poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Śmignąwszy: automatyczny Krokodyl

Co ta Szwecja, ja naprawdę nie.

Od ładnych paru lat, jak wiadomo, mam fioła na punkcie Volvo, szczególnie tych starszych - choć ostatnio kupiłem model zasadniczo kwalifikujący się jako nowożytny (mimo, że jest już pełnoletni), ale i tak jest świetny. Kiedyś zaś byłem fanatykiem Saabów - oczywiście też raczej tych bardziej klasycznych modeli. Do tego stopnia, że nawet zdarzyło mi się przez krótki czas mieć jednego. Był to przedliftowy Krokodyl z wolnossącą dwulitrówką i 4-drzwiowym nadwoziem. No ale oczywiście, jak to już ze mną bywa, nie wyszło tak jak chciałem, i nigdy nie udało mi się wyprowadzić Saabolota na spacer po drodze publicznej. Teraz jednak, po ładnych paru latach, znów udało mi się zasiąść za kierownicą jednego z nich. Mało tego - on również był przedliftowym, nieuturbionym sedanem. Od mojego dawnego egzemplarza różniły go jednak trzy rzeczy: stan techniczny, kolor i skrzynia biegów, konkretnie zaś trzybiegowy automat.


Można by sparafrazować znane przysłowie mówiąc "jaki jest Saab 900 każdy widzi", ale niestety widuje się ich coraz mniej, a tam, gdzie się pojawiają, budzą zazwyczaj spore zainteresowanie. Trudno się dziwić - sylwetka Krokodyla jest wyjątkowo charakterystyczna: długa, specyficznie ukształtowana maska, której ten najbardziej chyba znany model Saaba zawdzięcza swój przydomek,  niemal pionowa, mocno zachodząca na boki przednia szyba, krótki w stosunku do długości auta rozstaw osi, wąskie drzwi i opadająca linia tyłu sprawiają, że trudno Dziewięćsetkę pomylić z czymkolwiek innym. Wielu na wpół ślepych profanów twierdzi, że ten wóz jest paskudny, mnie jednak, człowieka z wysublimowanym gustem, sylwetka Saaba zawsze ujmowała swą oryginalnością.


Oryginalność ta, oprócz smętnych wrogów, którym chirurgicznie usunięto osobowość oraz wszczepiono implant wyzwalający odrazę na widok wszystkiego, co nie jest srebrnym germańskim prestożowozem, przysporzyła jednak Saabowi również wielu fanów. Większość z nich jednak jest miłośnikami najbardziej chyba klasycznych wersji Dziewięćsetki, czyli 3-drzwiowego liftbacka oraz wyjątkowo stylowego kabrioletu, sedany zaś pozostają troszkę na marginesie zainteresowań saabiarzy. Nie wiem, czy to kwestia tyłu kojarzącego się nieco z Renault 12/Dacią 1300/1310, czy też faktu, że 2- i 4-drzwiowe wersje występowały raczej z podstawowymi, wolnossącymi silnikami - tak czy inaczej nie cieszą się one aż taką estymą wśród miłośników marki. To zaś naturalnie sprawia, że ja sam czuję do nich wyjątkową miętę - tym bardziej, że sezonowo-weekendowy youngtimer nie musi być tak wszechstronny, jak daily. Ale nawet w wersji z wydzielonym zadem trudno odmówić Krokodylowi praktycznych zalet.


Dostęp do wnętrza sprawia wrażenie dość trudnego ze względu na wyjątkowo wąskie otwory drzwiowe, jednak okazuje się całkiem wygodny. Ciekawostką jest tu konstrukcja progów - funkcję ich zewnętrznych części pełnią... dolne krawędzi drzwi. Dzięki temu nogawki pasażerów są chronione przed utytłaniem podczas wsiadania i wysiadania. Same drzwi sprawiają wrażenie ciężkich i solidnych - trudno się dziwić, wszak Saab, razem z Volvo, uchodził za jedną z marek przykładających najwyższą wagę do bezpieczeństwa biernego.

Wnętrze, choć niezbyt przestronne, okazuje się wygodne. Duża w tym zasługa komfortowych, niezwykle przyjemnie tapicerowanych foteli. Tak dobrych siedzeń próżno było szukać u ówczesnej konkurencji. Pozycja za kierownicą jest zaskakująco ergonomiczna jak na konstrukcję wywodzącą się bezpośrednio z pamiętającego jeszcze lata 60-te modelu 99. Nie przeszkadza w tym nawet relatywne poczucie ciasnoty wynikające z niewielkiej szerokości wnętrza oraz przedniej szyby znajdującej się bardzo blisko twarzy kierowcy i pasażera. Było to jednak dość typowe dla aut projektowanych de facto pół wieku temu. 

