akurat poszukiwał pierwszego w swej karierze pojazdu mechanicznego, nie zastanawiał się zbyt długo. I to nawet mimo tego, że jeszcze niedługo wcześniej zarzekał się, iż nie chce diesla.

I, mimo początkowych kłopotów, nie żałuje.


Pod maską brackiego egzemplarza klekocze wesoło podobny turbodiesel, który napędzał przetestowanego przeze mnie pokrótce Passata B2. Podobny, gdyż nie do końca ten sam - o ile zapewne blok i parę innych elementów jest wspólnych (jeśli ktoś ma inne, potwierdzone dane, niechaj śmiało wyprowadza mnie z błędu), moc różni się o całe 10 kucy. I to na korzyść mniejszego, lżejszego Golfa, które wedle danych wykasłuje całe 80 KM, co przy tej masie jest całkowicie satysfakcjonującym wynikiem. Lub raczej wykasływał, gdyż przez spore zużycie turbosprężarki i trochę zaniedbań eksploatacyjnych część z nich już zdążyła rozbiec się po niebiańskich autobahnach. Na szczęście zaniedbania owe nie zabiły auta wyprodukowanego w czasach, gdy niemiecka jakość rzeczywiście jeszcze coś znaczyła.

Bo nadal trudno się do niej przyczepić.


Jakość wykonania Golfa II można poznać choćby po wnętrzu, które okazuje się naprawdę solidnie zmontowane. Jasne, faktura i miękkość tworzyw odbiega nieco od obecnie stosowanych, ale ich trwałość i dobry montaż stają się jasne, gdy wjedziemy na nierówną drogę. Nie ma tu wrażenia, że zaraz coś odpadnie. Owszem, jest głośniej niż w nowych samochodach, słychać trochę stuków, ale jest ich stosunkowo niewiele - a już na pewno jak na ćwierćwieczne auto. Oczywiście idealnie nie jest - najbardziej dokuczliwym mankamentem są niedziałające klamki (jedynie drzwi kierowcy dają się otworzyć z zewnątrz) - ale mimo tego nie odnosi się wrażenia obcowania z wytłuczonym złomem. Także tapicerce nie sposób czegokolwiek zarzucić - po 25 latach wysiadywania i wycierania nadal nie jest poprzecierana czy podarta. To między innymi za to Polacy tak lubią te samochody.

Nie tylko dorośli użytkownicy doceniają solidność i wygodę wnętrza Golfa II
Samo wnętrze też nie jest najgorsze - co prawda występuje tutaj ten sam problem, co w starym Passacie, czyli pozbawiona jakiejkolwiek regulacji kierownica umieszczona nieco za nisko w stosunku do fotela, ale same siedzenia są całkiem wygodne a przestrzeń okazuje się całkowicie wystarczająca. Czy z przodu, czy z tyłu, średniego wzrostu grubas (czyli ja) nie może narzekać na brak miejsca. Osobną kwestią jest ergonomia - układ przełączników jest dość nietypowy, łatwo jednak przyzwyczaić się do niego.

Wnętrze to również bagażnik. A w tej kwestii absolutnie nie jest najgorzej.


VW Golf to najklasyczniejszy z kompaktów, zaś dwójka jest kompaktem starej szkoły, czyli rzeczywiście, nomen omen, kompaktowym. Jego rozmiary zewnętrzne są porównywalne z niejednym produkowanym obecnie przedstawicielem segmentu B. Mimo tego bagażnik okazuje się zupełnie przyzwoity. Na tyle przyzwoity, że umieszczony w miękkim pokrowcu bas o pełnej menzurze bez większych problemów mieści się w poprzek, co jest sztuką, która nie udawała się ani młodszej o generację Madzi, ani nawet niektórym testowanym przeze mnie nowoczesnym, lajfstajlowym kombiaczom. Niestety, idealnie nie jest - nie tylko ze względu na straszące gołą blachą nadkola czy niewielką przestrzeń, która pozostaje między nimi. Po pierwsze, niektórym przeszkadzać może wąski otwór załadunkowy i bardzo wysoki próg, przez co załadunek ciężkich pakunków potrafi być nieco męczący. Po drugie, oparcie kanapy składa się tylko w całości, co jednak było w tamtych latach standardem w tej klasie pojazdów. Czy Golf II, występujący tylko jako 3- i 5-drzwiowy hatchback (no chyba, że doliczymy Jettę, czyli Golfa z odrębnym zadem), był dostępny z dzielonym oparciem - nie wiem, ale biorąc pod uwagę mnogość wersji i dostępnych opcji jest to niewykluczone.

