środa, 18 listopada 2015

Długodystans: Skanssen, cz. 2

Ostatni piątek był jednocześnie trzynastym dniem miesiąca, co oznacza, że dzień ów musiał być udany. Mi na ten dany przykład właśnie wtedy udało się pożegnać z kilkoma stówami, które przeznaczone były na przedzimowe zabezpieczenie podwozia Pjörda Skanssena i na ten cel zostały właśnie wydane. Skanssenobrzuch został oczyszczony a następnie sowicie wysmarowany nader aromatyczną czarną mazią, dzięki czemu sól, którą hojnie sypną drogowcy wkrótce po tym, jak zostaną tradycyjnie już zaskoczeni, nie stanowi już powodu do obaw.

Udany też był ostatni kwartał, który spędziłem za kierownicą mego pierwszego w życiu kombi, będącym jednocześnie moją pierwszą w życiu tylnonapędówką i pierwszym Volvo z którym miałem do czynienia z perspektywy kierownika.

Poprzedni długodystans - poświęcony niezwykle sympatycznej Mazdzie 323 o imieniu Madzia - został zamknięty. Mając przez chwilę możliwość porównania obu aut przypomniałem sobie, jak fajnym, udanym jeździdłem była (i nadal jest) Madzisława, a jednocześnie jak dalece lepiej czuję się zasiadając w wygodnym, przestronnym wnętrzu Skanssena i jak bardzo cieszę się ze świetnej zwrotności i przyjemnie działającego wspomagania kierownicy podczas parkowania.

Choć nie da się ukryć, że Madzią przy odrobinie wysiłku (w dosłownym tego słowa znaczeniu) dało się wciskać w znacznie ciaśniejsze miejsca.



Tak - Volvo w porównaniu z niewielkim kompaktem jest gargantuiczne. Ma to swoje wady (wiele miejsc parkingowych, szczególnie wzdłużnych, okazuje się przyciasnych), ale także zalety. Ogromne. Skanssen jest mym pierwszym samochodem, w którym można się wygodnie położyć (przymierzałem się już, acz nie było jeszcze okazji wykorzystać bagażnika i złożonego oparcia kanapy w roli przedziału sypialnego) . Oraz pierwszym, którym można wozić sprzęt bez poświęcania miejsc na tylnym siedzeniu.


Tak - linia dużych, tylnonapędowych Volvo zapoczątkowana modelem 145 a zakończona V90 wciąż jest wzorcem metra w kategorii kombi. Zdolność do połykania bagażu jest tu po prostu niezrównana. Niestety, ma to również swoje złe strony - choćby stanie się z niejako automatu prywatną taksówką dla niezmotoryzowanego perkusisty.

Wiadomo jednak, że aby utrzymywać stan zbananowania mięśni mimicznych podczas prowadzenia, należy o swój wehikuł zadbać. Już w pierwszym odcinku skanssenowego długodystansu wspominałem o rzeczach, które należy w nim zrobić. Dokończone dziś zabezpieczenie podwozia nie było pierwszą z nich. Pierwszą zaś były... drzwi.

Odrzwia prowadzące na miejsce kierowcy były dość koszmarne. Przegnite prawie na wylot, z odstającą, zniszczoną listwą, sprawiały wrażenie lekkiej motoryzacyjnej abnegacji. Na szczęście na forum VolvoRWD miły człek podrzucił mi namiar na rezydującego niedaleko miasta stołecznego obywatela, który zupełnym przypadkiem miał takie drzwi. I to pod kolor.

Tyle, że z 740.

Na szczęście seria 700 i 900 w wielu kwestiach nie różni się praktycznie w ogóle. Jednym z elementów, które pozostały takie same, są właśnie drzwi. Dlatego, zachęcony niewysoką ceną i brakiem konieczności lakierowania (lub pogodzenia się z jeżdżeniem motoryzacyjnym patchworkiem), udałem się około 20 kilometrów za Warszawę w miejsce, którym okazał się... szrot.

