Witajcie, Ziemianie.
Jak obiecałem we wpisie noworocznym - mam zamiar nieco bardziej regularnie raczyć Was chorymi wytworami mego przedwcześnie zdemenciałego mózgu. Tak, jak w zeszłym roku, będzie basowo, motoryzacyjnie i głupio.
A czasami, jak dziś, epicko.
Kilka lat temu jeszcze nie byłem posiadaczem własnego Alembica (tak, był taki smutny czas) i zdarzało mi się cierpieć z tego powodu. Długie godziny spędzone na stronie www.alembic.com (szczególnie na forum dyskusyjnym oraz w dziale Custom Gallery), ściany obwieszone własnoręcznie skleconymi w Paincie plakatami z rozmaitymi Excelami, Orionami, Rouge'ami oraz Seriami I i II, pobudki w środku nocy, po których następowała krępująca konstatacja, że pościel jest miejscowo mokra... To wszystko było moim udziałem. Szczególnie po tym, gdy po raz pierwszy zdarzyło mi się trzymać Alembica w rękach. Był to mocno zaniedbany egzemplarz Spoilera, które to zaniedbanie nie przeszkodziło mu być zdumiewająco genialnie brzmiącym instrumentem. Wtedy moja miłość do basów z Santa Rosa w Kaliforni rozkwitła na dobre i utrwaliła się w swych fundamentach.
Nieco później nagrywałem płytę z zespołem Night Rider Symphony (to taka wzbogacona o smyki, odrobinę dęciaków oraz dodatkowy żeński wokal i innego operatora gitary inkarnacja Night Ridera). Własnego Alembica nadal nie miałem, za to miałem źródło Alembiców, które można pożyczyć do studia. Źródłem tym byli moi dobrzy koledzy (Gruby, Lucien - szklanicę za Wasze zdrowie wznoszę!). Głównym instrumentem, którego użyłem do nagrywania płyty był 5-strunowy Essence, różniący się od tego, który później trafił w me ręce, klonową dechą i topem oraz odrobinę innymi proporcjami korpusu.
Tutaj widać różnice między starszym Essence'em (Grubego, po lewej) a nowszym (mój, po prawej). |
Jednak Essence to Essence - już opisywałem ten model, więc tym razem zajmę się drugim Alem, na którym nagrałem tylko jeden numer, do którego wystarczyły 4 struny. A był to chyba najpopularniejszy model Alembica, czyli Epic.
Epicki Alembic w trawie |
Epic został sprowadzony przez mojego dobrego znajomego w zasadzie na handel. Człek ów sympatyczny i obrotny trudnił się podówczas m.in. ściąganiem gatunkowego sprzętu z zagranicy i sprzedażą tegoż w Polsce w cenach nadal mieszczących się w granicach rozsądku. A jako, że właśnie miał Alembica, ale nie miał na niego chwilowo kupca, zaś ja akurat nagrywałem płytę...
Sprawa była jasna. Wzajemna sympatia plus obiecana przeze mnie gratyfikacja pod postacią świeżych strun spowodowały, że ów zacny instrument zamieszkał na kilka dni pod moim dachem.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie zrobił mu uprzednio kilku zdjęć.
Epicka główka |
Epicko wzorzysty klon |
Jak niektórzy z Was (ci, którzy opanowali Szkołę Rozpoznawania Drzew na Odległość) zapewne zauważyli, wierzch korpusu został wykonany z pięknego, wzorzystego klonu (tzw. quilted maple). Wierzch główki to też klon, tyle, że nieco mniej wzorzysty, choć też niewątpliwie ładny. Z nieco bardziej pospolitej odmiany tego drewna został wyrzeźbiony gryf, a w zasadzie wszystkie 3 jego części, elegancko przełożone cieniutkim orzechowym fornirem. Gryf ów został w nietypowy dość sposób połączony z mahoniową, ozdobioną wspomnianym już klonowym topem deską - otóż został w nią wklejony, ale nie przez całą jej długość, tylko w miejscu, gdzie w bardziej standardowych konstrukcjach typu bolt-on znajdowałyby się śruby. Jest to tzw. konstrukcja set-in, najbardziej znana chyba z nieśmiertelnego Gibsona Les Paula. Taki sposób montażu gryfu jest swego rodzaju kompromisem między klasyczną metodą bolt-on, czyli gryfem przykręcanym do korpusu, a neck-thru-body, czyli skrzydłami deski doklejonymi do przedłużonego gryfu biegnącego przez całą jej długość. Efektem jest brzmienie łączące niektóre z cech obu sposobów sklecania instrumentów - sustain jest nieco dłuższy zaś atak mniej "punktowy" niż w bolt-onach, zaś w porównaniu z ntb otrzymujemy nieco więcej środka. Alembic jednak - mimo dość nietypowej jak na tę firmę konstrukcji - pozostaje Alembikiem, głównie dzięki zastosowanym drewnom (wspomniane już mahoń i klon, do tego dodająca charakterystycznego "dzwona" hebanowa podstrunnica o 24 progach) oraz firmowym, alembikowskim aktywnym przystawkom MXY. Elektronika też jest własna, ale nie posiada typowego dla bardziej klasycznych modeli Alembica filtra - jest to dość standardowy, choć świetnej jakości, układ głośność-balans-pasmo niskie-pasmo wysokie. Wszystko razem zmontowane po alembikowsku. Czyli perfekcyjnie. Alembikowskie było też brzmienie - potężne, soczyste, z długim sustainem i szlachetnym, nieco fortepianowym charakterem. Niezwykle czysto brzmiący instrument, sprawdzający się w każdej technice, ale raczej nie w każdym gatunku muzycznym. Nie pasowałby mi do niego na przykład przester. Na szczęście do tego, co nagrywałem, brudne brzmienia nie były potrzebne.
