sobota, 29 czerwca 2019

Śmignąwszy: S70, czyli Sedan dla 70-latka

Jak to jest - od momentu spotkania ze Skanssenem jestem zakochany w Volviaczach, a poza nim miałem okazję jeździć tylko trzema innymi egzemplarzami, z czego jeden jest własny (i przez ortodoksów nieuznawany za "prawdziwe" Volvo), drugi - nowy, a trzecim jechałem za krótko by zrobić test. Tak się nie godzi. Tak być nie powinno. TAK BYĆ NIE BĘDZIE, cytując klasyka.

I wreszcie nie jest.

Gdy dowiedziałem się, że jeden ze znajomych wyposażył się w Volvo stanowiące swego rodzaju pomost między starymi a nowymi modelami, wiedziałem, że będzie test. Zresztą, nie ukrywajmy, sam mi to zaproponował. Jak zatem mógłbym powiedzieć "nie"?

No nie mógłbym. 


S70 (i jego wersja kombi, czyli V70) to modele wywodzące się bezpośrednio z serii 850. Ta zaś stanowiła swego rodzaju rewolucję, zapoczątkowując przestawienie się szwedzkiej marki w pełni na przedni napęd. Rzecz jasna przednionapędowe Volviacze - konkretnie seria 400 - były tłuczone już wcześniej, ale stanowiły mniejszą, tańszą propozycję. Tu zaś - proszę bardzo, duży model (no, klasy średniej, ew. średniej-wyższej) a silnik w poprzek i napęd na front. Póki co jednak stylistyka pozostała dość tradycyjnie volvowska - spokojna, kanciasta i dość konserwatywna. Zaokrąglony front wprowadzony w S/V70 i wysokie, pionowe tylne lampy kombiaka zapowiadały już pewne zmiany stylistyczne, jednak ogólna sylwetka wciąż nie pozwalała na pomyłkę - to zdecydowanie Volvo.


Wnętrze już dość wyraźnie wskazywało na to, że idzie nowe. O ile w 850 deska rozdzielcza wciąż była kanciasta a daszek nad zegarami czy pokrywa schowka przypominały choćby te z 940/960, o tyle w serii 70 kokpit został już mocno wyoblony. Nadal jednak czuje się tu volvowskiego ducha - zarówno za sprawą bardzo wyraźnych, typowo po szwedzku stylizowanych wskaźników, jak i solidnego montażu i trwałych choć niezbyt wyszukanych materiałów. Jedynym zgrzytem są dość typowe dla końcówki lat 90-tych gumowane przyciski na drzwiach - po 20 latach nie wyglądają zbyt estetycznie.


Z przodu siedzi się wygodnie, choć fotele okazały się dla mnie nieco zbyt sztywne. Ponadto odniosłem wrażenie, że standardowa pozycja jest nieco bardziej pionowa, niż w 940. Miejsca jest sporo, wszystkie przełączniki są pod ręką, zaś widoczność jest niemal wzorcowa. Tylna kanapa również nie rozczarowuje - miejsca na głowę i na nogi wystarczy nawet wysokim pasażerom.

Oczywiście, jako, że mamy do czynienia z Volvo, nie można nie wspomnieć o bagażniku.


S70, zgodnie z zapoczątkowaną przez serię S/V40 nomenklaturą, jest sedanem, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie ma co tutaj szukać uniwersalności kombi czy choćby hatchbacków. Sam kufer jest jednak całkiem przyzwoity, zaś jego szerokość w pełni wystarcza na zamieszczenie tam basiwa w usztywnianym pokrowcu - i to mimo spoczywającego w nim już kołą zapasowego, którego standardowe miejsce zostało zajęte przez toroidalny zbiornik paliwa Lepszego Ponieważ Grzybo  Gazowego.

Co z kolei prowadzi nas prościutko do tego, gdzie ze wspomnianego zbiornika płynie ówże odżywczy podtlenek biedy.


Pod maskę wciśnięto poprzecznie pięciocylindrową benzynową jednostkę o pojemności 2,4 litra i mocy 144 KM. W ogóle wszystkie silniki S/V70 miały 5 cylindrów - także pozyskiwane od Volkswagena 2,5-litrowe klekoty TDI, znane choćby z bardzo udanych Audi 100/A6 C4. Napęd trafiał na przednią oś, choć były i odmiany pędzone na cztery kopyta. Co prawda czterocylindrowy Redblock pod względem trwałości i łatwości napraw wciąż prawie nie miał sobie równych, nowe pięciocylindrówki też szybko zapracowały na dobrą opinię. Zadbane egzemplarze spokojnie przekraczały bez remontu pół miliona kilometrów a poważne awarie zdarzały się nader rzadko. Do tego silniki te dobrze tolerują gazior, co chętnie wykorzystywali (i wciąż wykorzystują) nie tylko Polacy, ale również Włosi czy Holendrzy.

Pozostaje, rzecz jasna, kwestia tego, jak to wszystko razem spisuje się podczas jazdy. A spisuje się bardzo sympatycznie.