Szrocik był niewielki, połączony z halą, w której znajdował się warsztat. Ale najciekawsze był to, co znajdowało się wokół niej. A szczególnie laweta.


Drzwi pasowały, choć ich mocowanie trzeba było później nieco korygować. Jedyne, co może sugerować, że coś nie do końca się zgadza, to listwy. W serii 900 montowano zwykłe, czarne, zaś we wcześniejszych siedemsetkach ozdobione były chromikiem. Trudno - wolę lekki dysonans wynikający z różnic w galanterii niż zauważalnie większy, spowodowany nieszczególnym dopasowaniem kolorystycznym.

Są, otwierają się i zamykają, nic od nich nie odłazi, zarysowania są nieporównywalnie mniejsze niż w poprzednich, jest gitez. Tylko przyczepiony do nich syf (ponoć osad ze smoły, co sugeruje, że były bezpiecznie przechowywane w piekle) nie chce zejść pomimo kilku odbytych od tego czasu wizyt w myjni.


Nie była to jednak moja jedyna wizyta w tym przybytku.

Jak już wspominałem w inauguracji niniejszego długodystansu, elementem, który bardzo szybko zrezygnował z dalszej współpracy, był prędkościomierz. Jego zgon przywitałem z niejakim smutkiem, gdyż zgadywanie prędkości, z którą w danej chwili się podróżuje, na podstawie aktualnie wrzuconego biegu i wskazań obrotomierza, bywa męczące. Do tego razem ze wskazówką prędkościomierza przestały obracać się bębęnki licznika przebiegu. Przekonany, że winę ponosi felerny zestaw wskaźników Yazaki, zaudałem się inszym razem (za pierwszym nie starczyło czasu) celem zanabycia innego egzemplarza oraz - przy okazji - zdrutowania wydechu, który w tzw. międzyczasie był uprzejmy pożegnać się z jedną z obejm, co skutkowało pięknym, rasowym gangiem silnika, słyszalnym w całej dzielnicy.

Skanssen elegancko powędrował wzwyż.


Pan Marek, czyli głównodowodzący miejscówy, spędził kilka(naście) dłuższych chwil tnąc, szlifując i generalnie wykonując czynności, które sam bardzo chciałbym opanować. Poskutkowały one eleganckim, elastycznym łączeniem w miejscu, w którym rura była uprzejma oddać. Dzięki temu naprężenia nie przenoszą się na okoliczne fragmenty wydechu, co z kolei każe każe z nadzieją patrzeć w przyszłość, w której rura nadal pozostaje w jednym kawałku.

Po dokonaniu działań okołowydechowych przyszła pora na zajęcie się czujnikiem, gdyż albowiem okazało się, że przewody zeń wychodzące były najzwyczajniej w świecie brutalnie urwane. Czujnik został wymieniony, przewody odpowiednio podłączone, Volviacz powędrował w dół, uradowany podziękowałem, uiściłem kwotę i odjechałem.

Prędkościomierz ani drgnął.

W połowie drogi wskazówka obudziła się i po krótkim zawahaniu powędrowała w kierunku cyfry, która - na podstawie biegu i wskazań obrotomierza - zdawała się prawidłowa. Przepełniony radością, że jednak mam sprawny zestaw wskaźników, dojechałem do domu, by następnego dnia znów zalogować się za kierownicą.

Prędkościomierz znów zaczął wykazywać cechy denata, po czym po przejechaniu kilku kilometrów znów ruszył.

A następnie raczył ponownie zdechnąć.

Taka zabawa trwa do dziś. Prędkościomierz działa randomowo - czasem trzeba poczekać, aż się obudzi, innym znów razem działa przez pierwszych kilka-kilkanaście kilometrów, po czym traci zainteresowanie współpracą. Raz na pewien czas zdarza mu się chwila nadgorliwości przez co z niejakim zdziwieniem konstatuję, że stoję na światłach z prędkością 80 km/h.


