środa, 8 maja 2019

Śmignąwszy: Ściera

Są rzeczy, których forma była taka, jak trzeba od samego początku, zaś zbędne modyfikacje jedynie psują pierwotny zamysł. Taki jest chociażby zwykły chleb. Taki jest też np. Fender Precision (licząc od 1957, bo ten z '51 to jednak inne zwierzę). I taki był Ford Sierra.

Na samym początku Sierra występowała jako 3- i 5-drzwiowy liftback oraz pojemne kombi, zaś jej cechami charakterystycznymi była opływowa, futurystyczna jak na tamte czasy sylwetka i dość nietypowy dziób. Wszystko to jednak pasowało do siebie i tworzyło spójną całość. Niestety, upodobania ówczesnej klienteli wymusiły na Fordzie wprowadzenie sedana po pierwszym lifcie, drugi zaś zepsuł prezencję frontu próbując upodobnić go do większego Scorpio (również w poliftowej wersji). I taką właśnie iteracją Ściery miałem okazję się przejechać.


Pochodzący niemalże z końcówki produkcji egzemplarz to dwulitrowy sedan z ostatnią wersją przodu. Niestety, to chyba najmniej ciekawa wersja Sierry - choć trzeba przyznać, że 4-drzwiowe Cosworthy prezentowały się nader godnie. Ja sam jestem szczególnym fanem najrzadszego chyba nadwozia, czyli 3-drzwiowego liftbacka (choć 5-drzwiowa wersja również prezentowała się nader sympatycznie). Taką Ścierkę - czarny egzemplarz z silnikiem 1.6 i w budzącej podniecenie w naszej przaśnej rzeczywistości wersji Laser - miał na przełomie lat 80. i 90. mój wujek z Krakowa. Ależ to był szał. Podejrzewam jednak, że i grzybosedanem można było podówczas zadać szyku - może nawet bardziej, wszak "lymuzyna" była podówczas synonimem wszelakiego splendiżu. Nie zmienia to faktu, że Sierra zawsze - również wtedy - najbardziej podobała mi się z dużą, praktyczną tylną klapą.


Oglądając 27-letnią dziś Sierrę nietrudno zauważyć, że pod pewnymi względami jest ona dość typowym Fordem. Oczywiście chodzi tu o blachę, która w samochodach z błękitnym owalem aż do początku obecnego wieku miała zapewne znaczną domieszkę gównolitu. Oznaki zgnilizny (niekoniecznie moralnej, niestety) wyłażą praktycznie wszędzie tam, gdzie można się spodziewać. Oczywiście jest też masa śladów ratowania sytuacji, mającego na celu zatrzymać lub przynajmniej spowolnić biodegradację, jednak trzeba niestety stawić czoła faktom: ten egzemplarz raczej nie dochrapie się żółtych blach Choć, z drugiej strony, z czarnymi prezentuje się dużo lepiej.

Ślady nadchrupania lekko spróchniałym zębem czasu nosi również wnętrze, a przede wszystkim deska rozdzielcza.


Ford, poza długim opieraniem się przed nowomodnymi wymysłami w stylu ochrony antykorozyjnej, znany był zawsze z dość swobodnego podejścia do jakości wykończenia wnętrza. Plastik, z którego sklecono konsolę środkową wraz z obudową zegarów, mógłby zostać wystawiony w Sevres jako Wzorzec Skrzypienia i Kruchości. Choć tak naprawdę wystarczyłyby same mocowania tegoż niemal jednolitego kawałka, który w każdej Sierrze (Sierzrze?) prędzej czy później oddziela się od reszty deski rozdzielczej, hałasując wesoło podczas jazdy. Oczywiście niewidzialna ręka wolnego rynku podreptała na swych krzywych paluszkach węsząc doskonałą okazję i panele takie kosztują obecnie równowartość rocznego PKB Burkiny Faso.

Tak poza tym jednak wnętrze Ścierry nie jest złe. Siedzi się całkiem wygodnie (z przodu nieco lepiej niż z tyłu, ale w drugim rzędzie też jest przyzwoicie), przestronność jest całkowicie zadowalająca a widoczność - nawet bardziej. Do tego mamy tutaj tak interesujące elementy, jak... schowana pod fotelem, wyciągana gruszka, która służy do pompowania poduszki lędźwiowej w oparciu. Jak żyję, nie widziałem jeszcze takiego patentu - a widziałem już to i owo.

Pozostaje jeszcze przedział bagażowy - a ten, jak to w grzybosedanach, okazał się naprawdę zacny.


Szerokość kufra Sierry jest więcej niż wystarczająca, by na luzaku łyknąć bas w usztywnianym pokrowcu. Zapas miejsca po bokach, który pozostaje po jego zamieszczeniu, sugeruje, że wrzucenie tu twardego futerału też nie byłoby żadnym problemem. Ten z kolei powstanie jednak, gdy przyjdzie nam załadować do bagażnika coś cięższego. Jak to często bywa w przypadku modeli wprowadzonych w latach 80. i wcześniej, mamy tu wysoki próg załadunku, niesprzyjający wrzucaniu co cięższych klamotów.

