piątek, 29 marca 2019

Skala MIKSolidyjska: Żoliborskie Okazy Patologii Automobilowej

Jak już wspominałem, miała być BOŻENA, czyli Bielańskie Oraz Żoliborskie Ekskrementy Natury Automobilistycznej. Wyszły z tego jednak dwa osobne miksy: BIEDA, czyli Bielański Indeks Ekstremalnie Debilnych Aut oraz dzisiejszy, żoliborski odcinek.

Żoliborz, jak już zapewne wspominałem, jest niewielki. Powierzchniowo jest to najmniejsza dzielnica Warszawy. Dlatego też, złaziwszy go wzdłuż i wszerz (jak mi się przynajmniej wydawało) , byłem przekonany, że nic więcej już się zeń nie wyciągnie. Że jeżeli ustrzelę tam jeszcze jakieś graty, będą to pojedyncze okazy, z których w życiu nie sklei się osobnego miksu. Na szczęście jednak myliłem się - ta niezwykle urokliwa i zróżnicowana dzielnica kryje tyle zakamarków, że nie dziwiłbym się, gdyby jeszcze tkwiły tam naprawdę zdrowe złoża nieodkrytego żelaza. W związku z powyższym zapraszam na miksior: Żoliborskie Okazy Patologii Automobilowej. W skrócie ŻOPA.

Ideał samochodu wg Złomnika. Mi też się, kurdeż, podoba.

Czasami mam wrażenie, że Amerykanie wprowadzili "5 mile bumpers" by zohydzić europejską konkurencję. (fot. Toshbar)

Nie jestem fanem tych felg. W przeciwieństwie do całej reszty.

Profesjonalna metoda ratowania Saaba.
Nadal takiego chcę



Nie wiem, czy już go nie było. Ale nawet jeśli...

VW, którym bym.

O, i tak to się robi.

Turek Turysta

Pan da mi jedną. 
Zawsze jest pora na Yugo Koral! (#było #ilemożna #żenada #przprszm)



Kombi zawsze górą, ale te zadnie kanty mnie kuszą, mówią do mnie, wołają, kuszą

Jednak co kombi to kombi.

Mercedesy umierają z godnością

To Opel. Do tego z generycznym, pozbawionym pomysłu frontem. Ale jednak...

Dwudrzwiowy sedan. Muszę. Kiedyś muszę.

Lesiu, znasz?

LUblin?

Przedlift, i to na czarnych, to już rodzyn.

Kończymy sprzętem, na który moja odpowiedź zawsze i niezmiennie brzmi NIE.
Tu miały być jeszcze 2-3 zdjęcia. Być może zamiast innych, mniej ciekawych, które zostałyby odłożone na "kiedyśtamix". Niestety, nie zdążyłem. To, co zostało wywleczone przez budowlańców, z terenu, na którym powstaje kolejna Zielona Fawela czy inny Prestige Slums, zniknęło zanim miałem możliwość dotarcia tam i obfocenia. I taki był zresztą zamiar panów w kaskach. Istnieje szansa, że będą jeszcze chwilkę czekać na Przewodowej. Ale też nie ma gwarancji, że zdążę.

Ten świat dzieje się za szybko.