Jak zatem Epic spisał się w studiu? Wystarczy posłuchać:
Epic nie był jednak jedynym z "niższych" modeli Alembica na jakim grałem (swoją drogą określać któryś z Alembiców mianem "niższego" to tak, jak mówić o tanim modelu Bentleya). Nieco wcześniej inny dobry znajomy (Sad - dziękuję!) wyjeżdżając na kilka dni zostawił mi pod opieką tę oto piękność:
Był to bardzo zbliżony konstrukcyjnie model Orion w pięciostrunowej wersji, z pięknym, orzechowym topem. Oprócz niego oraz innego, nieco agresywniejszego kształtu, reszta była praktycznie identyczna: kilkuczęściowy, klonowy gryf z hebanową podstrunnicą wklejony techniką set-in w masywny, mahoniowy korpus, do tego aktywne przystawki MXY i alembikowska elektronika vol-bal-bass-treble. Tak samo, jak w Epicu (i Essencji), wisienką na torcie jest firmowy mosiężny mostek z osobnym strunociągiem oraz świetne klucze Gotoh.
Zagrałem na tej ślicznotce kilka prób oraz dwa koncerty z moim składem coverowo-szantowo-folkowo-użytkowym. Orion spisał się świetnie - wszyscy moi "współgracze" komentowali jego wyraziste, "przebijające się" brzmienie. To, jak fantastycznie solidny zdawał się być ten instrument i jaki sound wychodził za jego pośrednictwem spod moich palców, jeszcze bardziej (o ile było to możliwe) utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę mieć Alembica. A gdy w końcu nadszedł ten dzień, okazało się, że... Essence jest jeszcze lepszy.
Pewien czas później, gdy moja Esencja była już u mnie, Epic znalazł nowy dom ale w zasięgu tego samego forum, zaś Orion nadal pozostawał w tych samych, zacnych rękach, odbyło się sympatyczne spotkanie forumowej braci. Było kilkanaście basów, kilka piecy i Żubrówka. A wśród zgromadzonego instrumentarium znalazły się wszystkie trzy Alembiki...
Fantastyczna Trójka: Orion 5, Essence 5, Epic 4 |
Podsumowanie czyli zady i walety
Żaden z tych basów nie był niestety w moich rękach na tyle długo, żebym mógł wypowiedzieć się szerzej na temat codziennego życia z nimi - nie wiem na ten dany przykład, czy ich gryfy są równie meteopatyczne co w mojej Esencji. Wiem za to, jakie brzmienie można wydobyć z tych instrumentów. Wiem też, ile kosztują...
Plusy:
* szlachetne, potężne brzmienie
* jakość wykonania
* wyjątkowość
Minusy:
* cena
* konieczność używania nietypowych, calowych kluczy do regulacji
Czym je wozić:
Biorąc pod uwagę moje zamiłowanie do praktyczności (czyt. przestrzeni na sprzęt) a jednocześnie chęć zapewnienia tym instrumentom odpowiednich warunków, myślę, że dobrze czułyby się w pochodzących z ich kontynentu Chevrolecie Caprice SW (czyli kombi) lub ewentualnie w Jeepie Grand Cherokee sprzed kilku - kilkunastu lat. Natomiast ten znajomy od Oriona (którego w międzyczasie pożegnał) sprawił świetny prezent swojemu obecnemu Alembicowi, którym zresztą jest podobny do mojego Essence 5: wozi go... kilkuletnim Fordem Mustangiem.
A taki transport raczej trudno pobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz