sobota, 30 lipca 2016

Basowisko: Frankenstein

I znów upłynęło mnóstwo ścieków w Wiśle od ostatniego wpisu z cyklu "Basowisko". Piaseczyńskiej Bassturbacji nie było już drugi rok z rzędu, na tegoroczny zgierski Graj(mi)dół z kolei sam nie mogłem się wybrać, zaś nowych (dla mnie) basów do testowania... sami wiecie. Czasem jednak przychodzi moment, gdy robi się naprawdę bogato. W moim przypadku "bogato" oznacza "dwa basy do testowania naraz". Nawet jeżeli są to instrumenty klasy - delikatnie mówiąc - budżetowej.

Oto pierwszy z nich.


W życiu muzykanta zajmującego się m.in. chałturzeniem zdarzają się sytuacje, gdy przychodzi zagrać gdzieś, gdzie wolałby nie brać swego ukochanego głównego instrumentu - czy to ze względu na jego wartość pieniężną, czy to sentymentalną, czy, jak w moim przypadku, obie naraz. Po prostu są miejsca, gdzie wolałbym nie zabierać Alembica, koniec, kropka. Dlatego zawsze przydatny jest instrument nieco niższej klasy, łatwiejszy (i tańszy) w ewentualnych naprawach, ale nadal zdanżający w kwestii soundomierza. Taka jest choćby Yamaha RBX (z którą jednak, mimo, że nie jest zła, nie mogłem się do końca zaprzyjaźnić), taki okazał się też wynalazek, który wpadł w me brudne łapska ostatnimi czasy.

Czemu wynalazek?

Otóż... jest to składak. Praktycznie każdy element pochodzi z innej parafii: deska to tani, chiński J&D, przystawki pochodzą z Mayonesa Forum Pi zaś gryf został wystrugany przez dość dobrze znanego polskiego lutnika Zdzisława Langowskiego.

I to właśnie gryf jest zdecydowanie najlepszym elementem tego basu.


Dość rzadko spotyka się niefenderokształtne basy z klonową podstrunnicą. Szczególnie gdy strun jest więcej niż 4. A już na pewno w tej klasie cenowej. Tu zaś mamy do czynienia z ładnym kawałkiem kloniku, na który nabite zostało 25 progów. Jeszcze ładniejszy znajduje się na główce - p. Langowski użył tu cienkiej warstwy prześlicznego klonu "ptasie oczko". Z tyłu również dominuje klon, choć nie jest on jedynym składnikiem - trzy grubsze paski tego drewna zostały przedzielone dwiema cienszymi warstwami mahoniu. Ponadto wiele razy pisałem, że lubię lakierowane gryfy - a właśnie ten został pokryty warstwą bezbarwnego lakieru. Dodajmy do tego wygodny profil i otrzymujemy gryf, do którego lewa ręka niemalże wyciąga się sama. Niemalże, gdyż niestety są tu również mankamenty - konkretnie zaś jakość wykończenia progów. Te w wyższych pozycjach nie zostały odpowiednio wyszlifowane przez co lekko wystają poza brzego podsttrunnicy i nieprzyjemnie skrobią palce. Na szczęście w niższych, dużo częściej zwiedzanych rejonach gryfu problem nie występuje. 

Gryf, jak nietrudno się domyślić, nie był na fabrycznym wyposażeniu tego basu - w oryginalnym poddał się pręt napinający, zaś naprawa nie była w jego przypadku opłacalna. Decyzja o zastąpieniu go szyjką lutniczą była bardzo trafna - p. Langowski za niewielką kwotę (co niestety uwidacznia się we wspomnianej już kwestii progów) wystrugał nader zamiennik sporo lepszy od chińskiego oryginału. Fabryczne pozostały za to dość niskiej jakości, słabo trzymające strój klucze, przełożone z poprzedniego gryfu - jednak, niestety, budżet to budżet i co zrobisz jak nic nie zrobisz.

Fabryczny pozostał również niewielki korpusik.


