środa, 16 lipca 2014

Gęba i paluchy: Nice'n'Sleazy

Jeszcze nie było nic kochą. No to chyba pora.

Co prawda kostki używam raczej w ilościach homeopatycznych, dużo lepiej gra mi się palcyma, jednak specyficzny "drajw" kochy czasem się przydaje a kostkowe brzmienie do pewnych rzeczy pasuje jak ulał. Większość basistów zna brzmienie np. Chrisa Sqiure'a z Yes, i nikt chyba nie powie, że to słaby grajek. Ja jednak stwierdziłem, że wezmę się za coś zupełnie innego. Za numer, który wielbię odkąd go usłyszałem - a i resztę twórczości tegoż zespołu bardzo cenię, i to mimo tego, że gatunku, z którym skład ów był wiązany w początkach swej działalności, nie trawię wręcz organicznie.

The Stranglers.

Tak, przyznaję bez bicia - nie znoszę punka i wszystkiego, co się z nim wiąże. Nie trawię punkowej pozy (bo to JEST poza, wbrew temu, co punkowe towarzystwo twierdzi i w co zdaje się święcie wierzyć), nie łykam anarchistycznej filozofii (nie wiem, jak dramatycznie naiwnym hurraoptymistą trzeba być, by wierzyć, że miałoby to szanse powodzenia) a muzyka grana przez liczne legendy tego nurtu wywraca mi cały układ trawienny na lewą stronę. Jednak, jak w większości kwestii, i tu są wyjątki - jednym jest genialne "London Calling" The Clash, numer, który swą zajebistością wznosi się ponad jakiekolwiek podziały gatunkowe, drugim zaś znaczna część repertuaru Stranglersów. Inna rzecz, że nigdy nie był to ortodoksyjnie punkowy zespół. Spójrzmy: już w momencie debiutu bębniarz Stranglersów, Jet Black, dobiegał do czterdziestki (rocznik 1938 - dodam, że gość gra z nimi do dziś), wcześniej zaś był dość prężnym biznesmenem posiadającym flotę furgonetek z lodami i sklep monopolowy, w wolnych chwilach pogrywającym jazz; klawiszowiec Dave Greenfield nosił podówczas prog-rockowe wąsy i strzygł się "pod garnek" (sama obecność klawiszowca, do tego uwielbiającego arpeggia, w punkowym składzie to była niemalże obelga dla fundementalistów gatunku); wokalista i gitarzysta Hugh Cornwell miał korzenie bluesowe; no i, last but not least, basista (i drugi wokalista), słynny za sprawą dość nerwowego usposobienia karateka z czarnym pasem, dyplomem z ekonomii i doświadczeniem scenicznym jako orkiestrowy gitarzysta klasyczny Jean-Jacques (w skrócie JJ) Burnel. Człowiek, który masakrując kostką Rotosoundy naciągnięte na swego Precisiona sprawiał, że Fender brzmiał niemalże jak Rickenbacker. Gość, którego nieszablonowe, melodyjne podejście do basu wyróżniało go z punkowego tłumu wyznającego filozofię "nieczysto za to nierówno". To właśnie ten człowiek odpowiadał za bardzo niebanalną linię w numerze, który postanowiłem wziąć na warsztat tym razem: świetne, klimatyczne "Nice'n'Sleazy".

Tak brzmiało to w oryginale:


A tak zabrzmiało, gdy to ja chwyciłem Precla (którego dzięki kilku prostym radom dało się szybko doprowadzić do stanu używalności - wszystkim doradcom dzięki składam). Co prawda Fernandesa, ale też czarnego z klonem. I też zagrałem kostką, choć palcami znacznie mi łatwiej.


A granie numeru uważanego za część punkowego kanonu trzymając bas na pasku z logo Queen? Jeśli Stranglersi mogli być nieortodoksyjni, ja też mogę. Inna rzecz, że Dusiciele w latach 80. wypięli się ostatecznie na całą tę punkowość i poszli w zupełnie inną stronę (też fajną), ale to już temat na osobną opowieść.

A jak ktoś chce coś jeszcze kostką - planuję w przyszłości wziąć się za "Roundabout" albo "Into The Lens" Yesów, jednak pod warunkiem, że ktoś pożyczy mi Rickenbackera (lub dobrą kopię). Ale to tylko taka niewinna sugestia.

2 komentarze:

  1. Ładnie, ładnie. Sam od kilkunastu dni próbuję ogarnąć kostkowy kawałek. Prosty, ale nie z moimi umiejętnościami i czasem na ćwiczenia. A raczej z jego brakiem.
    Fernandes bardzo fajnie się odzywa, taką "pizgającą górką", ale cała reszta jest tak po preclowsku okrągła :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak miało być - JJ Burnel sam ma masę góry w brzmieniu, do tego warkot strun walących o progi, pełna agrecha. Wszystko jest wypadkową setupu, artykulacji i gałkologii na piecu.

      Usuń