wtorek, 26 marca 2019

Śmignąwszy: mała zawartość Włoch we Włochu

Nie jestem fanem nowych samochodów. Zazwyczaj są przesadnie sztywne (no bo przecież aktywne życie, sportowe doznania, adrenalina - a pod maską 1,2), we wnętrzu zamiast normalnych przycisków i pokręteł mają przytroczony na środku deski rozdzielczej chiński tablet (no bo przecież wiadomo, że odrywanie wzroku od drogi podczas jazdy po to, by przekopać się przez menu celem zmiany stacji radiowej lub temperatury nawiewu to szczyt ergonomii i bezpieczeństwa) a do tego, jeśli nie mają (oczywiście płatnej extra) kamerki z tyłu, cofanie nimi przypomina loterię "w co - lub kogo - trafisz dzisiaj". Zamiast widoczności, ergonomii i komfortu mamy za to Mnóstwo Prestiżu. To, że samochody te zazwyczaj jeżdżą w sposób, który - gdyby nie różnice stylistyczne (czyli większy lub mniejszy tablet w środku) i znaczek na kierownicy - uniemożliwia rozróżnienie ich od siebie, nie jest istotne. Sąsiad musi zostać oślepiony premiumem tak, by z zazdrości pękła mu żyłka pierdząca. I w tym zalewie premiumu i splendiżu samochody na wskroś zwyczajne stają się niemalże powiewem świeżości. Tak jest choćby w przypadku Dacii. I z takich też samochodów od dłuższego czasu znany jest Fiat - a niemalże uosobieniem tej "filozofii normalności" jest zaprezentowane w 2015 roku Tipo.


Nazwa "Tipo" była dobrze znana już wcześniej - nosił ją fiatowski hatchback, który otrzymał tytuł Samochodu Roku 1989 (nie jestem zresztą przekonany, czy całkiem słusznie). Został on następnie zastąpiony przez duet Bravo/Brava, którego następcą zostało nieco "niemiecko" prezentujące się Stilo, które następnie ustąpiło miejsca drugiej generacji Bravo, które z kolei zostało zastąpione... no właśnie przez Tipo - i w ten sposób historia niejako zatoczyła koło. Niejako, gdyż nowe Tipo zostało najpierw zaprezentowane jako sedan. Dość zaskakujące posunięcie, szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę nikłą popularność tego typu nadwozia w większości krajów Europy. W Turcji jednak, gdzie wytwarzane jest 4-drzwiowe Tipo, sedany wciąż cieszą się dużym uznaniem grzybów nabywców. Wiadomix - styl, klasa i, prawdaż, prestiż. Prestiż musi być. Inna rzecz, że na tamtejszym rynku Tipo w sedanie tak naprawdę zastąpiło... Lineę.

Mimo zmiany trendów, Tipo z kufrem przyjęło się i u nas - zagustowali w nim głównie działkowcy taksówkarze i ich znienawidzeni konkurenci z firmy na U. Na pewno pomogła w tym zgrabna, choć mocno konserwatywna linia nadwozia - w przeciwieństwie do większości przedstawicieli segmentu C, nowy Fiat od początku był zaprojektowany jako sedan, dzięki czemu uniknięto koszmaru w stylu Thalii czy Hondy City.

Wiadomo jednak, że w tym segmencie w Europie od dawna rządzi hatchback. Trudno się dziwić - mniejsze rozmiary ułatwiają manewrowanie w mieście, zaś bagażnik, choć nie tak pojemny, jak w wersji z "plecakiem", jest dużo łatwiejszy do powiększenia. I taką właśnie, 5-drzwiową wersją miałem okazję bujnąć się pewnego wczesnowiosennego popołudnia.


Już z wyglądu Tipo zdradza swoją zwyczajną naturę. Nie jest ani brzydkie, ani też szczególnie zachwycające - ot, zwykły kompakcik z dość przyjemnie zaprojektowanym przodem. Nie ma w sobie ani lekkości praprzodka, z którym dzieli nazwę, ani włoskiego polotu bezpośredniego poprzednika (który, nota bene, był zdecydowanie jednym z najładniejszych przedstawicieli swego segmentu w tym wieku). Jest... normalny.

Normalnie jest też w środku. I w dużej mierze jest to zaleta.


Tak - wnętrze współczesnego auta BEZ TABLETU. Bez debilnego ekranu służącego do rozpaczliwego smyrania podczas zjeżdżania z drogi (swoją drogą, chyba dlatego tak popularne są teraz szarpiący kierownicą "asystenci pasa"), bez tabletu przytroczonego na pałę do deski. Zwykłe przyciski i pokrętła. BORZE TUCHOLSKI, JAK JA TO POWAŻAM.

Mniej niestety da się poważać  tworzywa zastosowane do wykończenia wnętrza. O ile deska rozdzielcza jeszcze ujdzie pod tym względem, o tyle boczki drzwi zalatują już poważniejszym wstydem.

Wstydzić się nie trzeba za to foteli i pozycji za kierownicą. Bez większego problemu udało mi się wszystko ustawić tak, by było mi wygodnie. Fotele są przyzwoite a miejsca wystarczy chyba dla każdego.

Nieco mniej miejsca - przynajmniej na głowę - jest na tylnej kanapie, ale i tu absolutnie nie jest źle. Przestrzeń na nogi jest całkowicie wystarczająca, do tego sama kanapa zapewnia zupełnie sensowny komfort.

Niestety, bagażnika nie jestem już w stanie pochwalić.

Nie jest może jakoś szczególnie mikry - niestety, jego całkowite zabudowanie po bokach drastycznie ogranicza jego szerokość, przez co Tipo w hatchbacku zasadniczo odpada jako basowów. Co prawda obrzyn  zapewne tu wejdzie (niestety nie wziąłem go ze sobą, co chyba było błędem), jednak aby przewieźć standardowe basiwo z główką należałoby złożyć część tylnego oparcia. Duży minus.

Trudno natomiast opisać, jak jeździ Tipiak. Nie wszak jest łatwo ująć w słowa... brak wrażeń.

Zacznijmy od dynamiki - a w zasadzie od jej braku.

Pod maską Tipo siedział najpopularniejszy chyba w tym modelu 95-konny silnik 1,4. I niestety nie ma w nim nic z włoskiego charakteru, znanego ze starszych modeli Fiata - choćby z pierwszego Punto. Tam nawet podstawowe, dość dychawiczne jednostki swoim brzmieniem i reakcją na gaz sprawiały, że włoskie auta zdawały się znacznie bardziej dynamiczne, niż w rzeczywistości. Tu zaś... no nie. Silnik owszem, należy wysoko kręcić. Niestety, niewiele z tego kręcenia wynika. Ani rzeczywistych osiągów, ani choćby ich ułudy, o jakimkolwiek ciekawym dźwięku nie mówiąc. Szkoda.

Dużym plusem jest za to praca zawieszenia. Nie lubię przesadnie twardych aut, w których nastawy zostały podporządkowane nurburgringowym onanistom. Tu na szczęście nie ma tego za grosz. Zawieszenie jest dość miękkie, choć nie przesadnie. W połączeniu z obszernymi, komfortowymi fotelami czyni to z Tipiaka naprawdę wygodne toczydło.

Sporo dobrego można powiedzieć też o zwrotności kompaktowego Fiata. Manewrowanie nim na ciasnych parkingach to pestka. A w zasadzie byłoby, gdyby nie dość nędzna widoczność przez niską tylną szybę. Niestety - ta przypadłość większości nowych samochodów nie ominęła też Tipo w hatchbacku. A kamery cofania tu nie ma - przynajmniej w tej wersji.


Podsumowanie, czyli zady i walety:


Fiat Tipo w hatchbacku, szczególnie z podstawowym, 95-konnym silnikiem, to... po prostu zwykły samochód. Jeżeli nie interesujesz się motoryzacją, nie zależy ci na osiągach, za to lubisz prostotę i komfort, będzie bardzo dobrym wyborem. Jeżeli jednak wozisz bas i chcesz czasem pojechać w trasę, dużo lepszym wyborem będzie kombi z 120-konnym T-jetem. Zostaje jeszcze sedan, do którego kufra, jak podejrzewam, basiwo też powinno bez problemu się zmieścić. On jednak jest najlepszym wyborem dla taksówkarza.

Lub grzyba po prostu zwyczajnego człowieka.