Oczywiście razem z nim działa (lub nie) licznik przebiegu, co sprawia, że obecnie widoczny kilometraż odbiega od realnego o co najmniej półtora tysiąca. Oczywiście o ile nie był wcześniej kręcony po sprowadzeniu.

Wszystkie te przygody nie zmieniają faktu, że Skanssenem jeździ mi się wybornie. Prowadzi się tak, jak lubię, łyka tyle bagażu, ile weń wrzucę, a do tego mam świadomość, że dbając o niego spokojnie podwoję obecny przebieg. Co, ze względu na ostatnie oszczędności na paliwie (którego obywatel Pjörd kotłuje raczej sporawo) wynikające z mniejszej ilości zarobkowych grań, nie nastąpi jednak zbyt szybko. Listopad, bez względu na pogodę, spędzam tymczasowo na rowerze.

Ale Skanssen nie wydaje się zmartwiony - w okolicy ma sporo dobrego towarzystwa.



35 komentarzy:

  1. Jak chcesz to zamienie sie czarna listwa za chroma. Daj mi tylko dokladne zdjecie jakie masz listwy, bo bylo ich kilka. Ale jak cos to mam wszystkie chyba ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo chętnie! Tu masz wincy zdjąć:
      http://bass-driver.blogspot.com/2015/07/nowy-dlugodystans-pjord-skanssen.html

      Usuń
  2. Przyjemnie czytać tak przyjemny tekst o przyjemnym samochodzie. A czy rdza się ima takiego Volvo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeno w miejscach, gdzie było puknięte lub przytarte, a i tam jedynie powierzchownie. No i spód należało oczyścić i zabezpieczyć przed zimą (co już zostało zrobione), co by uniknąć grubszych inwestycji w czasie późniejszym.

      Usuń
  3. Tą smołę na drzwiach potraktuj benzyną ekstrakcyjną. Kiedyś na Hondzie miałem parę plamek ze smoły, które niczym nie chciały zejść, a ekstrakcyjną poszło łatwiutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie pomoże, to TEMPO pastą. Ja tak usunąłem nadmiar konserwacji wylewający się miejscami w mojej Ładzie.

      Usuń
  4. Ja tam lubiłem zgadywać prędkość na podstawie wskazań obrotomierza na danym biegu. Miałem kiedyś Hondę Civic Aerodeck i padł mi czujnik prędkościomierza. Przejechałem tak ładne kilka tysięcy kilometrów. Początkowo jeździłem z nawigacją, ale po jakimś czasie zgadywałem bezbłędnie jak szybko jadę.

    "...stoję na światłach z prędkością 80 km/h" - padłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę jak Bagaż, który wciąż milczał, tyle, że głośniej.

      Usuń
  5. Każdy kabelek ma dwa końce, więc zajrzyj do połączenia z licznikiem. W Lancii Y mam taki objaw, że zwykle po odpaleniu nie działa żadna wskazówka, a po przejechaniu kilku km się budzą. Nie robię tego (co polegałoby na przeczyszczeniu styków wiązki w liczniku = odkręcenie dwóch śrubek i wykonaniu czynności), bo jest to tematem na skecz, gdy ktoś ze mną jedzie. Otóż ruszamy, a liczniki, które są tak na środku żeby widział je każdy, stoją. Czyli objaw taki: benzyny nie ma, w chłodnicy zimno, jakby "stoimy", a kontrolki i wyświetlacz chodzą i jednocześnie jednak jedziemy. No i oczywiście ten pasażer melduje: 'tej*, nie działa to?", albo delikatniej "tej*, a starczy nam benzyny?". No to ja łuup pięścią w deskę jak w stary telewizor, na półeczce wszystko radośnie podskakuje, a liczniki hop, hop, do góry. I już. Dlatego nie odkręcam tych śrubek i nie robię. Tak jest dużo weselej.

    *) ... bo Lancia zgdonie z miejskim przeznaczeniem nie wyjeżdża zasadniczo poza Poznań.

