niedziela, 17 marca 2019

Eventualnie: ochoczo na rajdzik

Gdy możesz powiedzieć "kolejny weekend, kolejny rajd", wiesz, że zaczyna się sezon.

Jasne - oficjalne otwarcie dopiero w przyszłym miesiącu, ale na fejsie pojawiają się zapowiedzi kolejnych gratorajdów. Dopiero co zakończyła się zimowa liga KiP, a tu z kolejną imprezą wyskoczyła ekipa (o ile tak możemy nazwać jedną osobę wspomaganą czasem przez kilku zmieniających się asystentów) Warszawy Inaczej. A skoro Warszawa Inaczej, oznacza to, że rajd będzie jak moje miksy - czyli wycieczka po jednej dzielnicy, którą tym razem była Ochota. Tak to lubię.

Tym razem do końca nie było wiadomo, czy w ogóle wezmę udział - Obywatelka Pilotka akurat miała (a w zasadzie nadal ma) pracujący weekend, do tego kwestia zdeponowania Młodzieża... Najpierw był plan jechać z pilotem, który odpowiedział na mój wstępny apel, później - właśnie ze względu na Młodzieża (oraz kwestie logistyczne związane z jego odwożeniem do mej Czcigodnej i gnaniem z powrotem na start) - w ogóle myślałem o rezygnacji, finalnie jednak stanęło na czymś, czego nie robiłem od bardzo dawna, czyli na pilotowaniu. A Młodzież został zabrany w trasę - co zresztą bardzo mu się opłaciło.

Zgłoszona załoga - Marek i ja - była już raz przetestowana w boju, i to z niezłym sukcesem. Tym razem nastąpiła zamiana miejsc - Marek powoził (co zresztą robi na większości rajdów), ja zaś zająłem się pilotowaniem. Czyli zasadniczo wszedłem w rolę jego psa Rocketa - choć Rocket zazwyczaj siedzi z tyłu, ja zaś zasiadłem na prawym fotelu Fiesty ST.

Tym razem biuro rajdu było otwarte jedynie przez 20 minut - w sumie miało to sens ze względu na niewielką liczbę załóg. 

To w kubełku na masce to gaźnik. Tak, to robi sens.

Organizator i jego nowy nabytek - przepiękny Talbot Arizona - byli już na miejscu

Z jednej strony Lew był godnie reprezentowany, z drugiej - te modele nie miały być Talbotami

Wincy francuskiej elegącji 

O, i taki zestaw to ja bardzo. Tylko Xantię wypadałoby polakierować, tak z gołą blachą to niezdrowo

Mrug mrug

Nie do końca Saab i nie do końca Volvo
Odprawa rozpoczęła się jakieś 10 minut po naszym przyjeździe.



Jak zawsze - pozostało ustawić się w kolejce do wyjazdu i wyruszyć na trasę.



Tym razem rajd miał dość nietypową formułę. Nie było pytań z trasy, zadaniem było natomiast wyłowienie wszystkich gratów ze zdjęć. Dodatkowo należało wpisywać w kartę drogową wszystkie mijane ograniczenia prędkości oraz literę T za każdym razem, gdy wjeżdżało się na trylinkę. Proste, prawda?

No nnnnie.

Bardzo szybko okazało się, że gęstość itinereru, szczególnie na choinkach, w połączeniu z koniecznością wypatrywania obiektów ze zdjęć, wpisywania ograniczeń, pamiętania o zaznaczaniu przejazdów przez trylinkę i zabawiania Młodzieża, przerosła moje zdolności percepcji. A już na pewno umiejętność multitaskingu, która w moim przypadku jest ujemna.

Pozostało cieszyć się fajną, ciekawą trasą przecinającą praktycznie całą Ochotę od południa na północ.





W końcu, ze spóźnieniem wynoszącym całą minutę, wpadliśmy na metę.

No nie wyostrzyło się
Pozostało jeszcze tylko jedno zadanie - przejechanie takiego odcinka, by... koła zrobiły dokładnie jeden obrót.

No nie udało się. Zrobiliśmy dwa.

Na mecie było kilka załóg, kilka zdążyło już odjechać. Pozostało zaczekać na kilka ostatnich ekip - no i na wyniki.






- EEE! PANIE!



W końcu wjechały trofea.



Tak, jak podejrzewałem, nie mieliśmy na co liczyć. Pierwsze trzy miejsca zajęły regularnie punktujące załogi, zaś my, jak się później okazało, wylądowaliśmy na szóstym, ale... od końca. A jeśli nie liczyć załóg, które nie dojechały, na czwartym.

Tak - nie pilotowałem od bardzo dawna. Nie sądziłem jednak, że jestem w tym aż tak beznadziejny. No cóż, nauczka na przyszłość. Ewidentnie lepiej sprawdzam się w roli fizycznego. Nie zmienia to faktu, że sam rajd był zdecydowanie sympatyczny, a do tego pokazał mi, jak bardzo graciarsko niezeksplorowaną dzielnicą jest dla mnie Ochota. Chyba już wiem, gdzie w najbliższym czasie wybiorę się na polowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz