czwartek, 30 października 2014

Basista się bawi: Syrenki

Dobry wieczór.

Młodzież rośnie sobie zdrowo a wraz z nim rośnie kolekcja autek, które kiedyś, gdy nadejdzie na to czas, otrzyma od uradowanego tym faktem ojca. W sumie ciekaw jestem, kto będzie cieszył się bardziej - obdarowany czy darczyńca.

Tak czy inaczej - wspominałem już, że w skład kolekcji wchodzą (i wchodzić będą tak długo, jak Młodzież osobiście nie zażyczy sobie miniaturowej wersji nowoczesności, bezpieczeństwa i prestiżu) jedynie przedstawiciele motoryzacji nieco starszej, czyli wedle standardów korpożołnierzyków ze strzeżonych osiedli typu Prestige Tower niebezpieczne złomy. Skrótowo rzecz ujmując - to, co lubię najbardziej.

No, może z pewnym wyjątkiem, ale jest on uzasadniony.

Otóż nie jestem szczególnym fanem Syreny. A przynajmniej modelu 105. Wcześniejsze wersje miały chociaż kurołapy, Bosto była jednym z pierwszych tzw. kombivanów (jeśli nie pierwszym) czyli samochodów na wskroś sensownych i użytecznych, pick-up R20 nie miał w ogóle żadnego sensu i dlatego był fajny, za to w "stopiątce" pozostał jedynie dźwięk i aromat dwusuwa, ramowa konstrukcja oraz dramatyczny wręcz poziom awaryjności psującej frajdę z wcześniej wymienionych cech. Do tego fakt, że była tłuczona do 1983 roku, jest czymś pomiędzy smutkiem a obciachem. Tak, do 1983 - przypominam, że w tym roku VW zaprezentował Golfa II, który jest normalnym, nie budzącym zdziwienia dupowozem do dziś, Ford od roku tłukł Sierrę, Audi robiło bardzo udane 100 C3 czyli Cygaro, zaś Citroen produkował świetnego BX-a. I nie, to, że 2CV, Mini czy Garbus były robione znacznie dłużej nie jest tu argumentem - samochody te były świetnie wymyślone, każdy z nich charakteryzował się unikalnymi rozwiązaniami, do tego jeszcze "za życia" zostały legendami, podczas, gdy Syrena była nieudaną, fatalnie wykonaną kopią niemieckich przednionapędowych dwusuwów o jeszcze przedwojennej proweniencji. Wystarczy przyjrzeć się założeniom konstrukcyjnym oraz spojrzeć na kształt ramy, niemalże taki sam, jak w Dekawkach z lat 30., gdzie prawie pokrywał się z dolnym obrysem nadwozia, z typowo dla przedwojennych aut zwężającą się ku przodowi maską. Takie samo ukształtowanie ramy nośnej zachowało się w Wartburgach 311 i 312, które były niczym innym jak IFą F9 z nową, większą karoserią, IFA zaś była po prostu enerdowskim DKW. I o ile konstrukcje niemieckie (łącznie z zupełnie inaczej skonstruowanym, samonośnym Trabantem, który jednak też miał pędzone przednie koła przez dwusuwowy silnik) były dość trwałe i prezentowały w miarę rozsądny poziom awaryjności (no, może poza dość strasznym P70, zresztą też siedzącym na ramie o tym kształcie), Syrena była po prostu jeżdżącą tragedią. A jeszcze częściej była tragedią stojącą, podczas gdy nieszczęsny właściciel z obłędem w oczach starał się załatwić jakieś części (dla niepamiętających tamtych czasów - wtedy nie szło się do sklepu i kupowało, tylko właśnie trzeba było załatwiać). Które też wkrótce się poddawały.

No dobrze, mamy wyjątek. A uzasadnienie?

Syrenka, chcemy tego czy nie, jest częścią naszej historii. Istotną, ważną częścią. Poza tym miała parę fajnych cech - sympatycznie wyglądała, siedziała na ramie, miała dwusuwa pod maską a biegi (przed wprowadzeniem ostatniej, całkowicie zbędnej iteracji "stopiątki", czyli 105 L) zmieniało się wajchą przy kierownicy. Czyli wszystko na opak, wszystko źle, wszystko tak, jak lubię. I gdyby Bosto zostało wprowadzone wcześniej a produkcja osobowych modeli skończyła się na ostatniej posiadaczce kurołapów, czyli 104, byłoby jeszcze fajniej, a Syrena stałaby się klasykiem znacznie prędzej. Tak - jeszcze 10 lat temu można było mieć jeżdżący (przynajmniej czasami) egzemplarz za grosze. A teraz? Wyciągnięte z kurnika zombie kosztuje kilka tysięcy, dobrze zachowana lub odrestaurowana sztuka spokojnie przekracza dychę, zaś dziś na Alledrogo znalazłem podwozie (czyli ramę z zawieszeniem i kołami) plus silnik i przytwierdzona do tego gródź z deską rozdzielczą w stanie wskazującym na to, że reszta zwyczajnie zgniła i rozpadła się na kawałki, a wszystko to za 1500 zł. Tylko dlatego, że kiedyś był to model 103 z 1964 roku. PERŁA PEERELU JEDYNA TAKA ZOBACZ.