    Drzwi nie pasują do Hydr, ale są prestiżowe z tymi chromami. Wiadomo od razu kto rządzi na pokładzie.
    Taka kwintesencja współczesności i zaduma, najpierw były chromy, potem je Volvo kontestowało i to był "nowy model", a potem znów wróciły i znów "nowy model".

    Niech Ci jeździ inie staje... wrrróć, może to zbytni skrót myślowy:-) Niech jeździ i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może coś w tym być. Skoro prędkościomierz nie zdechł na dobre tylko raz działa a raz nie, a jak już działa, to zazwyczaj dobrze, to może coś nie stykawszy. Trza zerknąć, acz zapewne cała deska rozdzielcza wybuchnie w momencie, gdy zbliżę się do niej ze śrubokrętem.

      A Skanssen aktualnie stoi właśnie. Jedyną rzeczą w tej chwili bardziej pustą od jego baku jest mój portfel (skutek nałożonych na siebie większych wydatków i mniejszych przychodów wynikających z nyndzy w kwestii grań). Oby jutro nie lało zanadto, gdyż na 99% znów będzie grany pozłomniczy rower.

      Usuń
  6. A nie miał tamten pan pod Warszawą może drzwi pasażera, do Balerona na szerokiej listwie? :D

    Naprawdę zacny samochód, nie pierwszy raz widzę Volwiacza jako wybór muzyka :D Swego czasu przez moje rodzinne podwórko przewinęło się kilka 240, 740 i 440; co prawda dziewięćsetą nigdy nie miałem okazji się przejechać, aczkolwiek jak dla mnie to ostatnie z prawdziwych Volvo - głośne i kanciaste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znałem klawiszowca, który woził się 740 kombi w stanie igła. Wiedziałem już wtedy, że to doskonały wybór (i wyrób), ale nie wiedziałem, jak bardzo.

      A poza tym wcale nie są takie głośne. W środku brzmienie silnika jest zaskakująco przyjemne jak na R4.

      Usuń
    2. 240 jest głośniejsze, natomiast ciągle bym go nie nazwał głośnym. Zdrowe 740/940, nie mówiąc już o 760/960 są ciche. A 440 to nie Volvo :P

      Usuń
    3. właśnie - ludzie się dziwnie patrzą, jak proponuję, by poszukali części do np. V40/S40 Mk1 w sklepie specjalizującym się w Renault. Albo Mitsubishi ;-)
      Ale najbardziej obrażają się właściciele współczesnych Toyot; niedawno zaproponowałem jednemu, że zamiast filtra powietrza do swojego Avensisa (do Toyoty!!!) za 70zł, może kupić identyczny za jakieś 20zł "do Renault".
      Taka ze mnie świnia.

      Usuń
    4. Demon, ja niedawno niemal śmiertelnie obraziłem Janusza z Opelka, który miał 1.9CDTITDCHGW i powiedziałem o tym silniku jako o JTDku. Chłop się zapowietrzył, że to jest solidne, niemieckie auto i niemiecki silnik, a nie jakieś włoskie badziewie. Nie chciało mi się kopać z koniem, więc tylko przytaknąłem bez słowa ;)

      Usuń
  7. Listewki z tego co widzę masz te podstawowe, znajdę takie. Co do prędkościomierza to sprawdź pierwsze wtyczkę przy dyfrze. Jak sobi choć minimalnie poddźwigniesz auto to z tyłu gruchy masz wtyczke z dwoma kablami. Wyjmij, wyczyść, zalej kontakt sprejem i zobacz co będzie dalej. Jak się nie uda to kumpel ma trochę zegarów do 900tki. Też mam ejdne luzem, ale od Turbo, więc chyba Ci nie potrzebne ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz doczytałem, jakoś mi to umknęło. Nie kombinuj tylko wymień zegary ;)

      Usuń
    2. To są te felerne Yazaki, niewymienne z późniejszymi VDO. Miały wadę fabryczną i nawet po wymianie nie ma gwarancji, czy problem się nie powtórzy.

      Usuń
    3. W 740 założyłem VDO zamiast Yazaki. Tam są w innych miejscach trochę wtyczki, ale jak to w Volvo - kable siegają, a wtyczki pasują. W 940 tego nie przerabiałem jeszcze.