Niedawno w Australii przeprowadzono badania dotyczące kolorów uznawanych za najbrzydsze. Zwyciężył odcień zwany "opaque couché". Jak się okazuje, lakierem o bardzo podobnej barwie, tylko o balansie nieco mocniej przechylonym w stronę brązu, została pokryta deska tegoż oto basu. I, co ciekawe, kolor ten, szczególnie w połączeniu z klonową podstrunnicą nie razi mnie zupełnie - tym bardziej, że lakier jest przejrzysty, dzięki czemu przezierają przezeń subtelne słoje drewna. Tak - korpus wiosła klasy "nieco taniej niż najtaniej" może nie być ze sklejki czy inszego paskudztwa, tylko z prawdziwego drewienka. Ba - owo drewno to nie znany ze wszystkiego poza walorami brzmieniowymi agathis tylko zwyczajna, uznawana za standard i klasykę klasyki olcha. Oczywiście nie jest ona wysokiej jakości, o sezonowaniu można zapomnieć, ale fakt jest faktem - decha jest olchowa. Jej małe rozmiary są... nieco za małe dla mnie. Wolę instrumenty o nieco większych korpusach. Na szczęście wyprofilowanie okazuje się wystarczająco komfortowe a masa - w zasadzie w sam raz.

Oryginalne są również mostek i elektronika. O mostku trudno powiedzieć coś więcej, że jest to tani, chiński monorail, który, choć krzywo zamontowany pod struną H (całe BassCity woła chórem: MOSTEK KRZYWO! #pozdrodlakumatych), spełnia swoją funkcję i tyle. O elektronice zaś wolałbym nie za wiele pisać, nawet gdybym był ekspertem w jej dziedzinie. Jest po prostu słaba. Wiadomo - w tanim instrumencie trzeba na czymś zaoszczędzić i zazwyczaj jest to właśnie elektrownia. Dlatego dużo lepszym pomysłem, szczególnie w tej klasie, jest wybieranie basów pasywnych. Aktywna elektronika w tanim wieśle nie dość, że negatywnie wpłynie na dynamikę, to jeszcze doda paskudnych szumów - a tutaj są naprawdę nieprzyjemne. Oczywiście chałturnik (taki, jak np. ja) może docenić możliwość podbijania czy obcinania niskiego i wysokiego pasma, jednak w tym przypadku najlepiej brzmi położenie "zerowe". Najlepszą opcją byłoby po prostu wywalenie preampu - tym bardziej, że pochodzące z Mayonesa Forum Pi przystawki są zupełnie akceptowalne.

I zupełnie akceptowalne - poza brumieniem generowanym przez elektronikę - jest tu brzmienie.


Jasne, słychać, że nie jest to sprzęt z górnej półki, ale naprawdę nie jest źle. Sound jest zdecydowanie nowoczesny, z charakterystyczną "piłeczką pingpongową", słyszalną szczególnie przy agresywniejszej grze palcami czy tłuczeniu kciukiem. Jak w większości takich basów, brakuje nieco ciepłego dolnego środka, góra zaś bywa nieco zbyt "szczekliwa", do tego lepiej nie bawić się potencjometrem balansu między przystawkami i pozostać przy położeniu środkowym, gdy oba pickupy grają na 100%, ale całokształt jest zupełnie satysfakcjonujący - szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę cenę instrumentu.


Podsumowanie, czyli zady i walety:


Bas Frankensteina złożony z części wyprodukowanych przez J&D, Langowskiego i Mayonesa to zaskakująco satysfakcjonujący w grze instrument. Jasne, są niedoróbki, są niedoskonałości, ale gdy grasz na tym basiwie jednocześnie wiedząc, za jakie pieniądze można je mieć, świat od razu zaczyna wyglądać ładniej. To po prostu tanie ale w pełni użyteczne i do tego całkiem fajne narzędzie. I tyle.

Plusy
  • gryf
  • wygoda gry
  • relacja cena/sound
Minusy
  • elektronika
  • niedoróbki jakościowe (progi, mostek)
Czym go wozić:

Jest to bas studencko-budżetowy, dlatego można nawet zbiorkomem. Ale bus chałturbandu wiozący basistę wraz z jego ansamblem na miejsce wykonu, gdzie publika będzie bardziej zwracała na to, czy piosenka ma rytm a kieliszek - zawartość, niż na niuanse artykulacyjne, też będzie w sam raz.

2 komentarze:

  1. Chyba moja ciekawość została zaspokojona :-)
    - na pierwszy rzut oka nawet ładny, dopiero po chwili widać, że to głownie zasługa gryfu. Ile taka przyjemność?
    - mały korpus? Lubię to! (patrz awatar)
    - ciekawe jakby wymienić osprzęt na jakiś markowy, nawet najtańszy.
    - czy tylko mnie się zdaje, czy rzeczywiście w trzeciej próbce preamp ustawia sobie EQ jak chce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - o koszt gryfu należy zapytać właściciela; ja sam jedynie powiem, że na tyle niski, że było to opłacalne
      - dla mnie za mały
      - nie jest to głupi pomysł
      - wszystko było na płasko.

      Usuń