Pierwszą rzeczą, którą zauważyłem, prowadząc S70, była... jego zwrotność. O następcy tego modelu krąży opinia samochodu zawracającego na 17 razy tam, gdzie większość innych opędza manewr na 3, tu jednak absolutnie nie odniosłem takiego wrażenia. Mimo poprzecznego umieszczenia dość długiego silnika, Volvo zawraca wystarczająco ciasno, by nie martwić się zanadto w przypadku konieczności wyjazdu z ciasnej alejki.

Dynamika kanciastego Szwedzkiego sedana nie jest może powalająca (od mocniejszego mrowienia w gatkach były takie wersje, jak T5R), jednak nie do końca przystaje do konserwatywnej emeryckiej stylistyki. 144 konie całkiem sprawnie napędzają niezbyt lekkie Volvo, pozwalając jak równy z równym walczyć o miejsce na lewym pasie. Do bardziej entuzjastycznego wykorzystywania ciężaru podeszwy skłania również świetny dźwięk rzędowej piątki. Nie zmienia to jednak faktu, że S70 najlepiej czuje się podczas dość spokojnej jazdy. Nastawy zawieszenia są ukierunkowane raczej na komfort (choć nie ma tu tapczanowatości starszych modeli - rzekłbym, że niestety), zaś całości raczej grzybnego charakteru dopełnia dość leniwie pracujący automat - tu zresztą całkowicie sprawny, zaś udokumentowane regularne wymiany oleju pozwalają mieć nadzieję na przyszłość.

Posdumowanie, czyli zady i walety:

Volvo S70 to kawał przyzwoitego, solidnego, wygodnego samochodu, który sprawdzi się w większości zastosowań, zaś tam, gdzie nie da rady, w sukurs przyjdzie jego brat z plecakiem, czyli V70. Poza zastosowaniami ekstremalnymi w zasadzie trudno mi wymyślić sytuację, w której pięciocylindrowy Volviacz nie byłby całkowicie satysfakcjonującym sprzętem. Jednak... czegoś mi w nim brakuje. Tak, to bardzo przyjemny, dobry samochód, ale troszkę za mało jest w nim tej specyficznej magii starych Volviaczy. Być może to kwestia przedniego napędu, a może po prostu za mało spędziłem czasu za jego kierownicą. Muszę jeszcze przejechać się wcześniejszą odmianą, czyli 850. Kto wie, może wtedy zmienię zdanie. Póki co jednak najlepiej czuję się w starszych, pędzonych na zadnią oś modelach. Tak już mam.


Plusy:
  • przyzwoity komfort jazdy
  • niezła dynamika
  • piękny dźwięk silnika
  • zaskakująca zwrotność
  • solidna konstrukcja
Minusy:
  • kiepskiej jakości przyciski we wnętrzu
  • trochę za mało volvowatego charakteru
Co nim wozić:

Do przewozu sprzętu znacznie lepszym wyborem będzie kombi V70, jednak i do sedana wrzucimy basetlę lub dwie. Oczywiście pierwszą sugestią, jaka przychodzi na myśl, jest Hagstrom Super Swede, ale tak naprawdę dobrze będzie się tu czuł praktycznie każde klasyczne basiwo - choćby Jazz Bass czy Rickenbacker. Ze wzmacniaczy natomiast - oczywiście szwedzki EBS (przy czym do S70  lepiej pasować będą raczej mniejsze, lżejsze modele). Przyznaję jednak, że nie jestem ich fanem. A czy zostałem fanem S70? Powiem tak: choć nie stał się moim wymarzonym modelem, wiem, że najchętniej zostałbym przy Volvo. 

A tymczasem oglądajcie filmidło. BORK BORK BORK


6 komentarzy:

  1. Przednionapędowe Volva też są świetne. 850 oraz S/V70 I gen. powinny zostać klasykami. :) W końcu to najbezpieczniejsze auta świata. Przynajmniej te stare.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ówczesne czasy były jednymi z najbezpieczniejszych, fakt.

      Usuń
    2. Czy tylko mnie się tak bardzo podoba Volvo V40 I gen.? Lubię ten zaokrąglony tył, który sprawia, że to jedno z najładniejszych kombi ever. :)

      Usuń
    3. Mi też się podoba, ale raczej bym nie kupił. Nie są złe, ale... No właśnie. Ale.

      Usuń
  2. Marek Jarosz3 lipca 2019 08:51

    V40 I gen to Reno zmieszane z Mitsu i z gównem więc nic ciekawego. Sorry za szczerość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Basista ,no sorki ! Jaka pionowa pozycja za kiera ?? Opuściłes fotel na sam dół ? Wyciągnąłeś kierownicę maksymalnie do siebie i na dół ? W żadnym aucie wygodniej nie siedziałem a miałem ich trochę. Mam dwa welury i dwie półskóry i do czego bym się nie przymierzył no to tu jest najwygodniej . Pzdr.

    OdpowiedzUsuń