Plusy:
  • wygodne fotele
  • komfortowe zawieszenie
  • prostota obsługi
  • zwrotność
  • niewygórowane ceny

Minusy:
  • bagażnik w hatchbacku
  • mizerne osiągi wolnossącego benzyniaka 1,4
  • marna widoczność do tyłu
  • brak charakteru

Co nim wozić:

W bagażniku hatchbacka zmieści się co najwyżej obrzyn, który zresztą nieszczególnie tam pasuje. Dużo lepszym wyborem będzie kombi czy nawet sedan, którym można wozić coś równie prostego i bezpretensjonalnego, jak Tipo - na przykład Sire'a lub któryś z obecnych modeli Corta.

Zapraszam jeszcze na filmidło. Zresztą to najkrótszy z dotychczasowych audiowizualnych testów - wszak co można ciekawego powiedzieć o tak zwyczajnym samochodzie?



sobota, 23 marca 2019

Skala Miksolidyjska: BIEDA

To miał być mix dwudzielnicowy, o pięknym, dźwięcznym tytule BOŻENA: Bielańskie Oraz Żoliborskie Ekskrementy Natury Automobilistycznej. Jednak, zamiast dać Wam jeden solidny miksior, postanowiłem rozbić go na dwie biedne części. Zapraszam zatem na mix BIEDA - Bielański Inwentarz Ekstremalnie Debilnych Aut.

Poprzedni, prawobrzeżny mix skończyliśmy na Białołęce piękną Fiestą I - dzisiejszy zaczynamy na drugim końcu mostu MC-S (zwanego też Północnym) nieco mniej zachwycającą Fiestą II.

Jednak się finalnie nie udało. Trochę szkoda.

Jedyny Ford, którego robio C&G. Widać ich miszczosko rękę.


Parking tam, rampampam

Urlopowałbym

Konserwator płakał jak podpisywał

O, to ta, którą bardzo chciałem. Po dość dokładnym obejrzeniu chcę trochę mniej. Acz nadal chcę.

Jeszcze ma nadzieję, że pan nie porzucił. Że wróci. Że te otwarte drzwi nie znaczą "bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, ja mam dość".

W tym już nadziei brak. Podłużnic raczej też.

Został tylko mech, suche liście i halucynacje z niedożywienia.

I śmierć.

Ich trud skończon.

Krasnale ogrodowe

Ilekroć widzę tyak piękną sztukę, stwierdzam, że jednak chyba jeszcze nie do końca się z nich wyleczyłem.

I to jest samochód do upalania przez dziesięciolecia. Tak należy. Tak trzeba.

A my się chyba nie pierwszy raz spotykamy.

No nie, tak się nie robi.

New Old Stock

Najlepsza wersja Łady

Nie licząc Nivy, rzecz jasna. Ale to osobny temat.

Mech, rdza, halucynacje z niedożywienia i śmierć. Takie jest życie.

I to tyle w temacie jak zawsze bogato dostarczających Bielan. Następny przystanek - Żoliborz. Też będzie zacnie.

niedziela, 17 marca 2019

Eventualnie: ochoczo na rajdzik

Gdy możesz powiedzieć "kolejny weekend, kolejny rajd", wiesz, że zaczyna się sezon.

Jasne - oficjalne otwarcie dopiero w przyszłym miesiącu, ale na fejsie pojawiają się zapowiedzi kolejnych gratorajdów. Dopiero co zakończyła się zimowa liga KiP, a tu z kolejną imprezą wyskoczyła ekipa (o ile tak możemy nazwać jedną osobę wspomaganą czasem przez kilku zmieniających się asystentów) Warszawy Inaczej. A skoro Warszawa Inaczej, oznacza to, że rajd będzie jak moje miksy - czyli wycieczka po jednej dzielnicy, którą tym razem była Ochota. Tak to lubię.