Dlatego też, gdy znalazłem taką właśnie perłę na sklepowej półce, postanowiłem kupić ją Młodzieżowi. I to mimo tego, że była to najpospolitsza "stopiątka".


Tak, jak większość dostępnych na rynku, niedrogich a jednocześnie niezbyt badziewnych modelików, autko zostało popełnione przez firmę Welly. Pierwsze wrażenie jest takie samo, jak w przypadku innych wyrobów tej firmy - niezła jakość i wzornictwo za bardzo rozsądną cenę. Drugie wrażenie niestety okazało się nieco gorsze - lewe drzwi są niedokładnie dopasowane i nieco odstają. W zasadzie można uznać to za zgodność z oryginałem - musiała być jakaś niedoróbka.

Na szczęście z prawej strony drzwiczki są dopasowane dużo lepiej. Choć nie wiadomo czemu znajduje się na nich lusterko, którego w oryginale nie było - przepisy jeszcze długo miały tego nie wymagać. Nie wiadomo też, dlaczego na masce widnieje logo FSO, podczas gdy jakieś 99,9% "stopiątek" powstało w bielskiej FSM.


Poza pewnymi niedociągnięciami jest jednak całkiem nieźle.

Samochodzik prezentuje się ładnie. Proporcje są zachowane a detale - odwzorowane całkiem nieźle. Jasne, można się przyczepić, że ramka szyby w drzwiach jest za gruba, ale powiedzmy sobie szczerze - za kilkanaście złotych nie ma co się spodziewać Cthulhu wie jakiej technologii produkcji. Już bardziej czepiałbym się niechlujnie pomalowanej uszczelki przedniej szyby oraz zbyt szerokich opon. Jest jeszcze jedna rzecz, której się przyczepię (i to znacznie bardziej), ale o tem potem. Teraz pora na pozytywy. A wśród nich mamy m.in. precyzyjnie odwzorowane listwy boczne (wypukłe i pomalowane na srebrno, że niby chrom), ładnie wykonane światła a nawet całkiem wiernie oddany kształt kołpaków. Dobrze wyglądają też zderzaki czy "chromowane" obramowania świateł. Całość robi naprawdę przyzwoite wrażenie.

Jak we wszystkich większych modelikach Welly (od 1:34, czyli takiego rozmiaru, jak tu), mamy też otwierane drzwiczki.


W tym miejscu odczuwam potrzebę pożalenia się nad technologią wykonania zabawek.

Otóż trochę szkoda, że drzwi w zabawkowych samochodzikach otwierają się w tak nierealistyczny sposób: wąsko, do tego z przednią krawędzią mocno odstającą od błotnika. Rozumiem jednak, że wierniej odwzorowane zawiasy byłyby droższe w produkcji i dużo delikatniejsze, dlatego nie mam zamiaru robić z tego jakiegoś szczególnego zagadnienia. Dlaczego jednak nie można w modeliku zrobić otwieranych kurołapów, czyli drzwi zawieszonych na tylnej krawędzi? Ależ to by była rewelacja - taka np. zabawkowa Syrena do 104 włącznie z drzwiczkami otwieranymi do tyłu. Albo przedwojenne i wczesnopowojenne modele DKW. Albo starsza wersja Fiata 500 lub 600. Czy pierwsze odsłony Dwacefałki. Ja bym kupił. Dowodem na to, że jednak się da, jest od wielu lat oferowany przez Bburago Citroen 15CV (czyli 6-cylindrowa odmiana słynnego Traction Avant) w skali 1:24. Wszystkie TA miały przednie drzwi otwierane do tyłu i modelik Bburago takie właśnie ma. I kiedyś na pewno kupię egzemplarz. Ale ten trzeba będzie trzymać dłużej, aż Młodzież ograniczy nieco zapędy do demontażu i crash-testów - bo że będzie takie miał, tego jestem w 100% pewien.

