niedziela, 7 października 2012

Eventualnie: Festiwal Nitów i Korozji


Dobrý večer.

I znów przez dłuższy czas (w tym przypadku tydzień) nie miałem kiedy usiąść do klawiatury celem spłodzenia jakiegoś krotochwilnego tudzież pouczającego tekstu. Na szczęście dziś przytrafiła się zarówno wolna chwila jak i odpowiedni temat: Festiwal Nitów i Korozji 2012.

Już od dłuższego czasu zaczajałem się na ów zacny event organizowany przez nieocenione Stado Baranów we współpracy z jak zawsze niezawodnym Złomnikiem. Byłem nań napalony niczym Talib na kurs pilotażu - szczególnie biorąc pod uwagę to, że wrześniowy Saturday Night Cruise, wbrew mym buńczucznym zapowiedziom, przeszedł mi koło nosa. Tym razem warszawski Służewiec miał przeżyć zmasowany najazd budzących ślinotok złomów i wiedziałem, że jeżeli ominie mnie takie wydarzenie, zwinę się w kłębek pod najbliższym stołem, gdzie będę ostentacyjnie nienawidził świata. Na szczęście, kosztem cennych godzin snu (ze względu na uskuteczniany poprzedniego wieczoru wykon muzyczno-zarobkowy po którym nastąpiło wykorzystanie Madzi jako transport bębnów i ich operatora położyłem się koło 3 w nocy) udało mi się stawić na miejscu startu owego niemalże legendarnego już rajdu. Rzecz jasna nie jako uczestnik (Madzia, co by nie mówić, jest za mało zabytkowa i zdecydowanie niewystarczająco zgnita), jednakże aparat w łapie też może być elementem zabawy, nawet jeśli nie przekłada się to na punkty...

I już w kilka sekund po dotarciu na miejsce wiedziałem, że warto było się nie wyspać.

Już na wstępie powitał mnie charakterystyczny zadek Zaporożca, z wycelowanymi do tyłu niczym dwa AK-47 rurami wydechowymi. Co prawda była to niestety "poliftingowa" wersja 968M, bez wlotów powietrza wzorowanych na MiG-ach i pięknych, okrągłych tylnych lamp, ale... Kiedy ostatnio widzieliście Zaporożca? Właśnie.

Było też kilka innych propozycji z dawnego bloku wschodniego. Zwolennicy rodzimej motoryzacji z tamtych lat nie mieli się czego wstydzić:

Kurołapy!!!

Dla chłopa małorolnego...

...i PGR-u

Jednakże szczególnie liczna była reprezentacja Enerdówka:
Wartburg 312, czyli wersja przejściowa - buda jeszcze od starego modelu, ale rama i tylne zawieszenie już takie, jak w późniejszym 353... Wg mnie jedno z najpiękniejszych aut powstałych w krajach słusznie nam minionego reżimu.
Tak, przyznaję, jestem fanem Wartburgów - rama, piękny dźwięk i aromat dwusuwa... a do tego fenomenalna wręcz praktyczność. Oj, woziłbym nim swoje basy. Wszystkie.

Mam też sentyment do Trabantów - mój dziadek woził się onegdaj takim, tyle, że białym... Był lans.
Jest gleba, jest negatyw, jest prestiż.

Przybyli również zgnili kapitaliści z troszkę bardziej zachodnich Niemiec...

Nie dość, że Szkop z RFN, nie dość, że w imperialistycznej, amerykańskiej wersji, to jeszcze inicjatywa prywatna!
Pozakonkursowy niemiecki prestiż. Z polskim prestiżem w tle.

Połaziwszy nieco z aparatem doszedłem do wniosku, że tym razem - choć nie biorę udziału - zwiedzę choć część trasy. I zdecydowanie było warto.

Pierwszy checkpoint został ustawiony w nader klimatycznym zaułku na końcu ul. Bokserskiej. Okazał się być do tego bardzo fotogeniczny...

Polskie drogi, lata 70.
Dwa oblicza prestiżu
Carry on

Twice the Mazda, double the fun!
Przecudowny Amazon. To cóż że ze Szwecji?
Follow me, he said...

...and I did.

Kolejny etap rajdu zaprowadził mnie w miejsce, które obudziło we mnie wspomnienia. Tak... Ulica Zatorze - tam, gdzie onegdaj odbyłem rajd Renault Clio z napędem na Nissana Patrola. Etap ten należał do Złomnika - i ze złomniczym pytaniem był związany. Otóż trzeba było przyporządkować marki i modele hiszpańskich furgonetek do zdjęć wywieszonych na złomnikowym Suzuki Carry i stojącym nieopodal Mini...




Samo Carry budziło podziw i rispekt - głównie faktem, że dojechało...


Pojawiło się też trochę innej japońszczyzny, czego nie mogłem zignorować; powstał zatem portret rodzinny babci i wnusi (z zacnym i dobranym kolorystycznie tłem):

Przyjechało trochę Fordów...




...przecudnej urody Saab 900 (kocham te auta)...

...pełen uroku osobistego Garbus...

...prześliczny VW T1...

...z siłom i godnościom osobistom przybyły Trabanty...


...pojawił się włoski elegant starej daty - Fiat 1800...

...podziwiać można było kolejne odsłony różnych oblicz prestiżu...

...oraz następny odcinek "polskich dróg w latach 70."...


...z  wdziękiem popsuł się Austin-Healey Sprite...


...ja zaś obliczałem ile basów wlazłoby do zacnych, starych kombiaków...


...i doszedłem do wniosku, że najwięcej sprzętu - i to razem z zespołem - upchnęłoby się tu:

Nad tym wszystkim latały sobie samoloty (jeżu kolczasty, ile basów weszłoby do takiego)...

...a ferajna bez powodzenia głowiła się, który blaszany dziwoląg to Siata, a który Ebro.

Po biernym udziale w Festiwalu Nitów i Korozji wiem jedno: w przyszłym roku chciałbym wziąć udział czynny. Oczywiście o ile wyposażę się w odpowiedni wehikuł - jednak wątpię, czy uda się nań odłożyć. W końcu jestem basistą...

Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz