W życiu każdego basisty, który ma dość taszczenia swego sprzętu środkami masowego rażenia i pluje jadem, gdy kolejna propozycja grania przechodzi mu koło nosa ze względu na brak własnego środka transportu, przychodzi dzień podjęcia decyzji o zrobieniu prawka i wyposażeniu się we własne cztery kółka. W moim przypadku decyzja o kursie była odwlekana najpierw przez brak środków pieniężnych wystarczających choćby na opłacenie skróconego szkolenia z BHP użytkowania skarpetek, następnie zaś ze względu na kompletny brak występowania mitycznego zjawiska zwanego czasem wolnym. Na szczęście nadszedł dzień, gdy mamiony mglistą wizją jednego wolnego popołudnia w miesiącu wyasygnowałem ciułane latami finanse i stałem się dumnym kursantem.
Cztery lata później (tak, jakakolwiek wizja wolnego czasu w życiu działającego muzyka posiadającego również tzw. day job jest radosną mrzonką) byłem już uprawniony do przystąpienia do egzaminu, co wkrótce - zgodnie z zasadą "do trzech razy sztuka" - zaowocowało zamieszkaniem upragnionego dokumentu w moim portfelu. Jednak już wcześniej cierpliwie czekał na mnie sympatyczny wehikuł zaparkowany na placyku pod salą prób mego głównego zespołu...
Było to Renault Clio I, rocznik '92, silnik 1.4, gaźnik. Wersja RT, czyli tzw. wypas (czyt. więcej rzeczy, które mogły się zepsuć, co też uczyniły). Dany wypas nie obejmował jednak wspomagania kierownicy, które nie było dostępne w żadnej wersji przedliftingowego Clio pierwszej generacji... Pojazd ów został przekazany nieodpłatnie przez rodzinę mej ówczesnej Wybranki - prawdopodobnie na zasadzie "niech nareszcie ktoś zdejmie nam ten problem z głowy". W dniu odebrania prawa jazdy skierowałem się zatem prosto na miejsce postoju jeździdełka, gdzie z bijącym sercem odpaliłem silnik i, po raz pierwszy samodzielnie wyjeżdżając na drogę publiczną, ruszyłem do pracy.
Dodam, że udało mi się jedynie dojechać na miejsce, gdyż powrót do domu zakłóciły technikalia.
Bardzo szybko okazało się, że Clio jest dziewczynką, gdyż tylko kobieta może mieć takie humory. Otrzymała dźwięczne imię Melodila, będące wypadkową zaskakująco harmonijnej symfonii stuknięć i poskrzypywań, które wydawała przy każdej okazji, oraz fragmentu jednego z obcojęzycznych i niezrozumiałych dla nikogo tekstów folkowego zespołu, z którym onegdaj miałem przyjemność grać.
Melodila, poza całą masą przypadłości będących zarówno typowymi bolączkami tego modelu, jak i wynikami lat zaniedbań, miała kilka cech, które sprawiają, że Clio I jest całkiem niezłym wyborem dla spłukanego basisty szukającego swego pierwszego samochodu. Przede wszystkim wersja RT charakteryzuje się dzielonym oparciem tylnej kanapy, co jest nie do przecenienia, gdy mamy do zabrania więcej niż jeden bas a do tego więcej niż jednego pasażera. Do samego bagażnika żaden typowy bas nie wchodził - to w końcu małe auto, zaś nigdy nie miałem basu bezgłówkowego, który zapewne dałoby się tam wcisnąć - ale przy częściowo złożonym oparciu można było zabrać naprawdę sporo. Bez składania oparcia można było załadować np. głowę, bas (lub kilka, w moim przypadku podówczas trzy) ładując wtedy na tylne siedzenie. Jeśli chodzi o paczki - lodówka Ampega by nie weszła, mój aktualny SWR Henry the 8x8 raczej też nie, ale standardowe 4x10 po złożeniu szerszej części oparcia mieściło się bez problemów.
Ponadto części, choć potrzebne dość często, były - wbrew obiegowej opinii - dostępne łatwo i zaskakująco tanio. Dla przykładu - kompletny wydech z oboma tłumikami (a Clio I, które nigdy nie zgubiło tłumika, prawdopodobnie zostało schowane w garażu po przejechaniu kilku tysięcy kilometrów i zmienione w miły dla oka element wyposażenia wnętrza) można było podówczas upolować na Alledrogo za niecałe 200 złotych. NIECAŁE DWIEŚCIE. Drzwi (do wersji trzydrzwiowej) były do kupienia za niewiele ponad sto (nie zdecydowałem się jednak i do końca jeździłem z wgniecionymi). W przypadku stłuczki (a ja, jako świeżo upieczony kierowca, zaliczyłem jedną) nie trzeba wymieniać reflektora - zdarzają się same szkła, które łatwo dają się wymieniać. Za taki artefakt zapłaciłem ok. 20 złotych. Dodam jeszcze, że ładniej utrzymany egzemplarz - a o taki nie jest zbyt trudno, trzeba tylko poszukać i dokładnie sprawdzić - będzie sprawiać mniej kłopotów, niż sprawiała zaniedbana nieco przez poprzednich właścicieli Melodila...
Aut tych nadal jest sporo, co tylko świadczy o tym, że nie są tak złe, jak opinia znawców, którzy nigdy nimi nie jeździli. Kosztują (Clio, nie znawcy) zazwyczaj tyle, na ile może pozwolić sobie basista na dorobku, czyli grosze. To samo można powiedzieć o większości części, które w wielu wypadkach są dostępne od ręki. Do środka wejdzie więcej niż jeden bas, da się też przewieźć główkę i niezbyt wielką paczkę. Ponadto Clio I miało to, czego zabrakło jego następcom (i większości współczesnych samochodów): charakter. To naprawdę przyjazne autko. Nawet gdy sprawia kłopoty.
Melodili niestety nie ma już wśród nas - odjechała do krainy wiecznie przejezdnych autostrad po około roku. Zaniedbania, rdza, brak finansów na kolejne naprawy, zbliżający się termin przeglądu (którego nie przeszłaby bez odpowiedniej "opłaty dodatkowej") i kończące się OC oraz brak chętnych do zakupu oznaczały, że koniec mógł być tylko jeden... To był smutny, choć słoneczny dzień.
Bardzo miło wspominam to jeździdło. Inna rzecz, że chyba większość kierowców ma sentyment do swych pierwszych aut...
+ 30 do mocy i osiągów, + 100 do lansu |
Podsumowując, czyli zady i walety:
Plusy
* praktyczność (oczywiście biorąc poprawkę na małe rozmiary)
* zaskakująco dobre osiągi (z silnikiem 1.4)
* niedroga eksploatacja
Minusy
* awaryjność (zadbane egzemplarze będą spisywać się lepiej, ale nie oszukujmy się...)
* podatność na rdzę
* brak wspomagania
Co nim wozić
Dowolny niedrogi bas z lat 90., choć jeśli ma się zmieścić w bagażniku (bez składania siedzeń), zainwestuj w obrzyna (może być np. Hohner The Jack). Ja woziłem swoim egzemplarzem Alembica Essence 5, Arię Pro II z końca lat 70. (sprzedana niedługo po rozstaniu z Melodilą) oraz bezprogowego Malinka i nie narzekały. Do tego średniej klasy główka i paczka 4x10, paczka Gitanesów lub Gauloise'ów do schowka - i en avant.
Szerokiej drogi.
Jarku, świetnie piszesz, czytam z wypiekami! Subskrybuję!
OdpowiedzUsuńMiło mi bardzo :-) Kolejny wpisior wkrótce!
UsuńSzwagierka dopiero co zakupila takie Clio, podobny kolor, tylko silnik 1.2, rok tez 92, tylko zwykly "korbotronik" ;) jak nie lubie "renulatow" to musze przyznac ze to calkiem fajne jest (clio 2 jest beznadziejne). wymienilem jej tylko kable, swiece, wyregulowalem zaplon, zawory i wolne obroty, naprawilem przelacznik i opornice do dmuchawy i dorobilem przelacznik do dlugich swiatel (orginalny ma wypalony styk), raptem pol dnia roboty, no i jezdzi dzien w dzien. Ma bardzo ladne brazowe wnetrze :) /benny_pl
OdpowiedzUsuńBo to zupełnie fajne auta, jeśli tylko są zadbane. Melodila nie była.
Usuń