Jednak niezależnie od umiejscowienia zawiasów, otwierane drzwi ułatwiają podziwianie wnętrza. A w tej kwestii jest nawet nieźle.


Przede wszystkim zwraca uwagę dość starannie odwzorowana kierownica. Również kształt deski rozdzielczej (o ile w Syrenie można mówić o czymś takim) się zgadza, choć oczywiście w oryginale była z lakierowanego na kolor nadwozia metalu. Ba - była jego częścią.

Nie zgadza się za to inna rzecz. Podwozie. A konkretnie omawiana przeze mnie wcześniej rama.

Nie jeden raz wspominałem, że mam słabość do osobówek siedzących na ramie. Ostatnią była bodajże Crown Victoria, którą amerykański Ford haniebnie wycofał kilka lat temu, czego nie mogą przeboleć tamtejsi policjanci i taksówkarze. W Europie ostatnim osobowym autem o ramowej konstrukcji był - o ile się nie mylę - produkowany do 1991 roku Wartburg. Jego rama była co prawda mocno zmodyfikowana w stosunku do pierwszych modeli 311 i 312 (głównie ze względu na zmianę zawieszenia i związaną z tym przeróbkę tylnej jej części na bardziej okrągłą), ale jej ogólny kształt - tzw. brzuch ryby - nie zmienił się znacząco. Praktycznie taki sam kształt ramy miały wszystkie przednionapędowe konstrukcje, których wspólnym przodkiem było DKW F8 (oczywiście poza samonośnym Trabantem). Wąska z przodu (tak, by zapewnić możliwość znacznego skrętu kół), rozszerzająca się łagodnie mniej więcej do rejonu przednich foteli i potem znów zwężająca się aż do tylnej osi, gdzie kończyła się na mocowaniu tylnego resora.


A tak odwzorowali to "spece" z Welly:



LOLWUT

Nie wiem, jakim cudem to przeszło. Nie wiem, kto to zatwierdził ani na jakim wzorze opierali się projektanci. Nie wiem, czy kogokolwiek to obchodzi poza takimi maniakami, jak ja. Ale na miłość Latającego Potwora Spaghetti, skoro już w ogóle odwzorowujemy podwozie, zróbmy to rzetelnie. A da się, jak pokazuje przykład kilku innych modelików z mo... yyyy, z należącej do Młodzieża ale tymczasowo zarządzanej przeze mnie kolekcji. A jeszcze będą.

Tymczasem przejdźmy do egzemplarza nr 2. Bo owszem, Skarpety w onej kolekcji są dwie. W dwóch różnych skalach i, co najważniejsze, dwa różne modele.

Przez ostatnie lata ogromną popularność zdobyła seria wydawnictwa DeAgostini - "kultowe auta PRL-u". Oczywiście większość z nich nie ma nic wspólnego z kultowością (pokażcie mi kult wokół IŻ-a 2126) czy nawet z PRL-em (nie sądzę, by po naszych ulicach kiedykolwiek jeździło zbyt wiele Vauxhalli Chevette, poza jednym, który wrasta obecnie na Gocławiu), ale seria była sympatyczna. Wydawnictwo poszło za ciosem i przygotowało kolejną serię: "Auta PRL-u - złota kolekcja". A pierwszym z modeli jest ładna, niebieska Syrena 104. Czyli ostatni model z kurołapami.

Kupiłem.


Wydawnictwo prezentuje się nieźle - jest opis modelu, dane techniczne (niektóre nie do końca zgodne z rzeczywistością), zdjęcia a nawet plakat. Główną atrakcją jest jednak sam modelik we wspólnej dla całej serii skali 1:43.


Autko było umieszczone w zaklejonym blistrze. Trochę się wahałem czy je wyciągać czy zachować stan kolekcjonerski, jednak chyba słaby ze mnie koneser, gdyż w końcu samochodzik wywędrował na zewnątrz.

Jak widać na załączonym obrazku, Syrenka przytwierdzona jest do podstawki z nazwą modelu. Nieco osładza to straszliwy ból po barbarzyńskim zniszczeniu pudełka (what have I done, doloż moja doloż etc.) i w teorii zachęca do zaprenumerowania serii, zakupienia specjalnej gabloty (rzecz jasna oferowanej przez wydawnictwo) i konesowania sobie kolejnych modeli za szkłem. Mnie nie zachęciło, ale, jak już wspomniałem, nadaję się na kolekcjonera równie dobrze jak kozia sempiterna na eufonium. 


