Jak niektórzy z Was wiedzą, dzierżę bas już od ponad 19 lat. Nie miałem tu jednak okazji wskazać swym brudnym paluchem człowieka, który jest w znacznej mierze odpowiedzialny za to, że ów bas chwyciłem. A jako, że akurat dziś obchodzi swoje 63. urodziny, okazja jest ku temu całkiem zacna.
A człekiem owym jest niejaki John Deacon.
Queen słucham od ok. 5-6 roku życia. Był rok 1984, w telewizorni pojawiał się pan Krzysztof i prezentował widowni krajowe i zagraniczne klipy. Pamiętam do dziś, że polskie utwory były numerowane, zaś te z importu - oznaczane literami. Literki wtedy już znałem i byłem niezwykle szczęśliwy, że właśnie pierwszą literą mojego imienia opatrzony był kawałek, który pokochałem bezgranicznie w trybie natychmiastowym. Było to "Radio Ga Ga".
Mijały lata. W wieku środkowo- i późnopodstawówkowym słuchałem Queen regularnie i namiętnie i już wtedy moje ucho wpadały charakterystyczne dźwięki wydobywane z czterostrunowego instrumentu przez najcichszego, najbardziej wycofanego członka zespołu. Bas powoli stawał się moją obsesją, jednak musiałem czekać jeszcze kilka lat aż stanie się również własnością. I trudno się dziwić, że pierwsza linia, którą w miarę opanowałem, pochodziła właśnie z repertuaru Queen. Oczywiście było to deaconowskie "Another One Bites The Dust", zresztą - o czym wtedy jeszcze nie wiedziałem - inspirowane słynną linią Bernarda Edwardsa z "Good Times" Chic.
Jednak to nie ten numer postanowiłem zagrać.
Długo szukałem odpowiedniego kawałka. Chciałem wziąć się za fantastyczną linię z "The Millionaire Waltz" pochodzącego z płyty "A Day at the Races" (1976), jednak okazało się, że dzieje się tam znacznie więcej, niż przypuszczałem - sama grana na początku melodyjka, którą miałem już opanowaną, to zaledwie wisienka na torcie. Zapewne siedziałbym nad tym do dziś i nadal nie potrafiłbym zagrać tego w choćby względnie satysfakcjonujący sposób. J.D. miał wtedy ledwie 25, a już grał rzeczy, które dla mnie, 10 lat starszego niż on wtedy, są ledwie osiągalne, i to po bardzo długich ćwiczeniach. Kolejnym pomysłem było "Play The Game", gdzie linia basu jest zaskakująco bogata i nieoczywista, jednak utwór ten to niesamowita pamięciówa, a ja aktualnie ledwie dysponuję czasem pozwalającym na podrapanie się po tym czy innym czubku, więc poświęcanie całego pełnego dnia na zmemoryzowanie jednego utworu niestety odpadało. Może innym razem, gdy napotkam mityczne stworzenie zwane "czasem wolnym". Czyli zapewne w okolicach sześćdziesiątki.
I w końcu znalazłem.
Na tej samej płycie, na której znalazły się "Play The Game" i "Another One Bites The Dust", jest też napisany przez Briana Maya mocno bujający "Dragon Attack". Numer prosty (dlatego umiem go zagrać), a jednocześnie niesamowicie skuteczny. A bas pełni tam bardzo ważną rolę. Jest nawet minisolóweczka ok: 1:40.
Tak brzmi to w oryginale:
Jednak to nie ten numer postanowiłem zagrać.
Długo szukałem odpowiedniego kawałka. Chciałem wziąć się za fantastyczną linię z "The Millionaire Waltz" pochodzącego z płyty "A Day at the Races" (1976), jednak okazało się, że dzieje się tam znacznie więcej, niż przypuszczałem - sama grana na początku melodyjka, którą miałem już opanowaną, to zaledwie wisienka na torcie. Zapewne siedziałbym nad tym do dziś i nadal nie potrafiłbym zagrać tego w choćby względnie satysfakcjonujący sposób. J.D. miał wtedy ledwie 25, a już grał rzeczy, które dla mnie, 10 lat starszego niż on wtedy, są ledwie osiągalne, i to po bardzo długich ćwiczeniach. Kolejnym pomysłem było "Play The Game", gdzie linia basu jest zaskakująco bogata i nieoczywista, jednak utwór ten to niesamowita pamięciówa, a ja aktualnie ledwie dysponuję czasem pozwalającym na podrapanie się po tym czy innym czubku, więc poświęcanie całego pełnego dnia na zmemoryzowanie jednego utworu niestety odpadało. Może innym razem, gdy napotkam mityczne stworzenie zwane "czasem wolnym". Czyli zapewne w okolicach sześćdziesiątki.
I w końcu znalazłem.
Na tej samej płycie, na której znalazły się "Play The Game" i "Another One Bites The Dust", jest też napisany przez Briana Maya mocno bujający "Dragon Attack". Numer prosty (dlatego umiem go zagrać), a jednocześnie niesamowicie skuteczny. A bas pełni tam bardzo ważną rolę. Jest nawet minisolóweczka ok: 1:40.
Tak brzmi to w oryginale:
Moim głównym zastrzeżeniem były pauzy, w których basu nie ma w ogóle. Sam fakt ich istnienia nie jest niczym złym, ba - bardzo mi się podoba (tak, jestem zwolennikiem tezy, że ciszą gra się tak samo, jak dźwiękami), ale tutaj pauzy owe trwają nawet koło minuty. Jednak linia była dla mnie osiągalna w dostępnym czasie (czyli ok. pół godziny), a do tego zwyczajnie fajna (nawet mimo tego, że przez pierwszą minutę z kawałkiem gra się cały czas ten sam motyw), w związku z czym decyzja zapadła. Do "Another One Bites The Dust" potrzebny jest Music Man, którego nie mam (na Preclu po prostu nie brzmi wystarczająco dobrze), do rzetelnego nauczenia się "Play The Game" i "Millionaire Waltz" potrzebuję sporo więcej czasu niż był w danej chwili dostępny - lecimy więc z "Dragon Attack".
A sam jubilat? John Deacon wypiął się na Queen bez Freddiego i wycofał się z muzyki w ogóle. Być może brzdąka coś w domu, ale tego nie wie nikt poza jego bliskimi i przyjaciółmi. Ma liczną rodzinę (narobił sobie szóstkę dzieciorów, więc zapewne i wnuczęta pojawią się licznie - podejrzewam, że pierwsze już są), więc raczej się nie nudzi. I wiecie co? Mam do gościa ogromy szacunek. Nie dość, że nie bał się powiedzieć jasno i wyraźnie, że Queen bez Freddiego to już nie Queen i ona ma to w serdecznym gdziesiu, to jeszcze wiedział, kiedy ze sceny zejść. Naprawdę niepokonanym.
Najlepszego, John!
O, to ja też znam i lubię Queen od tak zamierzchłych czasów (sto i więcej lat dla jubilata!)
OdpowiedzUsuńTrafiłam na info, że John Deacon gdzieś gra nadal, ale szczerze mówiąc nie pamiętam gdzie i co to za projekt.
Bardzo fajnie zagrałeś :) Jak zawsze :)
(a co to czas wolny ;)?)
Odkąd Jerzozwierz się pojawił, czas wolny z poziomu 0 przesunął się w kierunku liczb ujemnych ;-)
UsuńHehe. No to teraz ktoś mnie na forumie rozumie :) U mnie brakuje skali.