Mniej typowa dla tamtego okresu okazuje się za to zaskakująco nowoczesna deska rozdzielcza.


Kokpit jest kolejnym elementem nie pozostawiającym żadnych wątpliwości co do marki samochodu, z którym mamy do czynienia. Wszystko jest tu ponadczasowe, ergonomicznie rozplanowane, solidnie zmontowane i zdecydowanie saabowskie. Szczególnie typowy dla szwedzkiej marki jest jeden wymagający nieco przyzwyczajenia element - stacyjka umieszczona obok dźwigni zmiany biegów. A w zasadzie, w tym przypadku, wybieraka trzystopniowego automatu. Jedyny zgrzyt to jakość tworzyw z których sklecono deskę rozdzielczą. Zupełną rewelacją - szczególnie w porównaniu z obecnie produkowanymi "wyrobami motoryzacyjnymi" - jest tu natomiast widoczność. Wielka, panoramiczna przednia szyba, cienkie (choć wyjątkowo mocne, przynajmniej na tamte lata) słupki - wszystko to sprawia, że niezwykle łatwo jest tutaj ogarniać sytuację dookoła wozu. 

Zaskakująco dobry jest też bagażnik.


Choć Dziewięćstetka nie jest szczególnie dużym samochodem, jej kufer - również w wersji sedan - okazuje się wyjątkowo przestronny. Bas w usztywnianym pokrowcu? Żaden problem. Niestety, niewielka szerokość Krokodyla sprawia, że twardy futerał może okazać się jednak już zbyt długi. Nie zmienia to faktu, że basiwo da się tu przewieźć bez problemu. Oczywiście brakuje tu wszechstronności liftbacka, ale póki nie próbujemy przewieźć tu lodówki Ampega (czy takiej kuchennej, dla normalnych ludzi), nie powinniśmy mieć problemu ze spakowaniem się.

Problemy może za to nastręczać inny element Krokodyla - konkretnie zaś silnik.


Umieszczona wzdłużnie pod potężną, specyficznie otwieraną maską 4-cylindrowa jednostka bazuje na konstrukcji brytyjskiego Triumpha. Już sam ten fakt, biorąc pod uwagę legendarną, khm, niezawodność produktów Made in UK, powinien włączać nie tyle dzwonek alarmowy, ile stawiającą na nogi pół miasta syrenę połączoną z błyskającym rytmicznie czerwonym laserem widocznym z odległości 20 km. Jednak... sam silnik pod względem trwałości absolutnie nie jest zły, pod warunkiem znalezienia mechanika, który ogarnia mechaniczną łamigłówkę, jaką jest cały ten wóz, i nie poddaje się w zderzeniu z tak koszmarnymi pomysłami, jak choćby rozrząd od strony grodzi. Tym jednak, co rzeczywiście potrafi przyprawić o ból głowy, szczękościsk, zespół jelita drażliwego i impotencję na tle nerwowym, jest pewien szczególny element osprzętu, którego nazwa powoduje u wszelkich serwisantów przemożną chęć zamknięcia się w ustępie na resztę dnia, zaś u red. Motobiedy wywołuje atak zespołu Tourette'a. Elementem tym jest mechaniczny wtrysk K-Jetronic. Co ciekawe, wynalazek ten, na którego cześć w warsztatach całego świata powstało wiele nieznanych wcześniej ludzkości przekleństw, w tym egzemplarzu nie sprawia szczególnych problemów. Trzymam zatem kciuki, by tak pozostało, gdyż Saabolot jeździ naprawdę przyjemnie.

Po pierwsze - manewrowanie. W przypadku Krokodyla jest ono wręcz przyjemnością. Zasługa leży tu po stronie zarówno wyśmienitej widoczności, jak i zaskakującej wręcz zwrotności. Nie jechałem chyba wcześniej przednionapędówką, która skręcałaby tak ciasno. Niewątpliwie pomaga w tym wzdłużne umieszczenie silnika oraz niezbyt długi rozstaw osi.