      Usuń
    4. Internety mówio, że się nie da. Ale może kłamio, nie wiem. A biorąc pod uwagę znaczną współzamienność 740 <-> 940, może być tak, jak mówisz.

      Usuń
    5. W 740 się dało, acz zegary w 940 są inne. Wtyczki były w trochę innych miejscach, ale jak mówię - wszystko pasowało. Tylko, że ja nie znam się na prądach, jestem debilem mechanicznym i nie czytałem internetów, może dlatego spasowało ;)

      Usuń
    6. Czyli jak zawsze: nie wiedział że się nie da i mu się udało.

      Usuń
  8. Niektóre klasyki pomimo lat wciąż wywołują uśmiech na mojej twarzy :)

    OdpowiedzUsuń
  9. ja to proponuje zamiast wymieniac licznik to najpierw popoprawiac zimne luty w liczniku :) w wiekszosci przypadkow pomaga :)

    nie wiedzialem ze to Volvo jest tylnonapedowe... to juz je mniej lubie.. mialem DFa, to wiem jak okropnie sie jezdzi zima tylnonapedowcem, dorobilem nawet linke recznego gazu zeby mozna bylo samemu sie wypychac poprzez zaciagniecie gazu, wrzucenie jedynki, puszczenie sprzegla i wyjsciu i pchaniu za slupek ;) rozwiazaniem moga byc tez BARDZO dobre zimowki, ale takie na prawde bardzo dobre i nowe, ale kogo tam stac na taki luksus, czlowiek sie cieszy jak sa chociaz w miare bierzniczaste D124 ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz Benny, ale pie*dolisz jakby Ci zęby szły. Całe życie jeżdżę tylnonapędówkami i nie zamieniłbym ich za nic na fwd. Co do zimy - dużo jeżdżę po górzystych terenach (okolice beskidzkie, podhalańskie etc) i jeśli ja nie wyjeżdżam rwd to wyjeżdżaja tylko uczciwe awd oraz auta na łańcuchach. Owe łańcuchy możesz też założyć na rwd. Na zime zajebiste są nalewaki Profila, cena na poziomie 100-120 za sztukę i jest git. Natomiast prowadzeniem RWD kładzie przednionapędówki na łopatki, a potem jeszcze sprzedaje im buta. Nie mówię już o zwrotności i fun factorze ;)

      Usuń
    2. Ja tam nie mam problemu z żadnym rodzajem napędu, acz rzeczywiście RWD potrafi dać więcej frajdy (choć przednionapędówką też da się pobawić). I to nie tylnonapędówką się źle jeździ zimą, tylko - zakładam - Dużym Fiaciorem. A co do zimnych lutów - jest to niewykluczone, choć w internetach piszą, że w tym typie zegarów kondensatory puchły i szczały elektrolitem. Trzeba je w takim przypadku wymienić i poczyścić ścieżki, co nie jest najłatwiejszym zadaniem. Sprawdzić tak czy inaczej nie zawadzi.

      Usuń
    3. Zimówki Profila wygrywają tylko ceną - znam, bo dostałem do auta. Najmiększa ścianka boczna jaką widziałem. Może w kopnym śniegu dadzą rady ze względu na bieżnik, ale chyba tylko tam (czego oczekiwać za tą cenę swoją drogą...). Sprzedane i zakupione normalne opony. RWD zaś miałem przez niecałe 3 sezony KJS-ów. Zimą faktycznie nie ma go co demonizować, bo NIGDY nie miałem problemu w śniegu/błocie pośniegowym/na lodzie. Tak na KJS-ach jak i podczas normalnej jazdy (w przypadku BMW - do mechanika i z powrotem :P). A mieszkam niedaleko polskiego bieguna zimna, wiec śnieg się tu zdarza. Ale i tak frajda z tego wyidealizowanego napędu jakoś mi minęła i teraz FWD śmiga mi się przyjemniej. A na śmietnikowych zimówkach to i 4x4 się zakopie i nie ma co zwalać na napęd.

