Witam wszystkich wszem i wobec.
Mija 3 kwartał śmigania Madzią, w związku z czym nadszedł czas na krótkie podsumowanie kolejnego etapu tego pełnego czułości, ciepła i wahań cen paliw związku.
Stan na 10.01.2013, czyli wczoraj |
Jak widać na załączonym obrazku, licznik nabija sobie kolejne kilometry. To już prawie równo 7000 od stanu zastanego. 7 tysięcy w 9 miesięcy - niby niedużo, ale zdanie można sobie już wyrobić.
A zdanie owo jest ze wszech miar pozytywne. No, w większości kwestii.
Przede wszystkim - jak na 15-letnie jeździdło ze sporo ponad 200 tysiącami km nawiniętych na nieduże, 13-calowe kółka, Madzia wyróżnia się ponadprzeciętnym poziomem niezawodności. Ze 2 miesiące temu było jednak troszkę przygód...
Przed rozgrzaniem silnika zapłon był tylko na 3 cylindrach. Problem pojawił się raz, potem zniknął, ale po pewnym czasie powrócił i już został, aż w końcu któregoś dnia Madzia po prostu orzekła, że nie ma ochoty na współpracę. Mój dobry kolega i współgracz, pracujący nieopodal w sklepie muzycznym, po moim telefonie zjawił się niezawodnie swą Astrą i próbowaliśmy odpalić Madzisławę z kabli. Niestety, jak to kiedyś rzekł pewien oskarżony o zoofilię szlachcic, opisując swe próby zaznania rozkoszy z wiewiórką, effectus był nullus. Jako, że był to dzień grający, załadowałem tedy basiwa oraz swój zad prywatny do Asteroidy i pojechaliśmy grać. Potem nastąpiło jeszcze kilka prób rozruchu - za każdym razem natykałem się jednak na opór materii, po czym akumulator stwierdził, że na emeryturę czas. Pomyślałem, że oprócz zdychającej baterii zapewne zawiniły świece (takie podejrzenia miałem już wcześniej, gdy na zimno nie palił jeden z cylindrów), w związku z czym za pośrednictwem innego dobrego znajomego (również basisty zresztą) zanabyłem odpowiednie artefakty i podjąłem próbę własnoręcznego doprowadzenia Madzi do stanu jeżdżącego. Nawet wyposażyłem się za zawrotną kwotę 14 złotych polskich w klucz do świec. Szybko okazało się, że tani klucz w połączeniu z brakiem Pudziana do kręcenia nim może mieć tylko jeden skutek: stare świece nadal tkwiące twardo w gniazdach i podśpiewujące "trollolollo". Tutaj nieocenioną pomoc zaoferował jak zawsze niezawodny wybranek Czcigodnej Staruszki: przybył jej Zuzią (swoje Vivaro pożyczył wcześniej synowi) celem zaciągnięcia mnie i chwilowego truchła do warsztatu. Madzia zrobiła tymczasem kawał: zanim podczepiliśmy linkę... odpaliła. Niechętnie, ale jednak. Doturlaliśmy się do Serwisu MitsuManiaków (wybranek Czcigodnej ubezpieczał mnie na wypadek kolejnego napadu humorów Madzi), gdzie kolejny mój dobry ziom dobył profesjonalnego klucza i wymienił świece w minutę. Odjechałem z radosną pieśnią na ustach. Niestety, dwa dni później okazało się, że to nie świece... Ukochany Staruszki znów przybył na ratunek i po raz kolejny poratował skillem holowniczym. Tym razem Madzia została zaciągnięta do samego warsztatu, pod którym z resztą... odpaliła. Zostawiłem ją w rękach MitsuManiaków. Co się okazało - naturalnemu zużyciu uległy niektóre elementy układu zapłonowego (zaś inne - równie naturalnemu usyfieniu). Co zmarło zostało wymienione, co się upaprało zostało przeczyszczone, do tego zleciłem standardowe zrobienie rozrządu (po pół roku - kids, don't try this at home, takie rzeczy powinno się robić od razu po zakupie używanego samochodu)... A efekt jest taki, że Madzia jeździ. I nie marudzi.
To niestety nie była jedyna usterka - na szczęście jedyna, która miała coś wspólnego z mechaniką. Otóż w okresie przedświątecznych mrozów jedyny działający z głośników zaczął popierdywać a następnie zamilkł na dobre. Nie wiem, czy to wina samego głośnika, czy może radyjko dokonało żywota, czy też problem leży jeszcze gdzieś indziej, np. w okablowaniu - tak czy inaczej jeżdżę teraz w świecie ciszy. A brak radia gdy stoi się w korku i nie ma się pasażera, z którym można pogadać o Wiśle i przemyśle nie jest miłą rzeczą...
Nie jest również miłą rzeczą wynikające z
niskich temperatur i ciągłych korków podwyższone zużycie
paliwa. Niestety - takie warunki są nieuniknione, w związku z czym szybsze ubytki w baku nie dziwią. Dlatego, mimo wygody i niezawodności oferowanych przez Madzię,
od przyszłego tygodnia będę ze 2-3 razy w tygodniu korzystał w drodze
dom-praca-dom z dobrodziejstw zbiorkomu. Tylko czemu od najbliższego
przystanku do biura jest ponad kilometr?...
Na szczęście poza zwiększonym apetytem zimowe trudy Madzia znosi dziennie. Odpala od razu i
zawsze dowozi mnie (plus opcjonalnie basy, Wybrankę lub innych
pasażerów, zazwyczaj kogoś z kolegów z pracy) na miejsce. Madzia jeździ (i to dość żwawo) do przodu, do tyłu, skręca, hamuje, a nawet czasem trąbi. Basy mieszczą się w niej bez większych problemów - a jak trzeba, to i bębny do kompletu z bębniarzem. Niestety, autko nie jest już tak śliczne jak w momencie zakupu - wspominałem już o niefortunnej parkingowej przycierce - ale nie wpływa to na wrażenia z jazdy.
Na same wrażenia z jazdy nie wpływa też umycie ubłoconego, usyfionego po przejażdżce do Grodziska i z powrotem samochodu... ale na wrażenia z wsiadania - już tak. Drogie dzieci, pamiętajcie, że po wizycie w myjni w zamkach zostaje woda. I jeśli nie wydmuchacie jej np. kompresorem do opon, czeka Was już kilka godzin później występowanie w darmowym przedstawieniu dla sąsiadów pt. "Radości wsiadania przez bagażnik". Nie, nie jest to wygodne...
Na walory trakcyjne czy niezawodność nie ma wpływu również inny, wcześniejszy estetyczny ubytek - otóż któregoś dnia zauważyłem brak... znaczka. Komuś najwyraźniej się spodobał... Mi z kolei spodobałoby się trzepnięcie go taboretem w potylicę.
To tyle w kwestii kolejnego rozdziału wspólnego życia z Madzią. W skrócie - jest ono nader miłe. Zbieram się niniejszym - czas po raz kolejny załadować basiwa do Madzi, odpalić ją i oddalić się w kierunku lokalu, w którym wykon zarobkowy uskuteczniać będę...
Do najbliższego!
No nie wiem. Mi tam się wygodnie wsiada przez bagażnik :D
OdpowiedzUsuńBo Ty masz kombi. Które chętnie bym przetestował, wink wink, nudge nudge...
Usuń