Wnętrze jest solidne i całkiem wygodne a bagażnik przyzwoity - jak natomiast jeździ 25-letni diesel?

Zupełnie nieźle.

Jak już wspomniałem, pod maską należącego do brata (i bratowej) egzemplarza zamontowany jest 80-konny turbodiesel o pojemności 1,6 litra. I choć z powodu zużycia i pewnych zaniedbań z 80 koni zostało obecnie najprawdopodobniej nie więcej niż 70, dynamika wciąż jest całkowicie wystarczająca. Oczywiście nie możemy tu mówić o zwijaniu asfaltu, jednak dość lekkie auto całkiem żwawo odpycha się za pomocą 13-calowych przednich kółek. Do dynamiki dobrze pasuje praca zawieszenia, które okazuje się nieprzesadnie sztywne, dzięki czemu stanowi niezły kompromis między komfortem a trzymaniem się drogi. Dodatkowo jego prosta konstrukcja gwarantuje bezproblemowy i tani serwis, zaś z podwozia nie dochodzą praktycznie żadne niepokojące dźwięki. Obsługa kierownicy mimo braku wspomagania jest bezbolesna - nieco wysiłku należy włożyć jedynie w intensywne kręcenie przy prędkościach parkingowo-manewrowych, a i tak jest to mniejsza siła, niż ta, która potrzebna była w Madzi. Ogólnie jazda starym Golfem okazuje się całkiem przyjemnym doświadczeniem. Zapewne dlatego, że to po prostu niezły samochód. 


Podsumowanie, czyli zady i walety:

VW Golf II generacji spośród swojej konkurencji nie wyróżniał się niczym szczególnym poza dwiema cechami: dopracowaniem i solidnością wykonania. To właśnie dzięki temu nadal codziennie widujemy te samochody w ruchu a ogłoszeń dotyczących sprzedaży Golfa II jest zazwyczaj kilkanaście. Oczywiście zadbanych, sprawnych egzemplarzy jest coraz mniej - wiele z nich pokonała rdza a znaczna część pozostałych została po prostu zajeżdżona. Zmęczenie nie ominęło i tego egzemplarza - gdy brat sprawdził poziom oleju, okazało się, że silnik był niemalże suchy. Na szczęście po wlaniu nowego oleju oraz wymianie filtrów i paska rozrządu auto dalej odpycha się dzielnie. I pewnie jeszcze się poodpycha, co wcale nie jest oczywiste w przypadku toczydeł za niecały tysiąc.

A dlaczego Cieślak? Pooglądajcie "Blok Ekipę", której mój brat jest fanem. Wszystko się wyjaśni - nawet jeśli nie zgadza się generacja Golfa.

Plusy:

  • trwałość i solidność
  • tanie części, serwis i sam zakup
  • przyzwoity komfort
  • bagażnik mieszczący bas w pokrowcu
  • całkowicie wystarczające osiągi
Minusy:
  • ogólne zmęczenie większości pozostających w użyciu egzemplarzy
  • wysoki próg załadunku
  • brak wspomagania (choć na szczęście nie przeszkadza aż tak bardzo)
Co nim wozić:

Do bagażnika wszedł pięciostrunowy Frankenstein w pokrowcu - i taki bas pasuje tu zupełnie nieźle. Pasowałby też Squier Precision VM czy inna niedroga, dość klasyczna konstrukcja. I choć Golf II, szczególnie bez dzielonego oparcia kanapy, nie jest idealnym żelazem do przewozu sprzętu basowego, jako budżetowe, solidne rozwiązanie sprawdza się w tej roli zupełnie nieźle.

* * * * *

Od publikacji poprzedniego wpisu minęło już 10 dni, i choć zdarzało się to już wcześniej, niestety teraz może się to stać normą - przynajmniej przez pewien czas. W moim życiu zaszły pewne poważne zmiany, w których naturę nie chcę się tu zagłębiać, a które powodują, że mniej jest zarówno czasu na pisaninę (z powodów czysto organizacyjnych), jak i zwykłych chęci. Nie znaczy to jednak, że zarzucam pisanie - tym bardziej, że mam już wstępnie przygotowane 3 kolejne wpisy. Po prostu przez pewien czas będę widywał się z Wami rzadziej. A potem... Potem się zobaczy. Jak zawsze.

piątek, 5 sierpnia 2016

Spacerkiem i rowerkiem: Go West

Dziędobry się z Szanownym Państwem serdecznie a wylewnie. Poprzedni mix ewidentnie przypadł miłośnikom Dobrych Gratów do gustu - dość powiedzieć, że fotorelacja z holenderskich peregrynacji Anda (Artysty Wcześniej Znanego Jako Andziasss) szybko okazała się najpopularniejszym pod względem odwiedzin ze wszystkich mych wpisów. Dlatego też zapraszam na kolejny mix gościnny - tym razem jednak wrócimy do naszej Krainy Mlekiem i Miodem (z ucha) Płynącej, konkretnie zaś w zachodnie jej rejony, choć pod koniec zahaczymy również o okolice samego środka mapy.

