środa, 14 grudnia 2016

Śmignąwszy: Ulubiona

Przyznaję bez bicia: poza Trabantem, nie miałem jeszcze okazji prowadzić żadnego erwupegowskiego wehikułu. Żadnych Ład, Poldków, ani nawet Maluchów. Nic. Nawet Skody, które dane mi było przetestować, były już VAG-owskie.

Aż do niedawna. Choć w zasadzie nie wiem, czy liczy się auto produkowane od 1988 do 1995 roku, i to w wersji po ostatnim lifcie.


Favorit był ostatnim modelem Skody zaprezentowanym przed przejęciem firmy przez Volkswagena - i jednym z ostatnich samochodów z krajów Słusznie Minionego Reżimu, które weszły do produkcji przed upadkiem muru berlińskiego. Choć pod maską wciąż siedziały stare silniki z topowych wersji Baldwinki (modele 135 i 136), reszta była całkowicie nową konstrukcją. Dość nowoczesne (a na warunki rynków socjalistycznych - bardzo nowoczesne) auto od razu stało się obiektem marzeń ludzi, którzy do tej pory oglądali się za Ładami, Polonezami i tylnosilnikowymi Baldwinkami. Zgrabna, lekka linia nadwozia została opracowana przez Włochów z Bertone, resztę zaś stworzyli Czesi, wcinając knedliczki i popijając je piwem.

I wyszło im całkiem nieźle.


Pierwsze, co rzuca się w oczy po zalogowaniu się za sterami Favoritki, to dość toporna deska rozdzielcza wykonana ze zdecydowanie budżetowych tworzyw. Należy jednak pamiętać, że po pierwsze weszła do produkcji jeszcze w latach 80., gdy tego typu plastiki nie odstawały zanadto od normy, po drugie zaś to tanie auto. Tanie, gdy było nowe, i śmiesznie tanie teraz. 

I, mimo swej taniości, całkowicie zdatne do jeżdżenia.

Przede wszystkim - pozycja za kierownicą jest zaskakująco wygodna. Fotele nie są może idealne, ale absolutnie nie ma zdrady. Do tego dochodzi widoczność, ta zaś jest po prostu świetna. Orientowanie się w tym, co dzieje się wokół samochodu, nie nastręcza żadnych trudności. W czasach, gdy naturalna, "analogowa" widoczność jest zastępowana przez czujniki i kamery, jest to niezwykle przyjemne uczucie. Wszystko to sprawia, że miejsce kierowcy w Favoritce  mimo swej toporności okazuje się całkiem przyjemnym miejscem.


Nieco mniej przyjemnie, choć nadal zupełnie znośnie, jest z tyłu. Krótkie nadwozie i pudełkowate kształty Skody sugerują, że pasażerowie drugiego sor... yyy, przepraszam, rzędu mogą spodziewać się wystarczającej ilości miejsca na głowy, za to ciasnoty w rejonach nożnych. Okazuje się jednak, że jest dokładnie odwrotnie. Moje 178 cm wzrostu jest w zasadzie wartością graniczną powyżej której można się spodziewać smyrania podsufitki po mózgoczaszce, za to miejsca w rejonach odnóży krocznych powinno wystarczyć nawet na spory rozmiar buta.

Przenieśmy jednak tegoż buta z powrotem do przodu - a konkretnie na pedał gazu.


Po przekręceniu kluczyka w stacyjce rozlega się charakterystyczny, nieco dudniący dźwięk, doskonale znany wszystkim, którzy mieli do czynienia ze starszymi, tylnosilnikowymi Skodami. Nic dziwnego - wszak to w zasadzie ta sama jednostka, która tkwiła pod tylną klapą mocniejszych odmian Baldwinki. I tak samo, jak w starszych modelach nie kipi ona mocą. 

Dostępne były dwie wersje - 54 i 68 KM. Niestety, będąc tradycyjnie bezmyślnym klocem, nie spytałem właściciela, która odmiana napędzała jego egzemplarz (znaczek na klapie niewiele znaczył, gdyż była ona wymieniana). Jedno mogę powiedzieć na pewno: moc jest całkowicie wystarczająca do sprawnego poruszania się po mieście. Dynamiczne ruszanie spod świateł nie nastręcza najmniejszych trudności. W dużej mierze wynika to z niskiej masy auta, a w pewnym zakresie z zestopniowania 5-biegowej skrzyni, której długi lewarek zaskakująco precyzyjnie wybiera przełożenia. Cechy te wpływają również na inną, nader istotną cechę - konkretnie na zużycie paliwa. Tankowanie Favoritki okazuje się zaskakująco łagodne dla portfela. Spokojna jazda w trasie skutkuje konsumpcją w okolicach 5 litrów na 100 km, zaś w mieście bardzo trudno choćby zbliżyć się do 10 litrów.

Zaskakująco dobre wrażenie robi zestrojenie zawieszenia. Zanim przejechałem się Favoritką, byłem przekonany, że jest twardym, podskakującym na każdym wyboju toczydłem. Okazało się, że nie miałem racji - zawieszenie jest co prawda dość sztywne, ale wystarczająco podatne, by nie traktować ze zbędną brutalnością kręgosłupów i trzewi swych pasażerów. Nieco wytrzymałości (i krzepy) wymaga za to manewrowanie. Brak wspomagania układu kierowniczego nie przeskadza co prawda podczas jazdy, jednak przy prędkościach manewrowych trzeba się nieco naszarpać.

Pozostaje pytanie, czy pierwsza współczesna Skoda nadaje się do przewozu sprzętu basowego.


Otóż... nie bardzo. 240-litrowy bagażnik jest za wąski, by zmieścić basiwo w miękkim pokrowcu. Oczywiście tylne oparcie jest składane, a w wielu przypadkach (m.in. w tym egzemplarzu) dzielone, jednak do przewozu sprzętu lepszy będzie Favorit kombi, czyli Forman. A tych niestety pozostało już bardzo niewiele.

Podsumowanie, czyli zady i walety:

Skoda Favorit to pod względem konstrukcji całkowicie całkowicie współczesny samochód. Nie nowoczesny, ale współczesny. Właśnie za pomocą niewielkiego, 5-drzwiowego, przednionapędowego hatchbacka o przyzwoitej jakości wykonania czeski  (a w zasadzie wtedy jeszcze czechosłowacki) producent doszlusował do europejskiego motoryzacyjnego mainstreamu. Dlatego Favorit - czyli, po czesku, ulubiony - zamiast stać się klasykiem jest po prostu bardzo fajnym pomysłem na niezwykle tanie w zakupie i eksploatacji jeździdło.

Plusy:

  • ceny zakupu i części
  • niskie zużycie paliwa
  • świetna widoczność
  • przyzwoite zawieszenie
Minusy:

  • mały bagażnik
  • ciężko chodząca, niewspomagana kierownica
  • podatność na korozję
  • większość egzemplarzy jest mocno wyeksploatowana
Co nią wozić:

Jedyne, co wejdzie do bagażnika Favoritki, to obrzyn. I byłby on nawet niezłym pomysłem - wszak model ten powstał w latach 80. - jednak nie kojarzę żadnych czeskich bezgłówkowych konstrukcji. No, może NS Radius Bass - ale za niego można byłoby mieć kilka takich Skodzin. Jednak, jeśli upolujesz wersję z dzieloną kanapą, spokojnie wrzuć do niej Jolanę Jantar i ruszaj w drogę.

Ahoj!

11 komentarzy:

  1. Jako że byłem w dzieciństwie takim pojazdem wożony (i to nówka salonówka była!) to do listy wad dodałbym ujemną sztywność nadwozia. Tata w końcu się zdenerwował pękającą zdecydowanie zbyt często szybą i zmajstrował ze znajomym rozpórkę kielichów przednich (z profilu kwadratowego). Jakiś efekt to dało - szyba pękła dużo później niż zazwyczaj ;). Ale mimo tej irytującej wady, biała Skoda jest w rodzinie miło wspominana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Feliciach rozpórka kielichów chyba już w standardzie była :p

      Usuń
    2. no nie był to standard.

      Usuń
    3. Nie była w standardzie, ujeżdżam na co dzień Felę i śladów rozpórki absolutny brak. Za to patrząc na deskę na powyższym zdjęciu widzę mnóstwo podobieństw :p

      Usuń
  2. sliczna Favoritka, najfajniejsza bo z ostatniej serii i pewnie juz na jednopunktowym wtrysku, taka nie pognita Favoritke sam bym chetnie kupil :)
    wogole te silniki sa oszczedne. kolega kiedys mial Skode 120 i ona palila 6-7l benzyny i lepiej szla niz moj DF ktory palil 13l benzyny (no ale ja tam mialem gaz na szczescie :) )

    OdpowiedzUsuń
  3. Klakier:
    Jak już to kiedyś napisałem miałem kilka skód (2x100,2x120,1x 105 dwie z nich to taty ale i tak pod moją opieką że tak powiem)i pomijając aspekt techniczny stylistyczny i "projektowy" tych pojazdów muszę stwierdzić że w porównaniu z tymi starymi skodami to tak zjebanenego pod względem materiałowym i wykonania kokpitu się nie spodziewałem w tym aucie ,który to kokpit w moim przypadku był powodem zmiany marki posiadanej przezemnie od początku "mania" prawa jazdy.No po prostu żenada to była i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeżeli chodzi o moce to drugi wariant silnikowy uzyskiwał 62KM, 68KM było w felicji.
    Szczególnie denerwującą przypadłością Favo było klekotanie tylnej półki przy akompaniamencie stuków z deski rozdzielczej. Słabo wyglądały również grzybki do otwierania drzwi (coś tam się ciągle łamało w zamkach)i plastikowe ząbki w liczniku przebiegu - to już był kiepski, czechosłowacki żart. To by było na tyle w favo zakupionej jesienią 1990r.- nówce ale nie salonówce (wtedy sporo samochodów na południu Polski trafiało do kraju w ramach dość specyficznego, prywatnego importu ale to już inna historia).

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja jedyna styczność z Faworytem wryła mi się w pamięć gałką zmiany biegów jaka została mi w dłoni kiedy chciałem zmienić bieg i klamką, która została mi w dłoni, kiedy chciałem opuścić bolid:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Koni szt. 54 poparskuje w tej Favoritce.

    OdpowiedzUsuń