Tym razem do końca nie było wiadomo, czy w ogóle wezmę udział - Obywatelka Pilotka akurat miała (a w zasadzie nadal ma) pracujący weekend, do tego kwestia zdeponowania Młodzieża... Najpierw był plan jechać z pilotem, który odpowiedział na mój wstępny apel, później - właśnie ze względu na Młodzieża (oraz kwestie logistyczne związane z jego odwożeniem do mej Czcigodnej i gnaniem z powrotem na start) - w ogóle myślałem o rezygnacji, finalnie jednak stanęło na czymś, czego nie robiłem od bardzo dawna, czyli na pilotowaniu. A Młodzież został zabrany w trasę - co zresztą bardzo mu się opłaciło.

Zgłoszona załoga - Marek i ja - była już raz przetestowana w boju, i to z niezłym sukcesem. Tym razem nastąpiła zamiana miejsc - Marek powoził (co zresztą robi na większości rajdów), ja zaś zająłem się pilotowaniem. Czyli zasadniczo wszedłem w rolę jego psa Rocketa - choć Rocket zazwyczaj siedzi z tyłu, ja zaś zasiadłem na prawym fotelu Fiesty ST.

Tym razem biuro rajdu było otwarte jedynie przez 20 minut - w sumie miało to sens ze względu na niewielką liczbę załóg. 

To w kubełku na masce to gaźnik. Tak, to robi sens.

Organizator i jego nowy nabytek - przepiękny Talbot Arizona - byli już na miejscu

Z jednej strony Lew był godnie reprezentowany, z drugiej - te modele nie miały być Talbotami

Wincy francuskiej elegącji 

O, i taki zestaw to ja bardzo. Tylko Xantię wypadałoby polakierować, tak z gołą blachą to niezdrowo

Mrug mrug

Nie do końca Saab i nie do końca Volvo
Odprawa rozpoczęła się jakieś 10 minut po naszym przyjeździe.



Jak zawsze - pozostało ustawić się w kolejce do wyjazdu i wyruszyć na trasę.



Tym razem rajd miał dość nietypową formułę. Nie było pytań z trasy, zadaniem było natomiast wyłowienie wszystkich gratów ze zdjęć. Dodatkowo należało wpisywać w kartę drogową wszystkie mijane ograniczenia prędkości oraz literę T za każdym razem, gdy wjeżdżało się na trylinkę. Proste, prawda?

No nnnnie.

Bardzo szybko okazało się, że gęstość itinereru, szczególnie na choinkach, w połączeniu z koniecznością wypatrywania obiektów ze zdjęć, wpisywania ograniczeń, pamiętania o zaznaczaniu przejazdów przez trylinkę i zabawiania Młodzieża, przerosła moje zdolności percepcji. A już na pewno umiejętność multitaskingu, która w moim przypadku jest ujemna.

Pozostało cieszyć się fajną, ciekawą trasą przecinającą praktycznie całą Ochotę od południa na północ.





W końcu, ze spóźnieniem wynoszącym całą minutę, wpadliśmy na metę.

No nie wyostrzyło się
Pozostało jeszcze tylko jedno zadanie - przejechanie takiego odcinka, by... koła zrobiły dokładnie jeden obrót.

No nie udało się. Zrobiliśmy dwa.

Na mecie było kilka załóg, kilka zdążyło już odjechać. Pozostało zaczekać na kilka ostatnich ekip - no i na wyniki.






- EEE! PANIE!



W końcu wjechały trofea.



Tak, jak podejrzewałem, nie mieliśmy na co liczyć. Pierwsze trzy miejsca zajęły regularnie punktujące załogi, zaś my, jak się później okazało, wylądowaliśmy na szóstym, ale... od końca. A jeśli nie liczyć załóg, które nie dojechały, na czwartym.

Tak - nie pilotowałem od bardzo dawna. Nie sądziłem jednak, że jestem w tym aż tak beznadziejny. No cóż, nauczka na przyszłość. Ewidentnie lepiej sprawdzam się w roli fizycznego. Nie zmienia to faktu, że sam rajd był zdecydowanie sympatyczny, a do tego pokazał mi, jak bardzo graciarsko niezeksplorowaną dzielnicą jest dla mnie Ochota. Chyba już wiem, gdzie w najbliższym czasie wybiorę się na polowanie.