Po odkręceniu modeliku od podstawki (czynność całkowicie odwracalna) można wreszcie przyjrzeć się mu ze wszystkich stron. A wrażenia są... niejednoznaczne.

Z jednej strony mamy tu ładnie zachowane proporcje, dobrze odwzorowane chromowane detale, zgadzające się przetłoczenia, wiernie oddane oświetlenie, ładnie zrobiony wlew paliwa itd. Z drugiej - dekielki zdecydowanie nie pasują do modelu 104 (gładkie, bez charakterystycznego "dzióbka" pośrodku były stosowane we wcześniejszych typach, do tego na lewym przednim kole zamocowany jest nierówno), nie zgadza się też lusterko (to samo zastrzeżenie co w przypadku kołpaków), zaś chromowane listwy bocznie są ordynarnie namalowane celem obcięcia kosztów i możliwości zastosowania jednego odlewu karoserii do kilku modeli.


Ogólnie jednak całość jest ładna. To, co najistotniejsze, zgadza się z oryginałem, całość sprawia równie przyjemne wrażenie co 105 od Welly - co prawda ma gorzej, płasko ukształtowany przód (modelik Welly ma wyprofilowany jak w oryginale, wystarczy przyjrzeć się od spodu), za to nadrabia lepiej dobraną szerokością opon czy brakiem prawego lusterka, które w tamtych latach zwyczajnie nie było stosowane. Niestety - po zajrzeniu pod spód czar znowu pryska.


Dobrze, umówmy się - kształt ramy jest nieco lepiej odwzorowany, niż w Syrenie produkcji Welly. Nieco. W najwęższych miejscach jest jednak dużo za szeroka, przedni odcinek (między kołami) nie jest "wyprostowany" (podłużnice w oryginale są tam blisko siebie i biegną równolegle) a całość przypomina... trumnę. Nie ma też dołu silnika. Na pocieszenie mamy linki hamulcowe. Niestety - poza kiepskim odwzorowaniem podwozie jest po prostu słabej jakości. Plastik wygląda jak wielokrotnie recyclingowane kubki po jogurcie z Realu po złoty dwajścia dziewięć.

Mimo to podejrzewam, że dam jeszcze szansę kolekcji DeAgostini. Nie, nie będę prenumerował, tak ciężko jeszcze mi nie przygrzało - mam jednak zamiar zakupić ze 2 czy 3 interesujące mnie modele, które mają pojawić się w przyszłości.

Dla Młodzieża, oczywiście.


Dobranoc.

niedziela, 26 października 2014

Eventualnie: Season's End, czyli koniec sezonu YW 2014

Dzień dobry się z Państwem.

Jak już wielokrotnie wspominałem, jesień - a przynajmniej jej pierwsza połowa - to pora najbardziej obfitująca w eventy cieszące oko i serce miłośnika żelaza nieco starszego. Przynajmniej w Warszawie. Niestety, wszystko, co dobre, kończy się zazwyczaj nieco za szybko. Robi się coraz chłodniej, dni są coraz krótsze i coraz bardziej mokre (w ten nieprzyjemny sposób), ogólnie aura powoli osiąga poziom przy którym ludzie o moich upodobaniach termiczno-świetlnych włażą pod kołdrę i odmawiają współpracy. Tej ostatniej mogą odmówić też co wrażliwsze wiekowe sprzęty, w związku z czym nadszedł czas na to, co niestety ma miejsce co roku o tej porze: zakończenie sezonu.

Na osłodę sezon zazwyczaj jest kończony sympatyczną imprezą. Tak było i tym razem, choć wyszło dość skromnie. Jednak o tem potem.

Po przybyciu na miejsce można było podziwiać szeroki wybór najróżniejszego autoramentu gratów - od stosunkowo młodych Ścier i Pasków B3 po głównie amerykańskie sprzęty z lat 50. i 60., od Maluchów po Mercedesy.



Dotarłem na miejsce nieco spóźniony (z tego miejsca bardzo serdecznie dziękuję ochronie podwórka na rogu Okrzei i Targowej, niech wam wąsy powypadają), na szczęście przybywająca z innego, odbywającego się całkiem niedaleko eventu Wybranka wykazała się trzeźwością umysłu i szybkością palca w dłoni dzierżącej telefon i upolowała trochę pięknych wehikułów - zarówno przybywających, jak i opuszczających przedwcześnie miejsce spędu.