Z klamotami czy bez - Ścierrą jeździ się całkiem przyjemnie. Szczególnie z tym silnikiem.

125-konna dwulitrówka zapewnia niezbyt ciężkiemu Fordowi zaskakująco dobre osiągi. Sprint do setki w niewiele ponad 9 sekund na przełomie lat 80. i 90. był naprawdę niezłym osiągnięciem - przynajmniej w tej klasie. Do tego po zameldowaniu podeszwy w dywaniku silnik bardzo fajnie brzmi, prowokując do dalszego ciśnięcia. Czuć tutaj troszkę tej sportowej tradycji, z której - prócz tendencji do ekspresowego utleniania - europejski Ford był znany od dziesięcioleci. Również zawieszenie wpasowuje się sprawnie w zbiór cech, z którymi kojarzymy tę markę. Jest wystarczająco sprężyste, by zapewniać dobre zachowanie w zakrętach, jednocześnie nie pozbawiając pasażerów przyjemnego komfortu jazdy. Najciekawsze natomiast jest to, że samochód tej klasy, wyprodukowany bądź co bądź w latach 90., do tego wyposażony w elektrycznie sterowane szyby, wspomnianą już dość pocieszną gruchę i kilka innych dodatków, nie ma wspomagania kierownicy - co zresztą, dzięki niezbyt wysokiej masie, nieszczególnie przeszkadza w jeździe.

A może to dlatego, że sporo już zdążyło utlenić się i odpaść?


Podsumowanie, czyli zady i walety:

Ford Sierra jest fajnym pomysłem na tylnonapędowego youngtimera za sensowne pieniądze. W wersji z dwulitrowym silnikiem zapewnia osiągi, które potrafią zadziwić spragnionych stritrejsingu rycerzy ortalionu w E36 odwijanych z okołodzbądzkich drzew a do tego oferuje wystarczający komfort brzuchatym pasażerom z geriatrycznymi kręgosłupami i dość miejsca w bagażniku, by dowieźć basiwo (lub kilka) na wykon. Niestety - jest coraz rzadszym widokiem na drogach. Większość została pokonana przez tradycyjną zmorę Fordów, czyli rdzę, znaczna część owinęła się wokół drzew i latarni na wzór wspomnianych E36 za sprawą młodocianych entuzjastów Tłustego Boczura, zaś te, które pozostały, albo powoli dokonują żywota, albo... zaczynają drożeć. Dobrej Ściery nie wyrwiemy już za grosze. Jest jeszcze czas, by upolować taką za - powiedzmy - w miarę rozsądny piniondz (a potem regularnie odrdzewiać i zabezpieczać). Można też wydać dużo mniej i kupić gruza do dobicia - pytanie tylko, czy nie szkoda zajeżdżać kolejnej Ścierki. Mi chyba byłoby trochę żal.


Plusy:
  • dynamika
  • dobre prowadzenie
  • wygoda
  • ustawny bagażnik

Minusy:
  • rdza
  • wysoki próg bagażnika
  • nędzne plastiki we wnętrzu
  • więcej rdzy

Co nim wozić:

Klasyczne dziś już żelazo (a w zasadzie jego tlenek), które szczyt popularności osiągnęło w latach 80-tych, może z powodzeniem wozić instrumenta, które podówczas również święciły swoje triumfy. Ja chętnie woziłbym Sierrą Westone'a - rzecz jednak w tym, że... dopiero co go sprzedałem.

Można za to usłyszeć go w jednym z klipów dźwiękowych na filmie. Zapraszam.



4 komentarze:

  1. Miałem takiego bordo, tylko z rzadko spotykanym silnikiem 1.8cvh. Ależ to był fajny grzybowóz 😎

    OdpowiedzUsuń
  2. Cosworth jest najlepszy. :) Podoba mi się spoiler zarówno w 3d liftbacku, jak i w sedanie. Jeździłem tym ok. 2 lata temu jako pasażer i było świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. #MiałemkiedyśTakiego no prawie - kombi 1,8 w dyzlu. O dziwo z rdzą nie było większego problemu, podobnie z wnętrzem (ta welurowa tapicerka!!!). Gorzej z grzybopatentami któregoś z poprzednich właścicieli. W pewnym momencie nie miałem już sił i Ściera odjechała w stronę zachodzącego słońca na lawecie.
    Właśnie zdałem sobie sprawę, że marką, której największą ilość samochodów posiadałem jest Ford (trzy). I tak rodzina i znajomi mają mnie za renaultfila ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o pompowane gruszką poduszki w fotelach, to żeby daleko nie szukać, nasz rodzimy Polonez Caro miał to samo w fotelach opcjonalnych Inter Groclin :-)

    OdpowiedzUsuń