UsuńU mnie jest podobnie z czasem, choć - muszę powiedzieć, z wiekiem plankton robi się mniej absorbujący, a przy dodawaniu zadaje kłam temu, czego uczono nas w szkole - 1+1 nie równa sie 2 a raczej 1,5 ;)
UsuńO! Akurat mam znów manię słuchania Queen. Słucham non stop przez jakieś dwa tygodnie, potem zmieniam no co innego, słucham różnych rzeczy, a potem znów mam nawrót Queenomanii :)
OdpowiedzUsuńWarto przypomnieć, że Deacon jest inżynierem elektronikiem (jak np. ja ;) ) i zaprojektował wzmacniacz Deacy Amp. W ogóle w Queen wykształceni ludzie grają: Brian May jest astrofizykiem.
Co do Queen bez Freddiego: zawsze mi się przypomina teledysk do "A kind of magic" - końcówka, gdy Freddie wychodzi z budynku i co za sobą zostawia.
Cover fajny. Do listy przyszłych utworów Queen wartych coverowania dorzuciłbym "Scandal" też tam bas bardzo fajnie brzmi.
"Scandal" jest swietny, ale ja mam jeszcze inne pomysły ;-)
UsuńA co do wykształcenia Panów z Queen - Brian May kilka lat temu dokończył swój doktorat zawieszony w momencie gdy zespół zaczął robić zawrotną karierę. Bo tak, bo miał na to ochotę. Przeogromny szacun.
- Nigdy fanem Queen nie byłem, bo był dla mnie zbyt...(dziś powiedziałbym) mainstreamowy. Ale zawsze lubiłem.
OdpowiedzUsuń- Jeśli chodzi o Deacona - talent? a może kolejny przykład przepaści jaka dzieli polski system edukacji (w tym muzycznej) od tej zachodniej.
- Queen bez Freddy'ego to dla mnie tylko i wyłącznie jeden występ z Georgem Michaelem. Z resztą cały koncert był mega.
- Gratuluję wyboru kawałka! tak mnie zmotywowałeś, że zaraz biorę Paździerz (stringi od Polińskiego dają radę!) i chociaż kilka minut spróbuję pomęczyć ten kawałek :-) Z gigantyczną akcją strun nie będzie lekko, a Yamaszka się do tego CHYBA nie nadaje ;-)
Wiesz, ja słucham kilku mejnstrimowych rzeczy. Tzn. mejnstrimowych w czasie ich powstania, bo obecny mejnstrim mnie troszku odrzuca. A Twoja Yamaszka to też de facto Precel - nada się bardzo przyzwoicie.
Usuń- Taki Japan mejnstrimowy? jo Cie prosza ;-) Prędzej jakieś Stingi, albo inne Pretendersy :-) Pozdrawia fan DM do 'Ultra' włącznie.
Usuń- formalnie masz rację ale...musiałbym jakiś interface zorganizować, albo - jak już parę razy było tutaj mówione - musielibyśmy się spotkać, by wyprowadzić Cię z mylnego błędu :-) Ona już oryginalnie miała raczej "nowoczesne" brzmienie, a po moich "tjuningach" tym bardziej.
Nie no, Japan nie, ale np. Duran Duran już jak najbardziej.
UsuńWitam.
OdpowiedzUsuńZacny cover w Pana wykonaniu. Jubilat też zacny, zresztą, mój ulubiony członek grupy Queen. Człowiek, wydawałoby się cichy i wycofany, ale jak coś już w sprawie aranżacji danego utworu powiedział, to brzmiało: "to ma być zrobione tak, tak i tak". I nie było dyskusji, bo Deaky zwykle miał rację :)
A moje ulubione występy Johna na basie to "Fairy Feller's Master Stroke" i "Liar".
Jeśli chodzi o występy Queen minus Freddie minus John: z Paulem Rodgersem jeszcze to nieźle wyglądało, bo to wielki wokalista, natomiast ZPiT Kłin + Lambert to już niesmaczny dowcip, porównywalny do faktu istnienia marki Seat. Już lepiej było posadzić Rogera za mikrofonem, bo śpiewać potrafi nieźle.
Pozdrawiam.