"Setka" chyba już zawsze będzie się kojarzyła z Jożinem z Bażin

Quatrelka na glebie

Co się stało z tą wspaniałą marką, zapytuję

Z tą zresztą też, jeśli na to spojrzeć pod odpowiednim kątem (szczególnie takim zaczynającym się na X)

O tej już nawet nie mówiąc

Z tą z kolei nie jest jeszcze najgorzej, choć takie potworki jak CLA i GLA zdają się temu przeczyć

Na szczęście gdy już udało mi się dotrzeć na miejsce, dobrego sprzętu nadal było sporo.

Rozpocząłem od dość licznie reprezentowanych Miniaków

Było coś niezwykłego w starszych autach klasy "ekonomicznej" jak Mini, 2CV czy Garbus - kilka dekad produkcji i dziesiątki milionów egzemplarzy nie zabiły ich wyjątkowości

Oba maciupkie, oba zajebiste

Taki ślubowóz to ja rozumiem. SKY is the limit!

O, takich dekielków to chyba jeszcze nie widziałem

Reprezentacja 126 była liczna. Bardzo liczna. Łącznie z Elegantem, który jest takim jaktajmerem, jak ja jestem starszym panem

850 z kolei jaktajmerem był już dawno, teraz to klasyk pełną gębą. Konesowałbym.

127 z pierwszej serii też bym konesował. Wspaniałość.

Marchionne, zamiast zabijać Lancię wskrześ Autobianchi!

Manta A. Tak, Opel też kiedyś potrafił robić samochody.

Fordowi też szło nieźle (choć, po prawdzie, nie upadł teraz aż tak nisko, jak Opel)

Nie wiem, jakiego nakładu pracy wymagało przesunięcie słupka oraz wydłużenie drzwi, ale jestem pełen podziwu. Tylko te koła idiotyczne.

Co stoi koło 1602? QUANTUM OF SOLACE, ha ha haaaaa

Garbus na wtrysku. Trochę jak Matiz z automatem czy Żuk kabriolet

Ojeeeej, biedny, ośka mu poszła

Ładny, nawet bardzo, ale czy taka gleba ma sens?

Odpowiadam: nie ma

A teraz, drogie dzieci, wyobraźcie sobie współczesne A6 w dwudrzwiowym sedanie.

Jak już mówiłem, 126-tek było naprawdę dużo

Dobre kombo

Dobre kombi

Dobre WSZYSTKO

Japońskiego żelaza nie było dużo, ale za to było naprawdę dobre

Dobre jak kiełbaska z grilla

Naprawdę bardzo, bardzo, BARDZO dobre.

Ależ bym się obślinił na porównanie X1-9 z 914.

Reprezentacja USA prezentowała to, co miała najlepszego: dźwięk silników.

NIC nie brzmi tak, jak potężne, stare, amerykańskie V8. NIC.

A jak mamy "tylko" R6, możemy zawsze błysnąć chromami i zaszpanować dziwacznie otwieraną maską.

Przepiękne marnotrawstwo przestrzeni. Marnotrawiłbym.

Kumulacja!

Pogoda jednak niezbyt dopisała. Było zimno. Nieprzyjemnie. Nieprzyjaźnie. Wiatr przewiewał człowieka na wylot, mimo grubej kurtki. I to właśnie najprawdopodobniej było powodem tego, że uczestnicy przybyli mniej licznie niż w zeszłym roku (gdy z kolei aura była nader sympatyczna) a już przed 14 zaczęli powoli się zbierać.

Jesteście aresztowani pod zarzutem nadmiernej zajebistości, za to wykroczenie grozi przepadek DS-a na rzecz Basisty Za Kierownicą

Ktoś chyba nie domknął drzwi

Reprezentacja UK - wersja light

Reprezentacja UK - wersja TWOOSHTCH

Znany już z rajdu YW Barkas przewodził korowodowi

Nad wszystkim czuwało Pogotowie Techniczne wspomagane przez przedstawiciela komunikacji zbiorowej

Panujące warunki atmosferyczne, przerzedzająca się reprezentacja mobilnych staroci oraz świadomość, że Młodzież czeka na odbiór od Babci sprawiły, że i my oddaliliśmy się w uprzednio wybranym kierunku.

Opuszczając teren Koszyka Narodowego czułem lekki niedosyt. Mało dwusuwów, brak starych Saabów (jedynie wyjeżdżając wypatrzyłem pięknego Krokodyla), z Cytryn jedynie czerwony AX i orgazmiczny DS, niewiele japońszczyzny - ale rozumiem. Pogoda była w stanie zniechęcić każdego. Może za rok będzie grubiej. Acz w tym wcale nie było źle. Tym bardziej, że sam sezon był naprawdę dobry. Szkoda, że to już koniec na ten rok.