      Usuń
    4. Ja mam ten problem, że jak przez większość życia tylne koła mi buksowały to jeśli przednionapędówka nie ma naprawdę bardzo sensownego prowadzenia to źle mi się tym jeździ. Miałem też 4 buty, to zupełnie inna klasa i zupełnie inna rozmowa. A co do Profili - zjeździłem z 6 kompletów i będę ich bronił. W warunkach południowych dają radę. nic im się nie dzieje, ze śniegu się wykopują, wodę odprowadzają, cena jest uwłaczająco niska. Choć poza ceną to też duża kwestia modelu. Wczesne profile były w cholere agresywne śniegowo, ale na mokrej ciapie tańczyłeś, potem się poprawiło. Miałem jedne z tych ślizgających sie, resztę brałem już bardziej odprowadzającą wodę, bo wykopać się i tak dam radę ;)

      Usuń
    5. teraz juz na szczescie niema takich zim jak 10 i wiecej lat temu, to mozna i tylnonapedowcem jezdzic. DF sie zle nie prowadzi jesli nie jest slisko, to sie przyjemnie jezdzi. nie chodzi mi przy tym o "frajde" slizgania sie, bo to faktycznie fajne, ale w zamierzonych sytuacjach a nie w codziennej jezdzie do pracy. moze to i faktycznie Fiacia specyfika, maluchem w sumie znakomicie sie jezdzi zima, i nigdzie sie nie zakopuje, mimo ze tez jest tylny (ale dociazony) naped. tak czy siak jezdzilem oboma rodzajami dlugi czas i wole przedni.

      co do licznika i kondensatorow - to wbrew logice najlepiej sama plytke (z wylutowanym/odkreconymi mechanizmami wskaznikow) umyc porzadnie pod ciepla woda i wysuszyc porzadnie na kaloryferze przez noc. elektrolit wszak rozciencza sie woda wiec i woda go dobrze myje (a elektronice woda nie szkodzi jesli nie jest pod napieciem), ale fakt, lutowanie takiej przezartej plytki jest dosc uciazliwe i moze sie okazac ze gdzieniegdzie niema do czego lutowac i trzeba kabelkami podociagac, ale warto sie pobawic, bo to nic nie kosztuje, a satysfakcja bedzie jak sie naprawi :)

      Usuń
  10. Ten znowu o tym bagażniku. ;)

    Baleron ma większy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od kiedy 1770 litrów to więcej niż 2125? ;)

      Usuń
    2. No, jak wozisz wodę albo mak luzem, to tak. Vulva ma nominalnie większy.

      Usuń
    3. Nope, wożę basiwa. I np. wózek. Najważniejsza jest dla mnie szerokość - Baleron na pewno ma głębszy bagażnik, może też troszkę dłuższy, ale czy szerszy? Ponadto ta klamka od wewnątrz klapy bagażnika to wspaniały patent - w przyszłym sezonie letnim planuję skorzystać przynajmniej raz z sypialnych możliwości, który daje kufer Skanssena.

      Poza tym pisałem już - Volvo odpowiada mi idealnie, choćby dlatego, że nie jest niemieckie. Chociaż bardzo dobrze jeździ mi się Mercedesami (po kilku dniach ze 190 nie chciałem go oddawać), miłośnicy germańskiej motoryzacji zazwyczaj są jakimś dziwnym przypadkiem również koneserami wódki i praktykującymi wyznawcami bardzo głośnego, natarczywego zachowania, a są to dwie spośród rzeczy, których szczerze nie znoszę. Ponadto sam fakt, że niemczyzna jest u nas tak wielbiona, jest dla mnie wystarczającym powodem, by samemu jej raczej unikać.

      Usuń
  11. No dobra, prawdopodobnie zostanę wyśmiany ale zapytam... co to za auto ta laweta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hanomag Henschel F45. Powiększając zdjecie miałbyś już większość tej informacji ;)

      Usuń