Kaj (jednak nie ten od Gerdy czy innych zamków) rezyduje we Wrocławiu, ale bywa też w Poznaniu - i, co ciekawe, więcej dobrutek upolował właśnie w stolicy Wielkopolski. Zaczniemy jednak od miasta kojarzonego z takimi postaciami, jak Lech Janerka czy Eberhard Mock, czyli Breslau.

Na sam początek cios prosto w ośrodek ślinotoku - i nieważne, że widziały go chyba już wszystkie złomnikoluby

Zaskakujące, jak dużo ich jeszcze jeździ. Prawie się ich przez to nie zauważa - a to przecież już wiek jaktajmerowy

Znajdź jeden niepasujący element. Nie, dwa. Nie, jeden. Nie, czekaj...

309 też jeszcze widuje się całkiem sporo - ale nie 3d

Skoro jesteśmy przy francuzczyźnie...

SUPERPIEŃĆ

WTEM!!! (i tak, to wciąż Wrocław)

Wrocławska Blaszana Irracjonalność

O, patrzcie, Maxima!

WOW

Busy wczoraj i dziś

Na Nity z nim! O ile wcześniej nie złamie się do końca.

Tuning wałkiem i sprayem - jest. Łyse opony - są. Jeszcze tylko kilka browarów, szalik Śląska i można ruszać.

Borze, to był kiedyś Samochód Roku. Wygrał m.in. z W124. 

WTEM WTEMÓW - ależ baza pod goth-roda!!! Chcę go na zespołowóz!!! Tylko ten, no. Aromat.
 Przenosimy się do Poznania. A Poznaniacy, jak wiadomo, to ludzie pragmatyczni, ceniący solidność i sycący talerz pyr, do tego nieco konserwatywni - dlatego lubią dobre niemieckie żelazo.

Na przykład takie.

Albo takie. Ba - ja sam takie lubię.

Proszę bardzo, elegancki sedan cenionej marki - zresztą mającej w Poznaniu swoje przedstawicielstwo

Domek z ogródkiem, Mercedes - zestaw marzeń. Nawet jeśli Mercedes nie jest w garażu tylko w ogródku właśnie.

Niemiecka solidność, praktyczność i - rzecz jasna - prestiż podkreślony odpowiednim kołem

Polski Związek Rowerzystów?

Poznaniacy cenią również solidny japoński sprzęt. Choćby taki.

Albo taki.

Czy choćby taki.

Polski Związek Ro... nieee, już było

W jakiej gwarze mówi się, że coś jest galante?

Poznaniacy obdarzeni większą fantazją cisną niezniszczalnym amerykańskim żelastwem

Tu się zmieści naprawdę dużo pyr

Oczywiście jest też wersja budżetowa, którą zajmuje się Poznański Związek Kaszlaków

PWY! - z takim dźwiękiem spluwają na jego widok ci, którzy nie mają dobrych wspomnień związanych z Malczanem

O, proszę, jaki piękny klasyk.

Osiedlowe parkingi są idealne do konesowania

Można by było znaleźć mniej pasujące koło, ale wymagałoby to pewnego wysiłku

Zapewne od nowości - to właśnie wielkopolska gospodarność. Propsuję.

Proszę O Nieodholowywanienazłom

Obrazek ze wszech miar klasyczny

Ale jak już Poznaniakowi odwali... TO PO GRUBOŚCI

MIŁOŚĆ

Pa pa, Wielkopolsko.
Na koniec, zgodnie z zapowiedzią, po czułym pożegnaniu z zachodnią Polską, przenosimy się do Polski centralnej. Konkretnie zaś pod Łódź, gdzie na autostradzie Paweł W. wykazał się refleksem, gdy ujrzał TO:

XC90!
Nadsyłaczom (w ilości sztuk 2) dziękuję serdecznie i polecam się na przyszłość.

Miłego weekendu się z Szanownym Państwem.