Po drugie - komfort jazdy. Saab okazuje się niesamowicie wręcz wygodnym sprzętem. Do wspomnianych już niezwykle przyjemnych foteli dochodzi tu miękka, relaksująca wręcz praca zawieszenia. Co ciekawe, nie oznacza to znanego ze starszych amerykańskich aut pływania po całej drodze połączonego z precyzją prowadzenia na poziomie jachtu pełnomorskiego. Krokodyl przewidywalnie zachowuje się w zakrętach, a typowe dla samochodów z tamtych lat głębokie przechyły nie przekładają się na nagłą utratę przyczepności.

Zdecydowanie ukierunkowane na komfort nastawy zawieszenia dobrze pasują do kombinacji silnika ze skrzynią. 118-konna dwulitrówka powinna nadać Krokodylowi zupełnie zacne osiągi, ale tu do akcji wkracza automatyczna przekładnia ze swoimi grzmiącymi trzema biegami. Tak być nie będzie - krzyczy. Nie ma takiego rozpędzania! Spokój ma być! I jest. Dziewięćsetka spokojnie, bez pośpiechu nabiera prędkości. Nie jest to może najwolniejszy samochód na drodze ale na pewno nie zabierałbym go na niemiecki autobahn ani na jednopasmówkę, gdzie trzeba regularnie wyprzedzać wlokące się ciężarówki.

Jednak... nie o prędkość chodzi w tym sprzęcie. Dynamiczną, ostrą jazdę zostawmy trzydrzwiówce z silnikiem turbo. 4-drzwiowy Krokodyl najlepiej właśnie sprawdza się w takiej wersji - relaksującej, spokojnej, wygodnej i... może nieco grzybnej. Nawet tu nie brakuje jednak tego niezwykłego amalgamatu solidnego, mieszczańskiego charakteru z oryginalnością zahaczającą o lekkie zdziwaczenie. Niby niepozorne, nieco śmieszne jeździdło, ale wiesz, że jest jedyne w swoim rodzaju. I za to właśnie kocham starsze szwedzkie auta.

Jest ARK, są dinozaury, wszystko się zgadza #pdk
Podsumowanie, czyli zady i walety:

Saab 900 pierwszej generacji, bez względu na wersję, jest samochodem niezwykłym. Bardzo charakterystyczna stylistyka i nagromadzenie dziwacznych rozwiązań technicznych łączą się tu z niesamowicie przyjemnym prowadzeniem i zaskakującą wygodą. Jasne, mechaniczne wariactwo może tu zwiastować spore kłopoty i jeszcze większe wydatki przy byle awarii, jednak... czy nie wybaczamy tego wszelakim klasykom z toną charakteru? Ja bym wybaczył. Powiem więcej - znowu zachorowałem na Krokodyla.

Plusy:
  • komfort jazdy
  • zwrotność
  • widoczność
  • bagażnik
  • charakter i wyjątkowość

Minusy:
  • nietypowa, miejscami nadmiernie skomplikowana konstrukcja utrudniająca serwis
  • wysokie ceny naprawdę dobrych, zadbanych egzemplarzy
  • dławiąca osiągi automatyczna skrzynia
  • K-Jetronic

Co nim wozić: 


Nietypowy, charakterny wóz powinien gościć w swym bagażniku nietypowy, charakterny bas. Z radością do Krokodyla załadowałbym np. Wala albo bezgłówkowego Statusa. Podejrzewam, że świetnie by się tu czuł również mój Alembic. Ale jako, że to pełnokrwisty Szwed, idealnym wyborem na pasażera jego kufra byłby Hagstrom Super Swede.

Ależ bym grał. Ależ bym jeździł.

* * *

A Wy obejrzyjcie sobie.


4 komentarze:

  1. "Jeśli nie chcesz mojej zguby..."

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że Saab już nie istnieje. To były spoko auta, ale i tak wolę Volvo. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten samochód nie jest mechaniczną łamigłówką - po prostu jest inaczej zbudowany co wcale nie oznacza większego skomplikowania czynności serwisowych. Rozrząd od strony grodzi może byłby problemem gdyby interwał wymiany wymagał częstych interwencji a tak nie jest. Z kolei sprzęgło można wymienić w ciągu godziny bez żadnych specjalnych narzędzi i bez kanału czy podnośnika. K-Jetronic też generalnie działa bezawaryjnie dopóki nie dorwie się do niego ktoś bez pojęcia choć tu akurat dokładnie tak samo jak w innych markach z tego okresu (MB , Audi czy VW)

    OdpowiedzUsuń